sobota, 18 sierpnia 2018

Rozdział 27: Nasza żałoba


Mrugam kilka razy, próbując uspokoić oczy. Szare tęczówki spotykają się z moimi w odległości kilku cali.
— Co się stało? — szepcze Draco.
Siadam, nie mogąc wyrzucić z pamięci rozmowy z panem Lovegood. Świat wiruje, nim odzyskuję równowagę. Kładę dłoń na klatce piersiowej, próbując wypełnić pustkę, która mnie ogarnia.
— Hermiono, kochanie? — mówi Draco cicho, siadając obok. Potrząsam głową, gdy łza spływa po moim policzku. Chłopak przyciąga mnie do siebie, obejmując ramieniem. — Co ci jest, kochanie?
— Umarli — mamroczę, z trudem wydobywając z siebie jakikolwiek dźwięk. — Żyli, ale umarli i ja… ja nie wiem.
Draco ściska mnie mocniej, przysuwając mą głowę do siebie i opierając na niej podbródek.
— Wiem — szepcze pocieszająco.
— Wcześniej nie było czasu. Nigdy go nie było. Trwała wojna — bełkoczę.
— Wiem.
— Ale teraz ich nie ma, ale ja cierpię. — Odpycham jego ramiona i patrzę prosto w oczy. — Dlaczego?
Jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, pokoju i z powrotem. Gdy znów patrzy mi prosto w oczy, dreszcz przebiega po moich plecach.
— Ponieważ ich nie ma — mówi. — Oczywiście, znowu żyją, ale nie do końca. Ludzie, których znałaś, którzy żyli i umarli podczas wojny, odeszli. Osoba, która żyła w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym i otrzymała szansę na inną przyszłość niż ta, którą pamiętamy, nie jest tą samą osobą, która umarła w tamtej erze. I ci, których znałaś, których kochałaś, odeszli. Nawet ci, którzy nie umrą przed naszym powrotem, znikną, ponieważ nigdy nie będą mieli kolejnej szansy. Czasem to jest dobre — ostatnie zdanie mamrocze sam do siebie i odwraca wzrok.
— Ludzie zawsze przeżywają żałobę po zmarłych, ale co to w ogóle znaczy? — pytam. — Nie było czasu na takie sprawy, musieliśmy działać dalej.
— Nie wiem — odpowiada Draco. — Rzadko wyprawialiśmy pogrzeby albo myśleliśmy o tych, którzy zginęli. Za bardzo bolało i zbyt cierpieliśmy, więc staraliśmy się o tym zapomnieć.
— Mógłbyś? — naciskam. Jego oczy znów spotykają moje. — Zapomnieć o tym — wyjaśniam.
Uśmiecha się smutno.
— Nie.
Cisza, która zapada między nami jest pełna zbyt prawdziwego bólu. Myślę o śmierci babci Jean i o tym, jak mama sobie poradziła z jej stratą.

~*~*~*~*~*~

— Nie będzie wiecznie bolało — mówi moja mama.
— Ale jeśli nie będzie bolało, to nie znaczy, że już jej nie kocham? — siedmioletnia ja domaga się odpowiedzi.
— Oczywiście, że nie, kochanie.
— Powiedziałaś, że boli, ponieważ tak bardzo ją kochamy.
Moja mama wzdycha.
— Z początku tak jest, ponieważ tęsknimy za nią, ale w pewnym momencie akceptujemy fakt, że nie ma jej wśród nas i możemy ją nadal kochać, a ból powoli się zmniejsza — wyjaśnia.
— W jaki sposób? — naciskam. — Nie chcę więcej płakać.
Moja mama uśmiecha się smutno.
— Pamiętając, jaka była za życia, a nie tylko to, że nie ma jej wśród nas.

~*~*~*~*~*~

— Mugole czasem wyprawiają uroczystość na cześć zmarłych — mówię niezręcznie. — Zapalają świece i mówią o osobie, którą utracili.
— Dlaczego? — pyta.
— Ponieważ pomaga im to zapamiętać daną osobę tak, jaka była za życia, a nie tylko fakt, że jej nie ma — odpowiadam.
— Czy to pomaga?
— Czasami — przytakuję, a Draco ściska moją dłoń.
— Będę z tobą.
— Chodźmy do sali balowej — proponuję. — Jest sporo osób.
Chłopak kiwa głową i wychodzi ze mną z pokoju, cały czas trzymając za rękę.
Z wyjątkiem ozdobionego stolika w kącie, pomieszczenie świeci pustkami i wydaje się o połowę mniejsze od Wielkiej Sali w Hogwarcie. Siedzimy na podłodze naprzeciwko siebie.
Przywołuję świecę, która unosi się między nami i podpalam knot.
— Moja mama była dobrą kobietą — mówię. — Miła, kochająca, zawsze uśmiechnięta. Jednak jej temperament doprowadzał mnie do pionu. Pamiętam, jak kiedyś przyłapała mnie na czytaniu książki, którą wkładała na najwyższą półkę, by trzymać ją ode mnie z daleka. Miałam tylko sześć lat, ale dzięki spontanicznej magii udało mi się ją chwycić. Mama kipiała ze złości — śmieję się. — Przez tę książkę tygodniami dręczyły mnie koszmary. — Moje oczy są zamglone. — Za każdym razem przytulała mnie i mówiła, że to tylko zły sen. Wystarczyła sama jej obecność, żeby wszystko wróciło do normy. I tak było. — Szlocham głośno, a Draco dotyka mojego ramienia.
— Wychowała niesamowitą córkę — dodaje chłopak.
Przytakuję, odkładając świecę na bok i przywołując kolejną.
— Za mojego tatę — mówię. — Był uroczym i miłym dentystą, który dawał naklejki wszystkim dzieciom podobnym do niego. Kochał czytać tak jak ja, rozpieszczał mnie książkami. Mama mówiła mu, że powinien przestać, bo nie mamy już miejsca na kolejne, ale on zawsze twierdził, że zawsze znajdzie się miejsce na książki. — Uśmiecham się. — Miał tyle energii i tyle miłości.
Świeca lewituje w kierunku tej mojej mamy, a inna pojawia się między nami.
— Za Harry’ego— kontynuuję. — Był tak podobny do mnie, ale przeszedł o wiele więcej i teraz już nie jest taki sam. Widział zbyt dużo śmierci. — Draco ściska moją rękę. — Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak mógł walczyć z diabłem, który okaleczał i zabijał, a jednocześnie być tak świadomym wszystkiego, kalkulować, a mimo to… kochać całym sobą i napędzać się do walki poprzez kolejne niewinne zgony. Przyjął na siebie zaklęcie przeznaczone dla mnie i walczył ze Śmierciożercami, aby być u mego boku. Minęły tygodnie nim się uśmiechnął, ale nikt nie zwątpił w to, że bardzo kochał.
— Za Rona — oświadczam, gdy kolejna świeca pojawia się przede mną. — Znał cenę życia, podejmował trudne decyzje, gdy Harry nie mógł tego zrobić, to spoczywało na nim. Czasami musieliśmy odsunąć się od bitwy, abyśmy mogli walczyć innego dnia. Ludzie umierali, gdy to robiliśmy. Harry nie potrafił opuścić choćby jednej duszy. Wiedziałam, że czasem musieliśmy to zrobić, a Ron zauważył to, nim w wpadliśmy w to po uszy. Harry i on często drążyli bardziej i zawierali przymierze z nieciekawymi ludźmi. Harry upierał się przy tym, a Ron nie był zbytnio przekonany i twierdził, że gdybyśmy walczyli o wiele dłużej, nie moglibyśmy się wydostać. Nie lubiłam sprzeciwiać się Harry’emu, ale Ron chciał uchronić nas przy życiu i tak też zrobiliśmy. Bylibyśmy okropnie dobraną parą, ale rudzielec jest niesamowitym przyjacielem i druhem dla mnie i Harry’ego.
Moja lista się wydłuża, a świecie wypełniają pomieszczenie.

~*~*~*~*~*~

Pani Weasley, która kochała i dbała o wszystkich w zakonie.
Pan Weasley, który był silny w trudnych chwilach.
Ginny, która nigdy się nie wycofała.
Fred i George, którzy zawsze się śmiali, a jednocześnie walczyli z pasją.
Bill, który zawsze miał nadzieję.
Fleur, która była lojalna i opiekuńcza.
Charlie, który obserwował, jak wszyscy do nas dołączają.
Dumbledore, który poświęcił wszystko dla czarodziejskiego świata i wiedział, że to nie wystarczy, by uratować tych, którym sprawił ból.
Luna, która uratowała nam życie.
Tonks, która zawsze była otwarta i wiedziała, że liczy się wnętrze, a nie okładka.
Lupin, który walczył z determinacją i umarł dla miłości.
Amelia Bones, która straciła wszystko, nawet Susan, ale i tak walczyła po naszej stronie.

~*~*~*~*~*~

Lista się wydłużała. Gdy skończyłam i odetchnęłam, pojawiła się kolejna świeca pomiędzy mną a Draco.
— Za Blaise’a — mówi chłopak — który umarł, mówiąc Czarnemu Panu „nie”. Uciekał przez niemal dwa lata tylko po to, by dać się złapać i uwięzić. Był pewien, że zakon go nie przyjmie, ale nigdy nie uciekł przed atakiem, nawet jeśli miałby uratować choćby jedno życie. To właśnie spowodowało, że wylądował na kolanach przed Czarnym Panem. Ja… ja nie mogłem go uratować.
— Za Teo — kontynuuje z inną świecą — który stracił połowę lewej ręki. Mugol odstrzelił ją jakąś bronią. Teo od dziecka wiedział, że będzie Śmierciożercą. Kilka lat później zastanawiał się, jaki jest sens panowania nad zrujnowanym światem, ale trzymał buzię na kłódkę i opuszczoną głowę, pomimo faktu, że witał się ze śmiercią.
— Za Tracy — kolejna świeca — która doznała więcej tortur i wstydu niż jakakolwiek żywa istota. Jej gniew płonął jak ogień, jednak nawet mimo to, mimo faktu, że… ją złamali, odmawiała służenia Czarnemu Panu.
Świeca dołącza do innych.
— Za Syriusza — mówi Harry, idąc naprzód ze świecą przed sobą. Uśmiecha się do mnie. — Pomyślałem, że do was dołączę. Syriusz miał duszę czterolatka i nawet po latach niesłusznego więzienia potrafił się śmiać i uśmiechać szerzej niż ludzie, którzy mnie kochali. Kochał mnie nawet wtedy, gdy nie miałem o nim pojęcia. Dobry człowiek i wspaniały ojciec chrzestny.
Świeca lewituje do pozostałych. Draco przesuwa się na moją stronę, gdy Luna, która weszła za Harrym, siada po drugiej stronie. Ron i Tracy wchodzą do pomieszczenia, kiedy Harry kończy mówić. Rudzielec siada po lewej stronie Harry’ego, a Tracy między nim a Draco, tworząc dziwny okrąg na podłodze.
— Za mojego tatę — mówi Tracy, a Ron łapie ją za rękę, gdy świeca unosi się między nami. — Przekonał się, że to, co mówili jego rodzice, było prawdą i kochał moją mamę. Ochronił nas wszystkim, co posiadał. I za moją mamę — kolejna świeca pojawia się obok dziewczyny — postanowiła umrzeć niż służyć szaleńcowi. Umarli dla mnie, uwalniając mnie. — Tracy odchrząkuje i dwie świece przelatują na bok.
— Za Lucjusza — odzywa się pani Malfoy. — Niegdyś był dobrym człowiekiem z wieloma pomysłami. Z biegiem lat jego ambicja spowodowała, że zamierzone cele osiągał w mało uczciwy sposób. I choć jego uprzedzenia, które przejął od rodziców, nigdy nie zniknęły, wszystko inne tak.
Draco podnosi się z podłogi i idzie w jej kierunku. Świeca za Lucjusza Malfoya dryfuje do innych, podczas gdy Draco przytula swoją matkę.
— Za Pandorę — mówi pan Lovegood, wchodząc do pomieszczenia. — Była piękną wiedźmą, która starała się uczynić świat lepszym poprzez swoje czyny. Byłaby tak dumna ze swojej Luny. Niemal widzę, jak robi to samo, co my, zapalając świece dla zbyt wielu poległych. Właśnie dlatego walczyła dla zakonu i dlatego my walczymy dla was.
Cisza wypełnia salę balową. Mieszkańcy Grimmauld Place 12 rozglądają się po pomieszczeniu. Liczba płonących świec robi wielkie wrażenie, zajmując większą część pokoju, pomijając okrąg, w którym siedzą i stoją czarodzieje. Każdy rozkoszuje się myślami o tych, którzy zginęli.
Stworek wchodzi cicho, kłaniając się.
— Podano do stołu — mówi, po czym wraca do kuchni.
Wzdychając, wychodzimy z sali balowej. Trzymam się z tyłu, będąc ostatnią, która opuszcza pomieszczenie. Patrzę na świece i momentalnie wszystkie znikają, za pomocą mojej różdżki, po czym zamykam drzwi.
Kolacja przebiega w ciszy, jednak pierwszy raz jemy wspólnie. Pomimo faktu, że dziura w mojej klatce piersiowej nie zniknęła, czuję się lżejsza. Być może to powód do kontynuowania walki, jak to powiedział pan Lovegood, a nie ciężar mojej żałoby.


________

Witajcie :) w to sobotnie popołudnie publikuję kolejny rozdział tłumaczenia. Ta część jest dość sentymentalna i przyznam, że momentami miałam łzy w oczach. Jestem ciekawa, jak ją odbierzecie.
Aktualnie przebywam w domu i ładuję baterie przed jutrzejszym wyjazdem do Warszawy. Niestety urlop się kończy i pora wracać do rzeczywistości. Postaram się szybciej dodawać kolejne rozdziały, bo mam plan skończyć to tłumaczenie do października. Jak myślicie, dam radę?
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego weekendu i tygodnia! Enjoy!

3 komentarze:

  1. Na twojego bloga trafiłam jakiś czas temu. Od tamtej pory regularnie sprawdzam czy coś dodałaś. Byłam mile zaskoczona gdy zobaczyłam nowy rozdział. Czytając go popłakałam się. Jest niesamowity ☺
    Pozdrawiam Ruda 😙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! Miło, że śledzisz mojego bloga. Niedługo pojawi się kolejna część tłumaczenia ;)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. To taki smutny i piękny rozdział. Od teraz mój ulubiony. Nie mogę doczekac się następnego :') <3
    ~yoko

    OdpowiedzUsuń

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy