Wrzesień 2004
Czarny
Kod doprowadził do długo wyczekiwanego aresztowania Thorfinna Rowle’a. Uciekł
po Bitwie o Hogwart i do tej pory udawało mu się unikać schwytania. Draco
deptał mu po piętach kilka razy, zanim ślady zatarły się. Teraz, po pojedynku,
który wyeliminował prawie połowę ofensywnych drużyn Aurorów, Rowle w końcu
trafił do aresztu.
To
było jedyne pocieszenie w obliczu konieczności ucieczki od Granger, kiedy to
właśnie poczynili znaczące postępy. Rozmawiali jak dwoje normalnych ludzi.
Gawędzili ze sobą, słuchali się nawzajem, a w tych cennych chwilach w
restauracji odważył się nawet wyobrazić sobie, że są na prawdziwej randce. Było
tak cudownie, jak sobie wyobrażał, jeśli nawet nie lepiej. Jej oczy błyszczały,
złagodzone winem, jej twarz była dla niego otwarta, a ona nawet odważyła się
być bezbronna, bo w końcu opowiedziała mu o swoich rodzicach. Słowa owinęły się
wokół jego serca niczym winorośl — Śmierciożercy zniszczyli jej rodzinę. Draco zniszczył jej rodzinę, zmuszając
ją do drastycznych kroków. A jednak zwierzyła mu się, czego nigdy by się po
niej nie spodziewał.
Cały
wieczór myślał o pocałowaniu jej, smakowaniu miękkich, pełnych ust. Kiedy
powiedziała, że go pragnie, był gotów natychmiast się z nią deportować i
pieprzyć, aż zacznie go błagać, żeby przestał. Kiedy poprosiła go, żeby przejął
kontrolę, był gotów ją pieprzyć tu i teraz na stole. Wiedział, że wyczerpałby
limit szczęścia.
Myślał
o zaproszeniu jej na sobotę, żeby kontynuować tam, gdzie skończyli, ale został
porwany przez matkę, która pojawiła się w salonie wczesnym rankiem.
Draco
obudził się, gdy pukała do drzwi jego sypialni, i stęknął, otwierając oczy. Jego
pierwszą, naiwną myślą było, że to Granger, ale matkę zdradziły jej lawendowe
perfumy. Jęcząc, potarł twarz dłońmi.
—
Matko — zawołał — co ty tutaj robisz?
—
Jesteś porządny? — zapytała przez szparę w drzwiach jego sypialni. — Jesteś
sam?
No
cóż, pomyślał, przynajmniej miała dość rozsądku, żeby zapytać, zanim weszła
środka. Popełniła ten błąd zbyt wiele razy. Jakież to byłoby żenujące, gdyby
poprzedniej nocy wszystko skończyło się inaczej. Westchnął.
—
Jestem porządny i sam.
Drzwi
powoli się otworzyły i do pokoju weszła Narcyza. Miała na sobie biało-fioletową
sukienkę w paski, a włosy uczesane równie elegancko, jak zawsze.
—
Dzień dobry, kochanie. — Uśmiechnęła się, siadając u stóp jego łóżka. — Poppy
przygotowuje śniadanie dla ciebie. Będzie tu lada chwila.
—
Matko — westchnął i zakrył oczy ręką — co ty tu robisz? Jest sobota rano, na
Salazara.
—
Tak, no cóż — odpowiedziała kobieta — idziemy kupić ci nowe szaty balowe,
kochanie.
—
Szaty balowe? — prychnął. — Po co mi, na Merlina, nowe szaty balowe?
Narcyza
westchnęła, wstając i kierując się do okien. Odsłaniając zasłony, wpuszczając
nieznośne światło, powiedziała:
—
Idziesz ze mną na bal charytatywny w Bentworth w przyszły weekend.
Draco
przewrócił oczami i odwrócił się od matki.
—
Nie, dziękuję.
—
Owszem, idziesz — upierała się. — Myślałam o naszej rozmowie sprzed kilku
tygodni, o pannie Granger i twojej reputacji wśród mugolaków.
Draco
szybko odwrócił się od niej, napinając mięśnie.
—
Co?
—
Musisz się lepiej prezentować, Draco — kontynuowała. — Twoja obecność na
tegorocznym balu charytatywnym z pewnością ci w tym pomoże. Może, jeśli
będziemy mieć szczęście, panna Rochester da nam drugą szansę.
Draco
jęknął i przycisnął dłonie do oczu.
—
Matko! Nie ożenię się z córką Rochesterów!
—
Twoje zdanie jest nieistotne — prychnęła Narcyza. — Eleanor Rochester to bardzo
wpływowa kobieta i drażni mnie, że przez cały lunch była wobec nas podejrzliwa.
Jestem pewna, że również pojawi się na przyjęciu, a my potrzebujemy jej
aprobaty i przyjaźni.
Draco
mruknął i spojrzał na nią, osuwając się na wezgłowie łóżka.
—
Myślałem, że potrzebujesz aprobaty Granger.
Coś
błysnęło w oczach matki, jej twarz znieruchomiała. Zacisnęła usta, dłonie się
napięły i po chwili mruknęła:
—
Tak, cóż, nie lubię o tym myśleć — na końcu czeka mnie tylko rozczarowanie.
Draco
przewrócił oczami i odrzucił kołdrę. Przerzuciwszy nogi przez krawędź łóżka,
rzucił:
—
Dobroczynność Bentworth to oszustwo i dobrze o tym wiesz.
—
Musisz wiedzieć, że pomogli dziesiątkom mugolaków przez te wszystkie lata! —
wydyszała Narcyza. — Darowizny pomogły kilku rodzicom pokryć koszty sprzętu i
materiałów do czytania!
Wstając,
Draco przywołał z szafy świeżą parę spodni. Zaszeleściły w powietrzu i
wylądowały w jego wyciągniętej dłoni.
—
Tak, rzeczywiście bardzo szlachetny cel — mruknął, podciągając spodnie do pasa.
—
Właśnie o tym mówię, Draco — zganiła go. — Musisz popracować nad tonem! To szlachetny cel i, przypuszczam, większość mugolaków by się z tym
zgodziła.
Draco
zmarszczył brwi.
—
Wiesz, co Crawley robił przed wojną, matko. Wiesz dokładnie, na co poszła
większość tych pieniędzy. Wiem, że wiesz.
Narcyza
zbladła, jej oczy rozszerzyły się i cofnęła się o pół kroku. Zawstydzona,
położyła dłoń na brzuchu.
—
Ja… — Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Po kilku głębszych oddechach
powiedziała: — To wszystko Atticus. Józefina nigdy się nie dowiedziała. —
Spojrzała na niego ponownie, jej oczy błyszczały dziko. — To dla niej poważna
sprawa, Draco. Możesz myśleć, że to tylko hobby gospodyni domowej, ale jej
naprawdę zależy.
Draco
nie cierpiał złościć się na matkę, ale nie lubił też być wciągany w jej małe
intrygi. Zmrużył oczy, przywołując koszulę.
—
O tak, ona troszczy się o nich tak, jak o bezradne kocięta. — Mocując się z
guzikami, dodał: — Przed wojną ta bezużyteczna dobroczynność polegała na
śmianiu się z problemów mugolaków, podczas gdy Crawley zbierał pieniądze na
swój własny, okropny projekt, a ona teraz traktuje ich jak cele charytatywne,
ale wciąż uważa się za lepszą od nich.
Narcyza
głośno westchnęła i odsunęła dłonie Draco od koszuli. Zwinnymi i szybkimi
palcami zapięła guziki, poprawiła kołnierzyk i objęła jego twarz dłońmi.
—
Masz rację, kochanie, ale zmiany nie następują z dnia na dzień. Ona, tak jak
my, musi odnaleźć się w tym nowym świecie, a to nie jest łatwe.
Spojrzał
jej w oczy i dostrzegł w nich niemą prośbę. Westchnął.
—
Mamo, oni nie są gorsi i z pewnością nie są głupi. To świadczenie to kpina, a
jeśli pani Crawley myśli inaczej, to ma urojenia. Moja reputacja wśród
mugolaków nie poprawi się od uczestnictwa w tym wydarzeniu.
Narcyza
położyła dłonie na jego piersi, ciepłe i matczyne.
—
Czy zechcesz zjawić się tam… dla mnie?
Zacisnął
zęby, tonąc w jej głębokich, niebieskich oczach. Nienawidził tego spojrzenia,
bo doskonale wiedział, że była świadoma tego, że zrobiłby dla niej wszystko.
Westchnął i opuścił brodę.
—
Dobrze, ale musisz obiecać, że nie będziesz się bawić w swatkę.
Twarz
Narcyzy rozjaśniła się. Uśmiechnęła się do niego promiennie, cofnęła o krok i
klasnęła w dłonie.
—
Wspaniale, kochanie! Och, Józefina będzie zachwycona! — Spoglądając na niego,
dodała: — Masz jaśniejszy garnitur? Czarny wygląda tak strasznie
melancholijnie, a dzień jest taki piękny. Poczekam w kuchni, aż się
przebierzesz.
Przewrócił
oczami, gdy z kuchni dobiegł trzask, a do sypialni wdarł się cudowny zapach
świeżo upieczonych bułeczek.
~*~*~*~*~*~*~*~
—
Bal dobroczynny w Bentworth? Nie mogę powiedzieć, że nigdy o tym nie słyszałam.
Ginny
upiła łyk herbaty. Co chwilę zerkała na zawiniątko leżące tuż obok niej na
łóżeczku, upewniając się, że oddycha.
Hermiona
bębniła palcami o kubek.
—
Cóż, zgodziłam się, ale zdałam sobie sprawę, że byłoby niezręcznie przyjść
samej.
—
Może zabierzesz Harry’ego?
Ginny
wzruszyła ramionami.
Hermiona
zmarszczyła brwi.
—
Tak, zabiorę najsłynniejszego czarodzieja do miejsca pełnego bogaczy. To byłoby
super.
—
Pewnie by się wpasował — prychnęła Ginny. — Merlinie, broń, żebyś kiedykolwiek
rozmawiała z nim otwarcie o jego bogactwie! Wiesz, raz próbowałam — myślałam,
że wybuchnie!
Zaśmiała
się żałośnie i wzięła kolejny łyk herbaty.
—
Cóż, właściwie — powiedziała Hermiona — pomyślałam, że może chciałabyś ze mną
pójść?
Oczy
Ginny rozjaśniły się.
—
Naprawdę?
Hermiona
skinęła głową.
Rudowłosa
uśmiechnęła się, a potem jęknęła.
—
Och, Hermiono! W przyszły weekend nie mogę. Właśnie sobie przypomniałam! Percy
i Audrey przyjeżdżają z Francji, a mała Molly ma poznać Jamesa. Och, tak mi
przykro.
Uśmiechając
się, Hermiona pokręciła głową.
—
Nie martw się, Ginny. Rozumiem. — Wzruszyła ramionami. — Nie powinnam czuć się
niezręcznie, idąc tam sama, prawda? Przecież nie ma w tym nic złego, prawda?
—
Och, absolutnie nie! — zapewniła. — Myślę, że udowodnisz, że jesteś silną i
niezależną kobietą. Nie potrzebujesz mężczyzny u boku!
Granger
skrzywiła się.
—
Racja. Ale na tym balu nie będę nikogo znała i będę stała jak kołek pod ścianą.
—
Znasz tę panią, która cię zaprosiła, prawda?
—
Och, masz na myśli panią Crawley? — prychnęła. — Tak, cóż, nie sądzę, żebyśmy
obracały się w tych samych kręgach.
Ginny
przewróciła oczami.
—
Więc co założysz?
—
Jeszcze nie wiem. Pomożesz?
Oczy
Ginny niemal zabłysły i zaledwie godzinę później były już na Ulicy Pokątnej.
Harry został w domu z dzieckiem, a Ginny wydawała się szczęśliwa, że może wyjść
z czterech ścian. Kupiły kawę u Fortescue’a i oddały się oglądaniu wystaw
sklepowych. Ginny pisnęła, gdy znalazła urocze ubranka dla niemowląt i długo
opowiadała, jak się rozpłacze, gdy mały James po raz pierwszy wsiądzie do
Hogwart Express.
Hermiona
odwiedzała każdą księgarnię, żeby po prostu poszperać na półkach, i dopiero gdy
Ginny jęknęła z nudów, przypomniała sobie, dlaczego w ogóle znalazły się na
Ulicy Pokątnej.
Wychodząc
z Zagmatwanych Ksiąg, zobaczyła charakterystyczne, blond włosy wystające z
tłumu, i jej serce zamarło. Stanęła w drzwiach, wpatrując się w wysokiego mężczyznę
kilka metrów przed sobą. Obok niego stała smukła i elegancka kobieta, opierając
rękę na jego ramieniu. Narcyza Malfoy.
Hermiona
sapnęła i szybko wepchnęła Ginny z powrotem do księgarni.
—
Co się stało? — zapytała Ginny, marszcząc brwi i wysuwając głowę za drzwi.
—
To Malfoy i jego matka — syknęła i przycisnęła się do ściany. — Merlinie, to
żenujące!
Ginny
prychnęła, bezwstydnie patrząc na ulicę.
—
Niby dlaczego? Nadal nie rozmawiacie?
—
Nie, nie… to nie to. — Przełknęła ślinę. — My… no cóż, chyba już mamy to za
sobą.
Ginny
odwróciła głowę w jego stronę.
—
Czyżby? Hermiono, czy jest coś, o
czym zapomniałaś mi powiedzieć?
Granger
zmarszczyła brwi i dramatycznie prychnęła, zerkając przez okno, żeby się
upewnić, że nie idą w ich stronę.
—
Ja… my… — Zacisnęła szczękę i westchnęła głęboko. — Wczoraj zjedliśmy kolację
i… cóż, wszystko poszło dobrze.
Oczy
Ginny rozszerzyły się z czystej radości.
—
Błagam, powiedz mi… co znaczy dobrze?
Policzki
Hermiony poczerwieniały.
—
Rozmawialiśmy, dobrze się bawiliśmy i… — Przełknęła ślinę, przypominając sobie
dotyk jego ust na nadgarstku i słowa, które powiedział. Pragnę cię. Zadrżała. — No cóż, powiedzmy, że gdyby nie to cholerne
wezwanie od Aurorów, nie skończyłabym z Krzywołapem przed telewizorem.
Ginny
praktycznie tańczyła w miejscu.
—
Ty przebiegła wiedźmo! Mówisz mi, że przeszliście od pieprzenia z nienawiści
do, no nie wiem, potencjalnie przyjaźni z korzyściami?
Hermiona
prychnęła, a jej serce przyspieszyło.
—
Nie nazwałabym nas przyjaciółmi.
—
Więc kim? — zażartowała Ginny. — Koledzy od kutasów i cipek?
—
Ginny!
—
Wspólnicy od orania?
—
Ginny, przestań.
—
Masturbujący się współpracownicy?
—
Ginevro Potter, mówię poważnie! — Hermiona lekko uderzyła ją po ramieniu. —
Przestań!
—
Dobra, dobra. — Zaśmiała się. — Ale cokolwiek to jest, tak bardzo się
rumienisz, że mogłabyś dorównać Ronowi.
Hermiona
skrzywiła się i skrzyżowała ramiona, patrząc przez okno, żeby upewnić się, że
Draco i Narcyza nie idą do księgarni. Zobaczyła go tam, na ulicy, kiwającego
głową, gdy jego matka do niego mówiła. Miał na sobie jasnoszary garnitur,
kolor, w którym rzadko go widywała, ale który idealnie pasował do jego oczu.
Włosy miał zaczesane do tyłu w przystojnej fali, stoicką twarz, ale bardzo
wyrazistą, a idealnie skrojony garnitur podkreślał jego sylwetkę. Obok niego
Narcyza była nienagannie ubrana w biało-lawendową sukienkę w paski, a jej blond
włosy były upięte w fantazyjny kok. Wyglądała niemal królewsko.
—
To naprawdę niesprawiedliwe — mruknęła Hermiona. — Jak ludzie mogą tak dobrze
wyglądać?
Ginny
wydała z siebie gardłowy dźwięk.
—
Pokolenia selektywnego rozmnażania.
—
I ani jednej habsburskiej szczęki.
—
Co za dranie.
Hermiona
westchnęła i nadal patrzyła przez okno. Wydawali się nieosiągalni, Malfoy i
jego matka, jakby należeli do zupełnie innego świata. Może rzeczywiście tak
było.
Nagle
Narcyza wskazała na księgarnię, powiedziała kilka słów, a Malfoy skinął głową.
Wkrótce oboje szli ulicą.
Hermiona
jęknęła.
—
Nie! Nie, nie, nie! Ginny, oni tu idą!
Chwyciła
rudowłosą za łokieć i wciągnęła ją głębiej między półki. Skrzywiła się, gdy
zadzwonił dzwonek do drzwi i z wnętrza dobiegł głęboki głos Malfoya.
—
Czytałem recenzję w Proroku, że ta książka nie jest zbyt dobra — powiedział,
ale matka cmoknęła z dezaprobatą.
—
Wiesz, że nie można ufać tym recenzjom, Draco — mruknęła, a Hermiona zadrżała
na dźwięk jego imienia. Draco. To było piękne imię. — Wiesz, że nie należy
oceniać książki po okładce — ani, w tym przypadku, po recenzji Ephraima
Goldsteina.
—
Przyganiał kocioł garnkowi — zażartował, a jego matka zachichotała.
Hermiona
poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, a kolana drżą. Wiedziała, że
przesadza, ale nie była pewna, czy byłaby w stanie sklecić zdanie, gdyby go
teraz zobaczyła, nie po wczorajszej rozmowie.
Pragnę cię.
Zamknęła
oczy i przełknęła ślinę.
—
Dlaczego się tu chowamy? — Ginny syknęła jej do ucha.
Hermiona
ją uciszyła.
—
Na Merlina, Hermiono, widujesz go codziennie w pracy!
—
Nie codziennie — mruknęła Hermiona.
Ginny
przewróciła oczami.
— To niedorzeczne.
Po
tych słowach wypchnęła Hermionę z kryjówki, która potknęła się o stos książek,
wrzasnęła i wpadła prosto na Malfoya.
Był
szybki, z refleksem szukającego — złapał wirującą kobietę z rozwianymi włosami,
nie pozwalając jej uderzyć o podłogę. To był drugi raz, kiedy uchronił ją przed
upadkiem.
Hermiona
sapnęła, potknęła się i szybko odsunęła, a jej twarz płonęła aż po włosy.
—
M-Malfoy! Przepraszam, nie… upadłam i… — Uśmiechnęła się nerwowo i odwróciła do
Narcyzy. — O, dzień dobry, pani Malfoy!
Oboje
patrzyli na nią z oszołomieniem, Malfoy poprawiał marynarkę, a Narcyza mrugała
szeroko otwartymi oczami.
—
Granger.
Skinął
głową, a jego głos był głęboki i lekko napięty.
Pragnę cię.
Zerknęła
na niego i przełknęła ślinę.
—
Panno Granger — powiedziała Narcyza, a Hermiona ponownie spojrzała na starszą
czarownicę. Uśmiechała się wdzięcznie, a jej niebieskie oczy błyszczały. — Jak
miło cię znowu widzieć! Mam nadzieję, że u ciebie i twojej rodziny wszystko w
porządku?
Hermiona
uśmiechnęła się niezręcznie.
—
Tak, rzeczywiście. Mają się dobrze. Moja rodzina. Dziękuję. — Skinęła głową z
napięciem, starając się ignorować ciężkie spojrzenie Malfoya. — A jak się pani
miewa, pani Malfoy?
—
Och, bardzo dobrze — odparła z błyskiem w oku. — Nic nie uszczęśliwia matki
bardziej niż miło spędzony czas z dzieckiem. — Uśmiechnęła się promiennie do
syna, ale ten tylko skrzywił się boleśnie. Kiedy spojrzała na Hermionę, obok
niej pojawiła się Ginny, a Narcyza znów się uśmiechnęła. — Ach, panna Weasley!
Albo proszę wybaczyć, pani Potter, oczywiście. Słyszałam, że należą się
gratulacje. To rzeczywiście wyjątkowa okazja, powitać dziecko na tym świecie.
Ginny
objęła Hermionę ramieniem i uśmiechnęła się.
—
Och, tak! Dziękuję, pani Malfoy.
—
A jak tam macierzyństwo? — zapytała kobieta. — Czy dziecko dobrze sypia?
Ginny
zachichotała.
—
Och, śpi jak aniołek, ale nie wtedy, gdy my chcemy spać.
Narcyza
zaśmiała się i zakryła usta dłonią.
—
Będzie lepiej. Gdzie jest ten mały aniołek?
—
W domu z ojcem.
Ginny
skinęła głową.
—
Och? — Narcyza Malfoy wyglądała na bardzo zszokowaną. — No cóż, śmiem
twierdzić, że to bardzo nowoczesne podejście. — Ponownie uśmiechnęła się
uprzejmie. — Dobrze dla was. — Westchnęła i wysunęła rękę z uścisku syna. — Idę
poszperać, Draco. Zaraz wracam. Bardzo miło było was znowu widzieć, dziewczęta.
Uważajcie na siebie.
Po
tych słowach weszła w głąb księgarni, zostawiając Malfoya z Hermioną i Ginny.
—
Tak, ja też pójdę poszukać tej książki,
o której mówiłam — powiedziała Ginny z chytrym uśmieszkiem i przeniosła wzrok z
Hermiony na Malfoya, zanim i ona zniknęła między półkami.
Hermiona
zacisnęła dłonie, czując pod skórą szalejący puls.
Malfoy
uniósł brew i wsunął ręce do kieszeni spodni. Jego usta wykrzywiły się w
uśmieszku.
—
Elokwentnie, Granger.
—
Ginny mnie popchnęła! — syknęła i zmarszczyła brwi. — I nie chciałam się
potknąć.
Zaśmiał
się i opuścił głowę. Och, Merlinie, ten dźwięk był cudowny, przyprawiał ją o
dreszcze.
Hermiona
wyprostowała się.
—
Co ty tu robisz?
Malfoy
zmarszczył brwi.
—
To księgarnia. Co normalnie robisz w księgarni? Powinno to być dla ciebie
całkiem proste, prawda?
Przewróciła
oczami.
—
Racja. — Wpatrywała się w swoje stopy, przygryzając wargę, czekając. Och, to
była tortura — pragnęła tylko jego rąk na sobie, ust na skórze, słów w uchu.
Przełknęła ślinę i znów podniosła wzrok. — Aresztowanie — jak poszło?
Malfoy
skinął głową, a jego twarz spoważniała.
—
Zatrzymaliśmy Thorfinna Rowle’a. Trochę się z nami droczył, ale w końcu udało
nam się go pokonać. Był otoczony i w mniejszości. Nie miał szans na ucieczkę.
Hermiona
przełknęła ślinę. Rowle. Pamiętała go. Paskudny typ.
—
No cóż, gratulacje. I dobrze się stało.
Malfoy
mruknął i skinął głową.
—
W rzeczy samej.
Przygryzł
dolną wargę, co było całkowicie niesprawiedliwe w ich sytuacji, a Hermiona
automatycznie oblizała wargi. Oczy Malfoya pociemniały, a on uśmiechnął się
złośliwie.
—
Jak ci minął wieczór?
Rozejrzała
się, upewniając, że nikt nie jest wystarczająco blisko, żeby go usłyszeć, zanim
ściszyła głos i powiedziała:
—
Zupełnie niezadowalająco.
—
Naprawdę? — Uniósł brew. — Cóż, można temu zaradzić.
Czuła
napływającą odwagę i ciepło, i nie przejmowała się rumieńcem na policzkach, gdy
szepnęła:
—
Chyba wymagałoby to specjalnego traktowania.
Jego
uśmiech się poszerzył.
—
Chyba wiem, co masz na myśli.
Jego
głos wibrował w niej i rozpalał atmosferę między nimi. Hermionie zabrakło tchu.
Spuściła wzrok i uśmiechnęła się nerwowo.
—
Masz jakieś plany na jutro? — zapytał. — Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
Właściwie. Uzgodnić pewne rzeczy. I zgody.
Hermiona
przygryzła wewnętrzną stronę policzka.
—
Tak. Nie. Przepraszam. Jestem… jestem zajęta.
Miała
urodziny, ale nie chciała mu o tym mówić. Nie chciała, żeby czuł się
zobowiązany do wręczenia jej prezentu czy czegokolwiek.
—
A może dzisiejszy wieczór? — zaproponował cicho.
Czuła,
jak pieką ją policzki i ściska w żołądku. Myśl o spotkaniu z nim dziś wieczorem
była… rozkoszna. Ale miała już plany.
—
Przepraszam, nie mogę.
—
W porządku — mruknął. — Znajdziemy inny termin.
—
Nie chodzi o to, że nie chcę! — wybełkotała i zacisnęła dłonie. — Ja… ja chcę,
ale… — Przygryzła wargę i wzięła głęboki oddech. Merlinie, dlaczego to było
takie trudne? Mogli to przegadać wczoraj wieczorem. — Mam plany z Harrym i
Ginny, i nie jestem z tych, którzy zmieniają plany na ostatnią chwilę.
—
W porządku — powiedział z delikatnym uśmiechem. Godryku, to spojrzenie mogłoby
złamać każde serce na świecie. — Znajdziemy inny termin, obiecuję.
Uśmiechnęła
się blado, a serce dudniło jej w uszach.
—
Lepiej pójdę, zanim ludzie zaczną, no cóż, podejrzewać.
Zanucił.
—
Bo wypadnięcie spomiędzy regałów z książkami nie jest podejrzane?
—
Ginny mnie popchnęła — przypomniała mu.
—
Zastanawiam się, dlaczego — mruknął i leniwie chwycił książkę leżącą tuż obok
niego, otworzył ją na przypadkowej stronie i przesunął po niej dłonią, zupełnie
jak tamtego dnia w jej gabinecie.
Wiedział,
jak to na nią działa, była tego pewna. Co za diabeł.
Hermiona
prychnęła i skrzyżowała ramiona, ale zanim odeszła, uśmiechnęła się do niego. I
właśnie w takim stanie znalazła Ginny w głębi księgarni, z rozmarzoną twarzą,
uśmiechniętą od ucha do ucha.
—
Widzisz? — Ginny nadal się uśmiechała i przeglądała książkę o Quidditchu. —
Czasem wystarczy lekkie pchnięcie.
—
Mogę cię za to później znienawidzić — rzuciła Hermiona — ale teraz czuję tylko
ciepło.
—
Cóż, wygląda na to, że ten facet ma magicznego kutasa.
Ginny
wzruszyła ramionami.
Hermiona
sapnęła z przerażenia.
—
Ginny! Bądź cicho! Jego matka tu jest!
Ginny
się roześmiała.
—
Och, chciałabym zobaczyć minę Narcyzy
Malfoy, gdyby kiedykolwiek się dowiedziała, że jej ukochany syn został skalany
przez mugolaczkę!
Hermiona
prychnęła i spojrzała na półki z książkami, widząc, jak stara czarownica wraca
do Malfoya, ponownie obejmując go ramieniem.
—
Wolałabym powiedzieć, że to on skalał mnie.
Ginny
znów parsknęła śmiechem, a dwójka Malfoyów wyszła z księgarni.
~*~*~*~*~*~*~*~
Hermiona
nie mogła się skupić, gdy Ginny przeszukiwała wieszaki z sukienkami. Myślała
tylko o tym, jak warga Malfoya poruszała się między zębami, jak jego wzrok ją
oczarował i jak jego niski ton głosu przyprawiał ją o dreszcze.
Pragnę cię.
—
A ta? — zapytała Ginny, unosząc złotą suknię, której koronka mieniła się niczym
smocze łuski. — Złota Dziewczyna i tak dalej.
—
Nie. — Hermiona zachichotała i pokręciła głową z bolesnym wyrazem twarzy. —
Nie, chcę czegoś prostego.
Ginny
prychnęła.
—
Idziesz na bal czarodziejów, Hermiono. Nic w takich miejscach nie jest proste.
—
Cóż, nie chcę się za bardzo wyróżniać — mruknęła.
Ginny
wybrała kilka sukienek do przymierzenia, ale Hermiona w żadnej nie czuła się
komfortowo. Kiedy przejrzały cały sklep, poszły do następnego, ale ceny
zdecydowanie przekraczały jej budżet. U Madame Malkin nie było zbyt dużego
wyboru ubrań, które nadawałyby się na bale, a ostatni sklep na Ulicy Pokątnej
właśnie się zamykał, ale z pewnością i tak by go nie wybrała, bo sądząc po
witrynach, te stroje były przeznaczone dla osób po pięćdziesiątce.
Hermiona
jęknęła głośno.
—
W co ja się ubiorę, Ginny?
Oczy
rudowłosej rozbłysły.
—
No cóż, Ulicę Pokątną mamy już za sobą, więc może… mugolskie zakupy?
Jej
usta uniosły się w dziecinnym uśmiechu.
Hermiona
przewróciła oczami, ale nie mogła ukryć, że ją też ucieszył ten pomysł.
—
Dobra. Chodźmy.
Ginny
wiwatowała, wymachując dłońmi i tańcząc w miejscu. Zawsze uwielbiała mugolskie
zakupy, ale rzadko robiła je sama. To była jedna z niewielu rzeczy, które nie
były komfortowe dla Ginevry Potter.
Popołudnie
mijało, ale Londyn wciąż tętnił życiem.
Przemierzały
całe miasto, zaglądając do każdego sklepu, jaki mogły znaleźć, aż w końcu, w
małym sklepiku w bocznej uliczce Camden, Hermiona znalazła idealną sukienkę.
Była z drugiej ręki, ale to nie miało znaczenia, bo absolutnie ją uwielbiała.
Z
ciemnobrązowej satyny, leżała jak ulał, z odkrytymi plecami i gustownym, lecz
kuszącym rozcięciem z boku. Dekolt nie był zbyt głęboki, ale pięknie się
układał, a w zagięciach materiał niemal czerniał. Zazwyczaj nie odważyła się
nosić tak obcisłych ubrań, gdzie materiał uwydatniałby każdą szczelinę i
wypukłość jej sylwetki, ale ta po prostu pasowała. To było rzadkie znalezisko,
takie, które się trafia raz na ruski rok. Była na nią trochę za długa, ale
Hermiona uważała, że da się ją poprawić prostymi zaklęciami.
Odwracając
się do Ginny w garderobie, uniosła pytająco brwi.
—
No i?
Oczy
Ginny rozszerzyły się w rozkosznym szoku, po czym zmarszczyła brwi i skinęła
głową.
—
Idealnie. Stylowo i stosownie, a jednocześnie bardzo seksownie. Powinnaś ją
założyć na następną randkę z Malfoyem!
Hermiona
prychnęła, ale poczuła, jak rumieniec oblewa jej pierś i policzki.
—
To nie była randka, Ginny! Tylko
zjedliśmy kolację.
—
Sami, w piątkowy wieczór, z obietnicą czegoś o wiele bardziej intymnego… nie,
zdecydowanie nie randka — zażartowała. — A przy okazji, gdzie poszliście?
Hermiona
przygryzła wargę, a jej rumieniec się pogłębił.
—
Château du Boire.
Ginny
parsknęła głośno.
—
I sądzisz, że to nie randka? To dlaczego nigdy nie zabierasz mnie do tak
eleganckiego miejsca?
—
To nie było zaplanowane! — krzyknęła
z oburzeniem. — Chciałam z nim porozmawiać, jak cholerna dorosła, a to on
zaproponował, żebyśmy porozmawiali przy kolacji. Chciałam, żebyśmy poszli do Taczki, ale on jest snobistycznym
dupkiem i obnosił się ze swoją stałą rezerwacją w Château du Boire! To nie była randka, nie była zaplanowana i…
Próbowała
powiedzieć coś więcej: może, że nie będzie kolejnej kolacji z Malfoyem, ale
miała nadzieję, że będzie. Prawdę mówiąc, liczyła, że następna będzie randką.
—
Hermiono — westchnęła. — Tylko się z tobą droczę. Wiesz o tym.
Jęknęła
i ukryła twarz w dłoniach.
—
Ginny, to tortura! Nie wiem, co czuję, nie wiem, co chcę czuć, a w chwili, gdy myślę, że coś czuję, wstydzę się za
siebie!
—
Dlaczego?
Ginny
wzruszyła ramionami.
—
Bo to Malfoy — omal nie krzyknęła. —
To palant i nie powinnam go pragnąć.
Ginny
zacisnęła usta i skrzyżowała ramiona.
—
Słuchaj — westchnęła — nie możesz się tak ciągle karać. Nie jesteśmy już w
szkole, a Malfoy nie jest już tą samą osobą. Ty też nie. To, że go teraz
lubisz, nie cofa wszystkiego, co zrobił, ani go nie usprawiedliwia. To, że go
pieprzysz, nie oznacza, że magicznie mu wybaczyłaś.
Hermiona
objęła się ramionami i spojrzała na swoje stopy w lustrze.
—
Wybaczyłaś mu? To… to, co ci zrobił?
Ginny
napięła się.
—
Nie, ale to nie ja go pieprzę. — Wzdychając głęboko, powiedziała: — Nie było
cię tam wtedy, Hermiono. Carrowowie zamienili tę szkołę w koszmar dla wielu
uczniów, a Malfoy był ich najostrzejszą bronią — a z całą tą nienawiścią i
gniewem, które nim władały… cóż, co mogę powiedzieć? To bolało. Jego magia
bolała. Nienawidziłam go przez długi czas, ale od tamtej pory zdałam sobie sprawę,
że również był ofiarą. Nie wierzę, że miał w tej sprawie jakikolwiek wybór.
Mogę nienawidzić tego, co zrobił, ale nie muszę nienawidzić go. Ty możesz
zrobić to samo.
—
On… powiedział, że mnie pragnie. Wczoraj, w restauracji. Powiedział, że mnie pragnie.
Ginny
milczała przez chwilę, po czym westchnęła głęboko.
— No cóż, to chyba dobrze, prawda?
Hermiona
zawahała się.
—
C-chyba tak. Ale co to znaczy?
Ginny
opuściła szczękę, marszcząc brwi.
—
Żartujesz, prawda?
—
Znaczy — jęknęła — w jaki sposób on może mnie pragnąć?
—
Och, nie wiem — prychnęła Ginny. — Może nago. W łóżku. Co o tym myślisz, Hermiono?
Ta
ponownie jęknęła i uszczypnęła się w nasadę nosa.
—
Wiem, wiem! To po prostu… takie surrealistyczne, takie nieprawdopodobne! —
Westchnęła. — Widząc go dzisiaj z matką, zastanawiałam się… dlaczego miałby
mnie chcieć? Jestem dla niego po
prostu szlamą Granger.
Ginny
mruknęła agresywnie.
—
Jesteś też mądra, piękna, troskliwa, kompetentna, zadziorna… tak, zastanawiam
się, kto byłby przy zdrowych zmysłach, żeby chcieć kogoś takiego!
Hermiona
skrzywiła się i westchnęła, jej głowa i ciało walczyły o dominację.
—
Czemu to musi być takie trudne?
—
Wcale nie musi być — powiedziała Ginny. — Ty mu się podobasz, a on tobie.
Chcesz go przelecieć, a on z chęcią przeleci ciebie. To nie kontrakt małżeński,
Hermiono. To seks, i to cholernie dobry seks, skoro tak się tym przejmujesz.
—
Świetny seks — mruknęła. — Najlepszy, jaki miałam w życiu.
—
Więc po co to wszystko utrudniać? — Ginny wzruszyła ramionami. — Chyba że w grę
wchodzą inne uczucia?
Hermiona
tylko zmarszczyła brwi, a Ginny uniosła dłonie.
Wzdychając,
rudowłosa czarownica bawiła się tiulową sukienką w kolorze fuksji, aż po chwili
zapytała:
—
Przyjdziesz do nas jutro, prawda? I dziś wieczorem na nasz przedurodzinowy wieczór
gier.
—
Tak! — powiedziała Hermiona, marszcząc brwi. — Czemu miałabym nie przyjść?
Ginny
wzruszyła ramionami.
—
Nie wiem. Może masz jakieś plany urodzinowe z Mal…
—
Ginny! — przerwała jej. — Przyjdę na moją cholerną kolację urodzinową. Moje
plany się nie zmieniły.
—
Nie miałabym ci tego za złe, gdyby tak było — rzuciła Ginny łobuzerskim tonem.
— Czemu go nie zaprosisz?
—
Och, tak — odparła sarkastycznie — czyż nie byłoby idealnie? Zabiorę Draco
Malfoya na moją kolację urodzinową z Harrym i Ronem. To byłby sukces, prawda?
Ginny
prychnęła, ale jej uśmiech poszerzył się.
—
Harry ma o nim dobre zdanie. A przynajmniej tak dobre, jak pozwala mu na to
jego duma. A Ron… cóż, będzie musiał to po prostu znieść.
Hermiona
się uśmiechnęła i pokręciła głową.
—
Nie zamierzam go zapraszać. Nie jest tak, że coś nas łączy.
—
Cóż — powiedziała Ginny — kiedy będziesz pewna, że to związek, który wymagałby, no wiesz, przedstawienia go znajomym i rodzinie, wiesz, że możesz przyjść do
nas.
Hermiona
poczuła, jak rumienią jej się policzki i szybko pokręciła głową.
—
To… to nie to, Gin. I nigdy to się nie zmieni. To nie… my nie… — Przygryzła
wargę. — Nie pasujemy do siebie pod tym względem.
Chciała
w to uwierzyć, ale prawda była taka, że nigdy nie rozmawiała z mężczyzną, który
nie byłby Harrym, tak jak z Malfoyem poprzedniego wieczoru. Nawet z Ronem. To
było takie proste, tak naturalne. Czuła, jakby w końcu mogła mówić w swoim
ojczystym języku po tylu latach adaptacji. To było to — ona i Malfoy mówili tym
samym językiem.
Ginny
tylko zmarszczyła brwi, jej oczy się zwęziły, ale żadna z nich nie powiedziała
nic więcej na ten temat.
Hermiona
kupiła satynową sukienkę za bezcen i resztę budżetu mogła przeznaczyć na
porządną parę czarnych szpilek i całkiem niezłą biżuterię. Zdecydowała się na
długi i cienki, pozłacany naszyjnik oraz parę złotych kolczyków. Obawiając się,
że w sukience bez rękawów będzie zbyt wyeksponowana, kupiła też parę długich,
czarnych rękawiczek w innym sklepie. W sumie udało je się kupić cały strój za
mniej, niż zakładała i miała nadzieję, że bogacze nie zauważą, iż większość z
tego to ubrania z drugiej ręki, pozłacane
i mugolskie.
Na
razie była zadowolona — ale obawiała się, że w następną sobotę poczuje się
nieco zażenowana, stojąc w nowej sukience z drugiej ręki pośród wszystkich
przeszytych złotą nicią sukni i szat.
~*~*~*~*~*~*~*~
Była
nieludzka pora w poniedziałkowy poranek. Draco miał zły humor, ale Collins
próbował go pocieszyć kawą i croissantem. Nie zadziałało, ale było to dzielne
przedsięwzięcie.
Nie,
Draco był zbyt skupiony na zadaniu. Wiedział, że wygra w pojedynku na
spojrzenia z Rowlem. Ten potężny mężczyzna przerażał Draco za dzieciaka, ale te
czasy minęły. Nadal nie mógł dorównać mu wzrostem, ale za to autorytetem — i w tej konkretnej sytuacji wiedział, że
role się odwróciły. Rowle bał się Draco,
ponieważ zawsze był kiepski w oklumencji, a wiedział, że Draco był chwalony za
swoje umiejętności przez samego Czarnego Pana.
Starał
się tego nie okazywać, uśmiechając się szeroko.
—
Jebany bachor Malfoyów — powiedział. — Zdradziecki gówniarz.
Draco
nie drgnął. Po prostu obserwował mężczyznę. Wyglądał na wychudzonego,
zmęczonego, osłabionego.
—
Myślisz, że będę gadał? — warknął Rowle. Jego zęby zaczynały gnić. — Jeśli tak,
to twoja elegancka główka sięga wyżej niż tyłek, bo…
—
Nie martw się, nie musisz nic mówić — wycedził Draco i uniósł różdżkę. — Legilimens.
Włamanie
się do umysłu Rowle’a było jak rozbicie jajka; skorupka była twarda, lecz
krucha, a po rozbiciu wszystko się rozlało. Draco pracował precyzyjnie.
Precyzyjnie przecinał wspomnienia, skupiając się na czasie, datach, ludziach,
miejscach. Przez te wszystkie lata był w ciągłym biegu i stał się nieostrożny.
Kiedy szukał przyczyny, stało się jasne, że Rowle’a wyciągnęły z cienia
kontakty i nagły brak pieniędzy Selwyna. Śmierciożercy ginęli, więc zaczęli się
organizować.
Draco
chciał wiedzieć, kto jeszcze. Pragnął więcej twarzy, więcej ludzi; chciał ich
wszystkich zobaczyć, poznać i czuł się, jakby gonił za myślą, wspomnieniem,
które Rowle ukrył, wykorzystując całą swoją ograniczoną wiedzę o oklumencji.
Ale to nie mogło umknąć Draco. Naciskał mocniej, kopał głębiej i przedzierał
się przez wspomnienia Rowle’a, nie przejmując się, co po drodze odcina. Zbliżał
się, przedzierając się przez przyziemne wspomnienia, w których próbował je
ukryć, aż w końcu odnalazł to, co szukał. Twarz — okropną, uśmiechniętą twarz z
ostrymi, zgniłymi zębami i żółtymi oczami.
Greyback.
—
Malfoy, stary, wystarczy!
Głos
Collinsa zabrzmiał głośno i Draco się wycofał. Wracając do rzeczywistości,
patrzył, jak głowa Rowle’a opada mu na ramię, a krew kapie z uszu i nosa. Draco
ciężko oddychał, zęby bolały go od zaciśniętej szczęki. Westchnął i przeczesał
włosy dłonią, zanim spojrzał na Collinsa.
Mężczyzna
wyglądał na przerażonego, jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania i podziwu.
—
Jasna cholera, stary! Czemu to zrobiłeś?
—
Wyzdrowieje — wycedził Draco, wstając. Rzucił nieprzytomnemu blondynowi gniewne
spojrzenie. — Chyba.
—
Wiesz, że Montague urwie nam za to
głowy — mruknął Collins.
Draco
spiorunował go wzrokiem.
—
Wiedział, czego się spodziewać, umożliwiając mi przyjście tutaj. Zawsze dostaje
to, czego chcę.
Collins
gapił się i wskazał na więźnia.
—
A przy okazji rozwalasz mu umysł!
—
Straty uboczne — powiedział Draco i ruszył do wyjścia.
Otworzył
drzwi, wzywając Uzdrowicieli, i dwóch wpadło do pomieszczenia. Usłyszał tylko,
jak z przerażenia sapnęli, zanim wyszedł z sali przesłuchań.
_______________
Witajcie :) w sobotni wieczór zapraszam na kolejny rozdział tłumaczenia. Robi się zabawnie między naszą dwójką, ale bardzo lubię to ich flirtowanie. I fajnie, że czytacie, to wiele pomaga w ciężkich momentach.
Prawdopodobnie w ten weekend już nic nie opublikuję, bo mam wiele na głowie. Może w następnym tygodniu się uda.
Kolejny rozdział tego opowiadania pojawi się 11 października i wiele będzie się w nim działo. Warto czekać :)
Tyle ode mnie. Miłego weekendu i tygodnia. Enjoy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)