niedziela, 4 listopada 2018

Rozdział 36: Okrutna wierność


Ciemnoskóra kobieta o długich, czarnych włosach opada na krzesło. Jej nadgarstki są skrępowane, a ramiona i nogi przywiązane do krzesła. Kilka dodatkowych magicznych więzów oplata jej barki i klatkę piersiową. Ciemne cienie pod oczami i zmarszczki na czole sprawiają, że wygląda niepokojąco, nawet będąc nieprzytomną.
Przyglądam się jej z Draco u mego boku. Luna robi krok naprzód.
— Nie wybrała tego — mówi blondynka. — Bądźcie mili.
Po czym znika z pokoju, a my czekamy, aż kobieta otworzy oczy. Dzieje się to kilka chwil później.
— Draco? — mówi. — Gdzie ja jestem?
— Pani Zabini? — odpowiada chłopak.
Kobieta rozgląda się nerwowo po pomieszczeniu.
— O nie — szepcze. — O nie, nie, nie, o nie.
Draco zbliża się do niej powoli.
— Pani Zabini — próbuje ponownie.
Czarownica, o której mowa, zaczyna szlochać.
— Wypuście mnie — krzyczy, próbując się uwolnić.
— Obawiam się, że nie możemy tego zrobić — mówię spokojnie, robiąc krok do przodu.
— Ty suko — pluje.
— Dlaczego mnie śledziłaś? — pytam.
— Żeby dostać się do kwatery głównej — szydzi. — Bo taki dostałam rozkaz — oświadcza, a łzy spływają po jej policzkach.
Wymieniamy z Draco zmartwione spojrzenia. Jej zachowanie przypomina nowelę „Jekyll i Hyde”.
— Chcę mojego chłopca — płacze. — Będę służyć do śmierci — syczy.
— Pani Zabini? — pyta Draco, robiąc krok dalej. — Co ci się stało?
— Jesteś zdrajcą krwi — pluje. — Musiałam — jęczy.
— Co musiałaś? — naciska Draco.
— Musiałam was śledzić — płacze kobieta. — Aby wielbić Czarnego Pana.
— Nie — szepcze Draco, cofając się o krok.
Kobieta krzyczy, próbując się uwolnić, ale więzy wbijają się w jej ciało. Strumień czerwonego światła uderza w nią, powodując, że osuwa się na krzesło.
Patrzę na Draco, który siada na podłodze.
— Co to było? — pytam. — Czy ona postradała zmysły?
Chłopak kręci głową.
— Nie, tylko wolną wolę — odpowiada.
Siadam obok niego, kiedy przesuwa dłonią po twarzy.
— Ostatnimi czasy nie przejmował kontroli nad czystokrwistymi — mówi, wpatrując się w nieprzytomną wiedźmę. — Nawet gdy to robił, rodzina Zabinich się ukrywała. Pani Zabini umarła w naszej teraźniejszości, podobnie jak Blaise, ale to, co dzieje się teraz… nigdy nie stosował tego na czystokrwistych. Mógł porwać Tracy, być może ją zniewolić, ale…
— Co zrobił? — pytam.
— Rzucił na nią kilka zaklęć — mówi Draco, wciąż nie odrywając wzroku od pani Zabini. — Krok pierwszy, poddany jest zmuszony do kontaktowania się z niewolnikami. Krok drugi, jest torturowany, dopóki nie będzie w stanie myśleć samodzielnie. Wtedy kontakt z niewolnikami zmusza daną osobę do podążania za wolą pana i wchodzenia w tak zwany rytuał krwi. W końcu całkowicie traci swoją magię i zasady, którymi dotychczas się kierowała, aby postępować zgodnie z rozkazami, bez względu na to, czy skończą się śmiercią. Nawet w swych myślach osoba nie jest w stanie sprzeciwić się swojemu panu.
— To chore — szepczę.
— Tak.
— Czy ona ma podwójną osobowość?
— Nie, rytuał nie został wykonany prawidłowo. Nie była załamana zanim przeszła rytuał krwi, najprawdopodobniej dlatego, że Blaise żyje i znajduje się daleko stąd.
— Co możemy zrobić? — pytam. — Luna powiedziała, że ona nie wybrała takiego życia.
Draco wzdycha, ukrywając twarz w dłoniach.
— Ponieważ ma pewne poczucie własnej wartości, można rzucić zaklęcie, uniemożliwiające działanie złączonej z nią stronie, podczas naszej rozmowy z nią, ale to tymczasowe rozwiązanie i zapewne nie odpowie na wszystko — odpowiada.
— Masz na myśli, że nie ma szans, żeby to odwrócić?
— Nigdy.

~*~*~*~*~*~

Podajemy pani Zabini więcej eliksiru słodkiego snu, a ja siedzę na warcie, podczas gdy Draco warzy miksturę. Wraca do pokoju cztery godziny później. Zachodzące słońce rzuca cień na pomieszczenie. Draco nalewa trzy fiolki gęstej, niebieskiej cieczy przez rzuceniem zaklęcia.
— Teraz czekamy — mówi po prostu.

~*~*~*~*~*~

Dwie godziny później kobieta, wciąż przywiązana do krzesła, porusza się. Trącam Draco, aby się obudził. Czarownica wydaje się rozpoznawać miejsce i zaczyna cicho płakać. Draco przestawia krzesło i siada naprzeciwko niej.
— Przepraszam — mówi, a kobieta kręci głową. — Czy pamiętasz… — Chłopak pozostawia pytanie zawieszone w powietrzu.
— Wszystko — odpowiada.
— To, co wam zrobiono, jest nikczemne — mówię, siadając na krześle obok Draco. Pani Zabini przytakuje. — Czy znasz jakiś sposób, aby to odwrócić?
— Nie ma odwrotu — odpowiada kobieta.
— Dlaczego ci to zrobili? — pyta Draco. — Jesteś czystej krwi.
— To nie ma znaczenia — mówi. — Chcieli, żeby Blaise do nich dołączył, ale ukryłam mojego syna. Kiedy nie chciałam powiedzieć, gdzie on jest… cóż, znaleźli inne zastosowanie dla mojej osoby.
Kobieta patrzy prosto na smutne oczy Draco. Mięśnie jego twarzy napinają się, a szczęka zaciska.
— Czy Blaise nadal jest bezpieczny? — pytam, a na jej ustach pojawia się uśmiech.
— Nie zmusisz matki do zdradzenia swego dziecka — odpowiada, a ja pozwalam sobie na westchnienie pełne ulgi.
— Sama-Wiesz-Kto często nie docenia matek — mówię, także się uśmiechając.
Na twarzy pani Zabini pojawia się grymas.
— Nie zostało mi dużo czasu — oświadcza. — Nawet teraz czuję wewnętrzną walkę we mnie i chęć powrotu do mego mistrza.
Wymieniam porozumiewawcze spojrzenia z Draco.
— Nie możemy pozwolić ci odejść — mówię cicho. — Moglibyśmy wyczyścić ci pamięć, ale…
— Nie — jęczy kobieta, zaciskając zęby. — Będziecie bezpieczni, tylko kiedy umrę. Mój syn… chrońcie go.
— Sprowadzimy go tutaj — obiecuję. — Możemy cię wyciszyć, abyś mogła go zobaczyć.
— Nie — mówi pani Zabini. — Nie mam aż tyle czasu i… nie chcę, żeby mnie widział w takim stanie.
— Przepraszam — mówi Draco, wstając z krzesła.
Kobieta przytakuje i zamyka oczy.
— Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć swojemu synowi? — pytam rozpaczliwie.
— Moje światło, moja miłość, moja duszo, zawsze będę cię kochać na wieki wieków — mówi, a potem zaczyna się rzucać na krześle.
Draco kładzie dłoń na moim ramieniu i odciąga od czarownicy. Krzesło upada na bok ze wciąż związaną kobietą.
— Brudna, mała szlama — przeklina kobieta, wyjąc się na krześle.
Draco unosi różdżkę. Znał ją bardzo dobrze jako matkę swojego przyjaciela z dzieciństwa. Ramię chłopaka, które jest skierowane na kobietę, nadal drga niebezpiecznie. Jego twarz pokrywa maska obojętności, a szczęka zaciska się mocno. Każdy mięsień napina się do granic możliwości, ale wszystko zdradzają jego oczy — smutne i załamane.
Kobieta pluje, przeklinając wszystkich i wszystko. Końcówka różdżki Draco zaczyna się trząść, jednak chłopak nic nie mówi.
— Proszę — płacze pani Zabini.
Delikatnie kładę dłoń na ramieniu Draco i odsuwam go.
— Przepraszam — szepcę, rzucając silne zaklęcie tnące na jej szyję. Odwracam wzrok, aby nie widzieć skutków zaklęcia, zanim krew rozlewa się wokół jej ciała. Słyszę dławiący szloch i momentalnie Draco mnie obejmuje, zanim zdaję sobie sprawę, że to ja płaczę.
Prowadzi mnie do naszego pokoju. Za pomocą zaklęcia zmienia moje ubrania na piżamę i kładzie do łóżka. Łzy wciąż spływają po moich policzkach.
— Skontaktuję się z Blaise’em — mówi, całując mnie w czoło. — Zaraz wracam.
Po czym wymyka się z pokoju. Jest północ.
Cisza niemal mnie zagłusza. Te dzikie, czarne i prześladowane smutkiem oczy wpatrują się we mnie z rogu pokoju.
— Zawsze będą ofiary — szepce Harry, wchodząc do pomieszczenia. — Powiedziałaś mi to.
— Nie rozumiesz — szlocham. — Była niewinna.
— Draco powiedział mi wszystko — Harry mówi do mnie niemal szeptem. — To było miłosierdzie.
— To nie ty trzymałeś różdżkę — płaczę.
Harry siada na skraju łóżka i chwyta mnie za rękę.
— Nie mogłaś jej uratować — naciska.
— Zabiłam ją — mówię, wpatrując się w zielone oczy, błagając go, by zrozumiał. — Nigdy nie zabiłam niewinnego.
Ściska moją rękę, zamykając oczy pełne bólu.
— Wiem — szepcze.
Pozostaje przy mnie długo, nawet wtedy gdy zabraknie mi łez i gdy wstaje nowy dzień. Tak długo.

~*~*~*~*~*~

Draco cicho wchodzi do pokoju.
— Blaise będzie tu jutro — mówi.
Harry kiwa głową i wstaje z łóżka.
— Zaopiekuj się nią i wami — szepcze, gdy mija Draco.
Blondyn wślizguje się do łóżka i otacza mnie ramionami.
— Przykro mi z powodu twojej straty — szepczę automatycznie.
Opiera brodę na mojej głowie.
— Przykro mi, że musiałaś to zrobić — odpowiada. — To ja powinienem…
Odsuwam się, by spojrzeć mu w oczy.
— Nikt nie powinien tego robić — mówię. — Była matką twojego najlepszego kumpla. Nie mogłabym cię prosić o coś takiego.
— Ale mógłbym ci tego zaoszczędzić — naciska, obracając lok wokół palca. — Chciałbym móc.
Wtulam się w jego klatkę piersiową.
— Trzeba było to zrobić, prawda? — pytam.
— Tak. Okrucieństwem byłoby odesłać ją do tych potworów i nie było sposobu, żeby ją wyleczyć. To była nasza jedyna opcja.
Przytakuję w jego ramionach.
— Kiedy skończy się ta wojna? — szepczę.
— W ostatnim tygodniu listopada — odpowiada.
— Za długo.

~*~*~*~*~*~

Draco samotnie schodzi na śniadanie, a ja wędruję do pokoju, w którym byłam tylko raz, odkąd się tu wprowadziliśmy. Nie ma ciała, tak jak i krzesła. Czuję pustkę, gdy zauważam plamę na drewnianej podłodze.
Padając na deski, wyciągam dłoń w tamtym kierunku. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale faktura drewna się nie zmieniła. Nie jest mokra, ani lepiąca, ani brudna i nie umorusana. To tylko… drewniana podłoga.
Gdyby nie plama, mogłabym pomyśleć, że pomyliłam pomieszczenia. Siedzę tu przez jakiś czas, dłonią dotykając miejsca przypominającego mi o kobiecie, którą zamordowałam.

~*~*~*~*~*~

Luna wchodzi do pokoju. Jej kroki są niemal bezgłośne i zastanawiam się przez chwilę, czy w ogóle coś je. Leżę na podłodze, patrząc na plamę i dotykając palcami zbyt czystych desek. Luna siada po drugiej stronie i przygląda mi się.
— Przykro mi — szepce.
Kręcę lekko głową.
— To nie twoja wina — odpowiadam, ale w moich słowach przebrzmiewa pustka.
Od ostatniej nocy nie wylałam ani jednej łzy, ale nie mogę otrząsnąć się z pustki w klatce piersiowej. Widziałam wielu umierających ludzi i wcześniej też zabijałam, ale teraz… jest inaczej. Przeżyłam wojnę, przetrwałam. Jednak ta śmierć, to utracone życie, jej ciężar przewyższa wszystkie, które nosiłam.
— Bellatrix jest twarda, ale ona także była wojownicza — mówi Luna. — To był jedyny raz, kiedy widziałam, że jeden z nas miał mniej niż 72% szans na śmierć lub coś gorszego. Oczywiście szanse na zabicie Belli nie były aż tak wysokie. — Luna odwraca wzrok od podłogi do jednego z okien. — Ale nie mogłam tam zostawić pani Zabini, nie wtedy, gdy miałam szansę coś zrobić.
Patrzę z zaciekawieniem na blondynkę.
— Luna… — Zostawiam to imię w powietrzu, nie będąc pewną, o co powinnam zapytać.
— Tak, zrobiłam to — mówi dziewczyna.
Wiem, że powinnam zareagować na te słowa, ale po prostu wzruszam ramionami i patrzę na resztki krwi.
— Nie mogłam jej zostawić w takim stanie — wyjaśnia Luna. — Tyle śmierci… każda możliwa przyszłość zwiastowała wiele zgonów, ale wśród nich jedno miłosierdzie, które mogłam jej zaoferować… jedyne, które dla niej pozostało.
Luna wstaje i wychodzi. Czas znowu ucieka.

~*~*~*~*~*~

Tracy wchodzi i chwyta mnie za ramię.
— Wstawaj, Granger — mówi, szarpiąc mnie za kończynę.
Po chwili pozwalam jej się podnieść, przenosząc cały ciężar na nogi i uspokaja się, gdy stoję. Prowadzi mnie do drzwi. Wychodząc, ponownie zerkam na plamę.
— Co się stało z ciałem? — pytam, zakłopotana, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy.
Tracy zatrzymuje się i sztywnieje.
— Draco ją pochował — szepcze, ważąc słowa. — Wczoraj wieczorem, po tym jak skontaktował się z Blaise’em. Za rogiem jest cmentarz. — Tracy ciągnie mnie do drzwi.
Draco siedzi na podłodze, trzymając głowę w dłoniach. Podnosi wzrok, gdy wychodzę na korytarz. Widzę ciemne cienie pod jego oczami.
Odłączam się od Tracy i podchodzę do niego. Wyciągam rękę, nic nie mówiąc. Chwyta ją niemal od razu.
Wracamy do pokoju, przylegając do siebie w ciasnym uścisku. Pozwalamy sobie na chwilę bólu i żałoby.
Jutro dołączy do nas Blaise i on także będzie przeżywał swoją stratę. Wtedy pomyślimy o przyszłości, przygotujemy plan i ruszymy naprzód. Dzisiejszego wieczora możemy opłakiwać, trzymając się za ręce i wspierając nawzajem.


___________

Witajcie :) w niedzielny wieczór pojawiam się z kolejnym rozdziałem opowiadania. Zapewne tak częste aktualizacje są dla Was zaskoczeniem, ale zbliżamy się do końca i nie chcę za bardzo tego przeciągać, zwłaszcza że przed nami 3 rozdziały i epilog! Ach, już nie mogę się doczekać. Jestem ciekawa, co sądzicie o tej części. Nie ukrywam, że bardzo współczuję Hermionie tego, co musiała zrobić. A jak jest z Wami? Też macie podobne odczucia?
Tak jak mówiłam chcę w miarę sprawnie zakończyć to tłumaczenie, więc prawdopodobnie dodam kolejną część koło środy-czwartku, więc oczekujcie. Przez dłuższy czas zastanawiałam się, co mogłabym publikować później i to chyba odpowiedni moment na zajęcie się własnym opowiadaniem. Mam na myśli Last Minute Love. Wprawdzie plan na dalsze losy moich bohaterów jest bardzo okrojony, ale może listopadowa aura natchnie mnie do pisania opowiadania na tropikalnej wyspie. Także możecie trzymać kciuki, żeby się udało!
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego tygodnia! Enjoy!

2 komentarze:

  1. Przepraszam, ze komentuje dopiero teraz. Smutny tej rozdział, no i tak jakoś :( Ale jak zawsze czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo smutny ale i zaskakujący... Nie mogę dodać nic więcej. Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy