Wrzesień 2004
Powrót z krawędzi nicości był zaskakująco mało dramatyczny. Przypominał przebudzenie z głębokiego snu, kiedy kończyny były jak z ołowiu. Jedyną różnicą było to, że jej myśli wydawały się bardziej chaotyczne niż zwykle, jakby unosiła się w stanie między snem a jawą, niezdolna uchwycić rzeczywistość.
Słyszała głosy, ale dobiegały z oddali. Nie mogła rozróżnić słów, zidentyfikować osób wokół niej i z trudem otwierała powieki. Próbowała poruszyć dłonią, ale palce odmawiały posłuszeństwa. Po jakimś czasie jej uszy mogły wychwycić wystarczająco dużo, by zrozumieć, że wokół niej toczy się rozmowa.
— Musimy powiedzieć o tym Shackleboltowi!
— A co jeśli przez to przeniesie ją do Patrolu Czarodziejskiej Policji?
— Oczywiście, że tego nie zrobi. Co by tam robiła?
— Ale co za różnica, czy by się przeniosła? Powinna, do cholery! Byłaby z dala od niebezpieczeństwa.
— I tak nie pracuje w terenie. Poza tym, nie chciałaby tego.
— Tak, no cóż, najwyraźniej nie doceniają jej tam, gdzie jest.
— Ron! Zamknij się!
Ron? Hermiona znów spróbowała poruszyć palcami.
— Co? Po prostu jestem realistą. To by się nie wydarzyło, gdyby pracowała w Patrolu Czarodziejskiej Policji. Kto w ogóle dowodził?
— To była operacja Malfoya, ale…
— Malfoya? Mówisz serio? Cholera, Harry! Nic dziwnego, że tu wylądowała, skoro ta fretka dowodziła. Nadal nie wiem, co do cholery Shacklebolt sobie myślał, wypuszczając go z więzienia!
— Ron, zamknij się!
Ginny. Hermiona próbowała otworzyć usta, żeby coś powiedzieć.
— Co? Bronisz tego palanta? Dlaczego wysłał ją do cholernej twierdzy Śmierciożerców? Och, wiem… bo to pieprzony Śmierciożerca!
— To była kryjówka i była prawie pusta. Poza tym, to nie była jego decyzja.
— Cóż, nie powstrzymał tego! Daj spokój, Harry, ty też go bronisz?
— Nie, ja tylko…
— Och, patrzcie, ona się budzi!
Hermionie w końcu udało się otworzyć powieki. Światło wdarło się do jej pola widzenia, oślepiając ją, przez co skrzywiła się. Jej palce w końcu posłuchały, więc przeciągnęła ciężką dłoń po twarzy. Mrugając, powoli dostrzegła postacie stojące wokół niej: dwie rude głowy i jedna z dziko rozwianymi, czarnymi kosmykami; okulary na jednej, szkarłatne policzki na drugiej; jedna pachniała świeżymi różami.
— Ginny?
Jej gardło było jak papier ścierny, a głos jeszcze brzmiał szorstko.
— Hermiono! — Delikatne dłonie zamknęły się wokół jej dłoni i zobaczyła, jak ciepła twarz Ginny rozjaśnia się przed nią. — Nic ci nie jest, kochanie. Wszystko w porządku.
Hermiona jęknęła i z trudem usiadła. Ginny wyciągnęła rękę, żeby jej pomóc, a wir czarnych włosów po jej drugiej stronie podpowiedział jej, że Harry też ją asekurował. Opierając się plecami o wezgłowie łóżka, rozejrzała się po swoich przyjaciołach. Harry, Ron i Ginny patrzyli na nią zaniepokojonymi, ale życzliwymi oczami, a kiedy pozwoliła swojemu spojrzeniu wędrować po reszcie pokoju, zauważyła wszystkie kwiaty.
Były wszędzie. Każda powierzchnia była usłana bukietami, a kiedy odzyskała przytomność umysłu, dostrzegła ogromną kompozycję na stole dla gości. Około pięćdziesiąt czerwonych róż z białymi, delikatnymi płatkami gipsówki z pewnością szpeciło stokrotki i tulipany, a ich wyniosłość przyprawiała Hermionę o dreszcze. Lubiła róże, ale te wyglądały raczej jak wystawny bukiet ślubny niż cokolwiek innego.
Wpatrując się w Ginny, zapytała:
— Od kogo to wszystko?
Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko.
— Od twoich fanów!
Hermiona zmarszczyła brwi.
— Fanów?
— Och, te ci się nie podobają? — Ginny wskazała na ohydną, banalną kompozycję na stole. — Moim zdaniem wyglądają dość romantycznie i drogo. Ciekawe, kogo byłoby na nią stać…
Poruszyła brwiami, a Hermiona zmarszczyła czoło.
Patrząc z powrotem na ogromny bukiet róż, a potem na zadowoloną minę Ginny, jedyną osobą, jaka przychodziła jej na myśl, by Malfoy. Ale przecież to nie w jego guście, prawda?
Hermiona otworzyła usta, żeby zapytać, od kogo to jest, ale Ron ją uprzedził, mówiąc:
— Przesadne, prawda? A najśmieszniejsze jest to, od kogo je dostałaś! McLaggen wparował tu wczoraj z nimi. Ze wszystkich ludzi McLaggen! Ten oślizgły gad!
Ginny opadła szczęka.
— Czekaj, co? Myślałam, że są od…
Urwała, zamykając usta i szeroko otwierając oczy, a potem zachichotała.
— Co? — Zmieszany Ron spojrzał na nią. — Czekaj, kogo miałaś na myśli?
Ginny wzruszyła ramionami i spojrzała na Hermionę, która się skrzywiła.
— Hermiono. — Harry usiadł na jej łóżku. Przyjrzała mu się. Wyglądał na wycieńczonego. Delikatnie objął swoją dłonią jej palce. — Jak się czujesz?
Skinęła głową i uśmiechnęła się.
— Jestem zmęczona, ale poza tym czuję się dobrze. — Zmarszczyła brwi i zerknęła na przyjaciół. — Jak długo spałam?
— Dwa dni — powiedziała Ginny i usiadła obok niej.
Hermiona jęknęła.
— Dwa dni?
— Napędziłaś nam stracha.
— Robards miał pilne spotkanie z Winwaterem — powiedział Harry i zdjął okulary, by uszczypnąć nasadę nosa. — Był niezły cyrk, Miona. Winwater obwinia Robardsa za wysłanie tylko jednej śledczej, Robards obwinia Montague’a za naciskanie na ciebie, Malfoy chce wstrzymać śledztwo, dopóki nie wyzdrowiejesz na tyle, żeby napisać raport, a Gallagher został zawieszony i wyjawił wszystko prasie.
Hermiona zamrugała, serce waliło jej jak młotem.
— Prasie?
Ron prychnął i usiadł na krześle obok łóżka.
— Tak, Skeeter ciągle opowiada bajki o tobie i eleganciku. Dlaczego musiałaś tam iść i z nim zatańczyć, Miona? Pytam serio!
— Chwila. — Hermiona zmarszczyła brwi, ignorując komentarz Rona. — Co Skeeter napisała? O czym tu pisać?
Ginny uniosła brew i zacisnęła szczękę.
— Nie myśl o tym teraz. Musisz się skupić na odpoczynku i regeneracji.
— Wyczerpałam się — mruknęła Hermiona. — Nie muszą mi odrastać kości.
— Cóż, jesteś na zwolnieniu lekarskim — zganił ją Harry. — Uzdrowiciele mówili, że twoje serce było bliskie zatrzymania się.
— Jestem pewna, że przesadzają — prychnęła.
— Stres, przemęczenie, wyczerpanie — wyliczał Potter. — To potrójne zagrożenie.
Hermiona stękając, wykręciła szczękę.
— Już czuję się dobrze. Jestem pewna, że Uzdrowiciele przesadzają.
— No cóż, będziesz musiała z nimi o tym porozmawiać, ale jesteś na zwolnieniu lekarskim przez tydzień. Robards wydał surowy rozkaz.
Hermiona się spięła i spojrzała na niego. Przypomniała sobie, co znalazła w tym domu. Chwytając go za rękę, powiedziała:
— Nie mogę tak długo czekać, Harry. Znalazłam tam ślady Greybacka.
Trzy pary oczu wpatrywały się w nią.
Twarz Harry’ego stężała.
— Jesteś pewna?
Hermiona poważnie skinęła głową.
— Tak.
~*~*~*~*~*~*~*~
— No i co? — Pansy tupnęła nogą o podłogę, krzyżując ramiona na piersi. — Powiesz mi, co się dzieje?
Skinęła głową w stronę gazety leżącej na blacie, unosząc idealnie wypielęgnowane brwi.
Draco przewrócił oczami i odwrócił się, żeby sięgnąć po czajnik.
— Herbaty?
— Czarną z odrobiną mleka, bez cukru — powiedziała, nie zważając na to, jak Draco bezgłośnie powtarza jej słowa. — O co w tym wszystkim chodzi, Draco?
Westchnął głęboko, napełnił czajnik wodą i postawił go na podstawce, zanim wrócił z powrotem do Pansy. Nawet nie zdjęła kurtki; dosłownie chwilę temu wtargnęła do mieszkania przez jego kominek i zaczęła na niego krzyczeć.
— Więc? — wrzasnęła i wyrzuciła ręce przed siebie. — Bzykasz się z Granger, czy nie?
Przewrócił oczami.
— Wierzysz Skeeter?
— Nie, ale z jakiego innego powodu miałbyś z nią zatańczyć na balu charytatywnym w Bentworth, by potem ta historia trafiła do Proroka?
Wzięła gazetę, otworzyła rozkładówkę na środku i zaczęła czytać na głos.
DZIEDZIC MALFOYÓW W BURZLIWYM ROMANSIE
Z MUGOLSKĄ BOHATERKĄ WOJENNĄ!
Po poniedziałkowej operacji Biura Aurorów Hermiona Granger została przyjęta na Oddział Janusa Hickeya z powodu obrażeń magicznych. Draco Malfoy, przewodniczący akcją Auror, wpadł w szał — tak, rzeczywiście jest napisane „w szał” — i zwolnił patrolującego Aurora za wykonywanie swoich obowiązków.
— Zachowywał się irracjonalnie i ewidentnie był bardzo zdenerwowany — mówi mężczyzna, który przypadkiem znalazł się w ogniu krzyżowym braku profesjonalizmu pana Malfoya. — (Panna) Granger nie została ranna w ataku, ale w wyniku błędnego obliczenia związanego z zaklęciem. Nic nie dało się zrobić. Dla wszystkich jest jasne, że (pan) Malfoy nie potrafi oddzielić prywatnych spraw od pracy, narażając nas wszystkich na niebezpieczeństwo. Straciłem posadę, tylko dlatego, że przypadkiem tam byłem.
Jeszcze w zeszły weekend para była widziana na Balu Dobroczynnym w Bentworth w East Hampshire, tańcząc razem i nie ma wątpliwości, że iskrzyło między nimi na parkiecie. Wygląda na to, że wybuch gniewu pana Malfoya, znanego skądinąd ze swojego opanowania i profesjonalizmu, dowodzi, że między tą dwójką rzeczywiście coś jest.
— Czuję się niepewnie — mówi ofiara wybuchu pana Malfoya. — Były Śmierciożerca, który jest niezrównoważony i nieprzewidywalny, stanowi zagrożenie dla wszystkich, a Ministerstwo powinno z większą uwagą kontrolować dyspozycję swoich pracowników.
Prorok Codzienny zwrócił się do Declana Montague, szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który odmówił komentarza w sprawie protokołu Ministerstwa dotyczącego kwalifikacji i pochodzenia pracowników.
Wyjątkowa sytuacja pana Malfoya jako protegowanego Czarnego Pana to szczegół, o którym niełatwo zapomnieć, a pytanie, czy jest nieobliczalny, czy stanowi uosobienie kontroli, pozostaje aktualne. Wygląda na to, że panna Granger rzeczywiście jest jedną z największych słabości pana Malfoya, co nasuwa pytanie: czy ta historia miłosna to w rzeczywistości tykająca bomba?
Stan zdrowia Hermiony Granger jest owiany tajemnicą. Gawain Robards, Główny Auror, odmówił komentarza w tej sprawie.
Po odłożeniu gazety z powrotem na blat, Pansy spojrzała na niego przenikliwymi, niebieskimi oczami.
— Lepiej zacznij gadać, Draco.
Rozważał swoje możliwości; mógł jej powiedzieć. Była jedną z jego najlepszych przyjaciółek i wiedziała tak samo jak Theo i Blaise, jak bardzo Draco pragnął Granger przez te wszystkie lata, jeśli nie bardziej. Cóż, zdecydowanie bardziej. Ale powiedzenie Pansy oznaczało również konieczność zniesienia jej gniewu, ponieważ nie powiedział jej wcześniej — a wściekła Pansy często oznaczała mściwą Pansy. Tak więc Draco miał tak naprawdę tylko jedno wyjście.
— Nie bzykam się z nią.
Zmrużyła oczy i wbiła w niego wzrok. Kiedy nie ujawnił prawdziwych emocji, zgarbiła ramiona i nadąsała się, opierając się o blat za sobą.
— Byłoby o wiele zabawniej, gdybyś to robił. — Skinęła głową w stronę gazety. — O co w tym chodzi?
Westchnął i przeczesał dłonią włosy.
— Przeszukaliśmy Kwaterę Główną zwolenników Czarnego Pana. Montague i Robards chcieli, żeby Granger zbadała dom. Powiedziała, że potrzebuje pomocy, ale mieli tylko ją. Wyczerpała się, a Gallagher, ten kłamliwy gnojek, zostawił ją, by zająć się rzeczami, które uważał za ciekawsze. — Woda się zagotowała, więc Draco odwrócił się, by zaparzyć im herbatę. — Granger, jak na ambitną osobę przystało, aportowała się pomimo wyczerpania i padła nieprzytomna na podłogę w Ministerstwie.
Pansy zacisnęła usta.
— Cóż, to nie było zbyt mądre. Mogła się rozszczepić.
— Wiem — mruknął i wyciągnął słoik z własną mieszanką herbaty. — Przypadkiem tam byłem, kiedy się aportowała, więc… — Zaniósł filiżanki na wyspę kuchenną między nimi. — Cóż, podniosłem ją i zaniosłem do Świętego Munga.
— Niosłeś ją? — Usta Pansy wykrzywiły się w zarozumiałym uśmiechu. — W stylu panny młodej?
Draco zmarszczył brwi i prychnął.
— Nie, przerzuciłem ją sobie przez ramię jak jaskiniowiec — odparł beznamiętnie. — Tak, w stylu panny młodej. Co to, kurwa, za różnica?
— Żadna — odparła z samozadowoleniem i podniosła filiżankę. — Więc jak się czuje?
— Nie wiem — mruknął. — Potter wyszedł wcześniej z pracy, żeby ją odwiedzić, ale z tego, co wiem, wciąż jest nieprzytomna. Minęły dwa dni i jeśli wkrótce się nie obudzi…
Zacisnął szczękę, nie chcąc nawet rozważać takiej możliwości.
Pansy przez chwilę stała w milczeniu, zanim powiedziała cicho:
— Martwisz się o nią.
— No cóż — mruknął i odwrócił wzrok — to nic nowego, więc…
— Nie — skinęła głową Pansy — ale to coś nowego. Nigdy nie widziałam cię tak wyraźnie wstrząśniętego. To lekkomyślna Gryfonka i zawsze wpakuje się w kłopoty. Wiesz o tym. Może potrzebuje zdeterminowanego Ślizgona, który zmusi ją do samozachowawczości.
Prychnął i wziął łyk herbaty. Za długo się parzyła i stała się gorzka.
— Zmusić Złotą Dziewczynę do myślenia o samej sobie? Powodzenia.
— Mówię poważnie, Draco — kontynuowała. — Wiesz, miałam ci to powiedzieć… zdjęcia z imprezy charytatywnej są całkiem interesujące. Znaczy, nie dziwię się, że patrzyłeś na nią w taki sposób, ale to, jak ona patrzyła na ciebie… a teraz stałeś się praktycznie jej rycerzem w lśniącej zbroi. Myślę, że jeśli kiedykolwiek była jakaś szansa, Draco, to właśnie teraz.
Zacisnął szczękę i spiorunował ją wzrokiem.
— Pansy, nie.
Prychnęła.
— Dlaczego nie? W końcu ci przeszło?
Upił łyk herbaty, zamiast odpowiedzieć.
Pansy zaśmiała się piskliwie.
— Oczywiście, że nie. Draco Lucjusz Malfoy jest niezwykle uparty.
W odpowiedzi tylko prychnął.
Przewróciła oczami i pochyliła się nad blatem.
— Poważnie, Draco? Zamierzasz się ślinić na jej widok i nic z tym nie zrobić? Nigdy nie podejmujesz działań. To dość nudne, wiesz. Przyznaję, nie jestem największą fanką Granger, ale wolałabym, żebyś się z nią spotykał, niż marudził przez kolejne dziesięć lat! — Upiła łyk herbaty i westchnęła, zanim kontynuowała. — Theo powiedział mi, że twoja matka zorganizowała lunch z Rochesterami, a oni są czarodziejami półkrwi — to znaczy, że staje się liberalna. Wiem, że jest duża różnica między szlachtą półkrwi a mugolakami, ale…
— Pansy. — Westchnął Draco. — Właśnie dlatego się za nią nie uganiam. Nie chcę cyrku wokół mojego życia miłosnego. — Wskazał na gazetę. — Już się zaczęło, a my tylko tańczyliśmy.
A to był tylko taniec.
— No dobrze, więc nie chcesz się z nią żenić. — Pansy wzruszyła ramionami. — Dobra, ale jeśli nic z tym nie zrobisz, ja zacznę działać.
Draco spojrzał na nią gniewnie.
— O czym ty mówisz?
— Bądź ze mną szczery, Draco — westchnęła. — Kiedy myślisz o Granger, widzisz w niej tylko laskę do bzykania, czy raczej siebie dzielącego z nią życie? — Po surowym spojrzeniu Draco uniosła dłonie. — Wiesz, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nie musisz się żenić.
— Pansy — mruknął. — Przestań.
— Nie, mówię poważnie, Draco. — Zmarszczyła brwi. — To twoja szansa! Spójrz na zdjęcia z niedzielnej gazety. Patrzy na ciebie jak na Adonisa! Gdyby naprawdę cię nienawidziła tak bardzo, jak ci się wydaje, nie patrzyłaby na ciebie w ten sposób.
Poczuł, jak rumieniec napływa mu do policzków, ale udawał, że tego nie zauważa.
— Racja.
Pansy prychnęła.
— Nie wiem, czy jesteś ślepy, czy po prostu głupi. Możliwe, że ona za tobą szaleje!
— Pansy! — warknął w końcu Draco. — Przestań wtykać nos w nie swoje sprawy! Zaczynasz brzmieć jak moja matka!
Zbladła, jej twarz posmutniała. Przełknęła ślinę i spuściła wzrok.
— Dobrze. Przepraszam. Po prostu mi na tobie zależy, Draco, i chcę dla ciebie jak najlepiej. Szczerze mówiąc… — Spojrzała na niego. — Myślę, że tak czy inaczej musisz ją wyrzucić z głowy. Może po prostu musisz jej powiedzieć, co czujesz, żeby mogła dać ci szansę albo raz na zawsze dać ci znać, że nigdy do tego nie dojdzie. — Zacisnęła szczękę, wygładzając kurtkę. — I powinieneś coś z tym zrobić. — Wskazała na gazetę. — Wiesz przecież, że Proroka Codziennego wysyłają do Azkabanu. Twój ojciec o tym przeczyta.
Draco napiął się.
— Nie obchodzi mnie to.
— Jasne. — Pansy wzruszyła ramionami i westchnęła. — Dobrze. Chciałam cię tylko o to wszystko wypytać, ale już wiem, że nadal jesteś cholernym tchórzem, więc pójdę do domu.
— Nie widzę, żebyś wyznawała swoje uczucia Theo — warknął pod nosem, a Pansy zamarła. — To jeden z twoich najlepszych przyjaciół, kochasz go od lat, a wciąż nie odważyłaś się zrobić pierwszego kroku — a mimo to ganisz mnie za to, że robię to samo z Granger? Hipokryzja ci nie przystoi, Pansy.
Odwróciła się, a jej twarz wykrzywiła się w furii.
— Jak śmiesz mi to wypominać! Wiesz, że próbowałam, a potem on powiedział…
— Powiedział, że jesteś dla niego jak siostra, tak, pamiętam — zadrwił Draco — ale mieliśmy wtedy po szesnaście lat, Pansy, a tobie wciąż nie przeszło. — Uniósł brew i spojrzał na nią. — Jeśli powiesz Theo, ja powiem Granger.
Jej policzki poczerwieniały, oczy rozszerzyły się ze strachu, a usta wykrzywiły w grymasie.
— Tchórz — warknęła i odwróciła się na pięcie.
— Plotkara — podjudzał.
— Wiesz co? — mruknęła, dochodząc do kominka. — Powiem Theo, a potem ty będziesz musiał powiedzieć Granger, ale chcę Wieczystej Przysięgi.
Draco prychnął.
— Oszalałaś?
— Co, strach cię obleciał?
Skrzywił się.
— Dlaczego miałbym się bać? Wiem, że mu nie powiesz, bo jesteś przerażona.
— Więc złożenie Wieczystej Przysięgi nie powinno być problemem, prawda?
Uśmiechnęła się ironicznie.
Draco się zjeżył.
— Dobra. Zadzwoń do Blaise’a. Powiedz mu, żeby przyszedł i to, kurwa, zrobimy.
Pansy zmrużyła wyzywająco oczy, ale odwróciła się do kominka, żeby skontaktować się z przyjacielem przez Sieć Fiuu.
~*~*~*~*~*~*~*~
Wypisanie ze Szpitala Świętego Munga okazało się trudniejsze niż przyjęcie.
Hermiona musiała przejść kilka badań, a także wysłuchać długiego wykładu Shacklebolta. Bardzo się martwił, a kiedy dowiedział się, że Montague i Robards wysłali ją jako jedyną śledczą na tak duże i skomplikowane miejsce zbrodni, omal natychmiast ich nie zwolnił.
Jej główna Uzdrowicielka wyjaśniła, że chociaż Hermiona nie mogła stracić magii, wyczerpując się, jej ciało może ponieść ogromne straty; miała niebezpiecznie niskie tętno, gdy ją przywieziono, a zakończenia nerwowe w prawej dłoni były postrzępione. Wszystko to zostało już wyleczone, ale otrzymała stanowcze polecenie, by odpoczywać przez co najmniej tydzień. Jej moc miała być przez krótki czas nieco słabsza, podczas gdy jej ciało miało się przystosować do magii w niej, i nakazano jej stopniowe używanie różdżki w pierwszych dniach — tylko w przypadku wyższej konieczności.
Zarówno główna Uzdrowicielka, jak i Shacklebolt chcieli wiedzieć, dlaczego wyczerpała się do granic możliwości, i po długich naradach w końcu powiedziała im, że obawia się, iż jej praca wisi na włosku.
Shacklebolt wpadł we wściekłość, a główna Uzdrowicielka tylko westchnęła głęboko, ale Hermiona błagała ich oboje, żeby nie poruszali tego tematu z Robardsem ani Montague. Chciała zajmować swoje stanowisko, bo była utalentowana w tym, co robiła, a nie dlatego, że Shacklebolt kogokolwiek faworyzował.
Kiedy wszystkie testy i badania dobiegły końca, Hermiona mogła wyjść. Ginny odwiedziła ją wtedy, z małym Jamesem przypiętym do jej piersi w chuście, a ona delikatnie ruszała kolanem, oglądając wszystkie kwiaty.
— O, patrz! — powiedziała, podnosząc wazon z tulipanami. — To od Neville’a. Jakie śliczne.
— Neville tu był? — Hermiona westchnęła. — Och, jakie to miłe z jego strony! Muszę mu podziękować.
— Wiesz, wszyscy się o ciebie martwiliśmy — powiedziała Ginny. — Chyba dostawaliśmy listy z całego kraju. Neville, Luna, George i Angelina, Bill i Fleur, mama i tata! Merlinie, nawet McGonagall napisała sowę, żeby zapytać, jak się masz!
Hermiona uniosła brwi.
— Naprawdę?
Ginny wzruszyła ramionami.
— Ludzie się o ciebie troszczą. — Zatrzymując się przy obrzydliwie przesadnym bukiecie róż, uśmiechnęła się szeroko. — A niektórzy zdają się troszczyć o ciebie o wiele bardziej.
Hermiona jęknęła i przewróciła oczami.
— Och, są okropne, prawda?
Ginny prychnęła.
— Nie wiedziałam, że znowu masz kontakt z McLaggenem.
— Nie mam — mruknęła Hermiona. — Znalazł mnie na balu. Musiałam się wtapiać w tłum, żeby przed nim uciec.
— Brzmi jak przyjęcie świąteczne u Slughorna.
— Nie przypominaj mi.
Ginny zachichotała, czytając dołączony bilecik.
— Cóż, wygląda na to, że jest całkiem zadowolony z faktu, że na ciebie wpadł. Dla Belli z Balu. Twój, Cormac. Jest obrzydliwie słodki.
Hermiona skrzywiła się, przeglądając pozostałe bukiety. Molly i Artur przysłali jej piękne lilie, Luna wysłała hortensje w najróżniejszych kolorach, był bukiet ślicznych, białych piwonii od Billa i Fleur oraz jakieś pół tuzina bukietów od osób, których Hermiona nawet nie znała.
Hermiona wkładała jedne po drugim do pudełka, na który Ginny rzuciła rozciągliwy urok, i wkrótce pokój opustoszał. Zostawiła bukiet McLaggena na stole, ale gdy oczyściła wszystkie inne powierzchnie, znalazła jedną, samotną różę leżącą na stoliku nocnym. Była zasłonięta liliami i na pierwszy rzut oka pomyślała, że należy do kompozycji na stole. Jednak bliższe przyjrzenie się ujawniło, że jej kolor był znacznie ciemniejszy, niemal czarny, mieniący się niczym aksamit. Wyglądała niemal identycznie jak kolor sukni, którą miała na sobie na balu; płatki były duże, soczyste, a fakt, że była tylko jedna, czynił ją o wiele bardziej wyjątkową. To była przepiękna róża i chociaż nie było na niej liściku, wiedziała, od kogo pochodziła.
Poczuła motylki w brzuchu i nawet nie włożyła róży do pudełka; trzymała ją w dłoni, wchodząc do kominka i wychodząc do salonu. Ginny poszła za nią, tuląc Jamesa.
Krzywołap wybiegł z sypialni, miaucząc i mrucząc. Hermiona pochyliła się, żeby go pogłaskać i podrapać, a kot wydawał się bardzo zadowolony z jej powrotu do domu.
Ginny uniosła brew i skinęła głową w stronę róży w dłoni Hermiony.
— Widzę, że nie zostawiłaś tam całego prezentu od McLaggena.
— Nie, nie. — Zachichotała Hermiona. — To nie od niego.
Uniosła kwiat, a Ginny zmarszczyła brwi.
— Masz rację — prychnęła. — Ta ma o wiele więcej klasy i elegancji niż cokolwiek, co McLaggen mógłby wyczarować. Od kogo to?
Hermiona poczuła, jak jej policzki się czerwienią.
— Nie wiem. Nie było żadnego bileciku, ale… — Przygryzła wargę. — Myślę… że to od Malfoya.
Ginny otworzyła szeroko oczy, a zaraz potem uśmiechnęła się szeroko.
— Oczywiście! — Poruszyła brwiami i powiedziała: — Wiesz, Harry powiedział mi, że to Malfoy cię znalazł i zaniósł do Świętego Munga.
Hermiona zamrugała.
— Co?
— Cóż, aportował się, ale mimo to.
Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
— On… on zabrał mnie do szpitala?
— Tak — przytaknęła. — Harry powiedział mi, że był bardzo nieugięty. Przerażał Uzdrowicieli, wydawał rozkazy i domagał się uwagi.
Hermiona zajęła się rozpakowywaniem kwiatów, umieszczając je wszędzie, gdzie tylko było wolne miejsce w jej zagraconym mieszkaniu. W brzuchu wirowało i jedyne, na co miała ochotę, to sięgnąć po komórkę i napisać do niego. Może nawet zadzwonić.
Wpatrując się w Ginny, zapytała:
— Odwiedził mnie? Wiesz?
Ginny uśmiechnęła się krzywo, ale pokręciła głową.
— Nie wiem. Skoro zostawił tę różę, to musiał.
Hermiona załamała ręce.
— Chyba… powinnam z nim porozmawiać. Podziękować mu.
Ginny zakryła uszy małego Jamesa dłońmi.
— Przelecieć go?
Hermiona przewróciła oczami.
— Porozmawiać z nim.
— Chociaż pocałować.
— Ginny!
— Dobra, dobra. — Ginny uniosła dłonie. — Masz wszystko?
Hermiona skinęła głową.
— Dziękuję za pomoc.
— Nie ma sprawy.
Niemowlę mruknęło, gdy Hermiona pogłaskała go po policzku, i przytuliła Ginny, zanim patrzyła, jak znikają w zielonych płomieniach.
Gdy została sama, westchnęła głęboko. Dobrze było wrócić do domu i wszystko wyglądało tak samo jak w poniedziałek, kiedy wychodziła do pracy.
Wzięła długą, kojącą kąpiel, upewniając się, że rozczesała włosy i pozbyła się szpitalnego zapachu. Potem ubrała się w spodnie od piżamy i znoszoną koszulkę do Quidditcha, którą kiedyś ukradła Ronowi. Wiedziała, że powinna się jej pozbyć, kiedy się rozstali, ale była po prostu cholernie wygodna! Zabrała mu ją, zanim jeszcze byli razem, więc dlaczego nie mogła jej zatrzymać po rozstaniu?
Chwyciła telefon i usiadła na sofie. Krzywołap wskoczył obok niej i ostrożnie wszedł na jej kolana. Chwilę szukał dobrego miejsca, po czym przytulił się do niej, głośno mrucząc. Hermiona pogłaskała jego długą sierść, otwierając telefon. Miała trzy nieotwarte wiadomości.
WSZYSTKO W PORZĄDKU? – DM
Uśmiech zagościł na jej ustach, gdy otworzyła kolejną wiadomość.
KTO KARMI TWOJĄ POMARAŃCZOWĄ BESTIĘ? – DM
Hermiona zachichotała i pogłaskała kota.
— Myślę, że cię polubi, Krzywołapie.
Gdy otworzyła ostatnią wiadomość, jej serce zaczęło bić szybciej.
NAPISZ MI, KIEDY WRÓCISZ. POZWÓL, ŻE SIĘ TOBĄ ZAOPIEKUJĘ. – DM
Ręce jej się trzęsły, a oddech stał się ciężki. Wpatrywała się w ekran, w tekst, którego wpisanie musiało mu zająć kilka minut. Pozwól, że się tobą zaopiekuję. Musiała wziąć głęboki oddech, żeby nie zabrakło jej tlenu. Przygryzła wargę, zatrzymując palce nad przyciskiem Odpowiedz. Wzięła głęboki oddech i napisała:
Jestem już w domu i wszystko ze mną dobrze. – HG
Nie odważyła się nawet trzymać telefonu w dłoni, czekając na jego odpowiedź. Nie wiedziała nawet, czy ma go przy sobie, ani czy jest naładowany. Rzuciwszy telefon na sofę, objęła Krzywołapa i wtuliła twarz w jego futro.
Jego mruczenie ją uspokajało, a małe łapki masowały jej udo. Nawet lekko się ślinił, gdy miał ochotę na przytulanie, co sprawiało, że serce Hermiony pękało. Chociaż spała już dwa dni, czuła w kościach, że tęskni za znajomym ciepłem.
Zadrżała tak gwałtownie, że Krzywołap o mało nie spadł z jej kolan, gdy telefon zasygnalizował otrzymanie wiadomości. Hermiona sięgnęła po niego i pospiesznie otworzyła klapkę.
JESTEŚ SAMA?
Przełknęła ślinę, biorąc głęboki oddech, zanim napisała Tak i wysłała wiadomość. Czas płynął powoli, gdy czekała na jego odpowiedź, ale kiedy myślała, że telefon zawibruje, jej kominek ożył z rykiem, gdy wysoki blondyn wyszedł z ognia.
Krzywołap syknął i zerwał się z kanapy, a potem schował się pod nią. Hermiona jęknęła, gdy jego pazury wbiły się w niej nogi. Oczy Malfoya się rozszerzyły, zanim się skrzywił.
— Przepraszam — mruknął, machając nadgarstkiem, by magicznie usunąć nadmiar sadzy z ubrania.
Miał na sobie luźne, czarne spodnie i czarną koszulę, z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami. Wyglądał jak oksymoron w jej niechlujnym i zniszczonym mieszkaniu, pełen stylu i elegancji pośród książek, koców, na wpół zwiędłych roślin i kolorowych kwiatów. Wsunął ręce do kieszeni, wbił w nią intensywne spojrzenie, a ona poczuła zażenowanie. Stała tam, w samej piżamie, z mokrymi włosami spiętymi w niechlujny kok.
Hermiona poczuła, jak pieką ją policzki, nie wytrzymała jego spojrzenia tak długo jak on i musiała odwrócić wzrok.
— Ja… nie wiedziałam, że wiesz, gdzie mieszkam.
— Łatwo było zdobyć taką informację — powiedział. — A ty masz okropne zabezpieczenia, Granger. Kto ci z tym pomagał?
Zmarszczyła brwi i spiorunowała go wzrokiem.
— Nikt. Co jest nie tak z moimi zabezpieczeniami? Mają powstrzymać ludzi ze złymi intencjami!
— No cóż — prychnął i uniósł brew — mógłbym wymienić co najmniej pięć słabych punktów. Ale później o tym porozmawiamy.
Hermiona odchrząknęła i wstała, a serce dudniło jej w uszach.
— Przepraszam za ten bałagan. Gdybym wiedziała, to bym…
— Nie, nie. — Uniósł rękę, żeby ją powstrzymać. — Niczego innego się po tobie nie spodziewałem.
Powiedziała.
— A co to niby ma znaczyć?
Na jego ustach pojawił się uśmieszek.
— Chodzi mi o to, że ta odrobina chaosu sprawia, że to mieszkanie kojarzy się z tobą. Widziałem twoje biuro…
Prychnęła, ale uśmiechnęła się lekko. Odgarnęła mokry kosmyk włosów za ucho i spuściła wzrok na podłogę. Usłyszała szelest jego ubrań i miękkość kroków, zanim jego zapach stał się bliski i intymny.
Jego dłonie powędrowały wzdłuż jej ramion, gdy szepnął:
— Wszystko w porządku, Hermiono?
Bez tchu uniosła na niego wzrok. Nigdy nie przywyknie do słyszenia swojego imienia z jego ust. Jego oczy były ciepłe, przepełnione troską, a ona skinęła głową.
— Tak. Nic mi nie jest. Nie powinnam przez jakiś czas używać magii i kazano mi odpoczywać, ale poza tym wszystko w porządku.
Jego szczęka drgnęła, gdy zmarszczył brwi. Wzrok pogłaskał jej zamyśloną i pełną wątpliwości twarz. Skinął głową.
— Naprawdę nie powinnaś się tak wyczerpywać. Lekkomyślna Gryfonka.
Hermiona cicho się zaśmiała i nie wiedziała, co ją do tego skłoniło, ale westchnęła głęboko i przytuliła się do niego. Objął ją ciepłymi i bezpiecznymi ramionami. Pachniał tak cudownie, a jego jędrne ciało było jak kotwica. Gdyby poszedł z nią do kryjówki zamiast Gallaghera, powstrzymałby ją. Zauważyłby jej zmęczenie i zainterweniował.
— Dziękuję — powiedziała cicho. — Za zabranie mnie do szpitala.
— Przynajmniej to mogłem zrobić — mruknął i oparł brodę o jej głowę.
Uśmiechnęła się.
— I dziękuję za kwiat.
Uniosła głowę, by na niego spojrzeć, a jego usta wykrzywiły się z samozadowolenia.
— To z ogrodu mojej matki. — Jego głos przetoczył się przez powietrze niczym pieszczota, która przemknęła przez krótką przestrzeń między nimi i dotarła do jej skóry, gdy delikatnie odgarnął jej włosy z czoła i przyprawił ją o dreszcz. — Chciałem ci coś zostawić, żebyś wiedziała, że tu jestem. Cieszę się, że domyśliłaś się, że to ode mnie.
— Na początku myślałam, że to zabłąkana róża z absurdalnie przesadnego bukietu od McLaggena.
Zachichotała i odsunęła się od niego, ale nie było mu do śmiechu.
Mimika, bardzo podobna do tych, które znała z Hogwartu, przesłoniła mu twarz.
— McLaggen?
Hermiona uśmiechnęła się ironicznie.
— Jesteś zazdrosny?
Uniósł brew i poprawił mankiety.
— Ani trochę.
— Jak na to, kim jesteś, to było wyjątkowo kiepskie kłamstwo — mruknęła z rozbawieniem.
Malfoy zmierzył ją surowym spojrzeniem, zanim podszedł bliżej i pochylił głowę. Jego pocałunek początkowo był delikatny, muskający jej wargi niczym szept, ale potem mocno przycisnął usta do jej ust. Jedna dłoń objęła talię, druga głowę, a język polizał szczelinę między wargami.
Hermiona westchnęła, zamknęła oczy i rozpłynęła się w pocałunku. Gdyby nie wiedziała, ten pocałunek był deklaracją. Nie żeby był zazdrosny czy coś.
Z taką łatwością ją przytłoczył i zanim się zorientowała, jej dłonie powędrowały do jego ramion. Ich języki się zetknęły, odważyła się go badać, podczas gdy reszta jej ciała płonęła w wirze zawrotu głowy i pożądania. Wsunęła palce w jego włosy, rozkoszując się jedwabistym dotykiem jego kosmyków i jęknęła, gdy wziął jej dolną wargę między zęby i przygryzł.
— Mam być zazdrosny? — warknął, a jego oddech zmieszał się z jej.
— Nie — odparła i to była najłatwiejsza odpowiedź na świecie. — McLaggen jest po prostu… zarozumiały.
— I zdaje się, że pełen nadziei.
Spojrzała na niego, na jego niewzruszoną twarz i przygryzła wargę. Była lekko spuchnięta od pocałunków i podgryzania.
— Naprawdę nie wiem, jak się w to wpakowałam. Spotkałam go na balu, zanim wpadłam na ciebie.
Na jego twarzy pojawił się wyraz samozadowolenia.
— I oboje wiemy, gdzie skończyłaś tamtej nocy.
Hermiona przewróciła oczami.
— Zero zazdrości, powiadasz?
— Mówiłem ci — mruknął, a dłoń spoczywająca na jej talii zsunęła się na jej pośladki. — Mam skłonność do lekkiej zaborczości. — Rozbawiło ją to, a on żartobliwie ugryzł ją w płatek ucha, po czym odszedł w stronę kuchni. — Jadłaś już?
Hermiona obserwowała jego ruchy, niepewna, jak się zachować. Draco Malfoy był w jej mieszkaniu, zmierzając do jej bardzo zabałaganionej kuchni. Pospieszyła za nim.
— N-nie, ale ja…
— Tak myślałem — powiedział. — Poppy!
— Nie, Malfoy, nie ma potrzeby…
Rozległ się głośny trzask, gdy mała skrzatka pojawiła się w kuchni, tuż przed Malfoyem. Rozejrzała się szeroko otwartymi oczami, po czym szybko się ukłoniła.
— Panie Draco!
— Panna Granger dochodzi do siebie po przemęczeniu i będzie potrzebowała pomocy — wyjaśnił, podczas gdy Hermiona stała za nim oniemiała. — Czy byłabyś tak miła i ugotowała dla niej trochę tego twojego pysznego rosołu?
Poppy ożywiła się i o mało nie podskoczyła.
— Och, panna Hermiona Granger potrzebuje pomocy Poppy? Poppy pomoże! Poppy ugotuje jej zupę, upiecze chleb i… — Jej wielka głowa wyjrzała zza wysokiego mężczyzny, aż wbiła w Hermionę swoje wielkie oczy. Na jej twarzy pojawił się surowy grymas. — Panna Granger będzie potrzebowała dużo odpoczynku i nawodnienia. Czy panienka dobrze śpi, czy też będzie potrzebowała eliksirów nasennych?
— Och… — Hermiona przestąpiła z nogi na nogę, zacierając dłonie. — Nie sądzę, żeby to było konieczne. Mogę…
— W takim razie Poppy przygotuje kolację!
Jej twarz wykrzywiła się w determinacji, zanim pstryknęła palcami i zniknęła.
Malfoy podwinął rękawy i sięgnął po czajnik elektryczny.
— Herbaty?
Hermiona westchnęła i oparła się o blat.
— Naprawdę nie musisz tego robić. Potrafię o siebie zadbać, wiesz.
— Wiem, że potrafisz — mruknął, nalewając wodę. — Ale byłaś u progu śmierci, Granger. Nie wiem, czy w pełni jesteś tego świadoma. Dostałaś zwolnienie lekarskie na tydzień i masz odpoczywać. — Spojrzał na nią surowo. — I nie chodzi tylko o DPPC. Chcę, żebyś odpoczęła.
Przygryzła wargę i skrzyżowała ramiona na piesi.
— To bardzo miłe z twojej strony. Naprawdę nie musisz tego robić.
Malfoy westchnął i odstawił czajnik na podstawkę. Po włączeniu go, podszedł do Hermiony i przycisnął ją do blatu swoimi ramionami.
— Granger — mruknął cicho, z twarzą zaledwie kilka centymetrów od niej. — Kiedy powiedziałem, że musisz mi zaufać, że zajmę się twoimi potrzebami, mówiłem poważnie. To się tyczy wszystkiego. — Ujął jej brodę w dłoń i delikatnie przesunął kciukiem po jej ustach. — Jeśli pozwolisz mi się sobą zaopiekować, to zrobię to.
Przełknęła ślinę, a jej puls przyspieszył.
— Dlaczego?
— Bo na to zasługujesz — powiedział.
Choć nie miał powodu, by kłamać, i tak patrzyła mu w oczy, szukając zrozumienia. Wiedziała, że zatroszczy się o jej potrzeby w sypialni i mogła mu nawet zaufać — ale poza nią? Dlaczego Draco Malfoy miałby się o nią troszczyć?
Zaśmiał się i przygryzł dolną wargę.
— Widzę, że jesteś zdezorientowana. — Uniósł brew. — Ujmę to tak. — Pochylił się bliżej, obejmując ją całkowicie, i przysunął usta do jej ucha. — Zaopiekuję się tobą i zaspokoję twoje potrzeby, zarówno seksualne, jak i nieformalne, żebym mógł cię związać, ukarać i pieprzyć z czystym sumieniem. — Jego oddech był gorący, głos dudniący, a serce Hermiony podwoiło rytm, a jej piersi uniosły się do góry. — Czy to ma sens? Brzmi bardziej jak ja? — Odchylił się do tyłu, uśmiechając się szeroko, z psotnym błyskiem w oczach. — Nie zrobiłbym niczego bez otrzymania czegoś w zamian. Nie jestem aż tak altruistyczny, Granger.
Jej policzki się zarumieniły, lecz nie przejmowała się tym. Uśmiechnęła się nerwowo i skinęła głową. To rzeczywiście brzmiało bardziej jak on.
— Dobrze.
Uśmiechnął się złośliwie i pocałował ją ponownie, kusząco i zdecydowanie za szybko jak na Hermionę. Stalowe spojrzenie emanowało pożądaniem, zatrzymując się na jej piersiach, gdzie, jak wiedziała, jej sterczące sutki były widoczne przez koszulkę. W końcu odwrócił się do jej szafek, by znaleźć filiżanki.
Hermiona oblizała wargi i odchrząknęła.
— Co mówiła twoja matka? O… no wiesz…
Prychnął i pokręcił głową, szukając herbaty.
— No cóż, była przerażona, oczywiście.
Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Oczywiście — Narcyza Malfoy nigdy by nie chciała, żeby jej ukochany syn, jej jedyne dziecko, poniżył się ze szlamą.
— Wygłosiła mi wykład na temat tego, jak podłe było z mojej strony zbezczeszczenie ukochanej mugolaczki Anglii.
Uśmiechnął się szeroko, odwracając się, by spojrzeć na nią przez ramię.
Hermiona zmarszczyła brwi. Dobrze usłyszała?
— Co?
— Och, myślałaś, że moja matka będzie zła na ciebie? — Parsknął śmiechem i pokręcił głową, wlewając gorącą wodę do filiżanek. — Nie, nie. Na mnie była wściekła, bo nie zachowałem się jak dżentelmen.
Poruszyła się, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
— N-nie rozumiem. Myślałam, że twoja matka mną gardzi.
— Wszystko ci się pomyliło — powiedział i odwrócił się z filiżankami. Wyglądał na dość zrozpaczonego faktem, że miała tylko herbatę w torebkach, a nie w liściach, ale i tak podał jej filiżankę i skrzywił się, gdy zanurzyła torebkę w wodzie. Wzdychając, kontynuował: — Ona myśli, że to ty nami gardzisz.
Wpatrywała się w niego oniemiała, a jej myśli krążyły w chaotycznych pętlach.
— Ale jestem mugolaczką.
— A my elitą czystej krwi — mruknął, przechylając głowę. — Ewoluujemy — a przynajmniej próbujemy. — Sądząc po grymasie na jego twarzy, nie przepadał za herbatą Earl Grey, ale i tak ją wypił. — Moja matka darzy cię ogromnym szacunkiem, Granger, ale jest przerażona, że ją nienawidzisz za to, co ci zrobiła ciotka.
Szpecący napis niemal palił ją w skórę, więc przycisnęła rękę jeszcze mocniej do ciała. Wbiła wzrok w kubek i powiedziała:
— To nie twoja matka to zrobiła. To była… bardzo dziwna sytuacja, którą wolałabym zostawić za sobą.
Malfoy podszedł bliżej, a filiżanka uderzyła o blat z cichym brzdękiem, gdy ją odstawił. Jego dłonie wkrótce głaskały jej ramiona, powoli poruszając się w górę i w dół, a oddech muskał czubek jej głowy.
— Jeśli to cokolwiek znaczy, Granger, przepraszam.
Zerknęła na niego. Zmarszczył brwi, zaciskając szczękę.
— Przepraszam, że byłem tchórzem — mruknął.
Przygryzła wewnętrzną stronę policzka i położyła dłoń na jego piersi.
— Nie mogłeś nic zrobić, nie narażając siebie ani swojej rodziny na niebezpieczeństwo.
Objął jej dłonie na swojej piersi. Długie palce delikatnie naciągnęły rękaw jej bluzki na ramię, odsłaniając wyblakłą bliznę na skórze. Przesunął kciukiem po literach, jego dotyk był lekki jak piórko i hipnotyzujący.
— Ty byś się nie wahała. Rzuciłabyś się do działania.
Hermiona uśmiechnęła się, a jej uszy płonęły.
— Cóż, no wiesz, Gryfoni i tak dalej.
Zanucił, przyciągając jej rękę do ust. Pocałował jej bliznę, nie spuszczając z niej wzroku.
Poczuła mrowienie, a dreszcze przebiegły jej po kręgosłupie. Usta rozsunęły się, a oddech urwał; całował jej blizny, całował obelgę wyrytą na jej skórze i ciele, obelgę, którą ją wyzywał, żeby ją skrzywdzić. Teraz ją całował. Filiżanka w jej dłoni zadrżała i musiała ją odstawić, żeby nie wylać na nich gorącego naparu.
— Wspominanie tamtego momentu, gdy zauważyłem, że leżysz na podłodze — wyszeptał. — Nic wtedy nie zrobiłem i żałuję, że nie mogłem zrobić nic więcej.
— Zrobiłeś wszystko, co mogłeś — powiedziała Hermiona i przełknęła ślinę, a serce dudniło jej w uszach. — Więcej niż powinieneś.
— Nie więcej niż powinienem — powiedział. Przyciągnął ją bliżej, przyciągnął jej ciało do swojego i mruknął: — Będziesz moim deserem, Granger — ociekającym, drżącym, jęczącym… — Jego oddech łaskotał ją w ucho, a żar stawał się niemal nie do zniesienia. — I nie łudź się, że nie dosięgnie cię kara za narażenie się na takie niebezpieczeństwo. Nie dziś wieczorem, nie — będziesz potrzebowała odpoczynku, zanim zrobię coś takiego — ale wiedz, że to nadchodzi.
Słowa spływały na nią jak miód, ale niebezpieczny i trujący; poruszały jej żołądek, spływając w dół. Lędźwie płonęły, wnętrze pragnęło jego dotyku, a kiedy się odsunął, poczuła zawroty głowy z pragnienia.
— Poppy będzie tu lada chwila — rzekł opanowany jak zawsze. — Miła, spokojna kolacja brzmi pysznie, prawda?
Hermiona ledwo zrozumiała jego słowa, tak była sparaliżowana żarem i pożądaniem. Powoli doszła do siebie i z trudem przełknęła ślinę, czując suchość w ustach. Spokojna kolacja z nim? Nie była nawet pewna, czy da radę.
Wsunął ręce do kieszeni i oparł się o kuchenny blat.
— Zrobiłaś to, o co poprosiłem w zeszły weekend? Spisałaś swoje ograniczenia i preferencje?
Hermiona przygryzła wargę i skinęła głową. Spiesząc się, by przynieść listę z biurka, wróciła do kuchni z rozpaloną twarzą. Przyciskając kartkę do piersi, spojrzała na niego.
— Nie zamierzasz mnie osądzać, prawda?
Malfoy przesunął językiem po zębach i skinął głową.
— Domyślałem się, że o to zapytasz. — Wykręcając dłoń w powietrzu, wyczarował kartkę papieru i podał jej ją. — To lista wszystkich rzeczy, które jestem gotów zrobić, i tych, od których stroniłem przez lata. Te są wyblakłe. Te zaznaczone to moje preferencje. — Krzywo się uśmiechnął. — Więc, skoro już pokazałem ci moje, mogę zobaczyć twoje?
Zawahała się, wpatrując się w kartkę papieru w dłoni — listę Malfoya. Była… cóż, o wiele bardziej obszerna niż jej.
Krępowanie (zwykłe i shibari), zabawy z oddechem, obroża, klapsy, kontrolowany orgazm, odgrywanie ról, ostry seks — to były wyróżnione pozycje na liście rzeczy, które gotów był zrobić, a Hermiona poczuła dreszcz na plecach. Żadna z pozycji na liście nie wydawała się zbyt oburzająca, choć przyprawiała ją o dreszcze. Podobne rzeczy zapisała na swojej.
Był gotów poniżyć, ugryźć, zawiesić; był gotów wykonywać dobrowolne i niedobrowolne sceny, porywać, aranżować się w terror; lubił zabawy sensoryczne, wyrywanie włosów, siniaki; lubił totalną władzę i chociaż ten konkretny punkt nie był wyróżniony, tekst nieco pogrubiono. Były tam też pozycje, które sprawiły, że Hermiona mocno się zarumieniła. Plucie, poniżanie, głębokie gardło, seks analny… lista była całkiem, cóż, doświadczona. Ale nie był skłonny do zabawy z krwią ani z nożem, tak jak powiedział, razem z kilkoma innymi rzeczami, które wyblakły na papierze. Podglądanie i poligamia to dwie kolejne, które wyblakły. Ale zazdrość i zaborczość wręcz przeciwnie.
Przełknęła ślinę, a jej twarz pulsowała z gorąca. Trzymając tę kartkę, wiedziała, że powinna czuć się zaszczycona, że zdecydował się otworzyć, pokazując jej swoje mroczne upodobania, ale nie czuła niczego poza zażenowaniem, że, cóż, większość pozycji z tej listy ją intrygowała. Pomimo palącego wstydu, podała mu swoją.
Malfoy przyjął ją z poważną miną, jego szare oczy skrupulatnie przesunęły się po liście; z każdym słowem zdawały się stawać odrobinę ciemniejsze. Nucąc cicho, rozkosznie, skinął głową.
— Bardzo dobrze, Hermiono. Świetnie ci poszło. — Patrząc na nią, kontynuował: — Wydaje się, że do siebie pasujemy. Bardzo dobrze. — Skinął głową w stronę listy, którą trzymała w dłoni. — Przeczytaj ją, pomyśl i zaznacz rzeczy, których nie chcesz robić, a nawet próbować.
Hermiona przygryzła wargę i zrobiła, jak jej kazano, ponownie przeglądając spis. Byli zgodni. Absurdalnie.
— Czy coś wyróżnia się jako stanowcze „nie”? — zapytał po chwili milczenia, a Hermiona pokręciła głową.
— Nie — powiedziała cicho. — Nie… nie od razu.
Prawdę mówiąc, być może byli tak zgodni, ponieważ Hermiona tak naprawdę nie wiedziała, co jej się podoba, a co nie. Wiedziała tylko, że podobało jej się wszystko, co Malfoy z nią do tej pory zrobił, doskonale wiedząc, że w przyszłości może zaproponować coś, co jej się nie spodoba.
Źrenice Malfoya rozszerzyły się, a on sam pochylił brodę, uważnie się jej przyglądając.
— Naprawdę?
Skinęła głową, czując serce bijące zdecydowanie za szybko.
— Więc zgadzasz się na wszystkie te rzeczy? — zapytał niepewnie.
Skinęła głową.
— Tak. Przynajmniej na te… zaznaczone. A inne… cóż, może później o nich porozmawiamy?
Jego spojrzenie się zmieniło, złagodniało i pociemniało jednocześnie, i skinął głową.
— Oczywiście. Dodam do tego twoje preferencje. — Przechylając głowę, dodał: — Więc, dla jasności — zaznaczone rzeczy to rzeczy, które mogę zrobić bez wyraźnej zgody?
Wyraźnej zgody? Jak wiele potrzebował mężczyzna?
— Tak.
Uśmiech, zbyt czarujący, jak na niego, rozciągnął się na jego ustach.
— Doskonale.
Hermiona potrzebowała czegoś, co ją rozproszy. Wzięła głęboki oddech i szybko zajęła się wstawianiem filiżanek do zlewu, mimo że nie skończyła pić herbaty.
— Oglądałeś kiedyś film?
Malfoy uniósł brew i skrzyżował ramiona na piersi, sprawiając, że jego przedramiona wyglądały tak apetycznie.
— Może i przyjąłem do swojego życia kilka mugolskich drobiazgów, ale telewizja? Nie, dziękuję.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo i ruszyła w stronę salonu.
— BBC zrobiło genialną adaptację mojej ulubionej powieści i zawsze oglądam ten serial, gdy jestem chora. To adaptacja książki Jane Austen. Kojarzysz ją?
Malfoy poszedł za nią.
— Cóż, lubię czytać, wiesz.
Jej serce zabiło dwa razy mocniej.
— Tak. — Zachichotała. — Wiem. — Nie zamierzała mu mówić, jak bardzo ją intrygowało za każdym razem, gdy zastawała go czytającego w bibliotece Hogwartu. Był na to zbyt zarozumiały. Wyciągnęła z półki pudełko z Dumą i uprzedzeniem i włączyła telewizor. — Zazwyczaj czytam tylko książkę, ale kiedy jestem zmęczona albo chora, wolę obejrzeć serial. Nie jest tak stary i jest genialny! — Przygryzła wargę i spojrzała na niego. — Czy… obejrzałbyś ze mną? Tylko jeden odcinek.
Malfoy westchnął i zapadł się w sofę. Jego długie ramiona rozłożyły się na oparciu i skrzyżował nogi w kostkach. Sofa wydawała się teraz o wiele mniejsza.
— Tylko jeśli usiądziesz ze mną.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo i założyła włosy za uszy. Włożywszy płytę do odtwarzacza DVD, chwyciła pilota i usiadła obok niego, podwijając stopy. Kiedy intro zaczęło rozbrzmiewać, odważyła się rozsiąść wygodnie, wtulając się w jego bok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)