piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 12: Jak się nazywa?

Siedzę razem z Harrym na wygodnych fotelach w Pokoju Życzeń. Od półtora tygodnia uczę go Oklumencji i przez ten czas udało mu się stworzyć dwie tarcze. Teraz będzie ciężej, ponieważ musimy jeszcze wznieść cztery podstawowe i jedną dodatkową tarczę.
Harry popija gorącą czekoladę, patrząc na mnie znad krawędzi.
— Robisz duże postępy — mówię po prostu, nie mając w głowie innych słów.
— Hmm — mruczy, co jest jego jedyną odpowiedzią.
Wciąż się na mnie gapi, co mówiąc szczerze bardzo mnie irytuje. Odstawiam swoją filiżankę i patrzę mu prosto w oczy.
— Oh, na litość Merlina, co to ma znaczyć, Harry? — fukam.
Uśmiecha się, po czym odstawia swoją filiżankę obok mojej.
— Jak on się nazywa?
— Kto?
— Ten Ślizgon, z którym się umawiasz.
Moja szczęka opada aż do ziemi.
— C-co? J-ja z nikim się nie umawiam — jąkam się.
On w odpowiedzi przechyla głowę i unosi wysoko brwi.
— Daj spokój, Hermiono. Nie jestem głupi — mówi. — Ostatnio wydajesz się być taka radosna i naprawdę odpuściłaś tę sprawę z Ronem. Wszyscy z obrzydzeniem patrzymy jak on obściskuje się z Lavender, a ty w ogóle nie okazujesz zazdrości. A dodatkowo kolory tego pokoju o czymś świadczą. To oczywiste, że jest Ślizgonem.
— Harry — mamroczę, nie okazując przy tym żadnych emocji.
— Hermiono — odpowiada miłym tonem.
— Z nikim się nie umawiam — oświadczam.
— Ale spędzasz z kimś swój wolny czas.
— My po prostu razem się uczymy.
Harry uśmiecha się, a ja przewracam oczami, po czym odwracam wzrok.
— Jak się nazywa? — pyta ponownie.
Znowu na niego patrzę, próbując zachować twarz.
— Nie powiem.
Chłopak nagle smutnieje.
— Dlaczego?
Spoglądam w dół.
— Powiem ci, jak skończymy lekcje Oklumencji. Potraktuj to jako nagrodę — oferuję.
— Hermiono — zaczyna, wciąż patrząc poważnie. — Czy dzieje się coś złego?
Pozwalam sobie na oschły śmiech.
— Ostatnio dzieje się wiele złego, Harry — odpowiadam, spoglądając mu prosto w oczy. — Ale on nie jest tym złym.
Mruży oczy, a sekundę później kiwa głową i sięga po swoją filiżankę.
— Trzymam cię za słowo — mówi, biorąc kolejny łyk napoju.
Przytakuję, bo wiem, że tak jest.

~*~*~*~*~*~

Piątek, w końcu jest piątek. Ron obserwuje mnie, kiedy odchodzę od stołu po skończonej kolacji. Ale ja go ignoruję. Ciągle odtwarzam w głowie moją wczorajszą rozmowę z Harrym. Dlaczego pomyślał, że umawiam się z Draco? My tylko spędzamy razem czas, ale… nie w taki sposób.
Wspinam się po schodach na siódme piętro, ale nagle czuję mrowienie w okolicy karku. Rozglądam się dookoła, jednak nikogo nie zauważam. Kontynuuję moją wędrówkę wysoko unosząc głowę z różdżką w gotowości. Te trzy lata wojny nauczyły mnie wierzyć swojemu instynktowi. Ja po prostu wiem, że ktoś mnie obserwuje.
Przyklejam się plecami do ściany i zerkam na korytarz na siódmym piętrze. Trzymam różdżkę na wysokości ramienia i czekam. Nagle zza rogu wychodzi Teodor Nott. Nieznacznie unosi ręce, gdy zauważa mnie gotową do ataku.
— Mam dla ciebie wiadomość, Granger — mówi, uśmiechając się.
— Jaką? — pytam, nie siląc się na uprzejmości.
— Oh, to nie takie proste — odpowiada.
Ktoś mamrocze coś pod nosem i nagle w moim kierunku leci strumień czerwonego światła. Szybko robię unik, a zaklęcie trafia w kamień. Wygląda na to, że Nott nie przyszedł sam. Cóż, walczyłam z większą ilością przeciwników, więc nie boję się dwóch Ślizgonów.
Do walki włącza się Teodor, jednak rzuca słabe zaklęcia, tak jakby nie chciał mnie uszkodzić. Z łatwością odbijam każde z nich. Nie mogąc się powstrzymać, kieruję w stronę Notta mocne zaklęcie, które zwala go z nóg. Przez chwilę mam wrażenie, że to koniec, ale chłopak wstaje o własnych siłach, uśmiechając się pod nosem.
Moje zmysły wyczuwają kogoś tuż za mną i szybko patrzę w tamtą stronę. Zauważam Marcusa Flinta. Rzucam zaklęcie tarczy, nie mając pojęcia co on zamierza. On sięga ręką do przodu i zaciska swoje tłuste ramię wokół mojej szyi. W myślach rzucam urok w kierunku jego brzucha, a on zaczyna wyć z bólu, jednak nadal mnie dusi. Robi mi się ciemno przed oczami. Moja różdżka leci w powietrzu i uderza mnie zaklęciem prosto w plecy. Wbijam paznokcie w rękę Flinta. On jęczy i uderza moją głową o ścianę, a potem wszystko robi się czarne.

~*~*~*~*~*~

Rennervate — mówi ktoś poza ciemnością.
Oślepia mnie czerwone światło, powoli otwieram oczy i wracam do świadomości.
— Oh, obudziłaś się, Granger — mamrocze Nott.
Stoi przede mną, opierając się o drzwi schowka na miotły, w którym właśnie przebywamy. Siedzę na krześle ze skrępowanymi z tyłu rękami. Kiedy poruszam ramionami, czuję ostry ból.
— Gdybym była tobą, nie kręciłabym się za bardzo. — Słyszę irytujący głos Pansy Parkinson po swojej prawej stronie.
— Jak powiedziałem, mamy dla ciebie wiadomość — zaczyna Nott. — Od Czarnego Pana. — Mrużę oczy, ale nie reaguję. Chłopak nachyla się nade mną. — Tik tak, Granger. Czas ucieka. Już jest luty. Lepiej będzie jeśli pospieszysz się z wykonaniem swojego zadania.
Parkinson prowadzi czubek różdżki od mojego barku aż do nadgarstka, robiąc przy tym wielką paskudną ranę. Moja skóra pęka, a ja syczę z bólu, ale zaciskam szczękę. Będziesz jeszcze gorsza — przypominam sobie. Teodor uśmiecha się i przechodzi do przodu.
— Ubierasz się jak dziwka, więc równie dobrze można ciebie traktować jak jedną z nich — szydzi.
Wypowiada zaklęcie, wymachując przy tym różdżką blisko mojego ciała. Moje ubrania rwą się przy każdym jego ruchu, a na skórze pojawiają się krwawiące zadrapania. Cofa się do tyłu, oceniając swoją pracę. Moja koszula i spódnica są podarte na milion kawałków i odkrywają więcej niż powinny.
— Cóż, musimy iść — oświadcza Ślizgon, chowając różdżkę. — Marcus?
Flint staje naprzeciwko mnie i z całej siły uderza mnie w twarz. Czuję w ustach smak krwi. Świat wiruje, kiedy ta trójka opuszcza schowek. Zanim tracę świadomość, czytam słowa napisane na czerwono na drzwiach.

Tik tak

~*~*~*~*~*~

Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna. Patrzę na czerwony napis na drzwiach. Krew spływa po moim ramieniu, skwiercząc nieznacznie, kiedy kapie na oplatający moje dłonie sznur. W ustach czuję metaliczny smak krwi. Próbuję się nie ruszać, zaciskam mocno szczęki. Jednak po chwili szarpię się jak opętana, chcąc jak najszybciej stąd uciec. Kiedy moja próba się nie udaje, wybucham płaczem. Nie mam pojęcia, jak długo tu jestem.
Minuty… godziny… dni? Jestem wykończona i czuję, że wraz z krwią z mojego ciała wypłynęła wszelka zgromadzona do tej pory energia. Moja różdżka, moje zbawienie, leży dwie stopy przede mną, ale nawet nie mam siły po nią sięgnąć.
Kolejny szloch wydobywa się z moich ust. Ten dźwięk rani moje uszy i obolałą twarz. Staram się uspokoić, ale z każdą sekundą jest coraz gorzej. Łzy spływają strumieniami po mojej twarzy i pieką, kiedy spadają na zadrapania. Co za ironia, mój szloch przynosi mi więcej cierpienia niż ulgi. A czas płynie. Tik tak.

~*~*~*~*~*~

Słyszę ryk za drzwiami. Przestaję płakać i nadsłuchuję.
— Cholera, szukam Hermiony! — krzyczy mężczyzna. — Wreszcie.
Klika zamek w drzwiach i otwierają się. Mimowolnie zamykam oczy, chcąc uchronić się przed ostrym światłem.
— Hermiono? — mówi słabo.
Szybko do mnie podchodzi i przy pomocy różdżki odwiązuje sznur. Czuję ulgę, kiedy węzeł puszcza. Jednak sekundę później garbię się na krześle.
— Merlinie, co oni ci zrobili? — pyta mężczyzna.
Zmuszam się, żeby spojrzeć w górę.
— Draco? — mamroczę, po czym spontanicznie zarzucam mu ręce na szyję. Moim ciałem wstrząsa kolejny szloch.
— Granger — mówi, ale nie reaguję. — Granger? — Nadal płaczę. — Hermiono, muszę cię zabrać do Skrzydła szpitalnego.
Momentalnie zastygam bez ruchu. Kręcę głową.
— Nie, nie, nie mogę.
— Hermiono — Ton jego głosu zamienia się w ostrzegawczy.
— J-ja n-nie mogę… J-ja umiem o siebie zadbać. N-nie potrzebuję tego — jąkam się.
Wzdycha.
— Okay, chodź.
Draco wręcza mi moją różdżkę i bierze mnie na ręce. Nie okazuje zbędnych emocji, ale kątem oka zauważam, że jego szczęka drga niebezpiecznie. Trzyma mnie mocno blisko swojej piersi. Idzie prosto do Pokoju Życzeń. Kiedy jesteśmy na miejscu, spaceruje trzy razy w tę i z powrotem. Po kilku minutach wchodzimy do środka i kładzie mnie na łóżku przypominającym to ze Skrzydła szpitalnego.
— Dziękuję — mówię, gdy przestaję łkać.
Kręci głową i wyciąga różdżkę.
— Co zamierzasz…
— Podczas wojny byłem całkiem niezły w zaklęciach leczniczych — przerywa mi. — I niektórych z nich nie będziesz w stanie rzucić sama.
Wskazuje różdżką zadrapania i mamrocze coś pod nosem. W tym momencie wygląda jak uzdrowiciel. Zadrapania zaczynają znikać, a on zajmuje się moją ręką. Pod wpływem jego zaklęć, ból słabnie.
Potem zajmuje się moją głową. Czuję, że warga się zrasta, a ból głowy jest mniej odczuwalny. Draco wzdycha pod nosem i sięga na jedną z półek, które wiszą na ścianie. Podaje mi fiolkę z niebieskim płynem.
— Weź to — mówi, wkładając mi w dłoń fiolkę. — Pomoże na ból głowy i uleczy obrażenia, chociaż przez najbliższe dni będziesz musiała się oszczędzać.
Przytakuję i wypijam eliksir.
— Dopilnuję, żeby nikt nie uderzył mnie w głowę przez najbliższe dwa tygodnie — szeptam, uśmiechając się lekko.
Blondyn rzuca w moim kierunku ostre spojrzenie, a jego usta zaciskają się w wąską kreskę.
— Kto to zrobił? — pyta, a ja aż drżę słysząc ton jego pytania.
— Draco — mówię, kręcąc głową.
— Jak on się nazywa?
— On?
— To była dziewczyna?
— Draco — odpowiadam protekcjonalnym tonem.
— Podaj. Mi. Nazwiska. — warczy.
— Nie.
— Cholera, Hermiono — woła, uderzając pięścią w ścianę. — Kto to zrobił?
— Nie możesz nic zrobić — mówię, starając się brzmieć obojętnie, jednak mój głos bardzo drży i zapewne nie brzmię wiarygodnie.
— Akurat — ryczy, po czym odwraca się w moją stronę.
Szybko podchodzi go łóżka, na którym siedzę. Powoli dotyka ręką mojej twarzy i delikatnie ociera kciukiem samotną łzę, która gdzieś się zapodziała.
— Hermiono — mówi cicho. — Powiedz mi, kto to zrobił.
— Voldemort — mamroczę, odpychając jego dłoń i wstając z łóżka.
Wydaje się być zamrożony tym, co przed chwilą usłyszał, ale ja nie mogę siedzieć bezczynnie. Zaczynam chodzić po pokoju.
— Chciał mi wysłać wiadomość. Tik tak. Czas ucieka. Zabij przywódcę jasnej strony. To co zwykle — wyjawiam.
— Cholera — szepta.
— Tak — kontynuuję, zatrzymując się przed nim. — Jeśli powiem komukolwiek, będą chcieli wiedzieć, dlaczego muszę to zrobić. Nie mogę powiedzieć prawdy, bez złamania wieczystej przysięgi. Jeśli ktoś dowie się tego nie ode mnie, Voldemort zrobi wszystko żeby znaleźć kreta. Więc nie, nic nie można zrobić. Nie ma kary, nie ma pokuty, nie ma sprawiedliwości.
Patrzę w dół na swoje ubrania, które pokazują więcej niż powinny. Kieruję na nie swoją różdżkę, wypowiadając zaklęcie naprawiające. Kiedy nic się nie dzieje, rzucam zaklęcie wiążące. Kilka zaklęć później wciąż stoję pośrodku pokoju w moim dość oryginalnym stroju. Patrzę na zmęczonego Draco.
— Zaklęcie które oni rzucili, kimkolwiek są, powodują, że ubrania nie mogą być naprawione za pomocą jakiejkolwiek magii — odpowiada.
— Więc już ich nie naprawię? Nigdy? — pytam, otwierając szeroko oczy, na co on kręci głową. — Jak mam wrócić do mojego dormitorium?
Malfoy wzdycha.
— Skrzacie? — woła.
Pojawia się mały skrzat w czystym białym ubraniu.
— W czym może wam pomóc Bąbelek? — pyta stworzenie, uśmiechając się szeroko.
— Bąbelku, prosimy o przyniesienie nowego stroju z kufra panny Granger. Nikt nie może ciebie zobaczyć — poucza chłopak.
Bąbelek kłania się i znika z trzaskiem. Dopiero po chwili pojawia się ponownie. Złożone ubrania kładzie na łóżku.
— Czy coś jeszcze Bąbelek może dla was zrobić?
— Nie — odpowiada blondyn.
— Dziękuję, Bąbelku — mówię.
Na twarzy skrzatki pojawia się szeroki uśmiech, ale po chwili znika tak szybko jak się pojawiła.
— Pozwolę ci się przebrać — mamrocze Draco, zanim znika za drzwiami.
Zakładam nową spódnicę i bluzkę, czując wielką ulgę. Wszystkie widoczne oznaki wieczornego incydentu zostały usunięte i mogłabym zapomnieć o tym, co się stało. No tak mogłabym. Patrzę na ramię, które rozcięła Parkinson, ale nie widzę żadnej blizny. Nie ma także blizny, którą rzuciła Bellatrix.
— Dlaczego na mojej ręce nie ma blizny „szlama”, którą rzuciła Bellatrix? — pytam Draco, kiedy wychodzę na korytarz.
— Cóż, w tej rzeczywistości torturowała ciebie dla zabawy, a nie dla informacji — odpowiada.
— Czym to się różni?
— Grawerowanie tego słowa na twoim ramieniu było torturami psychicznymi i fizycznymi. Jednak oni wiedzą, że jeśli nawet przeżyjesz, będziesz miała tę bliznę na zawsze… ale najbardziej na świecie woleliby tego uniknąć. Oni wierzą, że mogą tak po prostu odejść i wrócić do swojego życia, jakby nic się nie stało. A blizna jest przeszkodą na drodze do tej fantazji.
— Nigdy nie można wrócić do życia, jakby nic nigdy się nie stało — mówię.
— Nie — odpowiada. — Ale można wierzyć, że niektórzy mają po prostu gorzej od nas.
Przytakuję, bo to ma sens.
— Hermiono? — mamrocze chłopak po chwili.
Odwracam się do niego.
— Uważaj, dobrze?
— Będę — odpowiadam. — Dobranoc.
— Dobranoc, Granger.
Przez chwilę patrzymy na siebie, ale sekundę później kierujemy się w stronę naszych pokoi wspólnych.

____________

Witajcie :) W to piątkowe popołudnie publikuję kolejny rozdział opowiadania, w którym wreszcie coś się dzieje. Czy Wy także jesteście zadowoleni z postawy Draco? Ja go lubię coraz bardziej, a raczej jego oblicze. Staje się taki ludzki. Jestem ciekawa Waszych opinii.
A teraz informacja, która może Was bardzo zaskoczyć. Dzisiaj, tj. 18 listopada, mija rok od założenia tego bloga i tym samym rok mojego "istnienia" w blogosferze. Nie mam pojęcia kiedy to minęło. Przez ten rok tyle się wydarzyło... Założyłam tego bloga, który o dziwo szybko stał się popularny, potem zaczęłam tłumaczyć Simply i świat zwariował, bo ludzie także tamtą historię zaczęli czytać. Dopiero w marcu zaczęłam pisać swoje opowiadania i powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym tak po prostu przestać. Pisanie i tłumaczenie stało się czymś normalnym i codziennym rytuałem. Oczywiście to dopiero początek mojej przygody z pisaniem i tłumaczeniem, bo mam w zanadrzu kilka miniaturek i tłumaczeń ;) Także jeszcze długo będziecie o mnie słyszeć i mam nadzieję czytać moje wypociny.
Korzystając z okazji chciałam wszystkim podziękować za wsparcie i motywujące komentarze. Daliście mi wiele energii i motywacji. Oczywiście są osoby, które towarzyszą mi od początku (nie będę ich wymieniać, ale zainteresowane zapewne domyślą się, że to o nie chodzi) i bardzo im za to dziękuję ❤ 
Dziękuję także za ponad 96 tysięcy wyświetleń. Nigdy nie spodziewałam się takiego zainteresowania :)
Cóż, to tyle. Komentujcie i oceniajcie. Miłego weekendu. Enjoy!




środa, 2 listopada 2016

Rozdział 11: Lekcje Oklumencji z Wybrańcem

Harry bez uprzedzenia siada koło mnie przy stole Gryffindoru. Zaczyna nakładać sobie obiad na talerz, ale spogląda na mnie kątem oka.
— Czy Dumbledore z tobą rozmawiał? — pyta, rzucając mi przelotne spojrzenie.
— Tak — odpowiadam.
Kiwa głową w odpowiedzi, próbując zachować pozory, że rozmawiamy o błahych sprawach.
— Chcesz o tym powiedzieć Ronowi?
Patrzę na niego ze zdziwieniem, ale on nie przerywa jedzenia.
— A ty chcesz? — dopytuję.
Wzrusza ramionami.
— Odkąd zerwałem z Ginny jest większym palantem niż zazwyczaj. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że był wściekły kiedy zacząłem się z nią spotykać, a teraz jest zły, bo z nią zerwałem. Podejrzewam, że to dlatego, bo przyłapał swoją siostrę, kiedy obściskiwała się z Deanem w pokoju wspólnym. W każdym razie, wydaje mi się, że nawet gdyby któreś z nas powiedziało mu o tych lekcjach, nic by to między nami nie zmieniło, więc nie wiem, czy warto go w to wtajemniczać.
— Będzie wściekły jeśli dowie się o tym od kogoś innego — mówię, wkładając sałatkę na swój talerz.
Harry wzdycha z rezygnacją.
— Jego zawsze coś denerwuje.
— Na razie zachowajmy to dla siebie. Nie będziemy robić zamieszania — szeptam, a on przytakuje. — Kiedy chcesz się spotkać?
— Dumbledore powiedział, że na razie przerwiemy nasze spotkania i mam się skupić na Oklumencji.
— Okay.
— Mam nadzieję, że jesteś lepszą nauczycielką niż Snape — dodaje Harry, po czym odwraca się i mruga do mnie.
Uśmiecham się.
— Cóż, czas pokaże, prawda?
W dobrych nastrojach wychodzimy z Wielkiej Sali.

~*~*~*~*~*~

Ostrożnie wchodzę do Pokoju Życzeń. Długo myślałam nad tym, co powiem blondynowi siedzącemu na krześle przy stole. Harry jest zaledwie dziesięć minut za mną. Nie mam czasu na dyskusje.
— Przestań gryź wargę i po prostu to powiedz — mówi Draco, nie podnosząc wzroku znad książki.
Moja dolna warga wyskakuje spomiędzy zębów. Przez chwilę szukam właściwych słów w głowie, na przemian otwierając i zamykając usta.
— Granger?
Patrzy na mnie zniecierpliwiony.
— Uczę Harry’ego Oklumencji — odpowiadam, czując wielką ulgę.
Na jego twarzy pojawia się coś w rodzaju szoku, ale sekundę później przybiera maskę obojętności.
— Okay i co w związku z tym?
Rozglądam się po pomieszczeniu, unikając jego wzroku.
— Chciałam… — mamroczę pod nosem.
— Wyrzucasz mnie? — pyta, pakując swoje rzeczy.
— Przepraszam. Ja po prostu nie wiem, gdzie indziej mogłabym przeprowadzać te lekcje. Poza tym będę mogła zmienić wystrój i nie Harry nie potłucze się za bardzo, jeśli upadnie. I…
— Granger, w porządku rozumiem.
Przytakuję, a on przechodzi w stronę drzwi.
— W jakie dni będziesz potrzebowała tego pokoju?
— W poniedziałek, środę i czwartek. I każde niedzielne popołudnie.
— Dobrze, w takim razie do zobaczenia we wtorek, piątek i sobotę — mówi, trzymając rękę na klamce.
— Draco?
Patrzę na niego, a on unosi brew z zainteresowaniem.
— Dziękuję. Za… za wszystko.
Wzrusza ramionami i znika za drzwiami. Daję mu chwilę na ulotnienie się i wychodzę na korytarz. Kilka minut później dołącza do mnie Harry. Chodzę w tą i z powrotem, po czym otwieram masywne drzwi. Na podłodze leży puszysty szmaragdowy dywan, a na nim bogato zdobiony stolik do kawy między dwoma czerwono-srebrnymi krzesłami. Harry rozgląda się z ciekawością.
— Ciekawy wybór wystroju — komentuje.
Rumienię się lekko, ale mam nadzieję, że tego nie widzi. Pokój jest bardzo podobny do tego, w którym Draco uczył mnie Oklumencji. To nic nie znaczy, ja po prostu… polubiłam ten kolor i dodałam coś od siebie.
— Czyżbyś zainteresowała się jakimś Ślizgonem? — pyta.
Otwieram szeroko oczy.
— Harry!
— Nic nie insynuuję, ale bądź ostrożna — mówi, a moje policzki płoną. — Może zaczniemy? — dopytuje, ratując mnie tym samym z opresji.
— Tak — mamroczę, siadając na dywanie. Gestem głowy proszę go, żeby zrobił to samo. — Cóż, metoda, dzięki której nauczyłam się Oklumencji jest bardzo efektywna. Ja potrzebowałam nieco ponad dwóch miesięcy, żeby się jej nauczyć. Wydaje mi się, że nie powinieneś mieć większych problemów. Jest podobna do tej, którą stosował Snape, ale bardziej efektywna. Mamy tylko cztery i pół miesiąca do końca roku szkolnego, a im szybciej opanujesz Oklumencję, tym szybciej będziesz mógł blokować Voldemorta przed wejściem do twojego umysłu. Dlatego opracowałam nową metodę nauczania.
Harry uśmiecha się pod nosem.
— Dlaczego mnie to nie dziwi? — pyta żartobliwym tonem.
Przewracam oczami, ale po chwili szeroko się uśmiecham. Harry bardzo dobrze mnie zna i wie, że potrafię wymyślać wiele ułatwień, zwłaszcza jeśli chodzi o naukę. Ale Oklumencja to poważna sprawa i nie ma czasu na żarty.
Wzdycham przeciągle.
— To nie będzie łatwe, Harry. Będzie… będzie bolało. W tej metodzie chodzi o to, że wejdę do twojego umysłu. A ty powinieneś utworzyć barierę w swoim umyśle, dzięki której nie zobaczę twoich najgorszych wspomnień.
Chłopak kiwa głową.
— Ufam ci, Hermiono — mówi.
— Okay. Najpierw wejdę do twojego umysłu i zobaczymy jakie masz wspomnienia. Po tym, pokażę ci w jaki sposób tworzyć barierę w umyśle. Będziemy to powtarzać na każdym spotkaniu. Kiedy będziesz szedł spać, albo będziesz po prostu siedział i myślał, próbuj tworzyć barierę w swoim umyśle. Dobrze?
Przytakuje.
— Gotowy?
— Tak.
— Na trzy — mówię, brzmiąc podobnie jak mój nauczyciel. — Raz, dwa, trzy…
Pomieszczenie rozmazuje się i nurkuję w umyśle Harry’ego. Mały chłopiec z niesfornie stojącymi czarnymi włosami i w okularach stoi na stołku przed kuchenką. Wygląda na małego, ale domyślam się, że ma około sześciu lat. Patrzy uważnie na patelnię i co chwila przerzuca jej zawartość drewnianą łyżką. Zapach bekonu, który trochę za długo się smażył, uderza w moje nozdrza. Nagle do kuchni wchodzi wysoka chuda kobieta o twarzy konia. Podchodzi do chłopca i popycha go.
— Co to jest? — wrzeszczy, chwytając patelnie i kierując ją do twarzy dziecka.
— Boczek — odpowiada cicho.
— Połowa jest spalona, a druga połowa surowa. Czy ty nic nie umiesz zrobić dobrze?
— Przepraszam — mamrocze chłopczyk pod nosem.
— Przepraszam? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? — kontynuuje kobieta, wskazując ręką patelnię.
Boczek ślizga się po niej niepewnie, a część oleju spływa stróżką na ramię dziecka, które syczy z bólu.
— I co zrobiłeś?
Rzuca patelnię do pieca, a potem chwyta go za bolące ramię. Nagle kobieta zaczyna krzyczeć, bo na jej dłoniach pojawiają się małe bąble. Ciągnie chłopca za koszulę w kierunku komórki pod schodami. Praktycznie wrzuca go do środka.
— Dziwak — mówi na odchodne i zatrzaskuje drzwi do komórki.
Chłopiec zwija się w kłębek na swoim małym łóżeczku, trzymając bolącą rękę na klatce piersiowej. Jego ramię świeci się lekko, gdy zamyka oczy.
Kiedy wspomnienie się kończy, znowu jesteśmy w Pokoju Życzeń. Oczy Harry’ego skanują moją twarz.
— Harry — zaczynam.
Jednak przerywa mi gestem ręki.
— Jest dobrze, Hermiono — mówi, machając ręką i pokazując, że nie jest spalona.
— Harry, przykro mi, ja nie wiedziałam, że…
Znowu mi przerywa.
— Nie osiągniemy zamierzonych efektów, jeśli będziesz mi współczuć po każdym złym wspomnieniu, bo możesz wierzyć lub nie, ale jest ich więcej. Ja już się z tym pogodziłem, więc przejdźmy dalej.
Nadal czuję się okropnie z tym, że widziałam tego małego biednego chłopca zamkniętego w komórce pod schodami. Jak to możliwe, że mimo tego co przeszedł, jest takim wspaniałym człowiekiem i potrafił pogodzić się ze swoim losem? Może to dlatego, że w życiu nie zaznał miłości, o której tak marzył? Przytakuję.
— Jeszcze raz? Na trzy — mówię. — Raz, dwa…

~*~*~*~*~*~

Dwa wspomnienia później jestem wyczerpana. Sposób, w jaki wujostwo traktowało tego małego chłopca jest karygodny. Czuję się okropnie i z trudem tłumię łzy cisnące się do oczu.
— Myślę, że nadszedł czas, żeby przejść do drugiego etapu lekcji — mówię.
Harry idzie za mną i znowu siadamy po turecku na szmaragdowym dywanie naprzeciwko siebie. Biorę do za ręce.
— Teraz wejdę do twojego umysłu, ale w inne miejsce niż to, gdzie przechowywane są wspomnienia. Ten punkt jest w twojej świadomości i to tam zaczniemy budować tarczę.
— Okay.
— Na trzy. Raz, dwa…
Zanurzam się w jego umyśle, nadal czując buzujące we mnie jego wspomnienia. Gdy otwieram połączenie, pojawia się odrębna przestrzeń. Wygląda to tak, jakbyśmy stali na boisku Quidditcha. Rozglądam się wokół siebie i napotykam zaskoczone oczy Harry’ego.
— Co to za miejsce? — pyta.
— To twój umysł — wyjaśniam. — A raczej jego część. To ta część z przodu mózgu, gdzie tworzą się myśli i wszystko co dzieje się w danym momencie. Tutaj także tworzone są bariery ochronne. Widzisz to? — Wskazuję parę gigantycznych zielonych oczu z lewej strony murawy. — To jest miejsce, do którego dopływają informacje ze świata zewnętrznego i to właśnie tutaj zbudujesz swoją pierwszą barierę.
— W jaki sposób?
Natychmiast pojawia się duży kamień na środku boiska. Uśmiecham się.
— To jest twoja tarcza. Pierwsza w twoim życiu. Większość barier istnieje w twoim umyśle i to już od ciebie zależy, których użyjesz. Żeby stworzyć barierę musisz po prostu przenieść kamień na docelowe miejsce, ale nie jest to takie łatwe jak się wydaje.
— Oczywiście, że tak — prycha Harry. — Więc jak mam przenieść tą gigantyczną skałę?
Marszczę czoło.
— Nie ma jednej metody, bo to sprawa indywidualna. Ja musiałam rozwiązać matematyczne zadanie, żeby przesunąć skałę. Niektórzy potrafią po prostu je przenieść. Inni używają magicznych przedmiotów, albo czegoś w tym rodzaju. To musi być coś, co jest twoją dobrą stroną.
— Cudownie — mruczy pod nosem.
Przesuwa się do przodu i próbuje podnieść kamień i przenieść go na miejsce. Niestety to nic nie daje, dlatego wyciąga różdżkę. Po kilku nieudanych próbach jego irytacja rośnie z każdą sekundą i obawiam się, że niczego dziś nie wskóra.
— Harry — mówię. — Spróbujemy następnym razem.
Wychodzę z jego umysłu i jeszcze raz patrzymy na siebie.
— Więc, w taki sposób tworzy się barierę?
— Tak, ale jeszcze wiele pracy przed nami. Znalezienie takiego miejsca poprzez medytację trwa co najmniej sześć miesięcy. Nie mamy tyle czasu, więc pomyślałam, że lepszym rozwiązaniem było wejście do twojego umysłu i poszukanie tarczy przez warstwy. Będzie szybciej i unikniemy oglądania twoich wspomnień.
Harry przytakuje.
— Dziękuję, Hermiono.
Wstaje i podaje mi rękę.
— Za co?
— Za bycie lepszą nauczycielką niż Snape — odpowiada, śmiejąc się.

~*~*~*~*~*~

Upadam bez sił na swoje łóżko. Moja głowa jest taka ciężka i pulsuje niemiłosiernie. Nie mam siły wstać, dlatego za pomocą różdżki zasłaniam zasłony wokół łóżka. Kto by pomyślał, że nauczanie może być takie wyczerpujące?
Przez całą noc przewracam się z boku na bok, na nowo przeżywając wspomnienia Harry’ego. Mamroczę coś pod nosem, chcąc pomóc temu małemu chłopcu.
— Harry! — krzyczę na całe gardło, kiedy pierwsze promienie słońca świecą na mnie przez okno.
— Zamknij się! — gani mnie Lavender, zakrywając głowę poduszką.
Wzdycham głęboko, po czym wstaję i zaczynam nowy dzień.

~*~*~*~*~*~

Wieczorem wchodzę do Pokoju Życzeń i od razu zauważam znajome blond włosy.
— Draco — mówię, zwracając na siebie jego uwagę.
Szybkim krokiem podchodzę do niego, a on skanuje mnie wzrokiem, unosząc brwi.
— Promienna jak zawsze — mamrocze pod nosem.
Rumienię się lekko. Dobrze wiem, o co mu chodzi. Nie wyglądam dzisiaj zbyt korzystnie. Włosy związałam w niechlujnego koka i kilka pasm odstaje na boki. Cienie pod oczami i cera bledsza niż zazwyczaj także nie działają na moją korzyść.
— Kiedy mnie uczyłeś — zaczynam, ale urywam, szukając właściwych słów. — Czy kiedykolwiek… Chodzi mi o to, czy to było dla ciebie ciężkie, albo… Chcę cię zapytać o…
— Masz koszmary? — pyta.
Przytakuję.
— A ty miałeś?
Wzrusza ramionami.
— Tak, kilka razy.
— Widziałeś sceny z moich wspomnień zmieszane w jedno?
Przytakuje.
— Tak, jest gorzej, jeśli za bardzo angażujesz się w te lekcje i na jednej poznajesz wiele wspomnień. Zapewne ty tak robisz. W sumie zdziwiłbym się, gdyby tak nie było. — Uśmiecha się, kiedy odwracam wzrok. — Musisz zachować trochę energii na medytację i oczyszczanie umysłu przed pójściem spać. Być może nadal będziesz mieć koszmary, ale nie powinny być tak emocjonalne.
— To brzmi sensownie. Dziękuję.
Wzrusza ramionami.
— Eliksiry? — pyta, wyciągając swoje rzeczy.
Przytakuję i robię to samo co on.

~*~*~*~*~*~

— Myślę, że już wiem, o co w tym chodzi — mówi Harry, kiedy zamykamy drzwi do Pokoju Życzeń.
— Dobrze, obejrzymy jedno wspomnienie, a potem zajmiemy się budowaniem tarczy — odpowiadam. — Raz, dwa…
Voldemort odradza się na nowo w kociołku. Szczur cieszy się ze srebrnej ręki, którą właśnie podarował mu jego pan. Zaklęcie Imperiusa, które Voldemort rzuca na Harry’ego nie działa i chichoczę, przypominając sobie lekcje, na których Moody bezskutecznie próbował tresować mojego przyjaciela. Jednak mój umysł szybko wraca do scen rozgrywających się na cmentarzu.
Patrzę ze zdumieniem na połączone różdżki i wszystkich, którzy rozmawiają z Harrym i oferują pomoc. Tłumię szloch, kiedy słyszę Cedrika, który prosi, żeby Harry zabrał jego ciało. Chłopak bez wahania spełnia jego prośbę i biegnie w stronę pucharu. Gdy znikają, wspomnienie się kończy, a ja ląduję w Pokoju Życzeń.
Harry siedzi naprzeciwko mnie i podaje mi ręce. Łapię go i próbuję się skupić. Porządkuję własne myśli i nagle pojawiamy się na boisku Quidditcha. Po środku leży wielki kamień. Wokół niego tworzą się nieznane mi kręgi. Harry podchodzi do przodu i staje na granicy kręgów. Zamyka oczy, opuszczając luźno ręce. Mamrocze coś pod nosem, ale nie słyszę z tej odległości. Powtarza to jeszcze raz i jeszcze raz, z każdym razem coraz głośniej.
— Nie jestem sam — krzyczy i nagle na utworzonych kręgach pojawiają się postacie.
Widzę jego rodziców, Cedrika, Syriusza, Lupina, Dumbledore’a, Hagrida, Weasleyów, członków GD i mnie, stojących wokół kamienia. Harry wskazuje różdżką na kamień, a pozostali idealnie go kopiują. Wspólnie podnoszą kamień i przenoszą go przed parę zielonych oczu. Pierwsza tarcza znalazła swoje miejsce.
Harry odwraca się do mnie, uśmiechając się szeroko.
— I jak? — pyta.
Uśmiecham się i wychodzę z jego umysłu. Kiedy lądujemy na miękkim dywanie, rzucam mu się w ramiona.
— To było genialne.
Oboje postanawiamy zakończyć dzisiejszą lekcję, ponieważ udało się zrobić to, co planowaliśmy. W dobrych nastrojach wychodzimy na korytarz i kierujemy się do pokoju wspólnego. Pół godziny przed snem medytuję i oczyszczam swój umysł. O dziwo przynosi to zamierzony efekt. Draco jak zwykle miał rację.

________

Witajcie :) W to zimne jesienne popołudnie publikuję kolejny rozdział opowiadania, który sam w sobie jest dość oryginalny. Chyba nie czytałam opowiadań, w których Hermiona miałaby uczyć Wybrańca Oklumencji. Jak widać taka sytuacja może wystąpić :) Jak Wam się podobała ta lekcja? Czy Wy też jesteście pod wrażeniem sprytu pana Pottera? Piszcie, co sądzicie. Wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna.
Mam nadzieję, że historia zyskuje nowych czytelników. Przynajmniej jest to widoczne w ilości wyświetleń, za co bardzo dziękuję :) Jednak przydałoby się troszkę więcej komentarzy, ale oczywiście nikogo do niczego nie zmuszam. Ja tylko mówię.
Nadszedł listopad — miesiąc, w którym wiele zmieniło się w moim życiu. Będę miała teraz wiele wolnego czasu, ponieważ moje zawodowe plany uległy zmianie. Dlatego planuję wiele nowości. Być może podczas tych 30 dni powstaną rozdziały Muzycznej misji i Last Minute Love. Mam także dwie niespodzianki, ale na razie nie będę zdradzać szczegółów, bo nie chcę Wam psuć zabawy. Trzymajcie kciuki, żeby się udało! :)
To tyle. Komentujcie i oceniajcie. Ja się biorę za Muzyczną misję, a Wam życzę udanego końca tygodnia. Enjoy!




Obserwatorzy