sobota, 27 września 2025

[T] To, co jest między nami: Elokwentnie, Granger

Wrzesień 2004

 

Czarny Kod doprowadził do długo wyczekiwanego aresztowania Thorfinna Rowle’a. Uciekł po Bitwie o Hogwart i do tej pory udawało mu się unikać schwytania. Draco deptał mu po piętach kilka razy, zanim ślady zatarły się. Teraz, po pojedynku, który wyeliminował prawie połowę ofensywnych drużyn Aurorów, Rowle w końcu trafił do aresztu.

To było jedyne pocieszenie w obliczu konieczności ucieczki od Granger, kiedy to właśnie poczynili znaczące postępy. Rozmawiali jak dwoje normalnych ludzi. Gawędzili ze sobą, słuchali się nawzajem, a w tych cennych chwilach w restauracji odważył się nawet wyobrazić sobie, że są na prawdziwej randce. Było tak cudownie, jak sobie wyobrażał, jeśli nawet nie lepiej. Jej oczy błyszczały, złagodzone winem, jej twarz była dla niego otwarta, a ona nawet odważyła się być bezbronna, bo w końcu opowiedziała mu o swoich rodzicach. Słowa owinęły się wokół jego serca niczym winorośl — Śmierciożercy zniszczyli jej rodzinę. Draco zniszczył jej rodzinę, zmuszając ją do drastycznych kroków. A jednak zwierzyła mu się, czego nigdy by się po niej nie spodziewał.

Cały wieczór myślał o pocałowaniu jej, smakowaniu miękkich, pełnych ust. Kiedy powiedziała, że go pragnie, był gotów natychmiast się z nią deportować i pieprzyć, aż zacznie go błagać, żeby przestał. Kiedy poprosiła go, żeby przejął kontrolę, był gotów ją pieprzyć tu i teraz na stole. Wiedział, że wyczerpałby limit szczęścia.

Myślał o zaproszeniu jej na sobotę, żeby kontynuować tam, gdzie skończyli, ale został porwany przez matkę, która pojawiła się w salonie wczesnym rankiem.

Draco obudził się, gdy pukała do drzwi jego sypialni, i stęknął, otwierając oczy. Jego pierwszą, naiwną myślą było, że to Granger, ale matkę zdradziły jej lawendowe perfumy. Jęcząc, potarł twarz dłońmi.

— Matko — zawołał — co ty tutaj robisz?

— Jesteś porządny? — zapytała przez szparę w drzwiach jego sypialni. — Jesteś sam?

No cóż, pomyślał, przynajmniej miała dość rozsądku, żeby zapytać, zanim weszła środka. Popełniła ten błąd zbyt wiele razy. Jakież to byłoby żenujące, gdyby poprzedniej nocy wszystko skończyło się inaczej. Westchnął.

— Jestem porządny i sam.

Drzwi powoli się otworzyły i do pokoju weszła Narcyza. Miała na sobie biało-fioletową sukienkę w paski, a włosy uczesane równie elegancko, jak zawsze.

— Dzień dobry, kochanie. — Uśmiechnęła się, siadając u stóp jego łóżka. — Poppy przygotowuje śniadanie dla ciebie. Będzie tu lada chwila.

— Matko — westchnął i zakrył oczy ręką — co ty tu robisz? Jest sobota rano, na Salazara.

— Tak, no cóż — odpowiedziała kobieta — idziemy kupić ci nowe szaty balowe, kochanie.

— Szaty balowe? — prychnął. — Po co mi, na Merlina, nowe szaty balowe?

Narcyza westchnęła, wstając i kierując się do okien. Odsłaniając zasłony, wpuszczając nieznośne światło, powiedziała:

— Idziesz ze mną na bal charytatywny w Bentworth w przyszły weekend.

Draco przewrócił oczami i odwrócił się od matki.

— Nie, dziękuję.

— Owszem, idziesz — upierała się. — Myślałam o naszej rozmowie sprzed kilku tygodni, o pannie Granger i twojej reputacji wśród mugolaków.

Draco szybko odwrócił się od niej, napinając mięśnie.

— Co?

— Musisz się lepiej prezentować, Draco — kontynuowała. — Twoja obecność na tegorocznym balu charytatywnym z pewnością ci w tym pomoże. Może, jeśli będziemy mieć szczęście, panna Rochester da nam drugą szansę.

Draco jęknął i przycisnął dłonie do oczu.

— Matko! Nie ożenię się z córką Rochesterów!

— Twoje zdanie jest nieistotne — prychnęła Narcyza. — Eleanor Rochester to bardzo wpływowa kobieta i drażni mnie, że przez cały lunch była wobec nas podejrzliwa. Jestem pewna, że również pojawi się na przyjęciu, a my potrzebujemy jej aprobaty i przyjaźni.

Draco mruknął i spojrzał na nią, osuwając się na wezgłowie łóżka.

— Myślałem, że potrzebujesz aprobaty Granger.

Coś błysnęło w oczach matki, jej twarz znieruchomiała. Zacisnęła usta, dłonie się napięły i po chwili mruknęła:

— Tak, cóż, nie lubię o tym myśleć — na końcu czeka mnie tylko rozczarowanie.

Draco przewrócił oczami i odrzucił kołdrę. Przerzuciwszy nogi przez krawędź łóżka, rzucił:

— Dobroczynność Bentworth to oszustwo i dobrze o tym wiesz.

— Musisz wiedzieć, że pomogli dziesiątkom mugolaków przez te wszystkie lata! — wydyszała Narcyza. — Darowizny pomogły kilku rodzicom pokryć koszty sprzętu i materiałów do czytania!

Wstając, Draco przywołał z szafy świeżą parę spodni. Zaszeleściły w powietrzu i wylądowały w jego wyciągniętej dłoni.

— Tak, rzeczywiście bardzo szlachetny cel — mruknął, podciągając spodnie do pasa.

— Właśnie o tym mówię, Draco — zganiła go. — Musisz popracować nad tonem! To szlachetny cel i, przypuszczam, większość mugolaków by się z tym zgodziła.

Draco zmarszczył brwi.

— Wiesz, co Crawley robił przed wojną, matko. Wiesz dokładnie, na co poszła większość tych pieniędzy. Wiem, że wiesz.

Narcyza zbladła, jej oczy rozszerzyły się i cofnęła się o pół kroku. Zawstydzona, położyła dłoń na brzuchu.

— Ja… — Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Po kilku głębszych oddechach powiedziała: — To wszystko Atticus. Józefina nigdy się nie dowiedziała. — Spojrzała na niego ponownie, jej oczy błyszczały dziko. — To dla niej poważna sprawa, Draco. Możesz myśleć, że to tylko hobby gospodyni domowej, ale jej naprawdę zależy.

Draco nie cierpiał złościć się na matkę, ale nie lubił też być wciągany w jej małe intrygi. Zmrużył oczy, przywołując koszulę.

— O tak, ona troszczy się o nich tak, jak o bezradne kocięta. — Mocując się z guzikami, dodał: — Przed wojną ta bezużyteczna dobroczynność polegała na śmianiu się z problemów mugolaków, podczas gdy Crawley zbierał pieniądze na swój własny, okropny projekt, a ona teraz traktuje ich jak cele charytatywne, ale wciąż uważa się za lepszą od nich.

Narcyza głośno westchnęła i odsunęła dłonie Draco od koszuli. Zwinnymi i szybkimi palcami zapięła guziki, poprawiła kołnierzyk i objęła jego twarz dłońmi.

— Masz rację, kochanie, ale zmiany nie następują z dnia na dzień. Ona, tak jak my, musi odnaleźć się w tym nowym świecie, a to nie jest łatwe.

Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich niemą prośbę. Westchnął.

— Mamo, oni nie są gorsi i z pewnością nie są głupi. To świadczenie to kpina, a jeśli pani Crawley myśli inaczej, to ma urojenia. Moja reputacja wśród mugolaków nie poprawi się od uczestnictwa w tym wydarzeniu.

Narcyza położyła dłonie na jego piersi, ciepłe i matczyne.

— Czy zechcesz zjawić się tam… dla mnie?

Zacisnął zęby, tonąc w jej głębokich, niebieskich oczach. Nienawidził tego spojrzenia, bo doskonale wiedział, że była świadoma tego, że zrobiłby dla niej wszystko. Westchnął i opuścił brodę.

— Dobrze, ale musisz obiecać, że nie będziesz się bawić w swatkę.

Twarz Narcyzy rozjaśniła się. Uśmiechnęła się do niego promiennie, cofnęła o krok i klasnęła w dłonie.

— Wspaniale, kochanie! Och, Józefina będzie zachwycona! — Spoglądając na niego, dodała: — Masz jaśniejszy garnitur? Czarny wygląda tak strasznie melancholijnie, a dzień jest taki piękny. Poczekam w kuchni, aż się przebierzesz.

Przewrócił oczami, gdy z kuchni dobiegł trzask, a do sypialni wdarł się cudowny zapach świeżo upieczonych bułeczek.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

— Bal dobroczynny w Bentworth? Nie mogę powiedzieć, że nigdy o tym nie słyszałam.

Ginny upiła łyk herbaty. Co chwilę zerkała na zawiniątko leżące tuż obok niej na łóżeczku, upewniając się, że oddycha.

Hermiona bębniła palcami o kubek.

— Cóż, zgodziłam się, ale zdałam sobie sprawę, że byłoby niezręcznie przyjść samej.

— Może zabierzesz Harry’ego?

Ginny wzruszyła ramionami.

Hermiona zmarszczyła brwi.

— Tak, zabiorę najsłynniejszego czarodzieja do miejsca pełnego bogaczy. To byłoby super.

— Pewnie by się wpasował — prychnęła Ginny. — Merlinie, broń, żebyś kiedykolwiek rozmawiała z nim otwarcie o jego bogactwie! Wiesz, raz próbowałam — myślałam, że wybuchnie!

Zaśmiała się żałośnie i wzięła kolejny łyk herbaty.

— Cóż, właściwie — powiedziała Hermiona — pomyślałam, że może chciałabyś ze mną pójść?

Oczy Ginny rozjaśniły się.

— Naprawdę?

Hermiona skinęła głową.

Rudowłosa uśmiechnęła się, a potem jęknęła.

— Och, Hermiono! W przyszły weekend nie mogę. Właśnie sobie przypomniałam! Percy i Audrey przyjeżdżają z Francji, a mała Molly ma poznać Jamesa. Och, tak mi przykro.

Uśmiechając się, Hermiona pokręciła głową.

— Nie martw się, Ginny. Rozumiem. — Wzruszyła ramionami. — Nie powinnam czuć się niezręcznie, idąc tam sama, prawda? Przecież nie ma w tym nic złego, prawda?

— Och, absolutnie nie! — zapewniła. — Myślę, że udowodnisz, że jesteś silną i niezależną kobietą. Nie potrzebujesz mężczyzny u boku!

Granger skrzywiła się.

— Racja. Ale na tym balu nie będę nikogo znała i będę stała jak kołek pod ścianą.

— Znasz tę panią, która cię zaprosiła, prawda?

— Och, masz na myśli panią Crawley? — prychnęła. — Tak, cóż, nie sądzę, żebyśmy obracały się w tych samych kręgach.

Ginny przewróciła oczami.

— Więc co założysz?

— Jeszcze nie wiem. Pomożesz?

Oczy Ginny niemal zabłysły i zaledwie godzinę później były już na Ulicy Pokątnej. Harry został w domu z dzieckiem, a Ginny wydawała się szczęśliwa, że może wyjść z czterech ścian. Kupiły kawę u Fortescue’a i oddały się oglądaniu wystaw sklepowych. Ginny pisnęła, gdy znalazła urocze ubranka dla niemowląt i długo opowiadała, jak się rozpłacze, gdy mały James po raz pierwszy wsiądzie do Hogwart Express.

Hermiona odwiedzała każdą księgarnię, żeby po prostu poszperać na półkach, i dopiero gdy Ginny jęknęła z nudów, przypomniała sobie, dlaczego w ogóle znalazły się na Ulicy Pokątnej.

Wychodząc z Zagmatwanych Ksiąg, zobaczyła charakterystyczne, blond włosy wystające z tłumu, i jej serce zamarło. Stanęła w drzwiach, wpatrując się w wysokiego mężczyznę kilka metrów przed sobą. Obok niego stała smukła i elegancka kobieta, opierając rękę na jego ramieniu. Narcyza Malfoy.

Hermiona sapnęła i szybko wepchnęła Ginny z powrotem do księgarni.

— Co się stało? — zapytała Ginny, marszcząc brwi i wysuwając głowę za drzwi.

— To Malfoy i jego matka — syknęła i przycisnęła się do ściany. — Merlinie, to żenujące!

Ginny prychnęła, bezwstydnie patrząc na ulicę.

— Niby dlaczego? Nadal nie rozmawiacie?

— Nie, nie… to nie to. — Przełknęła ślinę. — My… no cóż, chyba już mamy to za sobą.

Ginny odwróciła głowę w jego stronę.

Czyżby? Hermiono, czy jest coś, o czym zapomniałaś mi powiedzieć?

Granger zmarszczyła brwi i dramatycznie prychnęła, zerkając przez okno, żeby się upewnić, że nie idą w ich stronę.

— Ja… my… — Zacisnęła szczękę i westchnęła głęboko. — Wczoraj zjedliśmy kolację i… cóż, wszystko poszło dobrze.

Oczy Ginny rozszerzyły się z czystej radości.

— Błagam, powiedz mi… co znaczy dobrze?

Policzki Hermiony poczerwieniały.

— Rozmawialiśmy, dobrze się bawiliśmy i… — Przełknęła ślinę, przypominając sobie dotyk jego ust na nadgarstku i słowa, które powiedział. Pragnę cię. Zadrżała. — No cóż, powiedzmy, że gdyby nie to cholerne wezwanie od Aurorów, nie skończyłabym z Krzywołapem przed telewizorem.

Ginny praktycznie tańczyła w miejscu.

— Ty przebiegła wiedźmo! Mówisz mi, że przeszliście od pieprzenia z nienawiści do, no nie wiem, potencjalnie przyjaźni z korzyściami?

Hermiona prychnęła, a jej serce przyspieszyło.

— Nie nazwałabym nas przyjaciółmi.

— Więc kim? — zażartowała Ginny. — Koledzy od kutasów i cipek?

— Ginny!

— Wspólnicy od orania?

— Ginny, przestań.

— Masturbujący się współpracownicy?

— Ginevro Potter, mówię poważnie! — Hermiona lekko uderzyła ją po ramieniu. — Przestań!

— Dobra, dobra. — Zaśmiała się. — Ale cokolwiek to jest, tak bardzo się rumienisz, że mogłabyś dorównać Ronowi.

Hermiona skrzywiła się i skrzyżowała ramiona, patrząc przez okno, żeby upewnić się, że Draco i Narcyza nie idą do księgarni. Zobaczyła go tam, na ulicy, kiwającego głową, gdy jego matka do niego mówiła. Miał na sobie jasnoszary garnitur, kolor, w którym rzadko go widywała, ale który idealnie pasował do jego oczu. Włosy miał zaczesane do tyłu w przystojnej fali, stoicką twarz, ale bardzo wyrazistą, a idealnie skrojony garnitur podkreślał jego sylwetkę. Obok niego Narcyza była nienagannie ubrana w biało-lawendową sukienkę w paski, a jej blond włosy były upięte w fantazyjny kok. Wyglądała niemal królewsko.

— To naprawdę niesprawiedliwe — mruknęła Hermiona. — Jak ludzie mogą tak dobrze wyglądać?

Ginny wydała z siebie gardłowy dźwięk.

— Pokolenia selektywnego rozmnażania.

— I ani jednej habsburskiej szczęki.

— Co za dranie.

Hermiona westchnęła i nadal patrzyła przez okno. Wydawali się nieosiągalni, Malfoy i jego matka, jakby należeli do zupełnie innego świata. Może rzeczywiście tak było.

Nagle Narcyza wskazała na księgarnię, powiedziała kilka słów, a Malfoy skinął głową. Wkrótce oboje szli ulicą.

Hermiona jęknęła.

— Nie! Nie, nie, nie! Ginny, oni tu idą!

Chwyciła rudowłosą za łokieć i wciągnęła ją głębiej między półki. Skrzywiła się, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi i z wnętrza dobiegł głęboki głos Malfoya.

— Czytałem recenzję w Proroku, że ta książka nie jest zbyt dobra — powiedział, ale matka cmoknęła z dezaprobatą.

— Wiesz, że nie można ufać tym recenzjom, Draco — mruknęła, a Hermiona zadrżała na dźwięk jego imienia. Draco. To było piękne imię. — Wiesz, że nie należy oceniać książki po okładce — ani, w tym przypadku, po recenzji Ephraima Goldsteina.

— Przyganiał kocioł garnkowi — zażartował, a jego matka zachichotała.

Hermiona poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, a kolana drżą. Wiedziała, że przesadza, ale nie była pewna, czy byłaby w stanie sklecić zdanie, gdyby go teraz zobaczyła, nie po wczorajszej rozmowie.

Pragnę cię.

Zamknęła oczy i przełknęła ślinę.

— Dlaczego się tu chowamy? — Ginny syknęła jej do ucha.

Hermiona ją uciszyła.

— Na Merlina, Hermiono, widujesz go codziennie w pracy!

— Nie codziennie — mruknęła Hermiona.

Ginny przewróciła oczami.

— To niedorzeczne.

Po tych słowach wypchnęła Hermionę z kryjówki, która potknęła się o stos książek, wrzasnęła i wpadła prosto na Malfoya.

Był szybki, z refleksem szukającego — złapał wirującą kobietę z rozwianymi włosami, nie pozwalając jej uderzyć o podłogę. To był drugi raz, kiedy uchronił ją przed upadkiem.

Hermiona sapnęła, potknęła się i szybko odsunęła, a jej twarz płonęła aż po włosy.

— M-Malfoy! Przepraszam, nie… upadłam i… — Uśmiechnęła się nerwowo i odwróciła do Narcyzy. — O, dzień dobry, pani Malfoy!

Oboje patrzyli na nią z oszołomieniem, Malfoy poprawiał marynarkę, a Narcyza mrugała szeroko otwartymi oczami.

— Granger.

Skinął głową, a jego głos był głęboki i lekko napięty. 

Pragnę cię.

Zerknęła na niego i przełknęła ślinę.

— Panno Granger — powiedziała Narcyza, a Hermiona ponownie spojrzała na starszą czarownicę. Uśmiechała się wdzięcznie, a jej niebieskie oczy błyszczały. — Jak miło cię znowu widzieć! Mam nadzieję, że u ciebie i twojej rodziny wszystko w porządku?

Hermiona uśmiechnęła się niezręcznie.

— Tak, rzeczywiście. Mają się dobrze. Moja rodzina. Dziękuję. — Skinęła głową z napięciem, starając się ignorować ciężkie spojrzenie Malfoya. — A jak się pani miewa, pani Malfoy?

— Och, bardzo dobrze — odparła z błyskiem w oku. — Nic nie uszczęśliwia matki bardziej niż miło spędzony czas z dzieckiem. — Uśmiechnęła się promiennie do syna, ale ten tylko skrzywił się boleśnie. Kiedy spojrzała na Hermionę, obok niej pojawiła się Ginny, a Narcyza znów się uśmiechnęła. — Ach, panna Weasley! Albo proszę wybaczyć, pani Potter, oczywiście. Słyszałam, że należą się gratulacje. To rzeczywiście wyjątkowa okazja, powitać dziecko na tym świecie.

Ginny objęła Hermionę ramieniem i uśmiechnęła się.

— Och, tak! Dziękuję, pani Malfoy.

— A jak tam macierzyństwo? — zapytała kobieta. — Czy dziecko dobrze sypia?

Ginny zachichotała.

— Och, śpi jak aniołek, ale nie wtedy, gdy my chcemy spać.

Narcyza zaśmiała się i zakryła usta dłonią.

— Będzie lepiej. Gdzie jest ten mały aniołek?

— W domu z ojcem.

Ginny skinęła głową.

— Och? — Narcyza Malfoy wyglądała na bardzo zszokowaną. — No cóż, śmiem twierdzić, że to bardzo nowoczesne podejście. — Ponownie uśmiechnęła się uprzejmie. — Dobrze dla was. — Westchnęła i wysunęła rękę z uścisku syna. — Idę poszperać, Draco. Zaraz wracam. Bardzo miło było was znowu widzieć, dziewczęta. Uważajcie na siebie.

Po tych słowach weszła w głąb księgarni, zostawiając Malfoya z Hermioną i Ginny.

— Tak, ja też pójdę poszukać tej książki, o której mówiłam — powiedziała Ginny z chytrym uśmieszkiem i przeniosła wzrok z Hermiony na Malfoya, zanim i ona zniknęła między półkami.

Hermiona zacisnęła dłonie, czując pod skórą szalejący puls.

Malfoy uniósł brew i wsunął ręce do kieszeni spodni. Jego usta wykrzywiły się w uśmieszku.

— Elokwentnie, Granger.

— Ginny mnie popchnęła! — syknęła i zmarszczyła brwi. — I nie chciałam się potknąć.

Zaśmiał się i opuścił głowę. Och, Merlinie, ten dźwięk był cudowny, przyprawiał ją o dreszcze.

Hermiona wyprostowała się.

— Co ty tu robisz?

Malfoy zmarszczył brwi.

— To księgarnia. Co normalnie robisz w księgarni? Powinno to być dla ciebie całkiem proste, prawda?

Przewróciła oczami.

— Racja. — Wpatrywała się w swoje stopy, przygryzając wargę, czekając. Och, to była tortura — pragnęła tylko jego rąk na sobie, ust na skórze, słów w uchu. Przełknęła ślinę i znów podniosła wzrok. — Aresztowanie — jak poszło?

Malfoy skinął głową, a jego twarz spoważniała.

— Zatrzymaliśmy Thorfinna Rowle’a. Trochę się z nami droczył, ale w końcu udało nam się go pokonać. Był otoczony i w mniejszości. Nie miał szans na ucieczkę.

Hermiona przełknęła ślinę. Rowle. Pamiętała go. Paskudny typ.

— No cóż, gratulacje. I dobrze się stało.

Malfoy mruknął i skinął głową.

— W rzeczy samej.

Przygryzł dolną wargę, co było całkowicie niesprawiedliwe w ich sytuacji, a Hermiona automatycznie oblizała wargi. Oczy Malfoya pociemniały, a on uśmiechnął się złośliwie.

— Jak ci minął wieczór?

Rozejrzała się, upewniając, że nikt nie jest wystarczająco blisko, żeby go usłyszeć, zanim ściszyła głos i powiedziała:

— Zupełnie niezadowalająco.

— Naprawdę? — Uniósł brew. — Cóż, można temu zaradzić.

Czuła napływającą odwagę i ciepło, i nie przejmowała się rumieńcem na policzkach, gdy szepnęła:

— Chyba wymagałoby to specjalnego traktowania.

Jego uśmiech się poszerzył.

— Chyba wiem, co masz na myśli.

Jego głos wibrował w niej i rozpalał atmosferę między nimi. Hermionie zabrakło tchu. Spuściła wzrok i uśmiechnęła się nerwowo.

— Masz jakieś plany na jutro? — zapytał. — Myślę, że powinniśmy porozmawiać. Właściwie. Uzgodnić pewne rzeczy. I zgody.

Hermiona przygryzła wewnętrzną stronę policzka.

— Tak. Nie. Przepraszam. Jestem… jestem zajęta.

Miała urodziny, ale nie chciała mu o tym mówić. Nie chciała, żeby czuł się zobowiązany do wręczenia jej prezentu czy czegokolwiek.

— A może dzisiejszy wieczór? — zaproponował cicho.

Czuła, jak pieką ją policzki i ściska w żołądku. Myśl o spotkaniu z nim dziś wieczorem była… rozkoszna. Ale miała już plany.

— Przepraszam, nie mogę.

— W porządku — mruknął. — Znajdziemy inny termin.

— Nie chodzi o to, że nie chcę! — wybełkotała i zacisnęła dłonie. — Ja… ja chcę, ale… — Przygryzła wargę i wzięła głęboki oddech. Merlinie, dlaczego to było takie trudne? Mogli to przegadać wczoraj wieczorem. — Mam plany z Harrym i Ginny, i nie jestem z tych, którzy zmieniają plany na ostatnią chwilę.

— W porządku — powiedział z delikatnym uśmiechem. Godryku, to spojrzenie mogłoby złamać każde serce na świecie. — Znajdziemy inny termin, obiecuję.

Uśmiechnęła się blado, a serce dudniło jej w uszach.

— Lepiej pójdę, zanim ludzie zaczną, no cóż, podejrzewać.

Zanucił.

— Bo wypadnięcie spomiędzy regałów z książkami nie jest podejrzane?

— Ginny mnie popchnęła — przypomniała mu.

— Zastanawiam się, dlaczego — mruknął i leniwie chwycił książkę leżącą tuż obok niego, otworzył ją na przypadkowej stronie i przesunął po niej dłonią, zupełnie jak tamtego dnia w jej gabinecie.

Wiedział, jak to na nią działa, była tego pewna. Co za diabeł.

Hermiona prychnęła i skrzyżowała ramiona, ale zanim odeszła, uśmiechnęła się do niego. I właśnie w takim stanie znalazła Ginny w głębi księgarni, z rozmarzoną twarzą, uśmiechniętą od ucha do ucha.

— Widzisz? — Ginny nadal się uśmiechała i przeglądała książkę o Quidditchu. — Czasem wystarczy lekkie pchnięcie.

— Mogę cię za to później znienawidzić — rzuciła Hermiona — ale teraz czuję tylko ciepło.

— Cóż, wygląda na to, że ten facet ma magicznego kutasa.

Ginny wzruszyła ramionami.

Hermiona sapnęła z przerażenia.

— Ginny! Bądź cicho! Jego matka tu jest!

Ginny się roześmiała.

— Och, chciałabym zobaczyć minę Narcyzy Malfoy, gdyby kiedykolwiek się dowiedziała, że jej ukochany syn został skalany przez mugolaczkę!

Hermiona prychnęła i spojrzała na półki z książkami, widząc, jak stara czarownica wraca do Malfoya, ponownie obejmując go ramieniem.

— Wolałabym powiedzieć, że to on skalał mnie.

Ginny znów parsknęła śmiechem, a dwójka Malfoyów wyszła z księgarni.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Hermiona nie mogła się skupić, gdy Ginny przeszukiwała wieszaki z sukienkami. Myślała tylko o tym, jak warga Malfoya poruszała się między zębami, jak jego wzrok ją oczarował i jak jego niski ton głosu przyprawiał ją o dreszcze.

Pragnę cię.

— A ta? — zapytała Ginny, unosząc złotą suknię, której koronka mieniła się niczym smocze łuski. — Złota Dziewczyna i tak dalej.

— Nie. — Hermiona zachichotała i pokręciła głową z bolesnym wyrazem twarzy. — Nie, chcę czegoś prostego.

Ginny prychnęła.

— Idziesz na bal czarodziejów, Hermiono. Nic w takich miejscach nie jest proste.

— Cóż, nie chcę się za bardzo wyróżniać — mruknęła.

Ginny wybrała kilka sukienek do przymierzenia, ale Hermiona w żadnej nie czuła się komfortowo. Kiedy przejrzały cały sklep, poszły do następnego, ale ceny zdecydowanie przekraczały jej budżet. U Madame Malkin nie było zbyt dużego wyboru ubrań, które nadawałyby się na bale, a ostatni sklep na Ulicy Pokątnej właśnie się zamykał, ale z pewnością i tak by go nie wybrała, bo sądząc po witrynach, te stroje były przeznaczone dla osób po pięćdziesiątce.

Hermiona jęknęła głośno.

— W co ja się ubiorę, Ginny?

Oczy rudowłosej rozbłysły.

— No cóż, Ulicę Pokątną mamy już za sobą, więc może… mugolskie zakupy?

Jej usta uniosły się w dziecinnym uśmiechu.

Hermiona przewróciła oczami, ale nie mogła ukryć, że ją też ucieszył ten pomysł.

— Dobra. Chodźmy.

Ginny wiwatowała, wymachując dłońmi i tańcząc w miejscu. Zawsze uwielbiała mugolskie zakupy, ale rzadko robiła je sama. To była jedna z niewielu rzeczy, które nie były komfortowe dla Ginevry Potter.

Popołudnie mijało, ale Londyn wciąż tętnił życiem.

Przemierzały całe miasto, zaglądając do każdego sklepu, jaki mogły znaleźć, aż w końcu, w małym sklepiku w bocznej uliczce Camden, Hermiona znalazła idealną sukienkę. Była z drugiej ręki, ale to nie miało znaczenia, bo absolutnie ją uwielbiała.

Z ciemnobrązowej satyny, leżała jak ulał, z odkrytymi plecami i gustownym, lecz kuszącym rozcięciem z boku. Dekolt nie był zbyt głęboki, ale pięknie się układał, a w zagięciach materiał niemal czerniał. Zazwyczaj nie odważyła się nosić tak obcisłych ubrań, gdzie materiał uwydatniałby każdą szczelinę i wypukłość jej sylwetki, ale ta po prostu pasowała. To było rzadkie znalezisko, takie, które się trafia raz na ruski rok. Była na nią trochę za długa, ale Hermiona uważała, że da się ją poprawić prostymi zaklęciami.

Odwracając się do Ginny w garderobie, uniosła pytająco brwi.

— No i?

Oczy Ginny rozszerzyły się w rozkosznym szoku, po czym zmarszczyła brwi i skinęła głową.

— Idealnie. Stylowo i stosownie, a jednocześnie bardzo seksownie. Powinnaś ją założyć na następną randkę z Malfoyem!

Hermiona prychnęła, ale poczuła, jak rumieniec oblewa jej pierś i policzki.

— To nie była randka, Ginny! Tylko zjedliśmy kolację.

— Sami, w piątkowy wieczór, z obietnicą czegoś o wiele bardziej intymnego… nie, zdecydowanie nie randka — zażartowała. — A przy okazji, gdzie poszliście?

Hermiona przygryzła wargę, a jej rumieniec się pogłębił.

— Château du Boire.

Ginny parsknęła głośno.

— I sądzisz, że to nie randka? To dlaczego nigdy nie zabierasz mnie do tak eleganckiego miejsca?

— To nie było zaplanowane! — krzyknęła z oburzeniem. — Chciałam z nim porozmawiać, jak cholerna dorosła, a to on zaproponował, żebyśmy porozmawiali przy kolacji. Chciałam, żebyśmy poszli do Taczki, ale on jest snobistycznym dupkiem i obnosił się ze swoją stałą rezerwacją w Château du Boire! To nie była randka, nie była zaplanowana i

Próbowała powiedzieć coś więcej: może, że nie będzie kolejnej kolacji z Malfoyem, ale miała nadzieję, że będzie. Prawdę mówiąc, liczyła, że następna będzie randką.

— Hermiono — westchnęła. — Tylko się z tobą droczę. Wiesz o tym.

Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.

— Ginny, to tortura! Nie wiem, co czuję, nie wiem, co chcę czuć, a w chwili, gdy myślę, że coś czuję, wstydzę się za siebie!

— Dlaczego?

Ginny wzruszyła ramionami.

— Bo to Malfoy — omal nie krzyknęła. — To palant i nie powinnam go pragnąć.

Ginny zacisnęła usta i skrzyżowała ramiona.

— Słuchaj — westchnęła — nie możesz się tak ciągle karać. Nie jesteśmy już w szkole, a Malfoy nie jest już tą samą osobą. Ty też nie. To, że go teraz lubisz, nie cofa wszystkiego, co zrobił, ani go nie usprawiedliwia. To, że go pieprzysz, nie oznacza, że magicznie mu wybaczyłaś.

Hermiona objęła się ramionami i spojrzała na swoje stopy w lustrze.

— Wybaczyłaś mu? To… to, co ci zrobił?

Ginny napięła się.

— Nie, ale to nie ja go pieprzę. — Wzdychając głęboko, powiedziała: — Nie było cię tam wtedy, Hermiono. Carrowowie zamienili tę szkołę w koszmar dla wielu uczniów, a Malfoy był ich najostrzejszą bronią — a z całą tą nienawiścią i gniewem, które nim władały… cóż, co mogę powiedzieć? To bolało. Jego magia bolała. Nienawidziłam go przez długi czas, ale od tamtej pory zdałam sobie sprawę, że również był ofiarą. Nie wierzę, że miał w tej sprawie jakikolwiek wybór. Mogę nienawidzić tego, co zrobił, ale nie muszę nienawidzić go. Ty możesz zrobić to samo.

— On… powiedział, że mnie pragnie. Wczoraj, w restauracji. Powiedział, że mnie pragnie.

Ginny milczała przez chwilę, po czym westchnęła głęboko.

— No cóż, to chyba dobrze, prawda?

Hermiona zawahała się.

— C-chyba tak. Ale co to znaczy?

Ginny opuściła szczękę, marszcząc brwi.

— Żartujesz, prawda?

— Znaczy — jęknęła — w jaki sposób on może mnie pragnąć?

— Och, nie wiem — prychnęła Ginny. — Może nago. W łóżku. Co o tym myślisz, Hermiono?

Ta ponownie jęknęła i uszczypnęła się w nasadę nosa.

— Wiem, wiem! To po prostu… takie surrealistyczne, takie nieprawdopodobne! — Westchnęła. — Widząc go dzisiaj z matką, zastanawiałam się… dlaczego miałby mnie chcieć? Jestem dla niego po prostu szlamą Granger.

Ginny mruknęła agresywnie.

— Jesteś też mądra, piękna, troskliwa, kompetentna, zadziorna… tak, zastanawiam się, kto byłby przy zdrowych zmysłach, żeby chcieć kogoś takiego!

Hermiona skrzywiła się i westchnęła, jej głowa i ciało walczyły o dominację.

— Czemu to musi być takie trudne?

— Wcale nie musi być — powiedziała Ginny. — Ty mu się podobasz, a on tobie. Chcesz go przelecieć, a on z chęcią przeleci ciebie. To nie kontrakt małżeński, Hermiono. To seks, i to cholernie dobry seks, skoro tak się tym przejmujesz.

— Świetny seks — mruknęła. — Najlepszy, jaki miałam w życiu.

— Więc po co to wszystko utrudniać? — Ginny wzruszyła ramionami. — Chyba że w grę wchodzą inne uczucia?

Hermiona tylko zmarszczyła brwi, a Ginny uniosła dłonie.

Wzdychając, rudowłosa czarownica bawiła się tiulową sukienką w kolorze fuksji, aż po chwili zapytała:

— Przyjdziesz do nas jutro, prawda? I dziś wieczorem na nasz przedurodzinowy wieczór gier.

— Tak! — powiedziała Hermiona, marszcząc brwi. — Czemu miałabym nie przyjść?

Ginny wzruszyła ramionami.

— Nie wiem. Może masz jakieś plany urodzinowe z Mal…

— Ginny! — przerwała jej. — Przyjdę na moją cholerną kolację urodzinową. Moje plany się nie zmieniły.

— Nie miałabym ci tego za złe, gdyby tak było — rzuciła Ginny łobuzerskim tonem. — Czemu go nie zaprosisz?

— Och, tak — odparła sarkastycznie — czyż nie byłoby idealnie? Zabiorę Draco Malfoya na moją kolację urodzinową z Harrym i Ronem. To byłby sukces, prawda?

Ginny prychnęła, ale jej uśmiech poszerzył się.

— Harry ma o nim dobre zdanie. A przynajmniej tak dobre, jak pozwala mu na to jego duma. A Ron… cóż, będzie musiał to po prostu znieść.

Hermiona się uśmiechnęła i pokręciła głową.

— Nie zamierzam go zapraszać. Nie jest tak, że coś nas łączy.

— Cóż — powiedziała Ginny — kiedy będziesz pewna, że to związek, który wymagałby, no wiesz, przedstawienia go znajomym i rodzinie, wiesz, że możesz przyjść do nas.

Hermiona poczuła, jak rumienią jej się policzki i szybko pokręciła głową.

— To… to nie to, Gin. I nigdy to się nie zmieni. To nie… my nie… — Przygryzła wargę. — Nie pasujemy do siebie pod tym względem.

Chciała w to uwierzyć, ale prawda była taka, że nigdy nie rozmawiała z mężczyzną, który nie byłby Harrym, tak jak z Malfoyem poprzedniego wieczoru. Nawet z Ronem. To było takie proste, tak naturalne. Czuła, jakby w końcu mogła mówić w swoim ojczystym języku po tylu latach adaptacji. To było to — ona i Malfoy mówili tym samym językiem.

Ginny tylko zmarszczyła brwi, jej oczy się zwęziły, ale żadna z nich nie powiedziała nic więcej na ten temat.

Hermiona kupiła satynową sukienkę za bezcen i resztę budżetu mogła przeznaczyć na porządną parę czarnych szpilek i całkiem niezłą biżuterię. Zdecydowała się na długi i cienki, pozłacany naszyjnik oraz parę złotych kolczyków. Obawiając się, że w sukience bez rękawów będzie zbyt wyeksponowana, kupiła też parę długich, czarnych rękawiczek w innym sklepie. W sumie udało je się kupić cały strój za mniej, niż zakładała i miała nadzieję, że bogacze nie zauważą, iż większość z tego to ubrania z drugiej ręki, pozłacane i mugolskie.

Na razie była zadowolona — ale obawiała się, że w następną sobotę poczuje się nieco zażenowana, stojąc w nowej sukience z drugiej ręki pośród wszystkich przeszytych złotą nicią sukni i szat.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Była nieludzka pora w poniedziałkowy poranek. Draco miał zły humor, ale Collins próbował go pocieszyć kawą i croissantem. Nie zadziałało, ale było to dzielne przedsięwzięcie.

Nie, Draco był zbyt skupiony na zadaniu. Wiedział, że wygra w pojedynku na spojrzenia z Rowlem. Ten potężny mężczyzna przerażał Draco za dzieciaka, ale te czasy minęły. Nadal nie mógł dorównać mu wzrostem, ale za to autorytetem — i w tej konkretnej sytuacji wiedział, że role się odwróciły. Rowle bał się Draco, ponieważ zawsze był kiepski w oklumencji, a wiedział, że Draco był chwalony za swoje umiejętności przez samego Czarnego Pana.

Starał się tego nie okazywać, uśmiechając się szeroko.

— Jebany bachor Malfoyów — powiedział. — Zdradziecki gówniarz.

Draco nie drgnął. Po prostu obserwował mężczyznę. Wyglądał na wychudzonego, zmęczonego, osłabionego.

— Myślisz, że będę gadał? — warknął Rowle. Jego zęby zaczynały gnić. — Jeśli tak, to twoja elegancka główka sięga wyżej niż tyłek, bo…

— Nie martw się, nie musisz nic mówić — wycedził Draco i uniósł różdżkę. — Legilimens.

Włamanie się do umysłu Rowle’a było jak rozbicie jajka; skorupka była twarda, lecz krucha, a po rozbiciu wszystko się rozlało. Draco pracował precyzyjnie. Precyzyjnie przecinał wspomnienia, skupiając się na czasie, datach, ludziach, miejscach. Przez te wszystkie lata był w ciągłym biegu i stał się nieostrożny. Kiedy szukał przyczyny, stało się jasne, że Rowle’a wyciągnęły z cienia kontakty i nagły brak pieniędzy Selwyna. Śmierciożercy ginęli, więc zaczęli się organizować.

Draco chciał wiedzieć, kto jeszcze. Pragnął więcej twarzy, więcej ludzi; chciał ich wszystkich zobaczyć, poznać i czuł się, jakby gonił za myślą, wspomnieniem, które Rowle ukrył, wykorzystując całą swoją ograniczoną wiedzę o oklumencji. Ale to nie mogło umknąć Draco. Naciskał mocniej, kopał głębiej i przedzierał się przez wspomnienia Rowle’a, nie przejmując się, co po drodze odcina. Zbliżał się, przedzierając się przez przyziemne wspomnienia, w których próbował je ukryć, aż w końcu odnalazł to, co szukał. Twarz — okropną, uśmiechniętą twarz z ostrymi, zgniłymi zębami i żółtymi oczami.

Greyback.

— Malfoy, stary, wystarczy!

Głos Collinsa zabrzmiał głośno i Draco się wycofał. Wracając do rzeczywistości, patrzył, jak głowa Rowle’a opada mu na ramię, a krew kapie z uszu i nosa. Draco ciężko oddychał, zęby bolały go od zaciśniętej szczęki. Westchnął i przeczesał włosy dłonią, zanim spojrzał na Collinsa.

Mężczyzna wyglądał na przerażonego, jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania i podziwu.

— Jasna cholera, stary! Czemu to zrobiłeś?

— Wyzdrowieje — wycedził Draco, wstając. Rzucił nieprzytomnemu blondynowi gniewne spojrzenie. — Chyba.

Wiesz, że Montague urwie nam za to głowy — mruknął Collins.

Draco spiorunował go wzrokiem.

— Wiedział, czego się spodziewać, umożliwiając mi przyjście tutaj. Zawsze dostaje to, czego chcę.

Collins gapił się i wskazał na więźnia.

— A przy okazji rozwalasz mu umysł!

— Straty uboczne — powiedział Draco i ruszył do wyjścia.

Otworzył drzwi, wzywając Uzdrowicieli, i dwóch wpadło do pomieszczenia. Usłyszał tylko, jak z przerażenia sapnęli, zanim wyszedł z sali przesłuchań.

_______________

Witajcie :) w sobotni wieczór zapraszam na kolejny rozdział tłumaczenia. Robi się zabawnie między naszą dwójką, ale bardzo lubię to ich flirtowanie. I fajnie, że czytacie, to wiele pomaga w ciężkich momentach.

Prawdopodobnie w ten weekend już nic nie opublikuję, bo mam wiele na głowie. Może w następnym tygodniu się uda.

Kolejny rozdział tego opowiadania pojawi się 11 października i wiele będzie się w nim działo. Warto czekać :)

Tyle ode mnie. Miłego weekendu i tygodnia. Enjoy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy