Luty 1996
Były
Walentynki. Draco nienawidził Walentynek. Bezsensowny dzień, w którym ludzie w
imię „miłości” zamieniali się w kompletnych idiotów. Pomimo surowych zasad
Umbridge, nic nie powstrzymywało nastolatków od całowania się na korytarzach po
zajęciach.
Draco
był zniesmaczony. Głównie dlatego, że nie ukrywał się w ciemności, by dać komuś najlepszego całusa w życiu. Nie,
on krążył. Umbridge chciała raportów — szczegółowych raportów. Chociaż Draco
niezbyt się tym przejmował. Wyćwiczył wzrok, żeby znaleźć coś o wiele
ciekawszego, niż liżące się nastolatki.
Chciał
znaleźć Granger. Wiedział, że nie będzie jej w Wieży Gryffindoru,
prawdopodobnie czaiła się w bibliotece, chyba że Weasley w końcu się ogarnął i zaczął
działać. Draco miał nadzieję, że nie. Nie przepadał za Potterem, ale Weasleya wręcz nienawidził. Był
przekonany, że był niechciany przez matkę, że Matka Weasleyów pragnęła
dziewczynki i że został boleśnie odstawiony na bok, gdy Łasica w końcu przyszła
na świat. Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy.
Obrzucił
groźnymi spojrzeniami mizdrzące się pary, odjął kilka punktów, a potem
wślizgnął się do biblioteki, wodząc wzdłuż alejek, które, jak wiedział, Granger
często odwiedzała, aż dostrzegł jej stałe miejsce między regałami.
Była
tam, z bujnymi włosami, których część spięła. Zauważył, że nie czytała. Miała
czerwony nos, a oczy opuchnięte; płakała.
Emocje
go zaskoczyły. Spiął się i wpatrywał w nią. Chciał w coś uderzyć — lub kogoś. Bez wątpienia to ten debil
Weasley doprowadził ją do łez — zawsze ten pieprzony Weasley — ale kurwa, nadal była taka śliczna. Jej
wielkie, złocistobrązowe oczy błyszczały, policzki płonęły rumieńcem i była w
niej wrażliwość, która sprawiała, że jego serce krwawiło z bólu. Chciał ją
przytulić, pocałować, powiedzieć, jak skrzywdziłby tego, kto skrzywdził ją. Co
powstrzymywało go przed podejściem, usadzeniem się obok niej, wzięciem jej za
rękę? Co powstrzymywało go przed przyciśnięciem jej do stołu i muśnięciem
ustami jej skóry? Co powstrzymywało go przed chwyceniem jej piersi, włożeniem
rąk w jej majtki, sprawieniem, by jęknęła?
Narastała
w nim wściekłość, gdy na nią patrzył, i zacisnął zęby. Musiał pomyśleć o
nieprzyjemnych rzeczach: Weasleyu w bieliźnie, całującym się z Umbridge,
Flitwicku i McGonagall w kompromitujących pozycjach — zepchnął wszystkie obrazy
Granger w najgłębsze zakamarki umysłu, wpychając ją do jej małego pokoju i
zamykając drzwi na klucz.
Oddychał
powoli, głęboko, a jego umysł się opróżniał. Snape nauczył go odsuwać od siebie
wszystko, co mogłoby nim wstrząsnąć, w tym Granger.
Tak,
jego nauczyciel wiedział o jego fascynacji Granger, bo widział to w jego
głowie. Wszystko wkrótce się zmieni,
powiedział mu ojciec, teraz gdy Czarny
Pan powrócił. Ta myśl ekscytowała Draco równie mocno, co przerażała, ale
tak naprawdę nie rozumiał, dlaczego Severus Snape postanowił zadbać o to, by
posiadał nieprzenikniony umysł. Z pewnością chodziło mu o to, żeby sekrety
Czarnego Pana były bezpieczne.
Nie,
żeby Draco miał coś przeciwko — zawsze podziwiał ludzi biegłych zarówno w
oklumencji, jak i w legilimencji — a trening pod okiem mistrzów sprawiał, że
czuł się wyjątkowo, nawet jeśli oznaczało to, że Snape będzie wtajemniczony w
każdą myśl buzującą w hormonach jego nastoletniej głowy.
Na
początku był zawstydzony, próbował temu zaprzeczyć, ale nie mógł wyprzeć się
własnych myśli. Wyobrażał sobie Granger nagą i jęczącą wystarczająco wiele
razy, by nawet stoicki profesor Snape poczuł się niezręcznie i nieswojo.
Odkrywszy, że większość jego myśli krąży wokół niej, zmienił taktykę i
bezceremonialnie poprosił Draco „Proszę, kontroluj swoje myśli — zamknij ją za
drzwiami”, zanim ponownie spróbował wejść do jego głowy.
Malfoy
nigdy nie miał problemów z sortowaniem i szufladkowaniem myśli oraz emocji,
więc oklumencja przyszła mu dość naturalnie; teraz czuł jej kojący wpływ, to
otępienie, patrząc na Granger we łzach. Rozluźnił zaciśnięte dłonie, których
wcześniej nie dostrzegł, i mógł kontynuować swoją obserwację.
Była
piękna i była szlamą. Dwa fakty. Kiedy Czarny Pan podbije świat, jej miejsce
będzie poniżej dna hierarchii. Kolejny fakt. Nie jest warta więcej niż skrzat
domowy. Może, pomyślał, jest szansa, by ją schwytać. Tak, to
miałoby sens. Jego ojciec z pewnością by na to przystał, a Czarny Pan by go
wynagrodził; pokonała go w każdym szkolnym teście, więc sprawiedliwość
nakazywałaby jej mu służyć.
Trzepotała
w jego myślach do drzwi, wołając go uwodzicielsko; mogłaby mu służyć nago, jej
wielkie oczy błagałyby go, by jej dotknął.
Draco — wołała go. — Mój kochany, wypuść mnie.
Nie, pomyślał i cofnął się, pogrążając umysł w
ciemności. Musiał ciężko ćwiczyć, jeśli chciał ją utrzymać w tyle umysłu. Snape
powiedział mu, że nie może się rozpraszać, bo zostaną mu powierzone ważne
zadania. Bardzo ważne i nie pozwoli, by Hermiona Granger mu w tym
przeszkodziła.
~*~*~*~*~*~*~*~
Lipiec 2004
Gazetę
wciśnięto mu w twarz zaraz po tym, jak wyszedł z kominka tego ranka. Posypały
się gratulacje i wiwaty, a niektórzy życzyli mu większego szczęścia następnym
razem, twierdząc, że Selwyn byłby doskonałym kandydatem do przesłuchania.
Draco
wpadł we wściekłość po przeczytaniu artykułu i tego ranka przeszedł prosto
przez drugie piętro, by zejść poziom niżej, do najważniejszego gabinetu.
Zażądał natychmiastowej rozmowy z Ministrem, a jego sekretarka podskoczyła z
zaskoczenia.
—
Panie Malfoy! — pisnęła, a jej duże, okrągłe oczy rozszerzyły się.
Policzki
pokryły się dzikim rumieńcem, kiedy się uśmiechnęła. Podejrzewał, że się w nim
podkochuje, i złagodził wyraz twarzy.
—
Saro. — Uśmiechnął się do niej uroczo. — Jest u siebie? Naprawdę muszę omówić z
nim kilka pilnych spraw.
—
No cóż, tak, ale…
—
Dobrze.
Draco
minął biurko i skierował się do drzwi. Otworzył je, nawet nie pukając.
Shacklebolt
siedział za biurkiem i spojrzał na niego z zaniepokojeniem. Gdy dostrzegł jego
zaciętość, westchnął głęboko.
—
Panie Malfoy. Proszę wejść.
Draco
zacisnął szczękę i wszedł do środka. Drzwi zamknęły się za nim na klucz i
Minister wymamrotał zaklęcie wyciszające.
—
Jak mniemam, chodzi o artykuł. — Shacklebolt gestem wskazał mu, żeby usiadł,
ale Draco nadal stał. — Rozumiem, że to wszystko jest dla pana zaskoczeniem i
przepraszam, ale musieliśmy to rozgłosić. Jesteśmy coraz bliżej, czuję to. Tyle
lat i w końcu docieramy do celu.
Malfoy
wykrzywił usta w grymasie. Zrobił krok bliżej do biurka Ministra.
—
Mogę odwalać za ciebie brudną robotę, Shacklebolt, ale trzymaj to z dala od
wszystkiego innego w moim życiu.
Mężczyzna
westchnął głęboko i splótł palce na biurku.
—
To, że twój zespół został wysłany na miejsce celem aresztowania, nie było moim
zamiarem — powiedział. — To wszystko wina Robardsa. I niefortunny zbieg
okoliczności.
—
Nie chcę być częścią twoich intryg — warknął Draco. — Po prostu działam zgodnie
z twoimi instrukcjami i nic poza tym.
Ciemne
oczy Kingsleya stwardniały.
—
Uważaj, Malfoy. Przekazałeś mi fascynujące wspomnienie, i to na wiele sposobów.
Nowy Czarny Pan?
Draco
wziął głęboki oddech.
—
Nie zwalaj tego szaleństwa na mnie.
—
Nie robię tego — rzekł Minister — ale muszę przyznać, że przedstawił niezłe
argumenty. Jesteś jedynym członkiem wewnętrznego kręgu Lorda Voldemorta, który
otwarcie się ujawnia, ekspertem w posługiwaniu się Czarną Magią i twój Znak
jest aktywny.
—
Przez ciebie! — warknął Malfoy,
czując w sobie gniew.
Oddychał
ciężko, błyskając zębami. Musiał się uspokoić i ogarnąć. Zaczął wszystko
sortować w głowie, wypełniając umysł pustką, zamykając wszystkie drzwi.
Kingsley
Shacklebolt westchnął ciężko.
—
Malfoy, wiem, że mi nie ufasz, ale mam nadzieję, że wierzysz, gdy mówię, że
walczę o lepszą przyszłość dla nas wszystkich.
Draco
wyprostował się. Z większym opanowaniem przeczesał włosy dłonią. Napłynęła do
niego obojętność, której bardzo potrzebował.
—
Wierzę, że jesteś gotów poświęcić się dla dobra ogółu, ale ja nie jestem dla
ciebie aż tak bardzo cenny. Łatwa ofiara.
Minister
zamrugał, zaskoczony.
—
Jesteś dla mnie bardzo ważny, Malfoy.
Draco
zaśmiał się beztrosko.
—
Potter jest dla ciebie ważny. Granger jest dla ciebie ważna. Każdy w twoim
cennym Zakonie jest dla ciebie ważny, Ministrze. Ja jestem tylko marionetką. —
Odwrócił się do drzwi i zatrzymał tuż przed nimi. Rzucając okiem przez ramię,
powiedział: — Wiem, gdzie wyląduję, gdy to wszystko się skończy, jak śmieć
wyrzucony do kosza, z umysłem zamienionym w jajecznicę.
—
Wiesz, że bym tego nie zrobił.
—
Naprawdę? — Uśmiechnął się szyderczo. — Przysięgniesz?
Szczęka
Shacklebolta zacisnęła się, a on siedział w milczeniu.
—
Tak myślałem — prychnął Draco i otworzył drzwi, zanim wyszedł na zewnątrz.
Jego
dzień został zrujnowany. Wszyscy, którzy gratulowali mu wczorajszego,
znakomitego znaleziska — szkoda tylko, że zwłok — spotykali się z jego zimnym
spojrzeniem, gdy szturmem przemierzał korytarz i wracał na swoje piętro.
Spokojnie, lecz lodowato, kazał Collinsowi się odpieprzyć, po czym usiadł w
swoim boksie i rzucił zaklęcie wyciszające wraz z osłoną, żeby utrzymać go w
ciszy i spokoju.
Przez
resztę poranka wypełniał papierkową robotę z wczorajszego wezwania i wszystko
wydawało mu się takie nienaturalne. Musiał napisać, że cel nie żył po
przybyciu, a w rubryce „przyczyny śmierci” zanotować „Zabójcza Klątwa”, bo
wciąż miał cholernie ważne zadanie do wykonania.
Siedział
w swoim boksie, wymyślając wymówkę, by pójść na piętro Pottera i spróbować
znaleźć Granger. Przypomniał sobie moment, gdy dostał wiadomość dotyczącą
miejsca pobytu wymykającego się podejrzanego. Draco zmroziło, poprosił
Robardsa, żeby Potter się tym zajął, ale Robards był nieugięty. Draco zebrał
więc Collinsa, Eppingera i Langdona i aportował się z nimi prosto do domku w
Lake Districts, w pełnym umundurowaniu i z całym wyposażeniem.
Ciało
zaczęło cuchnąć przez weekend w ciepłym, lipcowym upale. Draco myślał, że z
powodu zaklęć odstraszających mugoli nikt nigdy go nie znajdzie — a nawet
jeśli, to i tak nie będzie chciał się kontaktować ze służbami.
Eppinger
szybko przeszukał pomieszczenie, sprawdzając, czy nie ma w nim resztek magii, i
stwierdził, że jest czyste. Collins migiem ustalił przyczynę śmierci, a kiedy
Langdon wrócił do biura, by wezwać Departament Śledczy — w końcu zabito lorda — Robards stwierdził, że nie ma
takiej potrzeby. Lord Selwyn znajdował się na liście potwierdzonych zwolenników
Czarnego Pana i nie było wątpliwości, że chodzi o Śmierciożerców zabijających
Śmierciożerców. Sam fakt, że zginął od Zabójczej Klątwy, zdawał się to
potwierdzać.
Zabrali
ciało z powrotem do Ministerstwa i sprawa została zamknięta. Schwytano i
rozprawiono się z kolejnym zwolennikiem Voldemorta, i ogólnie rzecz biorąc, był
to całkiem udany dzień dla Ministerstwa Magii.
Draco
poczuł mdłości. Nie znał planów ani motywów Shacklebolta, ale pamiętał, co
widział w głowie Selwyna: usługi płatnicze Gringotta. Jego ojciec korzystał z
tych samych, przekazując coroczną darowiznę na Hogwart. Plan miał zostać
sporządzony, a raty miały być spłacane bez przerwy, dopóki właściciel skarbca
nie wstrzymał płatności — lub nie umarł. Gdziekolwiek trafiły pieniądze
Selwyna, płynęłyby dalej, gdyby został aresztowany i osadzony w Azkabanie.
Nawet zamrożenie aktywów nie mogło tego powstrzymać, a nikt poza samym Selwynem
nie mógł uzyskać żadnych informacji o tym, gdzie trafiły kosztowności. Magia
goblinów była silniejsza niż autorytet Ministra.
Malfoy
musiał więc udawać, że nic wcześniej o tym nie wiedział, a raport, który
sporządził, był w najlepszym razie kiepski.
Nie
zauważył, że zegar wybił kwadrans po dwunastej, dopóki nie spojrzał w górę i
nie zobaczył, że wszyscy wyszli już ze swoich boksów. Wzdychając, wstał i
włożył kurtkę. Ruszył w stronę wind. Pozwolił, by gniew wirował; to była łatwa
emocja, taka, z którą mógł sobie poradzić. Dopóki był w stanie zachować spokój
i opanowanie, mógł pozwolić jej trwać, odcinając się od wszystkiego innego.
Oklumencja stała się jego drugą naturą, terapeutyczną formą medytacji,
powstrzymującą go przed uderzeniem kogoś prosto w twarz.
Skręcił
za róg i nagle zaatakowały go wirujące, brązowe loki oraz zapach jabłek
pomieszany z jaśminem. Jego ręka wystrzeliła odruchowo, powstrzymując ją przed upadkiem.
Spojrzała
na niego, jej brązowe oczy błyszczały od niewylanych łez. Kurwa.
Nie
mogła zatrzasnąć swoich stalowych drzwi w jego umyśle i wciąż słyszał słodki
głos płynący w oddali. Była zraniona. Cierpiała. Kto, kurwa, ją skrzywdził?
Gniew był emocją, na którą pozwalał sobie w swojej pustce, ale nie niepokój.
Stłumił go, bojąc się, że wyleje się i zmusi go do zrobienia czegoś…
nierozsądnego.
—
Granger — powiedział cicho, zwracając na nią uwagę.
Patrzyła
tak, jakby nigdy wcześniej go nie widziała — albo jakby bała się o swoje życie.
Jego płuca się zacisnęły.
—
Wszystko w porządku? — zapytał, a ona spięła się w jego uścisku.
Chciał
ją przytulić, scałować łzy i po prostu ją
poczuć, ale sposób, w jaki na niego patrzyła, zaniepokoił go. Praktycznie
nie widział Hermiony od tamtej nocy, prawie dwa tygodnie temu, a nie rozstali
się w idealnej atmosferze.
W
pustce pojawiła się rysa, niepokój sączył się przez nią pomimo jego wysiłków.
Nie powinien był się zgodzić, kiedy poprosiła go o przejęcie kontroli. Powinien
był ją oczarować, uwieść, uspokoić — a nie brać,
nie obciążać jej słowami bezpieczeństwa, ograniczeniami i karami. Co on, kurwa,
sobie myślał? Czy próbował ją odstraszyć? Może robił to nieświadomie.
Czy o to chodziło? Bała się go? Skrzywdził ją? Może bała się mu powiedzieć,
żeby przestał? Czy wszystko spieprzył, bo nie potrafił się przy niej
kontrolować? Zawiódł ją? Czy może zdała sobie sprawę, że nie był tego wart?
Nie. Nie, nie,
nie.
Zmusił
szczelinę do zamknięcia, a wszechogarniająca czerń znów pozostała nietknięta.
Wyrwała
rękę z jego uścisku, jakby oparzona jego dotykiem, i stanęła na drżących
nogach, nerwowo prostując rozkosznie obcisłą spódnicę.
—
Nic mi nie jest — mruknęła zduszonym głosem i pospiesznie go minęła.
Draco
zamarł. Szczelina znów się otworzyła, a pustka rozstąpiła.
~*~*~*~*~*~*~*~
To
był pomysł Gallaghera, żeby zrobić imprezę w biurze celebrującą sukces, mimo że
Draco i jego zespół zapewniali pozostałych, że nic wielkiego nie osiągnęli.
Znaleźli tylko gnijące zwłoki. Ale Gallagher, jak na idiotę przystało, miał to
gdzieś. Wyciągnął butelkę Ognistej i zwołał Pottera wraz z jego zespołem na
korytarz.
Malfoy
milczał, popijając drinka, podczas gdy inni rozmawiali o tym, jak zdesperowani
są Śmierciożercy. Draco przestał ich poprawiać po dwóch latach starań.
Większość Śmierciożerców zniknęła — byli martwi lub uwięzieni. Pozostali tylko
zwolennicy. Oczywiście, oni nie dostrzegali różnicy.
Nie
spuszczał wzroku z Granger. Stała obok Pottera, z nietkniętą szklanką Ognistej
Whisky w dłoni. Każdy głupek, który by się przyjrzał, wiedziałby, że Granger
nie pije Ognistej. Jedynym mocniejszym alkoholem, niż piwo kremowe i wino, był
gin.
Ponownie
przyjrzał się jej obcisłej spódniczce, tej, w której jej tyłek wyglądał
absolutnie bosko. Z parą szpilek — co było bardzo nietypowe u Granger — jej
pośladki wyglądały jeszcze bardziej kusząco. Obraz gryfońskiego, czerwonego
tyłka i lśniącej cipki po tym, jak dawał jej klapsy, zamajaczył mu w głowie i
musiał wziąć łyk trunku, żeby spalić myśli. Po spojrzeniu, którym go wcześniej
obdarzyła, i kwasowości w jej głosie, gdy powiedziała mu, że nic jej nie jest,
wiedział, że nie ma ochoty powtarzać tego wieczoru, i że winić za to może tylko
samego siebie.
Jej
złote spojrzenie powędrowało ku niemu. Cudem wytrzymał jego wagę. Policzki
Hermiony zaróżowiły się, jego brzuch się napiął, a ona odwróciła wzrok.
Nie. Spójrz na
mnie.
Ale
nie zrobiła tego. Nie, celowo patrzyła wszędzie, tylko nie na niego.
Podczas
obserwowania jej, usłyszał, jak Potter pyta o Zabójczą Klątwę. Granger
gwałtownie podniosła wzrok, prostując plecy. To wzbudziło jej zainteresowanie.
Och, Draco uwielbiał to spojrzenie.
—
Przeprowadziliście dokładne śledztwo na miejscu zbrodni? — zapytała, a jej głos
owiał go niczym pieszczota.
—
Nie ma takiej potrzeby — odparł Collins lekceważąco. — Widzieliśmy to już
wcześniej: Śmierciożercy zabijają Śmierciożerców, żeby trzymać się z dala od
Azkabanu. Strata czasu, serio.
Zjeżyła
się.
—
Strata czasu? — prychnęła głośno i odstawiła nietkniętą szklankę na stolik
obok. — Przepraszam, ale czy masz jakieś dowody na to, że faktycznie wspierał
Voldemorta w większym stopniu niż tylko jako zagorzały czystokrwisty?
Collins
skinął głową w stronę Draco, który spiął się, ale nie dał tego po sobie poznać.
Granger
odwróciła wzrok w jego stronę, tym razem z determinacją.
—
Więc? — prychnęła.
Draco
wzruszył ramionami i uniósł brew.
—
Nie wydaje mi się, żebyś uwierzyła mi
na słowo, prawda?
Zmarszczyła
brwi.
—
Uwierzenie na słowo brane jako niezbity dowód, to nie jest nasz sposób
postępowania, prawda? — odparła. — Czyżbyś zapomniał? Masz niezbite dowody?
Malfoy
zamrugał powoli i uśmiechnął się do niej. Między jej brwiami pojawiła się
urocza zmarszczka.
—
Śmiało, Granger. Badaj miejsce zbrodni jak długo chcesz i zobaczymy, czy
znajdziesz jakieś dowody na poparcie innej teorii.
Upił
łyk drinka, patrząc na nią wyzywająco. Mógłby jej pokazać niezbite dowody, gdyby tylko chciała.
Nadęła
się, prostując ramiona.
—
Dobra — warknęła i odwróciła się na pięcie, by ruszyć w stronę gabinetu
Robardsa.
Draco
zacisnął szczękę i prychnął. Mogła prosić Robardsa cały dzień, ale nie
zamierzał wysyłać tam ekipy. Ale dziesięć minut później wyszła z gabinetu z
triumfalnym uśmiechem, a Robards deptał jej po piętach, z grymasem na twarzy.
—
Malfoy! — warknął.
Westchnąwszy,
Draco opróżnił resztkę drinka i odstawił szklankę na bok.
—
Tak, proszę pana?
—
Granger chce zbadać miejsce morderstwa Selwyna — mruknął. — Ty dowodziłeś
akcji, to twoja sprawa. Zabierz ją tam.
Draco
wsunął ręce do kieszeni spodni, żeby ukryć drżenie.
—
Ale, proszę pana, mówił pan już, że nie potrzebujemy oględzin miejsca zbrodni.
Główny
Auror westchnął głęboko i spojrzał na niego niecierpliwie.
—
Po prostu idź.
Malfoy
przekręcił szczęką. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Spojrzał na
Granger, która nagle spuściła z tonu. W jakiś sposób to sprawiło, że stał się
nieco mniej niechętny.
Tak, Granger, pójdę z tobą. Będziemy
tam tylko ty i ja.
Westchnął
i skinął głową, po czym ruszył w stronę wind.
—
Chodź, Granger. Nie mamy całego dnia.
Obcasy
stukały kilka kroków za nim i powstrzymywał się przed obejrzeniem się przez
ramię. Niczym dżentelmen przepuścił ją, by pierwsza weszła do windy, ale nawet
na niego nie spojrzała. Gdy drzwi się zamknęły i ruszyli w dół, Draco wycedził:
—
Znów znudziło ci się porządkowanie archiwów?
Nie
wiedział, dlaczego to powiedział. Nie wiedział, dlaczego postanowił z niej
kpić. Może dlatego, że to było znajome? Może dlatego, że wolał te wrogie
przekomarzania niż ciszę między nimi? Draco nie wiedział, ale wolałby, żeby
porozmawiali o normalnych sprawach. Tak naprawdę chciał zapytać, jak minął jej
weekend, czy ma plany na wieczór i czy nie chciałaby się kiedyś z nim spotkać.
Granger
mruknęła w odpowiedzi:
—
Ja tylko wykonuję swoją pracę, Malfoy.
Zanucił
i pozwolił, by jego wzrok spoczął na niej. Biała bluzka była może nieco nudna —
bez wyzywającego dekoltu, luźny i nieśmiały fason, kryjący materiał — ale
spódnica była magiczna. Jej włosy wyglądały na gładsze, ale wciąż dostrzegał
loki. Pozwoliła, by opadały kaskadą na plecy, większość spięła w kok, z którego
wystawała różdżka, a Draco musiał zaciskać pięści w kieszeniach, żeby nie
wyciągnąć ręki i ich nie dotknąć. Tylko jedna rzecz na świecie była tak
przyjemna w dotyku jak jej włosy — jej wilgoć.
Wysiadła,
gdy tylko winda się zatrzymała, a drzwi otworzyły. Pobiegła do punktu
aportacji, ale długie nogi Draco z łatwością dotrzymały jej kroku. Kiedy
dotarli na miejsce, wyciągnął do niej rękę, ale ona tylko się na nią spojrzała.
—
Wiesz, dokąd mamy się udać? — zapytał, doskonale wiedząc, że nie miała bladego
pojęcia.
Zacisnęła
usta, jej drobna sylwetka się spięła i nie spojrzała na niego, kładąc dłoń na
jego ramieniu. Jej dotyk był lekki, ale Draco i tak musiał stłumić jęk. Zebrał
się w sobie i poszerzył pustkę w umyśle. Zniknęli z trzaskiem, a następnie
aportowali się przed rozpadającą się chatę. Hermiona natychmiast odsunęła się
od niego i ruszyła ku drzwiom. Draco zacisnął usta i poszedł za nią.
Chociaż
wiedział, że był dokładny, doprowadzając wszystko do porządku, to był świadom,
że jeśli ktokolwiek coś znajdzie, to będzie właśnie Granger.
Podszedł
za nią, gdy zatrzymała się przy drzwiach wejściowych. Tam rzuciła zaklęcie na
swoje stopy i odwróciła się, by zrobić to samo na Draco. Spojrzawszy w dół,
dostrzegł delikatny połysk na swoich butach ze smoczej skóry. Weszła do środka,
a on podążał za nią przez pokoje na parterze, gotowy odwrócić jej uwagę, gdyby
coś przeoczył. Ona natomiast napięła ramiona i odwróciła się, by spojrzeć na
niego gniewnie, po raz pierwszy, odkąd wyszli z biura.
—
Malfoy — warknęła — proszę, nie
zbliżaj się. Przeszkadzasz. I niczego nie dotykaj.
Nadąsał
się, cofając się, z rękami w kieszeniach spodni.
Przeszła
do salonu.
—
Tutaj znaleźliście ciało?
—
Tak, tam na podłodze — powiedział.
Wyciągnęła
różdżkę z włosów, a kok rozpłynął się w pasma, które opadły na jej ramiona.
Zapach jabłek i jaśminu niemal go przytłoczył, i musiał jeszcze bardziej
pogłębić pustkę. Obserwował ją, jak mamrocze zaklęcia i macha nadgarstkiem; jej
umiejętności magiczne były nienaganne — eleganckie, precyzyjne, naturalne.
Uważnie
się jej przyglądał. W Hogwarcie zawsze wściekał się na jej zdolności; była
szlamą, nie pochodziła ze starożytnej i potężnej rodziny, więc jak mogła być
tak dobra w magii? Jak mogła pokonać go we wszystkim oprócz latania i
eliksirów? Jak mogła opanowywać nowe zaklęcie za pierwszym razem i sprawiać, że
wszyscy inni wypadali źle? Na piątym, a może na szóstym roku, fakt, że jest
szlamą, zaczął tracić na znaczeniu. Potem wściekł się, że nie dostrzegała, iż
zasługuje na kogoś lepszego niż Święty Potter i Łasic. Zasługiwała na kogoś
równego sobie, kogoś tak magicznie uzdolnionego, kogoś tak inteligentnego. Na
szóstym roku jego jedyną ucieczką od rzeczywistości była myśl, że może na nią
zasługiwać, bez względu na to, jak wielkim urojeniem była.
To
samo pragnienie dręczyło go od środka, gdy obserwował jej pracę. Jakby nie
zauważała jego obecności, krzątając się po pokoju, rzucając zaklęcie za
zaklęciem. Tworzyła sztukę, a on mógł patrzeć na nią godzinami. Delikatny,
czerwony blask przybrał formę zwłok Lorda Selwyna, a ona powoli, za pomocą
jednego skomplikowanego zaklęcia, odbudowywała scenę zbrodni.
Draco
zastanawiał się, czy Robards, a może nawet Potter, udzielili jej pochwały, na
jaką zasługiwała za swoje umiejętności. Po serii długich, skomplikowanych
zaklęć rytualnych, czerwona mgła w kształcie Selwyna uklęknęła, z głową
zwróconą w stronę drzwi.
Granger
spojrzała w górę, podążając za wzrokiem postaci, a Draco poczuł, jak krew w
żyłach ścina mu się na twarzy.
Ponownie
machnęła różdżką i kształt upadł na podłogę. Kolejne machnięcie i ruch się
odwrócił. Raz po raz, przynosiło to ulgę Lordowi Selwynowi w ostatnich
chwilach.
Zacisnęła
usta i zamyślona podeszła do drzwi wejściowych. Stanęła plecami do schodów,
przodem do drzwi, zupełnie jak Draco tamtej nocy. Wstrzymał oddech. Odwróciła
głowę w stronę salonu po lewej stronie, uniosła różdżkę i napięła się.
—
Zabójcza Klątwa musiała pochodzić stąd — stwierdziła i zmarszczyła brwi. —
Spojrzał tutaj i wtedy został zabity. — Przygryzła wargę. Ignorowała Draco,
jakby w ogóle go tam nie było. — Chyba że spojrzał na coś innego. Ale na co?
Znów
weszła do salonu, zmarszczyła brwi, a potem zaczęła rzucać kolejną serię
skomplikowanych zaklęć. Wkrótce na podłodze rozległy się kroki, niektóre
święcące tym samym czerwonym światłem co postać Selwyna, a inne delikatną,
srebrną łuną.
Malfoy
przełknął ślinę i napiął ciało. Serce waliło mu jak młotem. Skupił się na
pustce w umyśle i dzięki temu trochę się uspokoił. Hermiona rzuciła na ich buty
zaklęcie ochronne, odpychające magię; jej zaklęcia nie mogły wykryć, że ślady,
które widzieli, należały do niego, do tych samych butów, które teraz miał na
nogach.
Ostatnim
machnięciem różdżki ciche, świecące kroki zaczęły się łączyć w jeden ciąg,
zaczynając od drzwi wejściowych — a potem ruszyły.
Śledziła
ich ruch, mamrocząc do siebie. Z małej torby na ramieniu wyjęła notes i
Samopiszące Pióro, i zaczęła komentować swoje odkrycia.
—
Jeden ciąg śladów stóp wskazuje na jednego sprawcę. Nie wchodzi od razu do
pokoju, w którym doszło do morderstwa. Kroki wchodzą do domu, prowadzą do
każdego pokoju na parterze, a potem na górę… — Zaczęła wchodzić po schodach,
notatnik i pióro unosiły się tuż obok niej, podczas gdy jej myśli spisywały się
na papierze. Draco szedł kilka kroków za nią, starając się nie patrzeć na jej
tyłek. — I do innych pokoi. Czy to może być pokój Selwyna?
Weszli
do gabinetu, a Granger mamrotała coś pod nosem. Patrzyła, jak ślady stóp
przemykają po pomieszczeniu, a Draco widział w nich siebie, grzebiącego w
poszukiwaniu dowodów.
Podążyła
za śladami do biurka, wyciągnęła szuflady różdżką i znowu zanuciła.
—
Zdumiewająco puste biurko, a odciski stóp zdają się koncentrować wokół niego
tylko przez chwilę. Czyżby ta osoba czegoś szukała?
Ślady
znów przesunęły się po pokoju, a Granger podążyła za nimi wzrokiem.
Obserwował
ją, widział, jak jej umysł pracuje z zapałem. Ślady stóp ciągnęły się dalej, za
drzwi, więc Granger podążyła za nimi. Jej biodra otarły się o niego, gdy go
mijała, a jej melodyjny głos rozniósł się po pustce. Draco zacisnął szczękę.
Ślady
stóp ponownie zaprowadziły ich na dół. Granger kontynuowała komentarze i koniec
końców wylądowali w salonie. Przy drzwiach pojawiły się czerwone ślady —
Selwyn.
—
To... to oczywiste, że w chwili morderstwa w domu był ktoś inny oprócz Selwyna
— podsumowała, mrużąc oczy, a pióro to zapisało. — Sprawca siedział na krześle.
Ślady są tu wyraźniejsze — może czekał. Selwyn wszedł, przeszedł do salonu i
zatrzymał się.
Hermiona
czuła zmęczenie. Ręka, w której trzymała różdżkę, drżała, pot zwilżył jej
czoło, a ślady stóp świeciły teraz nieco słabiej.
—
Granger — odezwał się w końcu Draco, ale uciszyła go.
—
Sprawca ruszył, być może ku Selwynowi. — Otarła czoło grzbietem dłoni. — Selwyn
zatoczył się do tyłu, a potem… — Wzięła głęboki oddech. — Sprawca podszedł do
drzwi i… i w tym momencie Selwyn musiał klęczeć. Tak.
Opadła
z sił, zwalniając zaklęcie, a Draco rzucił się w jej stronę, gotowy ją złapać,
gdyby upadła, ale udało jej się opanować.
—
Próbujesz się wyniszczyć? — mruknął Draco.
—
Wykonuję swoją pracę — zadrwiła, ale mniej zuchwale niż zwykle.
Draco
prychnął.
—
Cóż, skończyłaś? Możemy już wracać do Ministerstwa?
Włożyła
notes i pióro z powrotem do torby, związała włosy w kok, zabezpieczając go
różdżką, i skinęła głową.
—
Tak.
—
Dobrze — mruknął i podszedł do drzwi, by je otworzyć.
Jej
dłoń zadrżała, gdy położyła ją na jego ramieniu, by mogli iść obok siebie, a
Draco poczuł wibracje aż do palców u stóp. Przypominało to drżenie, które miała
po silnym orgazmie, i musiał się skupić na pustce, żeby jej nie chwycić i nie
przycisnąć do ściany w chwili, gdy aportowali się ponownie do Ministerstwa.
Oboje
milczeli, jadąc windą, a wokół nich panowała gęsta atmosfera. Malfoy musiał
trzymać ręce w kieszeniach, żeby jej nie dotknąć, i zastanawiał się, jakim
cudem doszedł tak daleko w hamowaniu się. Pozostał w windzie kilka sekund
dłużej niż to było konieczne, gdy dotarli na drugie piętro, tylko po to, by móc
wdychać jej zapach, pozwolić mu wypełnić pustkę, zanim wyszedł i wrócił do
swojego boksu. Była już trzecia po południu i Granger szybko zniknęła mu z
oczu.
Gdy
tylko usiadł na krześle, Collins wychylił głowę zza ścianki działowej.
—
Jest aż taką kujonką, jak wszyscy mówią?
Draco
uniósł brew.
—
Gorzej.
Collins
uśmiechnął się szeroko.
—
Tak myślałem. Ale jej tyłek wygląda zajebiście w tej spódnicy.
Gniew.
Gniew
był emocją, na którą pozwalał sobie w swojej pustce, ale nie na twarzy.
Wiedział, że jego wzrok był zimny, gdy powiedział:
—
Jeśli lubisz nudę, to może.
—
Nie. — Collins błysnął zębami. — Myślę, że wygląda nieźle. Daje mi vibe
bibliotekarki i założę się, że w łóżku potrafi być niezłą jędzą. Nie miałbym
nic przeciwko temu, żeby poczytała mi książkę, jeśli rozumiesz, co mam na
myśli.
Zachichotał
i mrugnął, a Draco skomentował to beznamiętnym spojrzeniem.
Collins
wciąż chichotał, gdy zniknął mu z pola widzenia, a Draco rozluźnił palce na
biurku. Nie, nie zamierzał udusić współpracownika. Był w tym o wiele bardziej
powściągliwy. Skupił się na oddechu, na poszerzaniu pustki. Dlaczego tak trudno
było utrzymać ją w ryzach? Udało mu się ukrywać myśli przed samym Czarnym Panem,
ale teraz nie potrafił wyrzucić z głowy myśli o jebanym Collinsie.
To
przez Granger. Zawsze chodziło o nią. Nie powinien był w ogóle jej dotykać.
Powinien był pozostać nieświadomy jej dotyku, jej smaku. Nigdy nie powinien był
się wymknąć, bo chociaż istniała w jego umyśle od ponad dekady, dopiero tamtej
nocy w Taczce zakorzeniła się w jego duszy.
Poczuł,
jak jego wzrok zaczyna się rozmywać, a ciemność zalewa pole widzenia. Serce
ścisnęło mu się w piersi, bijąc jak szalone, a jedyną myślą, jaka przeszła mu
przez głowę, była rozpaczliwa prośba, by ją mieć, zatrzymać, posiąść. Powróciły
jego mroczne myśli z czasów Wojny, gdy myślał, że być może Czarny Pan pozwoli
mu ją zatrzymać, ale szybko je odepchnął. Nie chciał tego. Jeśli czegoś był
pewien, to właśnie tego. Wolałby pozwolić jej odejść, niż posiąść ją w ten
sposób, nawet jeśli ta myśl była równie kusząca, co niebezpieczna.
Chciał,
żeby ona pragnęła go równie mocno. Chciał, żeby ich
namiętność płonęła, pochłaniała. I tak się stało tamtej nocy w jego mieszkaniu.
Dostał przebłysk wszystkiego, czego pragnął, na wyciągnięcie ręki; była
związana, dobrowolnie mu się poddała. Jedynie nie jęczała jego imienia, ale jej
dotyk, pocałunek, smak, ciepło i miękkość — wszystko było lepsze, niż mógł
sobie wyobrazić.
Ale
i to spieprzył.
~*~*~*~*~*~*~*~
Było
wpół do piątej, gdy odgłos obcasów stukających o podłogę wyrwał go z ostatniej
godziny medytacji. Granger szła ku niemu zdecydowanym krokiem. W jej oczach
malowała się determinacja, a na czole odrobina niepokoju.
Zatrzymała
się przy boksie Draco, wciąż unikając go wzrokiem, i podała mu teczkę.
—
To moje notatki ze śledztwa. Chciałabym, żebyś je przejrzał, zanim skończę
raport dla Robardsa. Byłabym wdzięczna, gdybyś mógł wpaść do mojego gabinetu ze
swoimi uwagami przed wyjściem.
Gdy
tylko Draco wziął teczkę, odeszła.
Wpatrywał
się w nią i gdyby nie wielka, czarna pustka pochłaniająca wszystkie jego
uczucia, czułby się zagubiony.
Westchnął,
usiadł na krześle i zaczął przeglądać jej starannie napisane zapiski. Miała pochyłe
pismo — ładne, ale miejscami pospieszne, co dobrze znał z notatek, które je
kradł w szkole — i Draco potrafił odróżnić dokładny tok jej myśli od starannie
przemyślanych fraz. Niektóre zdania utkwiły mu w pamięci: jeden sprawca, wysoki, mężczyzna, sądząc po rozmiarze buta, przeszukany
dom, ostatnia pozycja przy drzwiach (sprawca albo obrócił się pod dziwnym
kątem, albo był leworęczny, a może oburęczny — to w rzeczywistości częstsze,
niż nam się wydaje), pospieszne plądrowanie, ale morderstwo z zimną krwią.
Zacisnął
zęby. Granger była naprawdę bystra. Domyśliła się tego wszystkiego po kilku
magicznych śladach stóp. Och, zdecydowanie zasługiwała na podwyżkę.
Wyciągnął
pióro i dopisał Znany związek między
ofiarą a sprawcą? tuż przed pospiesznym
plądrowaniem, ale morderstwem z zimną krwią, dodając przeszukanie lub zasadzenie przed atakiem, żeby ją trochę zmylić.
Zanotował kilka innych uwag na temat jej dedukcji, być może takich, które miały
ja zdyskredytować (bo tak naprawdę była zbyt blisko, żeby mógł czuć się
komfortowo), po czym wstał z krzesła, poprawił garnitur i udał się na jej
piętro.
Idąc,
spotkał wychodzącego z pokoju Pottera i uprzejmie pozdrowili się skinieniem
głowami. Poczuł lekkie podniecenie na myśl o tym, że Hermiona będzie sama. Może
to sprawi, że Granger będzie mniej niechętna do rozmowy?
Zatrzymał
się przed jej gabinetem. Drzwi były otwarte, ale i tak zapukał, zanim wszedł.
Spojrzała na niego zza biurka szeroko otwartymi, zdenerwowanymi oczami i szybko
wstała.
—
Cześć — burknęła i zacisnęła dłonie.
Draco
uniósł brew i podał jej teczkę.
—
Zrobiłem kilka notatek, ale ogólnie rzecz biorąc, uznałem, że jest dość
obszernie.
—
Och. — Spojrzała na plik dokumentów w dłoniach. — Dziękuję.
Przez
chwilę stali w milczeniu. Draco nie chciał jeszcze wychodzić, więc zapytał:
—
Często tak wyczerpująco pracujesz?
—
Yyy, nie — odparła, unikając jego wzroku. — Jest… jest łatwiej, gdy miejsce
zbrodni nie jest skażone. I… i zazwyczaj jest tam co najmniej dwóch
czarodziejów.
Rzuciła
mu szybkie spojrzenie, po czym znów odwróciła wzrok.
—
Wybacz. — Wzruszył ramionami i wsunął ręce do kieszeni. — Ale to była
imponująca robota.
Jej
policzki poczerwieniały.
—
Dziękuję. — Znów na niego spojrzała. — Właściwie, Malfoy, jest… jest coś, o
czym muszę z tobą porozmawiać, jeśli masz czas.
Poczuł,
że w pustce jego umysłu tworzy się pęknięcie. Skinął głową.
—
Mam czas.
Przygryzła
dolną wargę — tą puszystą, miękką, cudowną, dolną wargę — i poszła zamknąć
drzwi. Wymamrotała zaklęcie wyciszające i odwróciła się do niego.
Draco
starał się zachować spokój, pełne opanowanie, ale było to trudne. Stała tam, w
obcisłej spódnicy, z rumieńcem na twarzy, z tymi wielkimi, cholernie kuszącymi
oczami, a pęknięcie rozdarło pustkę.
Przełknęła
ślinę, jej usta rozchyliły się. Nie mógł powstrzymać się od patrzenia na nie,
gdy powiedziała:
—
Rozumiem, że jesteś rozczarowany i wciąż zły z powodu tego, co zrobiłam, więc
przepraszam.
Nie
słuchał. Rozczarowany i zły? Z powodu czegoś, co zrobiła? Chciała wszcząć
awanturę? Zmusić go do ukarania jej? Mógł to zrobić… cholernie tego pragnął.
Odepchnęła
się od drzwi i podeszła do biurka.
—
A-ale jesteśmy dorośli, Malfoy, i ja nie…
Przełknęła
ślinę, a jej twarz poczerwieniała. Kolor był tak rozkoszny jak jej tyłek po
klapsach. Mówiła dalej, jej miękkie usta poruszały się niezwykle kusząco.
Na
początku nie usłyszał jej słów — nie, był zbyt zajęty wyobrażaniem sobie swoich
ust na jej wargach. Potem do niego podpłynęły; jakby to nigdy się nie wydarzyło. Czyżby chciała udawać, że to
nigdy nie miało miejsca?
—
Słucham?
Zamrugała,
wyraźnie zszokowana, a jej twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Otworzyła
usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
Draco
zmarszczył brwi i zacisnął szczękę. To wyjaśniało, dlaczego go unikała. Chciała
o tym wszystkim zapomnieć i nawet miała czelność mu to powiedzieć.
Pustka
się skurczyła, a szczelina poszerzyła. Zrobił krok w stronę Hermiony, ale
cofnęła się. W tę grę można grać we dwoje.
—
O czym ty mówisz, Granger?
Nie
chciał, żeby jego głos brzmiał na tak napięty, przepełniony złością. Nie był
wściekły, tylko sfrustrowany. Jej słowa mówiły jedno, a rumieniec na twarzy
kompletnie co innego. Nie opierała się zbytnio, kiedy krzyczała z rozkoszy w
jego łóżku.
Przełknęła
ślinę, uderzając pośladkami o biurko.
Draco
poczuł, jak dreszcz go porywa; miał ją już wcześniej w takiej pozycji i było
cholernie fantastycznie. Zrobił kolejny krok ku niej, pewny siebie, elegancki.
—
Powiedz mi jeszcze raz, co się stało — mruknął, omiatając wzrokiem jej ciało. —
Na wypadek gdybym zapomniał.
Wyzna
to, nawet gdyby musiał to z niej wydusić.
Och,
jej policzki wręcz płonęły. W oczach lśnił strach i pożądanie. Jej pierś
falowała, a oddech wydobywał się z niej ciężkimi strugami; zacisnęła palce na
krawędzi biurka, uda ocierały się o siebie. Kutas Draco drgnął, pustka rozwiała
się. Z lewej strony pozostało pożądanie, gęste i wymagające jak powietrze
między nimi; otaczał go jej zapach, jej wzrok błagał, by pieprzył ją do
nieprzytomności, a on zmniejszył dystans, gotowy na spełnienie tej prośby.
Granger
wydała z siebie cichy jęk, gdy przycisnął ją do biurka, i gdyby nie jej obcisła
spódnica, wcisnąłby się między jej uda, pozwalając jej poczuć jego rosnącą
erekcję na cipce. Musiał zadowolić się staniem blisko, jej piersi niemal
ocierały się o niego przy każdym oddechu.
—
Mów, Granger — mruknął, zbliżając się do jej ust. — Zamieniam się w słuch.
Granger
oniemiała. Uwielbiał mieć moc doprowadzania jej do takiego stanu. Wciągnął jej
oddech, musnął ustami jej usta, usłyszał jęk; to wystarczyło, by całkowicie mu
stanął, i nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o posmakowaniu jej,
gdy pochylił się, by posiąść jej usta swoimi.
Prąd.
Piorun. Fajerwerki.
Kurwa,
tak bardzo za tym tęsknił. Smakowała jeszcze lepiej niż ostatnio, jej usta były
jeszcze delikatniejsze. Nie dał jej nawet chwili na zastanowienie, zanim wsunął
język do jej ust, oblizując i smakując, pożerając ją pocałunkami.
Złapała
za klapy jego marynarki, przyciągnęła bliżej i rozpłynęła się w nim. Chciała
udawać, że to nigdy się nie wydarzyło? Nie ma szans.
Draco
objął ją ramionami, rozłożył dłonie na jej biodrach i dolnej części pleców,
przyciskając ją do siebie. Całował ją z całą mocą, na jaką było go stać, ssąc
jej usta i język, jakby był głodny. Chciał całować ją bez tchu, bezmyślnie. Pragnął,
by rozpłynęła się w jego ramionach, w pełni uległa, należąc tylko do niego.
Oderwał
się od jej ust, pragnąc posmakować reszty ciała. Obsypywał pocałunkami jej
szczękę i szyję, szukając guzików albo zamka na jej spódnicy. Chciał posmakować
jej soków, znów poczuć jej podniecenie na swoim języku, sprawić, by krzyczała
dla niego, by doszła na jego ustach.
Ale
najpierw musiał ją ukarać, bo tak gorąco o to błagała. Jego kutas pulsował, a
ona smakowała tak słodko w jego ustach, jednak musiał jej pokazać, co ją czeka,
gdy go zawiedzie. Odsunął się, napotkał spojrzenie pełne niepokoju, które
chłonął z zapałem. Szybko ją obrócił, zmuszając do pochylenia się nad biurkiem.
Granger
krzyknęła, próbując złapać się rękami, ale Draco jej nie pozwolił. Ostatnim
razem, gdy tak ją trzymał przy biurku, przerwano im. Nie tym razem.
Żar
w jego ciele sprawił, że krew wrzała mu w żyłach. Przycisnął krocze do jej
miękkiego tyłka, dając jej wyraźnie do zrozumienia, jak bardzo go podnieca.
Jego dłonie rozpaczliwie szukały czegoś, czego mógłby się chwycić i zedrzeć z
niej tę cholerną spódnicę. Klepnąłby ją w śliczny tyłek, aż by się
zaczerwienił, kazał jej powiedzieć „Dziękuję, panie”, zanim przeleciałby ją na
tym biurku, aż zrozumiałaby, że nie może bez niego żyć. Ale w ramionach Granger
szybko pojawiła się desperacja.
—
M-Malfoy, przestań — wyszeptała, ale w jej głosie nie było nawet odrobiny siły.
To była słaba próba, którą przejrzał na wylot. Jednak nalegała dalej: — Czekaj,
przestań!
—
Zachowuj się, Granger — warknął i szarpnął ją za włosy, musztrując ją.
Krzyknęła,
naparła mocniej na biurko i przez chwilę nawet brzmiała realistycznie.
—
Przestań! P-proszę, przestań! — Była dobrą aktorką. Podobało mu się to. — H-hipogryf!
Krew
zamarła w żyłach Draco. Serce mu stanęło. Jego kutas zmiękł natychmiast.
Jak,
kurwa, mógł nie dostrzec szczerości w jej głosie? Dlaczego padło słowo
bezpieczeństwa?
Odsunął
się natychmiast, wpatrując się w nią z szeroko otwartymi oczami, gdy z trudem
się podnosiła.
Przepraszam, Granger! Nie chciałem!
Myślałem, że grasz! Myślałem, że tego chcesz! Powiedz to, cholerny tchórzu! Przestań. Oceń. Popraw. Uspokój. Ale on
powiedział tylko:
—
Droczymy się, Granger?
Czemu,
do cholery, wybrał akurat to?
Oczy
Granger zaszły łzami, ale gniew sprawił, że jej ramiona się napięły.
—
Jesteś cholernym dupkiem!
Odepchnęła
go, chwyciła płaszcz i wybiegła z biura.
Draco ugryzł się w wewnętrzną stronę policzka tak mocno, że z rany popłynęła krew.
_________________
Witajcie :) w sobotnie popołudnie zapraszam na kolejny rozdział tłumaczenia. Niezrozumienia wśród bohaterów ciąg dalszy, ale obiecuję, że niedługo wszystko przegadają i wyjaśnią. Cierpliwości :)
Kolejny rozdział pojawi się 16 sierpnia. Jeśli chodzi o inne opowiadania to na razie publikacja Hot for Teacher jest wstrzymana. Nie mam na razie weny do tłumaczenia tamtej historii, ale jej nie porzucam. Wszystko w swoim czasie będzie zrobione.
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Enjoy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)