Pięć rozmów
20 grudnia 1998
Korytarze
świeciły pustkami; większość pomieszczeń była pusta, a zamek nietypowo cichy i
spokojny, zupełnie inny niż typowy dzień w szkole pełnej rozbrykanych uczniów.
Szybko
przyzwyczaili się do ciszy. Była bardzo mile widziana i rozkoszowali się jej
spokojem. Było miło.
W
Pokoju Wspólnym trzaskał ogień w kominku, gdy czytali w fotelach stojących
blisko siebie, kiedy Hermiona przerwała ciszę.
—
Twoje blizny…
Draco
uniósł twarz znad książki unoszącej się przed nim i zaznaczył stronę, którą
czytał, kawałkiem pergaminu. Skupił na niej całą swoją uwagę.
Nic
więcej nie powiedziała. Zastanawiała się nad sformułowaniem pytania inaczej,
ale kompletnie jej to nie wyszło, bo słowa po prostu nie wyleciały z jej ust.
Draco
wiedział, że ma na myśli blizny po Sectumsemprze.
Przez chwilę zastanawiał się, o co właściwie chciała zapytać, i postanowił
porozmawiać o tym, co o nich myśli.
—
Nie przeszkadzają mi.
—
Często myślisz o tamtym dniu? — zapytała niepewnie.
—
Nawet kiedy nie chcę — odpowiedział, patrząc w ogień.
—
Nienawidzisz Harry’ego za to, co zrobił?
—
Tak — powiedział bez wahania.
To
była instynktowna odpowiedź na pytanie, ale nie do końca prawdziwa. Spojrzał na
swoje dłonie, wbijając wzrok w kolana, gdy mówił.
—
Nie. Nie nienawidzę go tak, jak wcześniej. I nie nienawidzę go za to, że rzucił
na mnie klątwę, ani za to, że zostawił mi blizny.
Głęboki
oddech wyrwał się z jego ust, zanim wyznał jej jeden ze swoich sekretów. Nigdy
nie wypowiedział tego na głos, ale coś w jego piersi chciało, żeby wiedziała.
On chciał, żeby wiedziała.
—
Nienawidzę… nienawidziłem go, bo kiedy tam leżałem, wykrwawiając się, kurewsko
umierając, myślałem, że w końcu mam wyjście. A potem mnie go pozbawiono. Ten
cholerny idiota nie potrafił nawet dokończyć zadania.
Szloch
ugrzązł jej w gardle, próbując wydostać się na zewnątrz, gdzie mógł go
usłyszeć, ale stłumiła odruch w sobie.
Piekły
ją oczy.
—
Chciałeś umrzeć? — zapytała, a jej głos się załamał.
—
Chciałem znaleźć wyjście — powiedział, nie patrząc na nią.
Pociąg
był zbyt silny; potrzeba pocieszenia go była silniejsza niż chęć pozostania
tam, gdzie siedziała, więc się nie opierała.
Nie
podniósł wzroku, czując, jak idzie w jego kierunku. Patrzył w to samo miejsce,
gdy poczuł ciepło jej ciała, kiedy usiadła. Zapomniał o mruganiu i oddychaniu.
Serce zaczęło bić, gdy oparła głowę na jego ramieniu. A potem świat się
zresetował, jego oczy zamrugały; znów odetchnął. Serce biło, ona wciąż tam
była, jakby zawsze należała do niego.
Może
i tak było.
Jej
myśli wirowały. Do tej chwili tak naprawdę nie rozumiała ciężaru jego misji, do
jakiej desperacji go doprowadziła, że pragnął własnej śmierci. Wszystko po to,
by uciec od Voldemorta, i nawet po śmierci tego drania wiedziała, że decyzje,
które podjął i te, które zostały podjęte przez niego, będą miały skutki w
przyszłości.
Nowa
fala nienawiści do zmarłego mężczyzny wezbrała się w niej, gdy w umyśle
rozkwitła myśl, a w ustach pytanie.
—
Kiedy pomyślałeś, że warto mnie ocalić?
Cisza.
—
Nie musisz…
—
Na czwartym roku.
Tak
jak myślała.
—
Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Ty…
—
Tak. Ja… wtedy nie byłem przekonany, że mugolaki są równi czarodziejom. Nie
potrafię wskazać, kiedy dokładnie to się stało, ale na czwartym roku
wiedziałem, że nie zasługujesz na śmierć za to, że jesteś mugolaczką.
Przytuliła
się do niego mocniej, gdy ogarnęła go odwaga, postanowił zadać to samo pytanie.
—
Kiedy pomyślałaś, że jestem coś warty?
Hermiona
odwróciła się, by na niego spojrzeć. Miała spokojną twarz, pełną skupienia, gdy
mówiła.
—
Nigdy nie uważałam, że jesteś bezwartościowy, ale coś się zmieniło tamtego dnia
we dworze. Kiedy Bellatrix mnie torturowała, byłeś tam ze mną. Ryzykowałeś
życie, żeby uchronić mnie przed cierpieniem.
Po
raz pierwszy od powrotu do Hogwartu wspomnieli cokolwiek z tamtego dnia. Nie
był gotowy, by o tym rozmawiać i rozpaczliwie miał nadzieję, że nie podejmą
tematu, jeszcze nie.
—
Prawie nic nie zrobiłem.
—
Zrobiłeś wystarczająco dużo — zapewniła go Hermiona, ściskając jego dłoń i
ponownie opierając głowę na ramieniu.
Ciało
Draco rozluźniło się, a on rozsiadł się na kanapie, trzymając jej dłoń w
swojej, patrząc w ogień i chłonąc wszystko.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
21 grudnia 1998
Hermiona
nie była zapaloną szachistką. Nie przepadała za tą grą i uważała ją za
niepraktyczną, niezależnie od tego, ile razy Ronald próbował ją do niej
przekonać. Ale kiedy Malfoy zapytał ją, czy chce z nim zagrać w szachy w
bibliotece, cóż, nie mogła odmówić. To zapał w jego głosie, iskra w oczach i
chwila słabości bezsprzecznie do niej przemówiły.
—
Dobra, ale zagrajmy w mugolski sposób. Sprawmy, by było jeszcze lepiej.
—
Wątpię, że to pomoże ci wygrać, ale przyjmuję wyzwanie — powiedział z
uśmieszkiem.
♟♟♟
Była
zmęczona. Grali już trzecią partię, kiedy zebrała się na odwagę i puściła wodze
fantazji. Draco wykonał ruch. Przygryzła wargę, udając skupienie, zastanawiając
się, którą figurą poruszyć; potem zapytała go o coś, co od dawna chodziło jej
po głowie.
—
Wyobrażasz sobie życie w świecie mugoli?
Przesunęła
czarnego pionka na c6 i zadała kolejne pytanie. Jego wzrok był utkwiony w
szachownicy; postanowił, że to będzie szybka partia i przesunął skoczka obok
swojej królowej na c3.
Nic
nie powiedział, czekając na jej ruch i zastanawiając się, czy wpadła na to
pytanie, gdy tam byli, czy też pomyślała o tym dawno temu i odłożyła na
później. Biorąc pod uwagę, że to Hermiona, uznał drugą opcję za bardziej
prawdopodobną, co oznaczało, że myślała o nim w przeszłości, o czym już
wiedział. Powiedziała mu o tym we wrześniu, ale i tak zrobiło mu się ciepło na
sercu.
Podążył
wzrokiem za jej dłonią, gdy przesuwała pionka na d5. Draco wiedział, ze nie
przepada za tą grą, ale starała się i doceniał to.
Odchrząknęła
z irytacją, a on zdał sobie sprawę, że nie odpowiedział na jej pytanie.
—
Wybacz. Hmm… Na jakiś czas? Jasne. Na dłuższą metę, nie, chyba że będę do tego
zmuszony.
Wziął
królową i postawił na e2.
Hermiona
zmarszczyła brwi, oceniając rozgrywkę. Nie zamierzała poświęcać grze zbyt wiele
uwagi, ale była na to zbyt ambitna. Przesunęła jednego ze swoich pionków i
zbiła pionek Draco na e4.
—
Co to właściwie znaczy „na jakiś czas”?
—
Załóżmy, że zdecyduję się zrezygnować z tradycyjnego, czarodziejskiego
wykształcenia wyższego i zapisać na mugolską uczelnię. Myślę, że dałbym radę —
powiedział, wzruszając ramionami, przesuwając skoczka na e4 i zbijając pionka
Hermiony.
—
Myślałeś o tym już wcześniej — mruknęła, mrużąc oczy.
Gra
toczyła się zbyt szybko.
Myślał
o możliwości pójścia na mugolską uczelnię. Hermiona była jednocześnie
zaskoczona i zirytowana.
Wpatrywała
się w szachownicę, ze złością widoczną na twarzy, i przesunęła skoczka na f6.
Coś jej podpowiadało, że to zła decyzja, ale miała już dość tej gry. Szachy są
przereklamowane.
Draco
uśmiechnął się do niej diabolicznie i przesunął skoczka na d6.
—
Szach-mat. Myślałem, a ty?
Hermiona
przewróciła oczami.
—
Koniec szachów na dziś. I tak… myślałam o tym — oświadczyła, zaskoczona
nonszalancją, z jaką to powiedział, biorąc pod uwagę, kim był i jakie ideały
wpoili mu kiedyś rodzice.
Jak
bardzo wszystko się zmieniło.
—
To co w takim razie oznacza „być do tego zmuszonym”?
Przechylił
głowę w lewo.
—
Nakaz ministerialny, wygnanie, ukrywanie się przez wężoustym psychopatą i tak
dalej.
—
Wszystkie bardzo ważne powody — powiedziała Hermiona, kiwając głową.
—
A co z tobą?
Skrzyżowała
ramiona na piersi, myśląc.
—
Nie sądzę, żebym mogła wyrzec się magii i świata czarodziejów, teraz, kiedy
wiem, gdzie naprawdę jest moje miejsce. Chyba że zostanę do tego zmuszona, tak
jak powiedziałeś, nie wyobrażam sobie życia na dłuższą metę w świecie mugoli.
—
A co z mniej tragicznymi powodami? Sytuacjami o niższej stawce — zapytał Draco.
—
Na przykład?
—
Coś błahego, jak spotkanie mężczyzny swoich marzeń. W tym przypadku zakochanie
się w mugolu.
Hermiona
przygryzła wargę. Zaskoczyło ją to.
—
Szczerze mówiąc, nie myślałam o tym.
—
Nie myślałaś?
—
Nie. Chyba… sama nie wiem; chyba zakładałam, że poznam tu kogoś…
—
W Hogwarcie?
—
Tak… nie… eee, w świecie czarodziejów — wyjaśniła, speszona.
Żadne
z nich się nie odezwało.
Cisza
stawała się zbyt niezręczna jak na jej gust.
—
Naprawdę tak myślisz?
—
O czym?
—
Że zakochanie się to błaha sprawa.
—
Cóż, w porównaniu z ucieczką przed psychopatą brzmi dość błaho, prawda?
—
Zapomnij o psychopacie.
Draco
przewrócił oczami i westchnął.
—
Nie, nie uważam, żeby to było błahe.
—
Zakochałeś się kiedyś?
Zaskoczyło
go to pytanie i nie mogła uwierzyć, że je zadała.
—
Nie sądzę, nie, a ty?
Była
jeszcze bardziej zdumiona niż wcześniej. Hermiona nie mogła uwierzyć, że
rozmawia o miłości z Draco Malfoyem.
—
Tak… nie, sama nie wiem. Myślałam, że jestem zakochana w…
—
Łasicu — przerwał jej.
—
W Ronie — poprawiła go. — Ale kto wie? Może to było tylko głupie zauroczenie?
Draco
uśmiechnął się do niej krzywo.
—
Przynajmniej wiesz, że to było głupie.
Odepchnęła
go, a on się roześmiał.
Przyzwyczaiła
się do tego dźwięku i im częściej go słyszała, tym bardziej jej się podobał.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
22 grudnia 1998
—
Jak myślisz, co powiedzieliby twoi rodzice, gdyby wiedzieli, że spędzasz ze mną
święta? Znaczy, że rozmawiamy — zapytała Hermiona, zakładając loki za ucho, co
zazwyczaj robiła ze zdenerwowania.
Nie
planując tego, oboje obudzili się później niż zwykle i razem jedli śniadanie w
Wielkiej Sali.
—
Chyba tak naprawdę chcesz zapytać, co powiedzieliby moi rodzice, gdyby
wiedzieli, że się przyjaźnimy — powiedział Draco z uśmieszkiem.
Hermiona
przygryzła wargę.
—
Tak.
—
Mój ojciec by się wściekł. Matka… sam nie jestem pewien — mruknął, odwracając
wzrok.
—
Martwisz się, że się dowiedzą?
—
Nie. Martwiłem się wcześniej — odparł Draco i spuścił wzrok na swoje
niedojedzone śniadanie.
—
Przed wojną — wyszeptała Hermiona.
Z
trudem przychodziło mu patrzenie na nią z jednoczesną świadomością, że jego
rodzice, a głównie ojciec, nie pochwalaliby jego przyjaźni z nią. Nie chodziło
o to, co o tym myślą, ale nie chciał jej zranić tym wyznaniem. Nie chciał
widzieć jej cierpienia.
Kłamanie
nie wchodziło w grę. Jego szczerość była jedną z ostatnich rzeczy w jego życiu,
która nie została naruszona, a Draco podałby jej ją na srebrnej tacy, gdyby
tylko go o to poprosiła.
—
Tak, ale już nie. Mój ojciec jest w Azkabanie, a ja jestem panem dworu.
Niewiele mogą powiedzieć ani zrobić — wyjaśnił, w końcu patrząc na Hermionę.
—
A co z twoimi przyjaciółmi?
—
Masz na myśli Harry’ego i Rona?
Draco
skinął głową.
—
Pomyśleliby, że oszalałam i zwariowałam.
Uniósł
brew.
—
Serio?
Hermiona
splotła dłonie i wyprostowała się.
—
Miesiącami się ukrywałam i walczyłam na wojnie. Chyba zasłużyłam na to, żeby
być tak szaloną, jak tylko zapragnę.
Uśmiechnął
się.
Na
początku wahała się i przez sekundę lub dwie zastanawiała się, czy powiedzieć,
co myśli, ale jej wątpliwości nie trwały długo.
—
Czuję też, że zasłużyłam na to, by zaprzyjaźnić się z kimkolwiek zechcę,
niezależnie od tego, co myślą inni — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Przełknął
ślinę.
—
Dobrze.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
23 grudnia 1998
Chodzili
po terenach i postanowili usiąść w milczeniu przy szklarniach. Było popołudnie,
słońce osiągnęło punkt kulminacyjny, a jego żar pozostał już tylko odległym
wspomnieniem. Chłodne powietrze sprawiło, że ich nosy zrobiły się czerwone, a
ręce schowali pod szatami, i to wystarczyło, by zadać sobie pytanie, dlaczego w
ogóle wyszli na zewnątrz, ale oboje chcieli odpocząć od zamku.
Hermiona
spojrzała w niebo. Było wyjątkowo błękitne, magicznie błękitne, chabrowe;
gdzieniegdzie prześwitywały strzępki chmur, co przypominało jej Wielką Salę i
jej zaczarowany sufit. Przypomniał jej się Dumbledore i szybko odrzuciła tę
myśl. Ostatnio, im więcej myślała o nim, jego intrygach, knuciu i wszystkim, co
po prostu nie miało sensu, tym mniej wielbiła starego czarodzieja.
Jej
wzrok powędrował ku niebu, a myślami ku zaczarowanemu sufitowi, i pomyślała o
Tyn, jak precyzyjnie magia naśladuje naturę. Niebo w zamku wyglądało równie
realistycznie, jak to nad nią, ale sama magia była naturą i była prawdziwa.
Hermiona
zastanawiała się, czy przerwać myślenie i powiedzieć o tym Draco, wiedząc, że
tylko od zawsze oddawał się takim rozmyślaniom, ale to on odezwał się pierwszy.
—
Dostałem sowę od mojej matki.
Zaskoczyło
ją, że się z nią tym podzielił. Wiedziała, że temat jego rodziców jest
delikatny i niemożliwy do poruszenia bez wtrącania własnych doświadczeń.
—
Odpisałeś jej?
—
Nie.
—
Powinieneś — powiedziała z westchnieniem.
Draco
wiedział, że nie mogła się powstrzymać i nie miał jej tego za złe. Fakt, że nie
chciał rozmawiać z rodzicami, przypominał jej, że ona nie ma swoich.
—
Może. Po prostu… ona ciągle nalega, żebym wybaczył ojcu i do niego napisał, ale
ja nie jestem na to gotowy i nie wiem, czy kiedykolwiek będę — odpowiedział,
świadomy, że nie miał zamiaru zdradzać aż tak wiele.
—
Powiedziałeś jej to? — zapytała Hermiona.
—
Nie. Nie tymi słowami.
Spojrzała
na niego, a on dostrzegł smutek odbijający się na jej twarzy, szybszy oddech i
ochrypły głos.
—
Twoja matka prosi cię, żebyś zrobił to, co uważa za rozsądne, co jest najlepsze
dla twojej rodziny, a ty nie dałeś jej powodu, by myślała, że może się mylić
albo że tego nie chcesz. Nie powinieneś się na nią złościć, przynajmniej na
razie, skoro nie zna wszystkich faktów.
Hermiona
miała rację, nie żeby powiedział jej od razu, ale miała rację i wzruszyło go,
że okazała łaskę jego matce, podczas gdy on sam tego nie zrobił. Nie chodziło o
to, że uważał Hermionę za łagodniejszą czy bardziej wyrozumiałą, ale o to, że
zmieniła się pod wpływem okoliczności, na które nie miała wpływu. Może
przynajmniej powinien dać matce kredyt zaufania i szansę na zrozumienie,
dlaczego żywił takie uczucia do Lucjusza.
Myśl
o rodzicach przywołała na myśl własne myśli Hermiony i odważył się zadać
pytanie, które chodziło mu po głowie od chwili, gdy powiedziała mu, co zrobiła,
by ich uratować.
—
Czujesz się winna z powodu tego, co zrobiłaś swoim rodzicom? Chciałabyś cofnąć
się w czasie i powstrzymać siebie samą?
Najwyraźniej
nadeszła kolej Draco na zadawanie niewygodnych pytań. Jej rodzice nie byli
tematem, który lubiła poruszać. To było po prostu zbyt smutne, zbyt
nieodwracalne i niewątpliwie doprowadziłoby ją do łez, ale zadawała mu
wcześniej niewygodne pytania i odpowiadał na nie. Teraz kolej na nią.
—
Tak i nie — powiedziała, milcząc przez chwilę.
Czuła,
jak zaciska jej się gardło, gdy zbierała siły, by wypowiedzieć na głos to, o
czym myślała od tak dawna, co szarpało jej serce.
—
Zrobiłam to, co zrobiłam, by ich uratować, żeby utrzymać ich przy życiu. Ale
jednocześnie zabiłam to, kim byli, a teraz jestem dla nich martwa. Czy było
warto? Tak, bo żyją. Ludzie, którymi się stali, żyją. Ale bywają dni… bywają
dni, gdy zachowuję się samolubnie i żałuję, że to zrobiłam. Jaki był tego,
kurwa, sens, skoro i tak ich straciłam?
No
cóż, prawa wyszła na wierzch; to były prawdziwe emocje, przyznanie się do
porażki i frustracji. Najbystrzejsza Czarownica Swojego Pokolenia i po co?
Coś
pękło w Hermionie. Łzy lały się strumieniami i nie potrafiła powstrzymać
szlochu. Nigdy wcześniej nie załamała się tak bardzo, z bólem tak dotkliwym, że
utrudniał dobre widzenie; ściskał klatkę piersiową i zapierał dech w piersi.
Ale w rozmowie z Draco było coś takiego; rozluźniało jej język i sprawiało, że
jej emocje wychodziły na wierzch, otwierała się przed nim, obnażała. Wszystkie
warstwy jej osobowości zostały obdarte; upadły na ziemię, a ona była zmuszona
poczuć wszystko, co w sobie tłumiła.
Draco
nie miał żadnych mądrych słów; nie było niczego, co mogłoby ją pocieszyć. W
pewnym sensie sam stracił rodziców, wersję siebie sprzed wojny, zanim Czarny
Pan wkroczył w ich życie i próbował zniszczyć Draco, ale nawet wtedy ich
sytuacja była zupełnie inna. Jego rodzice wciąż wiedzieli, kim jest. Ich więź,
jakkolwiek wypaczona i skażona, wciąż istniała.
Hermiona
straciła więź z rodzicami i to wszystko różniło.
Nie
współczuł jej. Gdy rozpadała się na jego oczach, myślał, że jest
najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Nie,
nie miał żadnych mądrych słów do przekazania, ale mógł ofiarować siebie.
Położył
rękę na jej plecach i objął ją w talii, przyciągając do siebie.
Trzymała
się jego szaty i płakała za rodzicami, za sobą, za Draco, za wszystkim i
wszystkimi, których stracili.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Widok
Hermiony płaczącej za rodzicami coś w nim poruszył. Miał osiemnaście lat i był
wyczerpany psychicznie i emocjonalnie. Przez ostatnie dwa lata przeżył za dużo,
widział za dużo i pragnął cholernie długiej przerwy, by czuć się i zachowywać
stosownie do wieku.
Draco
miał dość ponurej atmosfery. Był zmęczony wstydem za swoje czyny z przeszłości
i z powodu Hermiony. Ciężar winy,
który dźwigała, był ogromny, ale nie było powodu, dla którego musiała dźwigać
go sama.
Po
powrocie do zamku odprowadził ją do portretu Grubej Damy, a tuż przed wejściem
Hermiona pocałowała go w policzek i wyszeptała mu do ucha „dziękuję”. Wtedy
wszystko ułożyło się w całość. Ku jego zaskoczeniu, słowa Theo rozbrzmiały mu w
głowie.
Życie było cholernie krótkie.
Hermiona
nie przyszła do Wielkiej Sali na kolację; nie spodziewał się że mogłaby, ale to
nie poprawiło mu nastroju. Ten nocy sen nie nadchodził; jego umysł pracował na
najwyższych obrotach, więc usiadł przy biurku i napisał list do matki, opisując
jej wszystko, dokładnie to, co czuł, i szczerze liczył, że go zrozumie. Chciał,
żeby go zrozumiała. Przelanie uczuć na papier pomogło i po wizycie w sowiarni
udało mu się zasnąć, ale nie na długo.
Obudził
się, gdy na zewnątrz było jeszcze ciemno, i leżał w łóżku przez kilka godzin,
wciąż rozmyślając. Kiedy wyszło słońce, zastało na jego łóżku ulepszoną wersję
jego samego, a przynajmniej tak sobie postanowił.
Potrzeba
pójścia naprzód, przewrócenia kartki była przytłaczająca; miał już dość swojej
cholernej przeszłości. Nigdy nie będzie w stanie się jej pozbyć, ale mógł
wykorzystać ją na swoją korzyść, by dalej się reformować, by stać się lepszym.
Zapomniał,
że determinacja była jedną z jego najlepszych cech. Wojna wybiła mu ją z głowy.
To, co kiedyś stanowiło jego drugą naturę, zostało mu odebrane i odrzucone.
Ale
nastał nowy dzień i sięgnął głęboko, aż odnalazł to w sobie. Gdy poranne
światło wypełniło jego pokój, postanowił, że się tym zajmie; wydobędzie ten
aspekt swojego charakteru z ukrycia, odkurzy go i założy jak zbroję.
Przyzna
się do tego, co zrobił, i nauczy z tym żyć, ale bez wstydu. Będzie chodził z
podniesioną głową i będzie osobą, którą naprawdę chciał być, lepszym
człowiekiem; chciał znów być sobą — lepszą wersją siebie.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
24 grudnia 1998
Rzadko
opuszczali zamek po zmroku. Noc była zimna, ale była Wigilia, a niebo było
nietypowo czyste jak na grudzień. Gwiazdy dały widowisko, którego nie można
było przegapić, więc po kolacji wyszli na zewnątrz.
Otulili
się zimowymi płaszczami, szkolnymi szalikami i rzucili zaklęcia rozgrzewające. Dla
pewności rzucili zaklęcia w okolicy Czarnego Jeziora i usiedli.
Draco
i Hermiona w milczącym porozumieniu postanowili, że nie będą już rozmawiać o
swoich rodzicach, przynajmniej przez jakiś czas. To nigdy nie będzie łatwy ani
przyjemny temat do rozmowy. Było wiele innych rzeczy, o których mogli rozmawiać
— lżejsze, przyjemniejsze tematy poruszane przez ludzi w ich wieku, których
życie nie zmusiło do bycia nastoletnimi żołnierzami.
—
Mugolski uniwersytet czy magiczne wyższe wykształcenie? — zapytał Draco, siadając
bliżej do Hermiony, bo to było praktyczne rozwiązanie w taką pogodę.
Hermiona
przygryzła wargę i spojrzała na niego nieśmiało.
—
Naprawdę nie jestem pewna.
—
Co? — bąknął zaskoczony, unosząc brwi ku niebu. — Mówisz mi, że wspaniała
Hermiona Granger nie ma planu na najbliższe dziesięć lat?
—
W zasadzie mam — odparła, przewracając oczami. — Tak się składa, że nie mam
planu na rok po Hogwarcie. A ty? — zapytała z wyzwaniem w głosie.
—
Nie mam nawet planu na jutro — rzekł, wzruszając ramionami.
Hermiona
się roześmiała.
To
nie do końca była prawda; brał pod uwagę różne opcje, ale to nie miało
znaczenia — rozśmieszył ją. Zaczynał pragnąć tego dźwięku.
—
Po prostu… nie wiem, co chcę robić. Mój dziesięcioletni plan w dużej mierze
opiera się na tym, co będę robić po Hogwarcie, w temacie edukacji, ale tak
naprawdę jeszcze nie wiem, czego chcę.
—
Wiesz, że nie musisz od razu iść na studia. Możesz zrobić sobie rok przerwy —
powiedział Draco tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Wpatrywała
się w niego z otwartymi ustami.
—
Cały rok?
—
Merlinie, to semestr. Zrób sobie semestr wolnego i zacznij od nowa w styczniu.
—
To brzmi logicznie — mruknęła, brzmiąc spokojniej.
—
Sensowne, prawda?
Teraz
nadeszła jej kolej, by przysunąć się bliżej i rzucić na nowo zaklęcie rozgrzewające,
na wypadek gdyby potrzebowała jakiegoś pretekstu do swojego czynu.
—
No dobra, mam wolny semestr, co dalej?
To
było dokładnie to pytanie, które chciał, by zadała.
—
Załóżmy, że mamy wolny semestr.
Tak,
myślał o tym wcześniej.
—
My — powiedziała.
—
Tak, my. Moglibyśmy podróżować.
—
My — powtórzyła.
—
Jesteś głucha, Granger? Tak, my. W tym teoretycznym scenariuszu moglibyśmy
podróżować.
Powiedział
to na głos, bo był Draco Malfoyem. I cholernie najwyższy czas, by zacząć się
tak zachowywać.
Hermiona
zamrugała o jeden raz za dużo.
—
Dobra, teoretycznie podróżujemy. Dokąd jedziemy?
—
Gdziekolwiek chcemy. Mam na to środki.
—
Twoje hipotetyczne galeony — mruknęła z figlarnym uśmiechem.
Skinął
głową.
—
W rzeczy samej.
Obróciła
głowę w tę i z powrotem.
—
Mogłoby być fajnie. Moglibyśmy podróżować z plecakami po Europie i nocować w
hostelach…
—
Zwariowałaś? — zapytał spanikowany Draco.
Hermiona
zachichotała.
—
Chciałam tylko zobaczyć twoją reakcję.
—
To było w bardzo złym guście — odparł, wpatrując się w nią gniewnie.
—
Poleciałbyś? Hipotetycznym samolotem.
—
Hipotetycznie, poleciałbym… może.
Znów
się roześmiała, a jego pierś wypełniło coś, czego nie potrafił wyjaśnić.
—
A potem moglibyśmy aplikować na tę samą uczelnię — dodał Draco.
—
Tą samą?
—
Tylko dla tradycji — powiedział, wzruszając ramionami, jakby to był jedyny
powód, dla którego miałby iść tam, gdzie ona.
Serce
Hermiony biło szybciej niż zwykle.
—
Bylibyśmy świetnymi partnerami do nauki. Co byśmy wybrali? Akademicko
oczywiście.
—
Chemię, eliksiry, uzdrawianie, medycynę, prawo, finanse…
—
Finanse nie są dla mnie — odparła, kręcąc głową.
—
Dobra, to badania i rozwój, zarówno naukowy, jak i magiczny.
—
Podoba mi się.
—
Wiem. — Mrugnął do niej. — Mamy czas, żeby to rozgryźć.
—
Hipotetycznie — zdołała powiedzieć, zanim poczuła się kompletnie oszołomiona
tym mrugnięciem.
—
Tak.
Uśmiechnęła
się do niego. Oboje spojrzeli na jezioro i siedzieli w milczeniu, nieustannie
rozmyślając.
Poprzedni
dzień był ciężki dla Hermiony. Gdy wróciła do dormitorium, znów zaczęła płakać
i spędziła popołudnie i większość wieczoru, rozmyślając, płacząc i tęskniąc za
rodzicami. Rano poczuła się lżejsza, wciąż pogrążona w żałobie, ale ciężar nie
był już tak wielki.
Chociaż
rozmawiali od początku semestru, nigdy nie w tak… intymny sposób. To było coś
nowego, ale czuła, jakby robili to od zawsze, od samego początku.
Jakiś
czas po tym, jak zadomowili się na ósmym roku, zauważyła, że z utęsknieniem
wyczekuje jego towarzystwa. Jej mózg pragnął jego żartów, jego punktu widzenia
i kontrargumentów, które oferował, gdy rozmawiali o czymkolwiek. Bez jej
pozwolenia ta potrzeba się rozwinęła. Jej uszy tęskniły za dźwiękiem jego
głosu; tęskniła za jego zapachem, jej zmysły potrzebowały go.
To była dość niekomfortowa sytuacja, pomyślała jej zawsze praktyczna strona.
Hermiona
objęła kolana; jej wzrok był utkwiony w bezkresnej ciemności jeziora i
odbijających się w jego powierzchni gwiazdach. Spojrzała w górę i zobaczyła go
w gwiazdach odbijających się w wodzie, tuż obok niej. Nie zauważając tego,
przyzwyczaiła się do jego obecności, tak jak teraz, wszędzie naraz. Poczuła
ucisk i pieczenie w gardle oraz łzy napływające do oczu.
Odnalazła
to, czego brakowało jej od tamtych, zmieniających życie godzin we dworze.
Spokój to bycie blisko niego, obok niego, z nim.
Był
grudzień i za sześć miesięcy mieli skończyć szkołę. Jak miała dalej żyć? Jak
znaleźć siłę, by patrzeć w niebo z dala od Hogwartu? Z dala od niego.
Czy
to było zdrowe, że potrzebowała kogoś takiego? Że go pragnęła? Pewnie nie, ale
walić to. Dała z siebie wszystko, a teraz chciała tego dla siebie. Chciała go
mieć tylko dla siebie.
Malfoy
i Granger. Czy to było trochę perwersyjne? Może dla niektórych. W tym momencie
przestała się przejmować opinią innych. Nadszedł czas, by choć raz być
egoistką. Zasłużyła na to, kurwa.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Później
tej nocy, leżąc w łóżku, Draco rzucił Lumos
i wpatrywał się w sufit, jakby światło miało mu pomóc dostrzec wyraźniej swoje
ja. Podobnie jak poprzedniej nocy, powtarzał sobie w myślach to, co już
wiedział, co próbował przekazać, ale słowa zawiodły go, gdy najbardziej ich
potrzebował. Rodzice nie mogli nic zrobić ani powiedzieć na temat jego
przyjaźni z Hermioną. Gdyby z nim była, wyrzekł by się ich lub kogokolwiek
innego, byle tylko mieć ją blisko siebie.
Kiedy pomyślałeś, że warto mnie
ocalić?
Każdego
cholernego dnia od czwartego roku. Każdego dnia, wbrew wszystkiemu, kim był,
wszystkiemu, w co wierzył, wszystkiemu, czego go nauczono. Salazarze, próbował
z tym walczyć, ale poniósł klęskę. I tak oto był tu, myśląc o tym wiele razy
wcześniej i wiedząc, że będzie ją ratował raz po raz.
Myślała,
że jest coś wart.
Od
tamtego dnia po powrocie do szkoły, gdy wsiadł do pociągu i próbował być sam,
kurwa, nawet wcześniej, zdawał sobie sprawę, że nie zasługuje na drugą szansę,
ale był egoistą i ją wykorzystał. Nigdy nie myślał, że poczuje coś takiego do
Hermiony Granger, a jednak był tam, w tym samym miejscu, odkąd szepnął do jej
głowy, żeby zabrać jej ból. Bez woli, bez planu, związał swoje życie z jej
życiem. Nie rozmawiali o tym, ale wiedział, że ona to czuła.
To
coś w jego piersi — połączenie, więź dusz — spełniło swoje zadanie.
_____________
Witajcie :) w bożonarodzeniowy wieczór pojawiam się z dwoma ostatnimi rozdziałami tego krótkiego opowiadania. Jest dość specyficzne, nostalgiczne, melancholijne, ale bardzo je lubię i cieszę się, że również możecie je przeczytać.
Od razu zapraszam na ostatni rozdział. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)