Mrugam kilka razy, próbując uspokoić oczy. Szare
tęczówki spotykają się z moimi w odległości kilku cali.
— Co się stało? — szepcze Draco.
Siadam, nie mogąc wyrzucić z pamięci rozmowy z panem
Lovegood. Świat wiruje, nim odzyskuję równowagę. Kładę dłoń na klatce
piersiowej, próbując wypełnić pustkę, która mnie ogarnia.
— Hermiono, kochanie? — mówi Draco cicho, siadając
obok. Potrząsam głową, gdy łza spływa po moim policzku. Chłopak przyciąga mnie
do siebie, obejmując ramieniem. — Co ci jest, kochanie?
— Umarli — mamroczę, z trudem wydobywając z siebie
jakikolwiek dźwięk. — Żyli, ale umarli i ja… ja nie wiem.
Draco ściska mnie mocniej, przysuwając mą głowę do siebie
i opierając na niej podbródek.
— Wiem — szepcze pocieszająco.
— Wcześniej nie było czasu. Nigdy go nie było. Trwała
wojna — bełkoczę.
— Wiem.
— Ale teraz ich nie ma, ale ja cierpię. — Odpycham
jego ramiona i patrzę prosto w oczy. — Dlaczego?
Jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, pokoju i
z powrotem. Gdy znów patrzy mi prosto w oczy, dreszcz przebiega po moich
plecach.
— Ponieważ ich nie ma — mówi. — Oczywiście, znowu
żyją, ale nie do końca. Ludzie, których znałaś, którzy żyli i umarli podczas
wojny, odeszli. Osoba, która żyła w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym
szóstym i otrzymała szansę na inną przyszłość niż ta, którą pamiętamy, nie jest
tą samą osobą, która umarła w tamtej erze. I ci, których znałaś, których
kochałaś, odeszli. Nawet ci, którzy nie umrą przed naszym powrotem, znikną,
ponieważ nigdy nie będą mieli kolejnej szansy. Czasem to jest dobre — ostatnie
zdanie mamrocze sam do siebie i odwraca wzrok.
— Ludzie zawsze przeżywają żałobę po zmarłych, ale co
to w ogóle znaczy? — pytam. — Nie było czasu na takie sprawy, musieliśmy
działać dalej.
— Nie wiem — odpowiada Draco. — Rzadko wyprawialiśmy
pogrzeby albo myśleliśmy o tych, którzy zginęli. Za bardzo bolało i zbyt
cierpieliśmy, więc staraliśmy się o tym zapomnieć.
— Mógłbyś? — naciskam. Jego oczy znów spotykają moje.
— Zapomnieć o tym — wyjaśniam.
Uśmiecha się smutno.
— Nie.
Cisza, która zapada między nami jest pełna zbyt
prawdziwego bólu. Myślę o śmierci babci Jean i o tym, jak mama sobie poradziła
z jej stratą.
~*~*~*~*~*~
— Nie będzie
wiecznie bolało — mówi moja mama.
— Ale jeśli
nie będzie bolało, to nie znaczy, że już jej nie kocham? — siedmioletnia ja
domaga się odpowiedzi.
—
Oczywiście, że nie, kochanie.
—
Powiedziałaś, że boli, ponieważ tak bardzo ją kochamy.
Moja mama
wzdycha.
— Z początku
tak jest, ponieważ tęsknimy za nią, ale w pewnym momencie akceptujemy fakt, że
nie ma jej wśród nas i możemy ją nadal kochać, a ból powoli się zmniejsza —
wyjaśnia.
— W jaki
sposób? — naciskam. — Nie chcę więcej płakać.
Moja mama
uśmiecha się smutno.
—
Pamiętając, jaka była za życia, a nie tylko to, że nie ma jej wśród nas.
~*~*~*~*~*~
— Mugole czasem wyprawiają uroczystość na cześć
zmarłych — mówię niezręcznie. — Zapalają świece i mówią o osobie, którą
utracili.
— Dlaczego? — pyta.
— Ponieważ pomaga im to zapamiętać daną osobę tak,
jaka była za życia, a nie tylko fakt, że jej nie ma — odpowiadam.
— Czy to pomaga?
— Czasami — przytakuję, a Draco ściska moją dłoń.
— Będę z tobą.
— Chodźmy do sali balowej — proponuję. — Jest sporo
osób.
Chłopak kiwa głową i wychodzi ze mną z pokoju, cały
czas trzymając za rękę.
Z wyjątkiem ozdobionego stolika w kącie, pomieszczenie
świeci pustkami i wydaje się o połowę mniejsze od Wielkiej Sali w Hogwarcie.
Siedzimy na podłodze naprzeciwko siebie.
Przywołuję świecę, która unosi się między nami i
podpalam knot.
— Moja mama była dobrą kobietą — mówię. — Miła,
kochająca, zawsze uśmiechnięta. Jednak jej temperament doprowadzał mnie do
pionu. Pamiętam, jak kiedyś przyłapała mnie na czytaniu książki, którą wkładała
na najwyższą półkę, by trzymać ją ode mnie z daleka. Miałam tylko sześć lat,
ale dzięki spontanicznej magii udało mi się ją chwycić. Mama kipiała ze złości
— śmieję się. — Przez tę książkę tygodniami dręczyły mnie koszmary. — Moje oczy
są zamglone. — Za każdym razem przytulała mnie i mówiła, że to tylko zły sen.
Wystarczyła sama jej obecność, żeby wszystko wróciło do normy. I tak było. —
Szlocham głośno, a Draco dotyka mojego ramienia.
— Wychowała niesamowitą córkę — dodaje chłopak.
Przytakuję, odkładając świecę na bok i przywołując
kolejną.
— Za mojego tatę — mówię. — Był uroczym i miłym
dentystą, który dawał naklejki wszystkim dzieciom podobnym do niego. Kochał
czytać tak jak ja, rozpieszczał mnie książkami. Mama mówiła mu, że powinien
przestać, bo nie mamy już miejsca na kolejne, ale on zawsze twierdził, że
zawsze znajdzie się miejsce na książki. — Uśmiecham się. — Miał tyle energii i
tyle miłości.
Świeca lewituje w kierunku tej mojej mamy, a inna
pojawia się między nami.
— Za Harry’ego— kontynuuję. — Był tak podobny do mnie,
ale przeszedł o wiele więcej i teraz już nie jest taki sam. Widział zbyt dużo
śmierci. — Draco ściska moją rękę. — Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak mógł
walczyć z diabłem, który okaleczał i zabijał, a jednocześnie być tak świadomym
wszystkiego, kalkulować, a mimo to… kochać całym sobą i napędzać się do walki
poprzez kolejne niewinne zgony. Przyjął na siebie zaklęcie przeznaczone dla
mnie i walczył ze Śmierciożercami, aby być u mego boku. Minęły tygodnie nim się
uśmiechnął, ale nikt nie zwątpił w to, że bardzo kochał.
— Za Rona — oświadczam, gdy kolejna świeca pojawia się
przede mną. — Znał cenę życia, podejmował trudne decyzje, gdy Harry nie mógł tego
zrobić, to spoczywało na nim. Czasami musieliśmy odsunąć się od bitwy, abyśmy
mogli walczyć innego dnia. Ludzie umierali, gdy to robiliśmy. Harry nie
potrafił opuścić choćby jednej duszy. Wiedziałam, że czasem musieliśmy to
zrobić, a Ron zauważył to, nim w wpadliśmy w to po uszy. Harry i on często
drążyli bardziej i zawierali przymierze z nieciekawymi ludźmi. Harry upierał
się przy tym, a Ron nie był zbytnio przekonany i twierdził, że gdybyśmy
walczyli o wiele dłużej, nie moglibyśmy się wydostać. Nie lubiłam sprzeciwiać
się Harry’emu, ale Ron chciał uchronić nas przy życiu i tak też zrobiliśmy.
Bylibyśmy okropnie dobraną parą, ale rudzielec jest niesamowitym przyjacielem i
druhem dla mnie i Harry’ego.
Moja lista się wydłuża, a świecie wypełniają
pomieszczenie.
~*~*~*~*~*~
Pani Weasley, która kochała i dbała o wszystkich w
zakonie.
Pan Weasley, który był silny w trudnych chwilach.
Ginny, która nigdy się nie wycofała.
Fred i George, którzy zawsze się śmiali, a
jednocześnie walczyli z pasją.
Bill, który zawsze miał nadzieję.
Fleur, która była lojalna i opiekuńcza.
Charlie, który obserwował, jak wszyscy do nas
dołączają.
Dumbledore, który poświęcił wszystko dla
czarodziejskiego świata i wiedział, że to nie wystarczy, by uratować tych,
którym sprawił ból.
Luna, która uratowała nam życie.
Tonks, która zawsze była otwarta i wiedziała, że liczy
się wnętrze, a nie okładka.
Lupin, który walczył z determinacją i umarł dla
miłości.
Amelia Bones, która straciła wszystko, nawet Susan,
ale i tak walczyła po naszej stronie.
~*~*~*~*~*~
Lista się wydłużała. Gdy skończyłam i odetchnęłam,
pojawiła się kolejna świeca pomiędzy mną a Draco.
— Za Blaise’a — mówi chłopak — który umarł, mówiąc
Czarnemu Panu „nie”. Uciekał przez niemal dwa lata tylko po to, by dać się
złapać i uwięzić. Był pewien, że zakon go nie przyjmie, ale nigdy nie uciekł
przed atakiem, nawet jeśli miałby uratować choćby jedno życie. To właśnie
spowodowało, że wylądował na kolanach przed Czarnym Panem. Ja… ja nie mogłem go
uratować.
— Za Teo — kontynuuje z inną świecą — który stracił
połowę lewej ręki. Mugol odstrzelił ją jakąś bronią. Teo od dziecka wiedział,
że będzie Śmierciożercą. Kilka lat później zastanawiał się, jaki jest sens
panowania nad zrujnowanym światem, ale trzymał buzię na kłódkę i opuszczoną
głowę, pomimo faktu, że witał się ze śmiercią.
— Za Tracy — kolejna świeca — która doznała więcej
tortur i wstydu niż jakakolwiek żywa istota. Jej gniew płonął jak ogień, jednak
nawet mimo to, mimo faktu, że… ją złamali, odmawiała służenia Czarnemu Panu.
Świeca dołącza do innych.
— Za Syriusza — mówi Harry, idąc naprzód ze świecą
przed sobą. Uśmiecha się do mnie. — Pomyślałem, że do was dołączę. Syriusz miał
duszę czterolatka i nawet po latach niesłusznego więzienia potrafił się śmiać i
uśmiechać szerzej niż ludzie, którzy mnie kochali. Kochał mnie nawet wtedy, gdy
nie miałem o nim pojęcia. Dobry człowiek i wspaniały ojciec chrzestny.
Świeca lewituje do pozostałych. Draco przesuwa się na
moją stronę, gdy Luna, która weszła za Harrym, siada po drugiej stronie. Ron i
Tracy wchodzą do pomieszczenia, kiedy Harry kończy mówić. Rudzielec siada po
lewej stronie Harry’ego, a Tracy między nim a Draco, tworząc dziwny okrąg na
podłodze.
— Za mojego tatę — mówi Tracy, a Ron łapie ją za rękę,
gdy świeca unosi się między nami. — Przekonał się, że to, co mówili jego
rodzice, było prawdą i kochał moją mamę. Ochronił nas wszystkim, co posiadał. I
za moją mamę — kolejna świeca pojawia się obok dziewczyny — postanowiła umrzeć
niż służyć szaleńcowi. Umarli dla mnie, uwalniając mnie. — Tracy odchrząkuje i
dwie świece przelatują na bok.
— Za Lucjusza — odzywa się pani Malfoy. — Niegdyś był
dobrym człowiekiem z wieloma pomysłami. Z biegiem lat jego ambicja spowodowała,
że zamierzone cele osiągał w mało uczciwy sposób. I choć jego uprzedzenia,
które przejął od rodziców, nigdy nie zniknęły, wszystko inne tak.
Draco podnosi się z podłogi i idzie w jej kierunku.
Świeca za Lucjusza Malfoya dryfuje do innych, podczas gdy Draco przytula swoją
matkę.
— Za Pandorę — mówi pan Lovegood, wchodząc do
pomieszczenia. — Była piękną wiedźmą, która starała się uczynić świat lepszym
poprzez swoje czyny. Byłaby tak dumna ze swojej Luny. Niemal widzę, jak robi to
samo, co my, zapalając świece dla zbyt wielu poległych. Właśnie dlatego
walczyła dla zakonu i dlatego my walczymy dla was.
Cisza wypełnia salę balową. Mieszkańcy Grimmauld Place
12 rozglądają się po pomieszczeniu. Liczba płonących świec robi wielkie
wrażenie, zajmując większą część pokoju, pomijając okrąg, w którym siedzą i
stoją czarodzieje. Każdy rozkoszuje się myślami o tych, którzy zginęli.
Stworek wchodzi cicho, kłaniając się.
— Podano do stołu — mówi, po czym wraca do kuchni.
Wzdychając, wychodzimy z sali balowej. Trzymam się z
tyłu, będąc ostatnią, która opuszcza pomieszczenie. Patrzę na świece i
momentalnie wszystkie znikają, za pomocą mojej różdżki, po czym zamykam drzwi.
Kolacja przebiega w ciszy, jednak pierwszy raz jemy
wspólnie. Pomimo faktu, że dziura w mojej klatce piersiowej nie zniknęła, czuję
się lżejsza. Być może to powód do kontynuowania walki, jak to powiedział pan
Lovegood, a nie ciężar mojej żałoby.
________
Witajcie :) w to sobotnie popołudnie publikuję kolejny rozdział tłumaczenia. Ta część jest dość sentymentalna i przyznam, że momentami miałam łzy w oczach. Jestem ciekawa, jak ją odbierzecie.
Aktualnie przebywam w domu i ładuję baterie przed jutrzejszym wyjazdem do Warszawy. Niestety urlop się kończy i pora wracać do rzeczywistości. Postaram się szybciej dodawać kolejne rozdziały, bo mam plan skończyć to tłumaczenie do października. Jak myślicie, dam radę?
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego weekendu i tygodnia! Enjoy!
Na twojego bloga trafiłam jakiś czas temu. Od tamtej pory regularnie sprawdzam czy coś dodałaś. Byłam mile zaskoczona gdy zobaczyłam nowy rozdział. Czytając go popłakałam się. Jest niesamowity ☺
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ruda 😙
Dziękuję za komentarz! Miło, że śledzisz mojego bloga. Niedługo pojawi się kolejna część tłumaczenia ;)
UsuńPozdrawiam
To taki smutny i piękny rozdział. Od teraz mój ulubiony. Nie mogę doczekac się następnego :') <3
OdpowiedzUsuń~yoko