Tytuł
oryginału i link: Starlight
Autor
oryginału:
MrBenzedrine
Autor
tłumaczenia:
Arcanum Felis
Zgoda na
tłumaczenie:
jest
Fandom: Harry Potter
Para: Dramione
Status: miniaturka
(liczba słów: 11 867)
Gatunek: romance,
drama
Klasyfikacja: M
Opis: Płynąca
prosto z serca miniaturka Dramione. Draco i Hermiona mają tylko światło gwiazd.
To ich jedyne połączenie, dzięki któremu wszystko staje się lepsze. A przede
wszystkim oni stają się lepsi. Czy światło gwiazd pomoże im odnaleźć drogę do
siebie nawzajem?
A&T/N: Autorka
napisała tę miniaturkę dla swojej przyjaciółki, która zachęciła ją do tego
takimi słowami: „Zawsze w tym samym miejscu i w tym samym czasie, ale to zawsze
za sobą tęsknimy. Rozpalamy na nowo stary płomień. Mamy swoje światło gwiazd”.
Ponadto
inspiracją do napisania tej historii był krótki film z serwisu Youtube pt. „Strangers, again”
wyprodukowany przez Wong Fu. Jeżeli chcecie, możecie go obejrzeć.
Autorka
informuje, że tej miniaturki nie powinny czytać osoby poniżej 16 r. ż., ale
tłumaczka uważa, że w sumie nic złego się nie stanie, jeśli na nią zerkniecie.
:)
Oczywiście
Harry Potter nie należy do autorki i dlatego nie ma zamiaru zarabiać na tej
historii.
Przyciągamy
się do siebie jak krople wody, jak planety.
Odpychamy
się nawzajem jak magnesy, jak kolor naszej skóry.
Tite Kubo
And I’m digging down holes without you
Can’t
be on my own without you
I’m
a little bit lost without you
Without
you
„Without You” – Oh Wonder
Czas leczy rany. Tak mówiła jej mama,
gdy była małą dziewczynką i nie rozumiała otaczającego ją świata. Czas był jak
ukojenie, nigdy nie stawał w miejscu, zawsze szedł do przodu, niszcząc wszystko
na swojej drodze. Zwłaszcza miłość.
Ból.
Cierpienie.
Wspomnienia.
— Wszystko przemija.
Nigdy
nie przesuwał się wystarczająco szybko. Nigdy – pomyślała Hermiona Granger,
wsiadając do pociągu do centrum Londynu. Jej palce lekko opierały się na przycisku
otwierania drzwi, na wypadek, gdyby jakiś spóźniony pasażer chciał wskoczyć do
środka.
Ile czasu minęło, odkąd ostatni raz
rozmawiali? Dwa lata? Próbowała sobie przypomnieć, ale wspomnienia mieszały się
w jej głowie. Żałowała, że tego nie zapisała. Wtedy nie rozmawiali zbyt wiele;
krótkie „Witaj” i kontakt wzrokowy. Za bardzo się bała, żeby powiedzieć coś
innego, ale on także nie był zbyt wylewny. Mruknął suche „Cześć” i sekundę
później znikał. Byli jak fale na wodzie, które przypadkiem się dotykały. Kiedyś
zachowywali jak bałwany morskie, które zderzają się ze sobą. Teraz przypominali
dwa pływające nocą po jeziorze jachty. Tylko kiedy nadejdzie ta chwila,
że będą płynęli w tym samym kierunku?
~*~*~*~
Budzi się, sprawdza czas, jęczy.
Jeszcze pięć minut. Nie chce się budzić. Budzenie się oznaczało pustkę.
Budzenie się oznaczało…
Minęło pięć minut. Pustka? Jest. Pusta
butelka po rumie? Jest. Jego serce było gdzieś na podłodze… Och, leżało obok
rumu.
Wstać, umyć zęby, ubrać się. Aktówka?
Zabrana. Nie mógł spojrzeć sobie w oczy. Nie. Nigdy nie patrzył ludziom w oczy,
a zwłaszcza sobie. Jeśli ona nie mogła, on tym bardziej nie mógł tego zrobić.
Naprawdę nie był w stanie tego zrobić, odkąd…
Różdżka? Jest. Portfel? Też go miał.
To ten sam, który dała mu na jego urodziny trzy lata temu. Był wyblakły, zużyty
i prawdopodobnie powinien go wyrzucić, ale nie chciał tego robić. Gdyby to
zrobił, przepadłoby ostatnie wspomnienie o niej, nie dałby rady tego znieść.
Wystarczyło to, że musiał się zmagać z wielkim murem, który urósł między nimi
przez ten długi okres czasu. Nie mógł pogodzić się z faktem, że znowu są dla
siebie obcymi.
Uśmiech? Jest. Draco Malfoy nie mógłby
wyjść z domu bez swojego firmowego uśmiechu. Często rzucał go w jej stronę.
Śniadanie? Nie. W nocy wypił za dużo
alkoholu i obawiał się, że gdyby cokolwiek zjadł, poczułby się jeszcze gorzej.
Pocieszające jednak było to, że dzisiaj nastał piątek. Draco zawsze liczył na
piątki. Zaznaczył kolejny „X” w kalendarzu.
Nawet gdyby zerwała się burza i deszcz
uderzałby w jego duże okno z sypialni, zawsze mógł liczyć na piątek.
Chciał, żeby zobaczyła pęknięcie w tym
wielkim murze, który wyrósł między nimi. Żeby chociaż na chwilę się z nim
spotkała. Cholerny mur. Cholerna pustka. Cholera.
~*~*~*~
Mogła dostać się do pracy, używając
sieci Fiuu. Większość pracowników Ministerstwa tak robiła, ale Hermiona lubiła
szum pociągów, odgłos stukających szyn kolejowych i moment, w którym mogła
nałożyć słuchawki na uszy, by posłuchać swojej ulubionej muzyki odtwarzanej z
walkmana. Wiedziała, że to staromodne, ale przypominało jej przeszłość i lubiła
tę nostalgię. Większość czarodziejów szydziło z mugolskich przedmiotów, ale nie
Hermiona. Stanowiły część jej samej, tak samo jak magia krążąca w jej żyłach:
dwie połówki kompletnego świata.
Padający deszcz rytmicznie uderzał w
okna podmiejskiego pociągu, ale był jedynie szeptem pośród melancholijnej
piosenki granej na gitarze klasycznej. Ich
piosenki. Nie wiedziała, dlaczego narażała się na te tortury co kilka miesięcy,
albo i częściej, ale kiedy było jej smutno, wyciągała z szuflady w kredensie
starą kasetę, którą trzymała pod skarpetkami, i zabierała ją ze sobą do pracy.
Padało także wtedy, kiedy odnaleźli
się ponownie.
Nie chodziło o to, że za nim tęskniła.
Gdziekolwiek się udał, wielka chmura burzowa szalała nad jego głową, niszcząc
wszystko na swojej drodze.
Scena
pierwsza: Spotkanie
I was fine, just a guy living on my own,
Waiting
for the sky to fall.
Then
you called and changed it all, doll
Sarah Smiles – Panic! At The
Disco
— Melinie, cholera jasna! Uważaj, jak
chodzisz, ty cholerny idioto!
Jego głos usłyszała bardzo wyraźnie
pośród tętniącej życiem ulicy Pokątnej, grzmotów na niebie i powolnego szumu
przejeżdżającego w oddali pociągu. Draco Malfoy był swoim własnym, osobistym
niszczycielem.
Zauważyła go po drugiej stronie ulicy,
kiedy szła, trzymając w rękach książki, które chciała oddać do miejscowego
sklepu, usytuowanego tuż za rogiem. Rzuciła zaklęcie, dzięki któremu krople
deszczu odbijały się od grubych tomów, i była skupiona na tym, żeby ich nie
upuścić, ale gdy go usłyszała, zatrzymała się, zapominając o tym, że może
zablokować ruch na chodniku. Jej brwi uniosły się nieznacznie, gdy zobaczyła
znajome blond włosy. Choć nie widzieli się pięć lat, trudno było zapomnieć jego
jasne, charakterystyczne pukle. Jakby jego szyderczy, mocny głos nie
wystarczył. Nie zobaczył jej, gdy obserwowała go, jak podchodził do krawędzi
chodnika i podniósł przemoczoną, oprawioną w skórę książkę z kałuży.
Hermiona nie mogła go usłyszeć, ale odczytała
to, co powiedział pod nosem, z ruchu jego warg. „Pieprzyć to wszystko”.
— Miona?
Miękki, ciepły głos przemówił do niej,
zwracając jej uwagę i zmuszając do odwrócenia głowy w bok. Tuż obok niej na
chodniku, pod parasolem, stali skuleni Harry z Ronem. Zielone i niebieskie oczy
patrzyły w jej kierunku. To Ron ją zawołał.
— Idziesz? — zapytał.
Właśnie wtedy Hermiona zorientowała
się, że wyszła spod dużego parasola. Jej książki były całkowicie bezpieczne,
ale z kręconych włosów kapała woda i niektóre z kosmyków przykleiły się do jej
twarzy. Odwróciła głowę w drugim kierunku i zobaczyła, że mężczyzna rzuca
zaklęcia, dzięki którym mógłby osuszyć swoją książkę. Strony posklejały się ze
sobą i nawet z dala widziała, że atrament się rozmazał. Ta księga wyglądała na
starą. Starą i kosztowną. Dlaczego deszcz zniszczył ten skarb, który posiadał?
Wątpiła, żeby magia w jakikolwiek sposób mu pomogła.
— Chłopaki, idźcie przodem —
powiedziała, uśmiechając się do nich. — Ja… przypomniałam sobie o czymś.
— Przypomniałaś? — zapytał Harry,
wymieniając porozumiewawcze spojrzenia ze swoim rudowłosym przyjacielem. Nie
widzieli arystokraty, ponieważ stali w zatłoczonej części ulicy. Starali się
trzymać blisko siebie, żeby przypadkiem nie zgubić się pośród ludzi pędzących w
sobie wiadomych kierunkach. Zbliżało się Halloween i w sklepach było ciaśniej
niż w różowej garsonce Dolores Umbridge.
— Co sobie przypomniałaś?
Hermiona nie odpowiedziała, tylko
pomachała do nich i przeszła w poprzek chodnika, mieszając się z tłumem. Nie
była pewna, dlaczego to zrobiła — możliwe, że z ciekawości, dlaczego był tak
oburzony zniszczeniem książki, i to wystarczyło, aby przyciągnąć jej uwagę. Nie
zauważając jej, zaczął wycierać boki księgi, przeklinając pod nosem, jak w
ogóle ktokolwiek śmiał go dotykać. Jego blade loki, zazwyczaj zaczesane do
tyłu, a teraz przemoczone od wody, otulały jego twarz niczym aureola — ale
Draco Malfoy nie był anielski. Możliwe, że eteryczny, ale nigdy anielski.
Gniewne spojrzenie rysujące się pomiędzy jego brwiami ustąpiło miejsca
niesmakowi, kiedy zacisnął usta i wyciągnął różdżkę.
— Masz zamiar spróbować ją wysuszyć?
Na deszczu?
Jego szare oczy uniosły się znad
książki, lekko uchylone usta miały wypowiedzieć zaklęcie, ale nie zrobiły tego,
ponieważ ją zauważył. Moment, kiedy ich oczy się spotkały, zapisał się w
gwiazdach. Żadne z nich o tym nie wiedziało, ale to była ta chwila: tkanina ich
rzeczywistości zszywała się ze sobą, ścieg za ściegiem. Wszystko zaczęło się w
tym momencie.
Krople deszczu spływały po nosie
Draco, kiedy uniósł krytycznie brew trzy odcienie ciemniejszą od swoich włosów
i powiedział:
— Och, cudownie. — Sposób, w jaki cedził wypowiadane słowa, był
tylko przykrywką; tak naprawdę cieszył się, że ją widzi. — Hermiona Granger.
Czemu zawdzięczam to… oburzenie?
Jego brwi uniosły się lekko, niczym
orzeł gotowy do odlotu na każdy sygnał strachu od czarownicy stojącej przed
nim. Próbował być arogancki jak ojciec, ale także pełen gracji i opanowania jak
matka. Idealny reprezentant czystej krwi, skażony cieniem wyblakłego znaku na
lewym ramieniu, dobrze ukrytego w rękawie jego zimowej kurtki.
— Upuściłeś swoją książkę —
powiedziała, wskazując zamoczony skrawek w jego dłoni.
— Nie upuściłem jej — mruknął. — Jakiś
idiota wpadł na mnie i wybił ją z mojej ręki.
— Tak czy inaczej — odpowiedziała,
wyciągając się w jego stronę i wkładając mu w ręce swoje wysuszone książki i
przy okazji zabierając jego przemoczoną.
Nie miał wyboru, ponieważ ona po
prostu wyszarpnęła ją z jego dłoni, zanim wytarła tytuł swoimi palcami — Baśnie Barda Beedle’a. Och, to jedna z
jej ulubionych książek! Wyglądała na starszą od kopii, którą posiada i ma
schowaną bezpiecznie w mieszkaniu po drugiej stronie miasta.
— Wydaje się zniszczona.
— Wspaniała dedukcja — zadrwił Draco.
— Cud. Naprawdę jesteś najmądrzejszą czarownicą naszego pokolenia.
Hermiona skrzywiła się.
— Myślałam, że będziesz bardziej
milszy niż kilka lat temu. Ale... — Udała westchnienie. — Masz szansę
udowodnić, że się myliłam. Przypuszczam, że nie mam racji we wszystkim, prawda?
Zmieszanie na jego ostrych
rysach spowodowało, że kąciki jej ust uniosły się nieco.
— Nie wiedziałam, że lubisz książki
dla dzieci.
— Phi.
— To takie… ludzkie.
— Należała do mojej matki… —
powiedział cicho, wciąż ściskając jej książki na całej długości przedramion.
— Należała?
— Ona…
Och. Tak, to prawda. Hermiona niemal
zapomniała. Jak dawno to było? Chyba sześć miesięcy temu?
— Przepraszam — powiedziała szybko,
spuszczając wzrok z zawstydzenia. — Ja… teraz pamiętam. Pisali o tym we
wszystkich gazetach…
— Tak. Między innymi — mruknął,
przechylając głowę na bok.
Zapadła długa cisza, ale nagle
usłyszała jego głos.
— Granger?
— Hmm?
— Czy… zrobiłaś coś z włosami?
Gniewne spojrzenie, które zwykle było
jego znakiem rozpoznawczym, zostało zastąpione czymś innym: poczuciem… spokoju.
Chociaż krople deszczu spadały na głowy obojga, a przechodzący obok ludzie co
chwila uderzali ich w ramiona albo w torby pełne zakupów, żadne z nich nie
zamierzało się ruszyć chociaż o cal; wyglądali, jakby byli wryci w kałużę,
która ich otaczała. Po prostu odpoczywali, stojąc naprzeciwko siebie, jak dwie
fale łączące się ponownie. Życie, status społeczny, przyjaciele, wojna — to
wszystko sprawiło, że podążali innymi rzekami życia. Być może przeznaczenie
spowodowało, że wpłynęli do tego samego basenu. Czas często robił to ludziom,
najczęściej wtedy, gdy zupełnie się tego nie spodziewali.
— Eee… nie. — Pokręciła głową,
uśmiechając się nieśmiało. — Nie licząc deszczówki. A jeśli to o niej mówisz,
to chciałabym zwrócić uwagę, że i twój wygląd zmieniła.
Zaśmiał się. Stojąc na środku ulicy
Pokątnej, przemoczony deszczem, ze zniszczoną książką jego matki, nie mógł się
powstrzymać od chichotu, słysząc jej
żart. To spowodowało, że włosy na jego karku uniosły się, ale nie przeszkadzało
mu to. Szok nie zawsze musiał być negatywny. Odważyła się na niego spojrzeć i
zauważyła, że spogląda na stos jej książek, od którego krople deszczu odbijały
się jak piłki. Rozbawiony uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy
przeczytał głośno:
— Historia
Hogwartu, aktualizacja druga?
— Tak.
Odchrząknęła, gdy chłodny podmuch
wiatru przeleciał przez ulicę i pogłaskał jej odkrytą skórę. Wzdrygnęła się, po
czym kontynuowała:
— Trzecia aktualizacja ukazała się we
wtorek i chciałabym kupić kopię. Te... — Położyła książkę Draco na stosie, po
czym wzięła wszystkie od mężczyzny. — Chciałam dzisiaj oddać.
— Oddajesz swoje książki? Tak po
prostu?
— Tak, Malfoy — odparła, mając ochotę
przewrócić oczami. — Niektórzy z nas nie mają wielkich rezydencji, w którym
mogą przechowywać swoje książki na wieki. Niektórzy z nas muszą zrobić miejsce
na coś nowego. — Jej twarz złagodniała, kiedy zerknęła na jego zniszczoną
książkę. — Możesz iść ze mną — zaoferowała. — Jeśli chcesz. To antykwariat,
oczywiście wiem, że nienawidzisz takich miejsc, ale mam przeczucie, że będziesz
zaskoczony tym, co tam znajdziesz. Może trafisz na wydanie z tego roku, aby
zastąpić tę? N-nie chodzi o to, że myślę, że można zastąpić książkę twojej
matki.
Ugryzła się w język. Głupia. Po prostu głupia. Nie można tak po
prostu zastąpić rodzinnego spadku czymś innym, tylko dlatego, że pochodzi z
tego samego roku.
Kolejny podmuch wiatru spowodował, że
dziewczyna zamknęła oczy, gdy lodowaty deszcz uderzył ją w twarz. Była zła na
siebie, że zostawiła Ronowi i Harry’emu swój parasol. Uniosła jednak powieki,
gdy poczuła na swojej głowie i ramionach ciepły, mimo że przemoczony, płaszcz
zimowy. W tym samym czasie zabrano od niej książki.
A potem ich oczy ponownie się
spotkały, powodując, że nawet deszczowe chmury nie stanowiły zagrożenia. Draco
uśmiechnął się jak podły książę z książek Hermiony, trzymając stos pod pachą.
— W którą stronę?
— Co?
Przewrócił oczami.
— Do antykwariatu, Granger. Nadążaj.
— Chcesz iść? Ze mną? Być widzianym publicznie ze
mną?
Jego uśmieszek złagodniał.
— Jesteś pierwszą osobą, która nie
składa mi kondolencji po odejściu matki i nie wydaje opinii o moim… — Jego oczy
podążyły w kierunku lewego ramienia trzymającego książki. — W każdym razie. —
Odchrząknął. — Jeśli myślisz, że mogą mieć kopię…
Właśnie wtedy Hermiona uświadomiła
sobie, że nie miał na sobie płaszcza, ponieważ ten, który został przerzucony
przez na jej ramionach należał do niego. Oliwkowy szmaragdowy sweter, który
miał na sobie, przylgnął do jego piersi i był bardzo przemoczony. W jakiś
sposób to go uczłowieczyło. Być może dlatego, że zrezygnował z ciepła dla niej.
Dlaczego właściwie to zrobił?
— Czy masz zamiar tak stać i się
gapić, czy może już pójdziemy? — warknął, dając wyraźny sygnał, który
przyciągnął jej uwagę.
— Racja.
Wyprostowała ramiona i owinęła kurtkę
mocniej wokół twarzy. Pachniała liśćmi herbaty, mięty pieprzowej i nutą
pergaminu. Och, dlaczego wyczuwała zapach pergaminu?
— Um… tędy.
Skinęła głową w kierunku przeciwnej
strony ulicy. Tam, skąd przyszła. Ale tym razem jej stopy zeszły z chodnika na
bruk i nie była sama. Inna para nóg szła tuż obok, dotrzymując kroku, spiralnie
w dół, po raz kolejny razem weszli do tej samej rzeki.
~*~*~*~
— Panie Malfoy?
Słowa. Ktoś mówił. Nie będzie zawracał
sobie tym głowy. Jego palce przejechały po okładce, po wypukłej skórze i
głęboko wyrytym tytule Baśnie Barda
Beedle’a, zanim włożył książkę do torby.
— Panie Malfoy. Wzory. Czy zgadza się
pan na to?
Pieprzyć wzory. Pieprzyć je wszystkie.
Dlaczego kilka dni musi być gorsze od innych? Dlaczego dzisiaj to jeden z tych
dni? Kurwa.
Noszenie tej cholernej książki przy
sobie nie przyniosło niczego dobrego. Ale to jego nawyk. Zawsze miał przy sobie
kopię należącą do jego matki, nawet gdy był dzieckiem. Kiedy poszedł do
Hogwartu. I nawet tego dnia, gdy ją zniszczył. Gdyby nie był taki nieostrożny…
głupotą było nosić ją ze sobą. Być może nigdy nie będzie siedział, słuchając
rzeczy, o które nie dbał, tęskniąc za kimś, kto nim się nie przejmował. Nigdy
więcej.
— Panie Malfoy?
— Tak — mruknął z goryczą, chowając
książkę do torby i prostując się. — Wygląda świetnie, Jameson. Wspaniała
robota. — Okropna robota. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego? Jak świat może się
kręcić, kiedy wszystko rozpada się pod jego stopami? — Niech Bolt wyśle mi
ostateczny prototyp. Muszę iść.
— Oczywiście, panie Malfoy.
~*~*~*~
Praca wydawała się uciążliwa, nie na
miejscu. Normalnie rzuciłaby się na nią, ale dzisiaj złapała się na tym, że
czytała na jedno zdanie kilka razy. Czy osiągnęła coś, biorąc tę pracę? Czuła
się tak, jakby zmierzała do nikąd. Mówiła sobie, że robi postępy, ale… czas
upływał, a ona nadal była w swoim ciasnym biurze. Minuty wydawały się
godzinami, a godziny dniami. Dusiła się, skupiając na zachowaniu się tak, jak
na bohaterkę wojenną przystało. Ale to W.E.S.Z. było dla niej najważniejsze.
Nie mogła z niego zrezygnować. Nie teraz. Nie po tych wszystkich latach, które
poświęciła na uzyskanie zgody przez Ministerstwo na utworzenie odrębnego
oddziału zajmującego się jej działalnością.
To ją pasjonowało. Mogła wstawać
każdego poranka i wcześnie przychodzić do pracy. Teraz liczyła minuty do
szóstej, kiedy to wreszcie stąd wyjdzie.
Nigdy nikomu nie powiedziała o swoim
zamiłowaniu do tej inicjatywy. Harry najprawdopodobniej by zrozumiał, ale był
bardzo zajęty Biurem Aurorów, Ron swoim sklepem, a Ginny quidditch… wszyscy
zajmowali się tym, co kochali. Spełniali się w swoich pasjach. Ale co było
pasją Hermiony? Tak naprawdę nie była pewna. Myślała, że to W.E.S.Z., ale…
dlaczego czuła taką pustkę?
Dni zawsze mieszały się w jeden
podczas tygodnia pracy, ale w piątek wiedziała, że w tym zaciemnionym świecie
pojawia się światełko nadziei. Właśnie dlatego, gdy na zegarku zobaczyła
siedemnastą pięćdziesiąt dziewięć, zaczęła się pakować. O osiemnastej była już
za drzwiami i zmierzała w stronę windy.
Poślizgnęła się na piętach, kiedy
wyszła z windy i przeszła w kierunku kominka. Serce podeszło jej do gardła.
Wszystko, co musiała zrobić, to wrócić do domu, zjeść obiad, a potem… potem
będzie mogła popatrzeć na gwiazdy. To wszystko, co kiedykolwiek chciała zrobić.
Dom. Zjeść coś. Planetarium. Gwiazdy.
Musiała zobaczyć gwiazdy tej nocy.
~*~*~*~
Bardzo dzisiaj pada. Dlaczego tu
zawsze pada? Czy pogoda nie ma nic lepszego do roboty? Albo to podły nastrój
Draco sprowadził go na ziemię, jakby był nordyckim Bogiem Gromu? Nie był
świadomy, dokąd nogi go poniosły, dopóki nie stanął przed szeroką, zaokrągloną
ścieżką.
Rozprostować nogi i ramiona. Rozluźnić
mięśnie. Biec.
To wszystko Draco robił każdego
wieczoru. Słońce czy deszcz, zawsze biegał szlakiem w lesie za Malfoy Manor,
który przebiegał wzdłuż ogrodu. Był przeznaczony do spacerów zakochanych par,
co wydawało się dość powszechnym zjawiskiem, ale teraz te same ścieżki stały
się osobistą trasą Draco. Bieganie było lekcją bólu. Bieg pomagał zachować jego
adrenalinę w ryzach. Bieganie. Dobry sposób na stres, prawda? Biegał, by uciec
od swoich problemów. Biegał, aby utrzymać wszystkich na wyciągnięcie ręki. Nie
mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz odezwał się do ojca. Albo do jakiegoś
człowieka spoza firmy. No dobra, pewnego dnia zamówił mugolskie żarcie na wynos, ale nigdy
do tego się nie przyzna.
Jego stopy dotknęły podłoża i zaczął
wdychać powietrze przez usta i nos. Z każdym wdechem jego żołądek się
rozluźniał, a z każdym wydechem, zaciskał. Z każdym oddechem uspokajał się, od
pulsu na szyi, poprzez powolne ciepło rozprzestrzeniające się w jego nogach, do
szelestu wiatru w uszach. Krople deszczu powoli spadły na jego głowę. Wiedział,
że mógł użyć jakiegoś zaklęcia, aby nie zmoknąć, ale on wolał rozkoszować się lodowatymi
kropelkami wody, które uderzały go mocno w twarz, spadając w rytmie bicia jego
serca. Każdy podmuch zimnego wiatru wstrząsał jego ciałem, ale uwielbiał to.
Uwielbiał cały ten wstrząs. Zasłużył na to. Merlinie, tak bardzo zasłużył.
Ile czasu minęło od ich ostatniego
pocałunku? Trzymania się za ręce? Nawiązywania kontaktu wzrokowego w tym samym
momencie?
Jego biały T-shirt przykleił się do
piersi, a sportowe spodenki wydawały się takie ciężkie.
Biegnij. Biegnij szybciej. Zapomnij o
niej. Zapomnij o niej. Zapomnij o niej. Ona o tobie zapomniała.
Draco nie zauważył kamienia, który w
ułamku sekundy brutalnie go zatrzymał — potknął się o niego, zajęczał i upadł.
Ból. Kurwa, tak bardzo boli. Czy to
krew? Tak. To krew. Po prostu kapie z jego kolana. Potłuczony łokieć. Nic mu
nie będzie. Wstań. I robi to. Deszcz zmył krew z dłoni, a po upadku wrócił do
biegu, nie pozwalając, żeby ból nim zawładnął. Właśnie to prawdziwy Malfoy
robił w sytuacjach kryzysowych. Ignoruj
ból. Ukryj go głęboko. Nowa butelka rumu czekała na niego w jego pokoju.
I jego serce. Kurwa, jeśli jego serca
nie było tutaj, to w jaki sposób biegał? Co tak dudniło w jego piersi,
utrzymując tempo razem z nogami?
Żal. Tak, to właśnie to.
Scena
druga: Pogoń
You're the one I wanna chase
You're
the one I wanna hold
I
won't let another minute go to waste
I
want you and your beautiful soul
Your
beautiful soul, yeah
Beautiful Soul — Jesse
McCartney
— I wtedy mu powiedziałem: Śmiało!
Wyzywam cię. Zrób mi dzień, ty pokryty szlamem palancie! — opowiadał Blaise,
podnosząc butelkę piwa kremowego ze stołu, wywijając nią jak mieczem albo
pałeczką.
Draco nie był pewien, jednak miał
świadomość tego, że zbliżała się ósma i powinien być gdzieś indziej.
— Och, hahaha, Blaise, jesteś
niemożliwy! — Pansy zachichotała w dłonie, jednocześnie uderzając mężczyznę w
ramię.
Ta dwójka non-stop ze sobą flirtowała
i to doprowadzało Draco do szału. Nie tylko on był tym zirytowany; Goyle
spojrzał na swój kufel, próbując ukryć czerwoną twarz. Wszyscy wiedzieli, że
podkochuje się w Pansy, która w tym momencie łamała mu serce. Draco sięgnął po
zimowy płaszcz, wiszący na krześle, ale gdy jego palce dotknęły materiału,
usłyszał odgłos stawianego na stole piwa i odwrócił się do przyjaciół.
— Wybierasz się gdzieś? — zapytał
Blaise, wpatrując się w przyjaciela sceptycznym wzrokiem.
— Chyba nie spodziewałeś się, że
spędzę z wami cały wieczór, prawda? Powinienem być gdzie indziej.
Draco uśmiechnął się, sięgając za
siebie po płaszcz. Ułożył go na kolanach i zaczął przeszukiwać kieszenie. Oczywiście
znalazł to, czego szukał — portfel. Rzucił na stół dziesięć galeonów i spakował
resztę do kieszeni.
— Wypijcie za mnie, panowie.
— Przepraszam, Draco. Jestem kobietą —
powiedziała Pansy, marszcząc nos.
— Jeżeli tak uważasz — zażartował,
schylając głowę, kiedy widelec prawie uderzył go między oczy.
Wszyscy przy stole ryknęli śmiechem.
Nawet Goyle lekko się uśmiechnął.
— Gdzie idziesz? — zapytał znowu
Blaise.
Draco nie chciał z nim dyskutować.
Wstał od stołu, włożył ręce do kieszeni, a chwili zapiął płaszcz z przodu.
— Hej! — Przyjaciel zawołał go, kiedy
odszedł. — Draco, mówię do ciebie, kumplu!
— Tak, jak mówiłem! — krzyknął Draco
przez ramię, posyłając w kierunku przyjaciół swój firmowy uśmieszek. — Gdzieś.
Pomachał do nich ręką, popychając
drzwi wejściowe do Trzech Mioteł i znalazł się pod gołym niebem. Dzisiaj nie
padało, za co był bardzo wdzięczny. Wystartował szybko i ruszył sprężystym
krokiem ulicami Hogsmeade’a. To nie był przypadek, że jego przyjaciele zabrali
go do baru, znajdującego się blisko ulicy, na której powinien dziś być. Jako
Ślizgon potrafił sugerować innym, co powinni robić i dzisiaj jego ofiarą padł
Blaise. Miał nadzieję, że późnym wieczorem będzie nią Granger.
Nie podobał mu się pomysł pójścia do
Herbaciarni u pani Puddifoot, jednakże Hermiona zaproponowała, żeby to właśnie
tam się spotkali na kilka dzbanków przed pójściem do Tomów i Zwojów na
poszukiwanie Baśni Barda Beedle’a. Wydanie z siedemnastego wieku miało zastąpić
to, które od cholernego miesiąca było osuszane. Draco wiedział, że mógłby
poprosić skrzata o sprowadzenie książki, ale… ten czas spędzony z Granger… był
po prostu zabawny. Nigdy nie wykorzystywała jego Mrocznego Znaku przeciwko
niemu, tak jak mógłby się tego spodziewać. W rzeczywistości w ogóle o nim nie
wspominała. Granger nie traktowała go jako byłego Śmierciożercę, ale jak
człowieka. Śmiała się z jego żartów, nawet jeśli dotyczyły jej samej i często
sama żartowała z taką zaciekłością, że Draco zwykle przegrywał te słowne
pojedynki. Nigdy nie przestała próbować znaleźć nowej książki w miejsce tej
zniszczonej. Jej determinacja nie ustąpiła nawet wtedy, gdy po przeszukaniu
pięciu księgarni ich wysiłki nie przyniosły żadnego rezultatu. Nie oczekiwała
po nim tego samego co inni. W jej towarzystwie nie musiał manifestować swojej
wyższości i udawać kogoś innego.
Nie
musiał, ale chciał.
Wpadnięcie tego dnia na nią przypominało trochę dla Draco zapalającą się w
głowie żarówkę. Było tak ciemno i ponuro, zanim pojawiła się w jego życiu, ale
teraz z dnia na dzień świat stawał się coraz bardziej kolorowy. Ona widziała
świat inaczej — jako miejsce pełne doświadczeń i opowieści, podczas gdy Draco
widział budynki, ludzi i przestrzeń między nimi.
Była tam, siedziała na zewnątrz,
ubrana w czerwony wełniany płaszcz z guzikami wielkości pięści dziecka, które
były zbyt obrzydliwe i zbyt duże do tego stroju. Wyglądał na ręcznie robionego
i zapewne tak było. Często mówiła o Molly Weasley, która robiła na drutach i
szyła dla przyjaciół i rodziny ubrania, później będące prezentami świątecznymi.
W ubiegłym tygodniu nosiła asymetryczny, cytrynowy beret, który powodował, że
końcówki jej włosów miały słoneczny odcień, a kiedy jej o tym powiedział,
odpowiedziała mu szkarłatnym rumieńcem. To był bardzo dobry dzień.
Gdy podszedł bliżej, zauważył, że po
drugiej stronie stołu stoi kubek gorącej herbaty. Popatrzył na unoszącą się
parę, zanim odsunął krzesło i usiadł naprzeciwko kobiety, mamrocząc pod nosem
„Witaj”.
— Cześć.
Uśmiechnęła się do niego, prostując
się na krześle i przysuwając do stołu. Jej palce, ubrane w rękawiczki, owinęła
wokół filiżanki, kiedy podniosła ją i upiła niewielki łyk.
— Mmm… mówiłeś, że lubisz miód,
prawda?
— Tak — odpowiedział, pozwalając, żeby
jego kąciki ust uniosły się do góry, tworząc lekki uśmiech, a potem sam napił się
gorącego napoju.
Herbata była słodka, jak cukrowe
pióra, ale jednocześnie delikatna, jak rozwodniona lemoniada. Znacznie lepsza
od Ognistej Whisky, którą pił wcześniej. Próbował stłumić jęk zadowolenia, ale
on i tak wydobył się z jego ust w postaci mgiełki powietrza. Towarzyszył temu
dźwięk, który brzmiał, jakby mężczyzna odchrząknął, i zaszydził:
— Kto ubierał ciebie dzisiejszego
wieczora? Królowa?
Hermiona pokazała mu język, zanim
odparowała:
— Jesteś po prostu zazdrosny, że nie
ty tego dokonałeś.
— Myślę, że zarumieniłabyś się, gdybym
to zrobił — odpowiedział z przymrużeniem oka.
Och, i znowu na jej twarzy pojawił się
rumieniec, wspinając się na skórę od szyi aż do całkiem małych policzków. Tak,
widok zawstydzonej Hermiony Granger był tym, do czego dążył każdego tygodnia.
Na początku robił to, żeby się nad nią pastwić. Ale teraz… teraz to było coś
innego. Coś bardziej… osobistego.
Słuchał, jak chrząknęła, i śledził
wzrokiem drgające palce, kiedy poruszona odstawiła filiżankę na spodek.
—
Więc… jakieś postępy w tym tygodniu? Ze znalezieniem książki?
Radosny
uśmieszek Draco się poszerzył.
—
Nie.
Nie dlatego, że chciał ją odszukać na
własną rękę, bez pomocy kobiety. Jakaś jego część obawiała się znalezienia
baśni. Co zrobi, jeśli ona nie będzie chciała kolejny raz z nim rozmawiać? Co
jeśli ona kierowała się po prostu litością? Oprócz dwóch kumpli ze Slytherinu,
którzy znali go przed wojną, tylko ona okazała mu coś w rodzaju dobroci. Nawet
kiedy jego matka umarła. Tak, usłyszał wiele dziwnych kondolencji. „Przykro mi
z powodu twojej straty. To wszystko, co mogliśmy zrobić. Ona jest teraz w
lepszym miejscu”. Zawsze słyszał takie teksty. Lepsze miejsce? Pochowanie w
rodzinnym grobowcu ma być „lepszym miejscem”? Draco nigdy nie myślał zbyt wiele
o zaświatach. Wszystko, co wiedział, działo się tu i teraz. I właśnie teraz, co
brzmiało bardzo tajemniczo, zauważył Gryfonkę, która uśmiechała się do niego z
takim uporem, że aż uniósł brwi i zapytał:
— Co? Mam coś na zębach?
Hermiona pokręciła głową.
— Nie. Twoje zęby są bardzo czyste. I
białe. Jak to możliwe, że są tak białe? Używasz jakichś zaklęć czy…? —
Pochyliła głowę. — Przepraszam. Moi rodzice są dentystami. Zawsze jestem pod
wrażeniem dobrej higieny jamy ustnej.
— Gdybym nie znał cię lepiej, wziąłbym
to za komplement — zażartował, a jego uśmieszek zmienił się w uśmiech.
Znowu odchrząknęła i odparła:
— Nauczono mnie, żeby mówić komplement
lub dwa w ciągu dnia.
— Tak, ale mnie? — zapytał. — Czy to nie jest wbrew kodeksowi moralnemu,
którego trzymają się Gryfoni?
Posłała mu smirk godny jego własnego.
— Jesteś jedynym, który mówi o
moralności. Powiedz mi, gdzie zostawiłeś swoją?
— W Biblii, w mojej szufladzie. —
Pochylił się nad stołem. — To nikomu nie przyniosło zbyt wiele dobrego.
Przewróciła oczami.
— Typowi Ślizgoni; patrzycie na
korzyści, jakie można odnieść, zamiast wziąć życie za rogi i nim pokierować.
— Typowi Gryfoni; myślą, że mogą
kontrolować sposób, w jaki działa świat. Czy naprawdę myślicie, że macie
cokolwiek do powiedzenia w życiu?
— O tak.
— Dlaczego?
— Siedzę tu, pijąc z tobą herbatę,
prawda? I nawet, gdy wszyscy mówią…
Zatrzymała się, uświadamiając sobie
swój błąd. Draco napiął się, odstawiając herbatę na stół, nagle poczuł gorycz w
ustach.
— No dalej — sprowokował. — Co wszyscy
mówią?
— To nie ma znaczenia.
— Oczywiście, że ma. — Pochylił się do
przodu. — No dalej, Granger. Masz szansę. Powiedz mi bardzo szczegółowo o tym,
jak to jestem zdemoralizowany. Jestem pewien, że od początku chciałaś to
zrobić. Dziwię się, że jeszcze nie zaczęłaś tego tematu. Założę się, że to
strasznie irytuję twoją świętoszkowatą stronę.
— Draco, to nie fair.
Poczuł skurcz żołądka. Nigdy nie
mówiła do niego po imieniu. Nawet wtedy, gdy zaczęli się ze sobą spotykać.
Jeśli używała go podczas dawania mu bury, zawsze miał wrażenie, że „Draco"
w jej ustach brzmi tak, jakby szeptała modlitwę. To podrażniło jego uszy,
dotarło do jego płuc. Język nagle zrobił się bardzo ciężki, a nogi miał jak z
waty. Gdyby chciał odejść od stołu, nie mógł.
— Dlaczego to nie jest fair? — zapytał
powoli.
— Ponieważ — odpowiedziała, wdychając
wieczorne powietrze. — Ja nie przejmuję
się tym, co myślą inni. I bardzo mnie
cieszy twoje towarzystwo.
Draco zamrugał.
— Naprawdę?
— O tak. — Uśmiechnęła się. Hermiona
sięgnęła na dół po swoją torebkę, którą trzymała blisko stóp, i nagle położyła
ją na stole. W środku znajdowała się oprawiona w skórę książka ze zużytymi i
żółtymi stronami, jednak dalej łatwo ją rozpoznał.
Zamrugał ponownie.
— To samo wydanie — powiedziała,
kładąc wolumin naprzeciwko mężczyzny. — Możliwe, że użyłam swojego statusu w
Ministerstwie i pociągnęłam za kilka sznurków…
Serce Draco zamarło w piersi, a gardło
ścisnęło. Brakowało mu tchu. Wszystko, co mógł zrobić, to patrzeć na nią i
księgę z mieszaniną adoracji i zmartwienia rysującą się na jego twarzy.
— Nie podoba ci się? — spytała,
marszcząc brwi, kiedy ponownie wzięła tom do ręki i zaczęła go oglądać. —
Myślę, że jest w idealnym stanie, biorąc pod uwagę fakt, że jest bardzo stary.
Poprzedni właściciel miał go w swoim zbiorze przez prawie wiek…
— Jest znakomity — mruknął,
przerywając jej. Jego wzrok spoczął na książce, którą trzymała w dłoniach. —
To… to najmilsza rzecz, jaką ktoś kiedykolwiek dla mnie zrobił. Naprawdę. Ja… —
Przełknął formującą się w gardle gulę i przygryzł wnętrze policzka. — Ty…
dziękuję ci. — Wyciągnął rękę. — Mogę?
Jej grymas zastąpiła ulga.
— Oczywiście. To twoja książka. Rób z
nią, co chcesz.
Podała mu wolumin, a gdy go od niej
odbierał, ich kciuki zetknęły się ze sobą. Nieznacznie. Niewinnie.
Całkowicie niezamierzone, ale to
spowodowało ciepłe mrowienie wzdłuż kręgosłupa Draco. Spojrzał na oprawę,
rozwiązał skórzane zapięcie i otworzył księgę, czując zapach starego pergaminu
i atramentu. I nagle to do niego dotarło.
— Cholera, Granger. To musiało
kosztować fortunę. Ile mam… przecież ty nie masz środków, żeby sobie na to
pozwolić.
Machnęła ręką, jakby odrzucała jego
słowa.
— Ministerstwo płaci bohaterom
wojennym wiele pieniędzy za to, że po prostu kręcą się w pobliżu i wykonują
dobrze swoje obowiązki. Miałam trochę pieniędzy przeznaczonych na czarną godzinę — powiedziała, wskazując
głową książkę.
— Nie. — Draco potrząsnął głową. — Nie
będziesz za to płacić. Ile jestem ci winien?
Położył wolumin na stole i sięgnął do
kieszeni po saszetkę na monety. Kiedy ją wyjął, usłyszał cichy chichot.
Zmrużył oczy.
— Z czego się śmiejesz?
— Saszetka? — Teraz na dobre się
roześmiała. — To trochę staroświeckie, nie sądzisz?
— Phi — szydził z niej. — Nie wszyscy
czują potrzebę porzucenia swojego dziedzictwa.
— Cóż, chociaż trochę — zauważyła. — W
końcu… nie byłbyś tutaj ze mną, gdybyś chociaż trochę go nie odpuścił. — Urwała
i popatrzyła ponad księgą, zaciskając wargi. — Przypuszczam, że skoro masz, co
chciałeś, nie będziesz chciał więcej mnie widzieć.
Klatka piersiowa Draco napięła się
mocno.
— Dlaczego tak myślisz? — szepnął
spokojnie.
— Myślę, że odpowiedź jest oczywista.
Draco spojrzał na książkę pośrodku
stołu, na swoje drżące dłonie, a potem na Hermionę.
— Nie dla mnie.
Spojrzała w górę i ich oczy się
spotkały.
— Co to znaczy?
— To znaczy… — Przełknął ponownie
ślinę i pokręcił się na krześle. — To znaczy… — Spojrzał na swoją saszetkę. —
Jeśli nie chcesz, żebym ci oddał pieniądze…
— Nigdy tego nie powiedziałam.
— Wtedy — zignorował ją. — Pozwolisz
mi zapłacić w inny sposób.
Kolejny rumieniec w kolorze jej
płaszcza pojawił się na twarzy Hermiony i sięgnął aż do uszu, które także
przybrały kolor tego ohydnego płaszcza.
— O-och? — Teraz to ona poruszyła się
na krześle. — A… hmm… jak… co masz na myśli?
— Na początek coś do picia. — Pozwolił
sobie na uśmieszek. — I nie mam na myśli większości tych słabych drinków. Nie
dlatego, że nie jestem fanem, bo oczywiście jestem. — Wyciągnął się w kierunku
kobiety i objął jej dłoń swoją. — A potem, może obiad? Nie wiem jak ty, ale ja
umieram z głodu. A ty, oczywiście nie bierz tego do siebie, wyglądasz na trochę
głodną.
Hermiona spojrzała na swoją dłoń,
zamrugała, a potem uśmiechnęła się do niego.
— O tak.
~*~*~*~
Stopy Draco odbijały się od żwiru, gdy
biegł czwartą milę. Pot błyszczał na jego skórze, pomimo marznącego deszczu.
Płuca go paliły. Kolana zdrętwiały. Wszystko, co chciał zrobić, to wrócić do
domu i upić się nową butelką rumu, dopóki burza w jego umyśle nie ustąpi.
Nie, powiedział sobie. Przebiegnie
kolejną milę. Wypoci to. Umyje się. Ubierze. Popatrzy na gwiazdy. Rum może
poczekać.
~*~*~*~
Planetarium Longbottoma mieszczące się
na skraju Hogsmeade zostało otwarte dwa lata temu. Jego fundatorami byli
Neville, Harry i kilka innych osób, których rodziny zostały dotknięte wojną.
Właśnie zbierano pieniądze na oddział zamknięty Janusa Thickeya i na wycieczki
szkolne (bezpłatne) dla uczniów Hogwartu, którzy odwiedzali Hogsmeade. Hermiona
chciała, żeby to wypadło wiarygodnie, ale zajęła się tym, gdy jej
stowarzyszenie WESZ stało się departamentem.
Wciąż jednak wracała, gdy zostało
ukończone. I wtedy to się stało.
— Witaj.
— Cześć.
Nie rozmawiali od dnia otwarcia. Nie
odkąd pierwsza gwiazda zamigotała na suficie Wielkiej Sali w Hogwarcie.
Czasami myślała, że widziała go tutaj.
Kilka razy miała pewność, że tak było. Nie w tym samym miejscu. Nie w tym samym
czasie. Przychodziła wtedy albo odchodziła, ale nigdy nie mogła przeoczyć
platynowych blond włosów i szarych oczu, które na nią nie patrzyły. Zawsze
gdzieś indziej. Albo na kogoś innego. Ale nigdy na nią.
W tym miesiącu zidentyfikowali wiele
gwiazdozbiorów widocznych na nocnym niebie. Piękno tego miejsca polegało na
tym, że nie trzeba było siedzieć na krześle, tylko na trawie, owijając się
kocem, za rzędami krzeseł, i obejrzeć prezentację, jakby naprawdę byli pod
rozgwieżdżonym niebem. Właśnie tak zawsze Hermiona robiła. Pomijając koc.
Kładła się na trawie, chowając ręce za głowę, i po prostu patrzyła. Czuła, że
mogłaby tak spędzać wszystkie dni. Nikt nie obserwował każdego jej ruchu. Nie
musiała tonąć w pracy. Nie… bolało jej serce.
Tutaj czas zdawał się biec inaczej.
Podobnie jak różnice czasu w całym wszechświecie. To, co w biurze wydawało się
godzinami, tutaj było minutami. Przyjemna dla ucha muzyka towarzyszyła
prezentacji, tworząc przyjemny nastrój. Czasami zasypiała i budziła się
przykryta ciepłym kocem. Zakładała, że to ktoś z personelu stara się, aby
wszystkim było wygodnie. Czasem jednak koc pachniał liśćmi herbaty, miętą
pieprzową i… pergaminem. Zastanawiała się…
Tej nocy nie chciała zasnąć. Na dzisiejszy
wieczór zaplanowano dwie prezentacje i bardzo jej zależało, żeby nie przysnąć
na pierwszej dotyczącej Gwiazdozbioru Smoka. Znała wszystkie fakty, nawet te
spektakularne, ale przyjemny głos lektora sprawiał, że gwiazdy tańczyły nad
głowami oglądających i wprowadzały ich do nowej rzeczywistości.
— Gwiazdozbiór Smoka jest ósmą co do
wielkości konstelacją na nocnym niebie, zawierającą dziewięć gwiazd ze znanymi
planetami i bardzo dobrze znanym katalogiem Messiera w galaktyce soczewkowatej.
Soczewkowata,
tak jak jego postura. Przestań. Nie jesteś tutaj, aby o nim myśleć.
— Konstelacja Draco w mitologii wiąże
się z greckim mitologicznym smokiem, Ladonem, który strzegł złotych jabłek w
ogrodzie Hesperyd. Złota jabłoń była prezentem dla Hery, kiedy poślubiła Zeusa.
Zasadziła drzewo w ogrodzie na górze Atlasa i kazała córce Atlasa,
Hesperydzie, pilnować go. Umieściła tam także smoka Ladona, po to, aby
Hesperyda nie mogła zerwać żadnego jabłka z drzewa.
Cóż,
to brzmiało bardzo prawdziwie. Strzegący. Tak jak on.
— W niektórych wersjach mitu Ladon
miał sto głów i był dzieckiem potwora Tyfona i Echidny, pół-kobiety, pół-węża.
Powiedział:
wąż? Jak trafnie.
— Herakles został poproszony, żeby
ukraść kilka złotych jabłek z drzewa. Zabił Ladona zatrutymi strzałami i wziął
jabłka. Zasmucona śmiercią smoka Hera umieściła jego wizerunek na niebie pośród
konstelacji. Smok jest zazwyczaj owinięty wokół Bieguna Północnego z jedną
stopą Heraklesa na swojej głowie.
Hermiona słuchała uważnie o świetle
gwiazd w tym pięknym wszechświecie. On był tak samo gorący jak światło gwiazd,
oświetlał jej duszę. Jego serce było zakazanym owocem, strzeżonym i
poszukiwanym. Ale nie było ze złota. Może… pozłacane. Ładne na zewnątrz, ale w
środku… nawet bardziej. Bardziej realistyczne. Trudne do pokochania, ale
możliwe, prawda?
Scena
trzecia: Miesiąc miodowy
Baby, tonight's the night I let you know
Baby,
tonight's the night we lose control
Baby,
tonight you need that, tonight believe that
Tonight
I'll be the best you ever had
Tonight — John Legend
You know better babe, you know better babe,
Than to look
at it, look at it like that.
Jego ręce zsunęły się na krągłości jej
bioder, a wargi przysunęły się do ucha, kiedy wyszeptał jak modlitwę:
— Powiedz to jeszcze raz.
Palce wokół jej bioder zacisnęły się
mocniej, gdy chwycił materiał spódnicy i podciągnął w górę.
— Ja… pragnę cię.
Ręce owinięte wokół jego szyi
przesunęły się do blond włosów, podziwiając ich jedwabistość. Był mieszanką
delikatności i siły, kiedy kołysał nimi w rytm cichej muzyki. Ci, którzy go
widzieli, opowiadali, że jest zimny, jak śnieżyca. Lodowaty. Ostry. Bardzo
zimny. Ale nie dla niej. Był jak błyskawica uderzająca w piasek. Piękna, gorąca
w dotyku, idealna. Był ogniem i zniszczeniem, i tlącym się kawałkiem jej
determinacji. Momentalnie mógłby ją spalić, gdyby nie była ostrożna.
You know better babe, you know better babe,
Than to talk
to it, talk to it like that.
— Chodź ze mną do domu.
— Ja…
Jego wargi opadły na jej szyję, co
spowodowało, że cicho zamruczała.
— Nie powinnam.
Don't give it a hand, offer it a soul
Honey, make
this easy.
Leave it to
the land, this is what it knows
Honey, that's
how it sleeps.
— Według ciebie — zakpił. Zawsze
tak robił. — Proszę… Hermiono.
Jej imię wypływające z jego ust
było jak kwas niszczący duszę i jednocześnie robiący miejsce dla niego, aby
skorodować serce.
— Sprawię, że nie będziesz tego
żałowała.
Don't let it in with no intention to keep it
Och, nie miała żadnych wątpliwości.
Nie chodziło o to, że spędziła trzy ostatnie noce zwinięta na jego kolanach,
całując go w jej salonie, dopóki obojgu nie brakło tchu. Jasne, może jej
koszula leżała wczoraj na podłodze. Tak, więc miał wczorajszą noc. Ale to, o co
prosił, było czymś… więcej.
Jesus Christ!
Don't be kind to it.
Czy to nie za wcześnie? Wydawało się,
że dopiero wczoraj siedzieli na zewnątrz herbaciarni, ale czas tak szybko
przeniósł się do teraźniejszości. Spalił drogę w tunelu czasoprzestrzennym.
Minęło już sześć miesięcy. Sześć miesięcy randek, rozmów i spotkań z
przyjaciółmi. Sześć miesięcy na księżycu czasu, który połączył ich jak dwie
uderzające w siebie fale, mogące się mieszać i łączyć. Ale czy to już czas? Czy
była gotowa na następny krok?
Honey don't feed it - it will come back.
Hermiona rozejrzała się po swoim
salonie, poczynając od gramofonu, który podarował jej ojciec na dwudzieste
pierwsze urodziny, poprzez talerze starannie ułożone w zlewie, do Draco, który
patrzył na nią swoimi srebrnymi tęczówkami. Dlaczego zgodziła się z nim
tańczyć? Wiedziała, że to zawsze rozpala w nich ogień. Ciała łączyły się w
jedno. Skóra dotykała skóry. Niewinność została zastąpiona napięciem
seksualnym.
You know better babe, you know better babe,
Than to smile
at me, smile at me like that
— Proszę? — zapytał ponownie, a jego
usta uniosły się ku górze w uwodzicielskim uśmiechu.
— Słuchaj, ty — szepnęła, uśmiechając
się lekko. — Panie grzeczny.
You know better babe, you know better babe!
Than to hold
me just, hold me just like that.
Powoli dotknął nosem jej nosa. Drwiąco.
— Chciałbym ci pokazać, jak
niegrzeczny mogę być. — Przygryzł jej dolną wargę. — Chcę pokazać — musnął
językiem jej górną wargę — jak bardzo — kolejne uszczypnięcie — mi na tobie
zależy.
Jej oczy zatrzepotały, kiedy złapała
oddech.
— Zależy ci na mnie?
I know who I am when I'm alone
I'm something
else when I see you
You don't
understand, you should never know
How easy you
are to need
Uśmiech pojawił się na jego ustach.
— Hermiono… — Palce błądziły po jej
bokach, ramionach, wzdłuż szyi i zatrzymały się na policzkach. Jego oczy
odnalazły jej. — Jesteś moim całym światem.
Czas się przesunął. Chciała pozostać
tutaj, zagubiona w tej chwili na zawsze. Być tak prawdziwie adorowaną, czuć to
i widzieć to w jego oczach. Jej palce splecione na jasnych włosach przesunęły
się na szyję, a następnie na policzki.
— Tak. — Skinęła głową. — Pójdę z tobą
do domu.
Don't let me in with no intention to keep me
Jesus Christ!
Don't be kind to me.
Honey don't
feed me - I will come back.
Tej nocy ich ciała były jak fale, tańczące
i zderzające się ze sobą, zagubione w nurcie tej chwili. Gdy Draco położył ją
na plecach na jedwabnej narzucie na łóżku, nie miała pojęcia, jak potężne
emocje w niej powodował — był jak sztorm szalejący przy brzegu. Odkrywali,
śmiali się, jęczeli i dotykali.
It can't be
unlearned
I've known the
warmth of your doorways
Through the
cold, I'll find my way back to you
Zęby Draco opadły na jej szyję, co
spowodowało, że krzyknęła.
Oh please, give me mercy no more!
It's a
kindness you can't afford!
I want you
baby tonight, as sure as you're born
Jej ręce podrapały go po plecach,
powodując lekki dreszcz.
You'll hear me howling outside your door.
Nie chciał, żeby go oswajała. Był
dziki i z każdą chwilą coraz bardziej jej się to podobało. Owijając nogi wokół
niego i błądząc palcami w jego włosach, usłyszała jego ledwie słyszalny szept:
— Kocham cię.
Don't you hear me howling babe?
Miłość. Miała być wyborem — czymś, o
czym będzie mogła zdecydować, kiedy będzie gotowa. Ale słysząc słowa, które
padły z jego ust… nie miała wyboru. To było jak przekręcenie klucza w zamku. I
nagle… było.
Won't you hear me howling babe?
Chciała chwilę nacieszyć się jego
słowami, ale kilka sekund później odsunęła twarz od jego ramienia, nakreśliła
zarys jego szczęki swoją dłonią I szepnęła:
— Ja też cię kocham.
Don't you hear me howling babe?
Once you hear
me howling, once you hear me howling, once you hear me howling babe…*
~*~*~*~
Dzisiaj było trochę łatwiej. Obudził
się. Pół butelki rumu opróżnione. Dłoń miał wsuniętą za pas swoich luźnych
spodni. Co robił, kiedy spał?
Myślał o niej. Właśnie to.
Cholera. Był tak blisko, rozmawiając z
nią ostatniej nocy. Tak blisko… Ale, po raz kolejny, to nie był dobry moment.
Kiedy tam przybył, drzemała, oglądając konstelację nazwaną jego imieniem. To
takie poetyckie. Takie piękne. Takie całkowicie przygnębiające.
Sobota. Wstaje. Pokój wiruje. Serce
wciąż na podłodze? Czy w ogóle tu jest?
Kolejny tydzień. Może spróbować w
następny piątek. Po prostu chce spędzić tydzień w samotności.
~*~*~*~
W następnym tygodniu koncentracja
Hermiony była praktycznie zerowa. Obudziła się na ostatnie dziesięć minut
prezentacji i zauważyła, że Draco leży odwrócony do niej plecami, wpatrując się
w światło gwiazd nad ich głowami. Nie wstała, nie zbliżyła się do niego w
najmniejszym stopniu. Nawet gdyby rozpaczliwie tego chciała. Kiedy się
obudziła, nie miała na sobie koca. To ją przygnębiło. Być może to rzeczywiście
byli pracownicy, którzy litowali się nad kobietą, zasypiającą pod gwiazdami w
piątkowe wieczory. Patrzyła, jak odchodził, co spowodowało, że szlochała
następnego dnia. Została w domu. Zjadła lody. Obejrzała maraton w telewizji.
Ukryła walkmana, żeby znowu nie słuchać ich piosenek.
Musiała być silna. Dlaczego po tak
długim czasie to wciąż boli? Czy nie powinno być jakiegoś momentu w
przeszłości, kiedy ta egoistyczna miłość do niego się skończy? Nadziei w sercu,
że to wszystko skończy się w ciągu jednego dnia? Pewnie nie zauważył jej w
nocy. Albo jakiejkolwiek nocy, jeśli o to chodzi. Przypomniała sobie, że kochał
astronomię tak jak ona. Zapewne to był powód jego wizyty w planetarium.
Powinien być, mówiła sobie.
Dlaczego wszystkie rzeczy zmieniają
się na gorsze? Kiedy to się zaczęło?
Byli tacy szczęśliwi… Czy to była
rozdarta tkanina ich rzeczywistości? Czy to odpruło ich serca?
Scena
czwarta: Wygoda
So maybe you should learn to love her
Like,
like the way...
Maybe
you should learn to love her
Like,
like the way...
Maybe
you should learn to love her
Like,
like the way...
And
maybe you should learn to love her
Like,
like the way
You
wanna be loved.
Gold Rush — Ed Sheeran
— Draco, jesteś gotowy? — zapytała
Hermiona, układając kołnierzyk koszuli tak, żeby nie było widać malinki, którą
zrobił jej poprzedniej nocy.
Harry ledwo tolerował Draco i nie
chciała dawać mu powodów do mrużenia oczu. I nawet nie chciała myśleć o reakcji
Rona na widok miłosnego ugryzienia na jej szyi. Nałożyła trochę błyszczyka na
usta, po czym sprawdziła, czy z niechlujnego koka nie wystają żadne pasma
włosów. Zwykle wysuwały się, zanim zdążyła nawet użyć sieci Fiuu.
Z korytarza usłyszała stukanie
odświętnych butów i ciężkie westchnienie, kiedy Draco oparł się o drzwi,
spoglądając na krawat.
— Tu jest plama.
— Co? — Odwróciła twarz ku niemu. —
Gdzie?
Podał jej zielono-biały krawat, na którym
w centrum jednego z pasków znajdowała się mała plama po kawie.
— Tutaj.
— Trochę magii z łatwością sobie z nią
poradzi.
— Myślę, że powinienem iść do domu i
znaleźć inny.
— Co? — Zmarszczyła brwi. — Dlaczego?
Możemy to naprawić tutaj.
— On nawet nie pasuje do koszuli —
powiedział. — Śpieszyłem się rano, żeby tu przyjechać ze śniadania z Blaise’em.
— Przepraszam, nie zdążyłam — mruknęła
szczerze. — Miałam spotkanie z klientem i…
Przerwał jej niewinnym pocałunkiem w
usta. A potem uwodzicielskim.
— Nie przepraszaj. Możesz zrobić to
później… może powtórzymy ostatnią noc?
Uniósł sugestywnie brwi, a ona pacnęła
go w ramię, rumieniąc się. Uśmiechnął się.
— Będę tam, Hermiono. Nadal nie mogę
uwierzyć, że chcesz, abym uczestniczył w takich spotkaniach towarzyskich.
Przewróciła oczami.
— To urodziny Harry’ego.
— Tsa, Potter i ja jakoś się sobą nie
przejmujemy, jakbyś nie zdążyła zauważyć.
— Harry cię lubi.
— On mnie toleruje, a ja toleruję jego. — Draco uważnie spojrzał na swój
krawat. — Tak, na pewno muszę znaleźć inny.
— Mógłbyś pójść bez niego.
Uniósł obie brwi w tym samym czasie.
— Chcesz, żebym wyglądał na
zaniedbanego?
— Nie każdy uważa, że krawat jest
potrzebny na wszystkich spotkaniach towarzyskich.
— Pff, barbarzyńcy. Większość z was. —
Puścił do niej oczko. — Wrócę za dwie sekundy.
— Musimy wyjść za dziesięć minut.
— W porządku. Kocham cię.
Pocałował ją namiętnie i wyszedł na
korytarz. Hermiona usłyszała trzask ognia i wiedziała, że znajdował się już w
drodze do dworu. Westchnęła, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Naprawdę nie
rozumiała, dlaczego nie mógł przetransmutować tego krawata tutaj…
~*~*~*~
Draco wyszedł z kominka, rzucając
krawat jak najdalej w bok. Był zniszczony, w każdym przypadku. Szedł do swojego
pokoju, kiedy zauważył, że ktoś siedzi na sofie. Ktoś z czarnymi włosami
pociągający nosem w ozdobną poduszkę.
— Pansy?
Jej głowa uniosła się w górę i Pansy
Parkinson spojrzała na niego, z ustami na wpół otwartymi i łzami spływającymi
po policzkach. Grubymi, brzydkimi łzami.
— Draco!
Natychmiast zerwała się z kanapy,
potykając się na wysokich obcasach i wpadając prosto w jego ramiona. Draco
uśmiechnął się szyderczo, ale pomógł jej ustać.
— Och, Draco. Ja-ja przepraszam… Nie
wiedziałam… kto inny… Blaise. Jest zajęty, no wiesz. Nigdy nie ma czasu… —
Zaszlochała w jego rękaw, brudząc koszulę tuszem do rzęs.
— Pansy, co robisz w moim domu? — zapytał powoli, pełen irytacji.
— To nie jest najlepszy moment. Powinienem…
— Chodzi o twojego ojca — powiedziała.
— I moją matkę.
Draco zesztywniał.
— Co?
Pansy zaszlochała mocniej.
— Ja… ja myślę… Ja myślę, że moja
matka ma romans… z…
Nie zajęło mu zbyt dużo czasu
poskładanie tego w całość. Odsunął ją od siebie i trzymał na dystans,
opuszczając głowę na wysokości jej wzroku.
— Nie. — Potrząsnął głową. — Jesteś…
mój ojciec… twoja matka jest zamężna, Pans. Nie mogłaby… — Jego głos się
załamał. — Jesteś tego pewna?
— Widziałam go, jak wczoraj się
skradał… i kiedy powiedziałam o tym mamie dzisiaj, ona…
Pansy uniosła rękę na wysokości
policzka i potarła go bezmyślnie, wpatrując się w ogień.
— Uderzyła
cię?
— Ja… — Zakryła rękami twarz. —
Przepraszam, że ciebie dręczę. Ja po prostu… nie wiem, kogo innego bym mogła…
Blaise zawsze jest zajęty, zresztą dobrze o tym wiesz.
Złość zagotowała się w piersi Draco i
wybuchła z jego ust w postaci słów:
— Dlaczego tracisz czas na Blaise’a?
Najwyraźniej jemu na tobie nie zależy.
Zmrużyła oczy.
— Och. Będziesz mi dawał miłosne porady,
Draco? Odezwał się znawca. Przymilający się do szla…
— Uważaj — ostrzegł ją. — Mówisz o
mojej dziewczynie.
Głos Pansy momentalnie się ściszył.
— Przepraszam. Ja… ona jest naprawdę
miłą dziewczyną, tak myślę. — Odsunęła się, podeszła do kanapy i wzięła z niej
przemoczoną ozdobną poduszkę. — Po prostu nie wiem, gdzie mogłabym pójść. Matka
powiedziała mi, że nie mogę wrócić, dopóki jej nie przeproszę, ale… ale wiem,
co widziałam. Nie chcę teraz wracać do domu, nawet gdybym mogła. — Pociągnęła
nosem. — Myślisz, że byłoby w porządku, gdybym przespała się dzisiaj na twojej
kanapie? Tylko dzisiaj. Blaise powinien jutro wrócić do miasta. Potem będę
mogła zatrzymać się u niego.
— Do miasta?
Przecież widział Blaise’a na
śniadaniu. Dziwne… nic nie wspominał o wyjeździe z miasta.
Draco potarł tył głowy z frustracją.
Spojrzał na zegar na nadgarstku. Która jest godzina?
— Jasne, Pans. W porządku. — Ruszył w
stronę schodów. — Muszę się przebrać…
Biegł po dwa stopnie w górę. Biegł,
nie oglądając się za siebie. Hermiona zrozumie. Nie chodziło o to, że wcześniej
się spóźniał. Przebrał się szybko, znalazł odpowiednią koszulę oraz krawat i
zbiegł z powrotem po schodach. Nie przystało się spieszyć. Malfoyowie nigdy się
nie śpieszą.
Gdy dotarł do końca schodów i wszedł
do salonu, zauważył śpiącą na kanapie swoją ukochaną z dzieciństwa, pociągającą
nosem przez sen. Jak długo czekała tu na jego przybycie?
Poczuł się rozdarty. Troszczył się o
sprawy Hermiony, ale urodzinowy obiad z Potterem nie był czymś na czym tak
właściwie mu zależało. I chociaż nie żywił żadnych romantycznych uczuć do
Pansy, czuł się okropnie, zostawiając ją samą płaczącą przez sen.
Cholera. Czy jego ojciec naprawdę ma
romans z matką Pansy? Zrobiło mu się niedobrze, kiedy o tym pomyślał. W końcu
jego matka dopiero została pochowana… Merlinie, czy naprawdę minęły już dwa
lata?
Nie wiedząc, co robić, Draco usiadł, a
czas biegł, czekając na jego decyzję.
Ruszył w kierunku kominka.
— Poczekaj. — Pansy uniosła głowę,
najwyraźniej nie tak senna, jak się wydawało. — Zostaniesz ze mną? Na… na pięć
minut, proszę? — Pociągnęła nosem. — Nie chcę być sama.
Draco westchnął.
— Naprawdę powinienem…
Spojrzał w kierunku kominka, myśląc.
Hermiona zrozumie. Przyjaźń jest ważna. Nauczyła go tego. Co by zrobiła, gdyby
chodziło o Weasleya? Albo Pottera? Albo często Łasicę?
— Dobrze, Pans. Pięć minut.
Przeszedł przez pokój, usiadł obok
niej i pozwolił szlochać na swoich kolanach, aż zasnęła ponownie. Zegar zbliżał
się do szóstej. Cholera. Był spóźniony. Ostrożnie odsunął od siebie Pansy,
rzucił trochę proszku Fiuu do kominka i udał się do Hermiony. Nie było jej,
kiedy dotarł na miejsce. Zamiast tego na stoliku do kawy czekała na niego mała,
złożona na pół kartka.
Draco,
Nie mogłam
dłużej na Ciebie czekać. Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Zobaczymy się na
imprezie?
Hermiona
Gdy dotarł do Pottera, Hermiona była,
oczywiście, zaniepokojona.
— Gdzie byłeś? Wszystko w porządku?
Och, popatrz. Znalazłeś nowy krawat. I nowy strój?
— Długa historia — powiedział,
machając ręką.
— Dlaczego się spóźniłeś? — Odgarnęła
kosmyk włosów z czoła.
To był moment. Zawsze był jeden — dość
duży, aby zasiać ziarno wątpliwości, nawet jeśli nie był zaplanowany. Draco nie
chciał myśleć o ojcu albo o mamie Pansy, albo o ich romansie, albo o Pansy.
Wszystkim, na czym w tym momencie mu zależało, była Hermiona. Czystokrwiści
nigdy nie dzielili się swoimi problemami z ważnymi dla nich ludźmi. Po prostu
nie. Został tak wychowany, więc udawał, że problem nie istnieje.
— To nieważne. — Uśmiechnął się do
niej. — Teraz tutaj jestem i przepraszam, że się spóźniłem. — Schował niesforny
kosmyk za jej ucho. — Kocham cię.
Popatrzyła na niego, zamyślona.
Zmarszczyła brwi, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że zwątpiła w niego na
chwilę.
— Ja ciebie też kocham.
~*~*~*~
Poczuł kolejną przebiegniętą milę w
swoim pasie. Dziś za dużo nie padało, ale wilgotność sprawiała, że czuł się jak
w saunie, kiedy truchtał. Jego kolano prawie się wyleczyło, ale siniak na
łokciu był jeszcze żółty. To ostatnie etapy leczenia. Chciał, żeby serce
uzdrowiło się tak szybko jak skaleczenie czy krwiak. Może wtedy nie chciałby
tak szybko kończyć biegać i iść wieczorem do planetarium.
Biegnie. Pozbywa się wszystkich myśli.
Nie musi o tym myśleć. Nie musiał się zastanawiać, czy ona kiedykolwiek z nim
porozmawia.
Czas, jak ten szlak, wyciągnął się
przed nim i zdawał się nigdy się nie kończyć. Oczywiście, wyglądało to tak,
jakby mógł przebiec pętlę dookoła, a gdyby chciał zejść, również mógł to
uczynić. Mógł także wspominać szczęśliwe czasy. I trudniejsze. Merlinie, nie
mógł się skupić. Chciał wziąć miotłę i latać tam i z powrotem, żeby jego umysł
chociaż przez chwilę mógł się znaleźć z dala od tego wszystkiego. Ale kiedy to,
co mieli między nimi się skończyło, złamał swoją miotłę wpół. Nie mógł się
zebrać, żeby kupić nową. Więc biegał. Aby powstrzymać ból w zarodku. Aby
zapomnieć o problemach. Aby zrozumieć, że nieważne, jak bardzo się starał,
różnice między nimi wynikały z ich obojga.
Było jej lepiej bez niego.
Myślał, że może żyć bez niej.
To kłamstwo. Nie mógł. Nie chciał.
Biegnie kolejną milę. Zapomnij o niej.
Zapomnij o niej. Zapomnij.
~*~*~*~
Widziała go ponownie. W piątkowy
wieczór. Przybyła później niż zwykle. To był dzień urodzin Harry’ego. Zabawne,
jak czas szybko minął. Oczekiwano, że się pojawi i mało brakowało, żeby nie
zdążyła do planetarium przed zamknięciem. Przybyła dwadzieścia minut temu i
zauważyła go. Zasnął na trawie z ramionami schowanymi za głowę. Zapomniała, jak
nieziemsko wyglądał, kiedy spał.
Czas nie był dla nich łaskawy. Byli
zawsze w tym samym miejscu, na równoległych ścieżkach, które nigdy się nie
przecinały.
Rozległo się pukanie i Hermiona
uniosła głowę, aby zobaczyć Harry’ego wchodzącego do jej biura.
— Hej, Miona.
— Cześć, Harry. — Uśmiechnęła się,
spychając w dół rozczarowanie spowodowane przez ubiegły piątek w spiralę
przeszłości. — W czym mogę ci pomóc?
— Chciałem tylko zapytać, czy
chciałabyś iść na lunch z aurorem Diggle’em i ze mną?
Uniosła brew.
— Diggle? O Boże, Harry. Proszę, nie
mów mi, że znowu próbujesz umówić mnie z nim na randkę.
— Co z nim nie tak? — zapytał,
przechylając głowę w bok. — To w porządku gość, Herm. Jego kariera się rozwija.
Dogaduje się ze wszystkimi naszymi przyjaciółmi.
— Przestań.
— Niech ci będzie! — Wyrzucił ręce w
górę. — Przepraszam, ja tylko chciałem…
— Wiem, co chciałeś, Harry Potterze.
Nie jesteś taki niewinny, jak myślisz.
— Cholera. — Uśmiechnął się nieśmiało.
Cóż, rozważ to, dobrze? Nie spotykałaś się z nikim, odkąd… Cóż, od Malfoya. Nie
sądzisz, że nadszedł czas, aby pójść dalej?
— Nic mi nie jest, Harry. Poza tym nie
mam czasu myśleć o randkach. Jestem bardzo zajęta W.E.S.Z.
Wskazała biurko, na którym leżało
wiele dokumentów. Harry uniósł brew.
— Tak… Wesz wydaje się najważniejsze w
tej chwili…
— W.E.S.Z. — poprawiła go. — I tak,
jest.
— Taa, w porządku, Hermiono. Cokolwiek
powiesz. Więc nie idziesz ze mną i Diggs’em na lunch, tak?
— Przepraszam. — Pokręciła głową. —
Innym razem?
— Nie ma problemu. — Przytaknął. —
Innym razem.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły,
Hermiona podniosła przycisk do papieru w kształcie znicza i rzuciła nim w
drzwi, uderzając o drewno.
— Odważne posunięcie, Harry Potterze…
— mruknęła, chowając twarz w dłonie. — Myślisz, że nie wiem, iż trzeba iść
dalej? Myślisz, że nie próbowałam?
Scena
piąta: Tolerancja
Oh, oh, I never felt this way
How
do you give me so much pleasure
And
cause me so much pain
Just
when I think
I've
taken more than would a fool
I
start fallin' back in love with you
Fallin — Alicia Keys
— Spóźniłeś się.
— Przepraszam.
Zdjął marynarkę i rozluźnił krawat na
szyi.
— Obiad jest zimny. Gdzie byłeś?
Wpatrywała się w niego z
zaniepokojeniem w oczach. Zawsze się spóźniał. Nigdy nie odpowiadał, odwracając
twarz.
— Draco.
— To nic, dobrze?
— Dlaczego mówisz, że to nic?
— Dlaczego jesteś taka nachalna?
— Po prostu chcę wiedzieć, co w ciebie
wstąpiło! Trzymasz mnie na dystans.
— Nic, Hermiono.
~*~*~*~
— Zaczynam myśleć, że nie wiesz, czym
jest prywatność. — Draco popatrzył obojętnie z miejsca, gdzie siedział na
kanapie, stukając przy tym nogą. — Nie możesz tu przychodzić, kiedy chcesz,
Pansy. Mam dziewczynę. I ona nie byłaby zachwycona z faktu, że tu śpisz.
— Nie, nie o to… — zaczęła kobieta,
ale przerwał jej wybuch zielonych płomieni w kominku i Blaise Zabini stanął tuż
za nią.
— Hej, Draco! — krzyknął, kiedy
wyszedł z kominka. — Dobrze słyszałem, że Pansy śpi w twoim domu, stary?
Draco zmusił się do uśmiechu na swojej
wzburzonej twarzy i zamknął książkę z trzaśnięciem.
— Blaise, kolego. — Wstał. — Pansy ma pewne problemy. Wszyscy je mamy. Może
gdybyś przestał umawiać się z innymi kobietami i po prostu jej wysłuchał…
Zabini uniósł różdżkę.
— Draco, będziesz dawał mi rady?
— Blaise! — Pansy rzuciła się w jego
stronę. — Przestań. Ty i Draco jesteście przyjaciółmi!
— Jeden z nich — Blaise parsknął —
sypia z moją dziewczyną.
— Sypia
z… nie sypiam z nią! — Draco sięgnął
do kieszeni po różdżkę. — Mam dziewczynę!
— Więc co do cholery Pansy robi w
twoim domu przez ten cały czas?
— W
ogóle nie słuchałeś, prawda? — Pansy tupnęła nogą, zaskakując obu mężczyzn.
— Blaise, ojciec Draco ma romans z moją mamą! Oboje przechodzimy przez gówno,
więc jeśli chcesz nas jeszcze dobijać, to…
— To dobre, zważywszy, że utknęłaś w
tym z Draco.
— Przestań. — Draco spojrzał na nich.
— Oboje przestańcie. — Westchnął. — Blaise, siadaj. Powinniśmy porozmawiać,
zanim zrobicie coś, co może wylądować w Proroku Codziennym. — Wzdrygnął się na
samą myśl. — Cholera jasna… dlaczego wy w
ogóle ze sobą jesteście, skoro nigdy siebie nie słuchacie?
~*~*~*~
— Hej.
Spojrzała znad książki.
— Cześć.
Po czym opuściła wzrok.
— Wszystko w porządku?
— Tak, w porządku.
— Od kiedy traktowanie mnie ozięble
jest w porządku?
— Och, nie wiem. — Zatrzasnęła
książkę. — Może odkąd zacząłeś mnie odpychać.
— Odpychać ciebie? Byłem z moimi
przyjaciółmi.
— Och, i to wszystko?
Zmrużyła oczy, a on zrobił to samo.
— Nie mogę spędzać czasu z
przyjaciółmi?
— Nie zaprosiłeś mnie.
— To nie było tego rodzaju spotkanie.
— Więc na jakiego rodzaju spotkania
mógłbyś mnie wziąć ze sobą?
— Hermiono, nie możesz po prostu…
odpuścić?
Westchnęła.
— Wstydzisz się mnie.
— Co? — przerwał jej.
— To prawda, czyż nie? — Jej głos
drżał. Przełknęła ślinę. — Wstydzisz się mnie? Czy o to chodzi? Dlaczego
nigdzie mnie nie zabierasz?
— Wstydzić się ciebie? — Spojrzał
zdezorientowany. — Merlinie, Hermiono. Dlaczego u licha miałbym się ciebie
wstydzić? Kocham cię. Jak nawet możesz tak myśleć?
— A co innego mam myśleć, skoro nie
rozmawiasz ze mną o tym, co dzieje się w twoim życiu?
— Rozmawiamy!
— Trudno
jest nam rozmawiać, a kiedy to robimy, nie słuchamy siebie nawzajem.
— Ja słucham.
— Dobrze. Powiedz mi, co wydarzyło się
w tamtym tygodniu u mnie w pracy.
— W zeszłym tygodniu…?
— Serio,
Draco? Ja… ja nawet nie wiem, co mogę powiedzieć. — Wstała. — Muszę iść.
— Ale to jest twój dom.
— Dobrze, więc ty wyjdź.
— Nie chcę.
— Nie obchodzi mnie to, co chcesz.
Jestem… jestem na ciebie wściekła… proszę, po prostu… wyjdź.
— Hermiono.
— Nie Hermionuj mi tu. Pamiętasz, co było w ubiegłym tygodniu?
Skrzywił się.
— Otwarcie mojego własnego
departamentu w Ministerstwie. W.E.S.Z. I zgadnij, kogo tam nie było?
Momentalnie spoważniał.
— Hermiono…
— Nie, przestań. Gdzie byłeś? Czy… czy
jest ktoś inny?
— Ktoś
inny? — szydził, parskając sarkastycznym śmiechem. — Nie mogę uwierzyć, że
podejrzewasz mnie o coś takiego.
— Więc powiedz mi, o co chodzi!
Dlaczego trzymasz mnie na dystans? Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
— Nie wszystko musi być poruszane i
nie wszystko wymaga rozmowy, Hermiono. Zdarza się, że ludzie po prostu chcą
sobie z czymś poradzić samodzielnie. Czy to nie w porządku?
— Chcę, żebyś się otworzył przede mną!
Chcę, żebyśmy mogli ze sobą rozmawiać.
— Hermiono. Daj. Spokój.
Spiorunował ją wzrokiem.
— Chcesz, żebym dała spokój? Dobrze.
Wynoś się. — Odwróciła się do kominka. — Teraz.
— Nie. Nie wyjdę, dopóki oboje się nie
uspokoimy.
— Nie chcę być spokojna! Chcę rzucić w
ciebie książką! Czy to zdrowie? Powiedz mi, co? Podejmuję racjonalną decyzję.
Powinieneś wyjść.
Zdenerwowany Draco wziął garść proszku
Fiuu i rzucił go w płomienie.
— Dobrze, Hermiono. Niech ci będzie.
~*~*~*~
— Przepraszam.
— Ja też.
— Byłem dupkiem.
— Więcej niż dupkiem.
— Czy możemy…
— Przytul mnie.
— W porządku.
~*~*~*~
Portfel? Jest. Ładny krawat? Jest.
Odwaga? Grzechocze gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Dlaczego dzisiaj
zdecydował, że po tych wszystkich nocach nadszedł czas, aby spróbować uwolnić
się od straszliwej klątwy złamanego serca i iść na randkę z kimś innym?
Nie chciał iść dzisiaj do planetarium.
Nie. Chciał zabrać Astorię Greengrass na randkę. Mógł to zrobić. Mógł…
— Astoria?
— Tak, Draco?
— Przepraszam. Muszę iść.
— Co? Gdzie?
Draco odwrócił się w stronę kominka.
Gdyby miał na tyle odwagi, żeby zabrać kogoś na obiad, mógłby z nią
porozmawiać.
— Muszę być gdzie indziej.
— Zaprosiłeś
mnie, pamiętasz?
Zastukał nogą, kładąc ręce na
biodrach.
— Jesteś miłą dziewczyną, Astorio.
Zasługujesz na kogoś… kompletnego.
— Więc kim ty jesteś?
Uśmiechnął się smutno.
— Połówką. To czyni mnie połówką. A
połowa kogoś... To naprawdę nie jest ktoś kompletny.
Po chwili zniknął w zielonych
płomieniach.
~*~*~*~
Nie miała pojęcia, że dzisiejszy
wieczór spędzi z Diggle’em, wpatrując się w gwiazdy i rozmawiając o minionym
dniu. Był miłym mężczyzną. Ładne zęby. Zielone oczy, w których mogłaby utonąć
na kilka dni. Silna postawa. Wszystko, co powinien posiadać prawdziwy
mężczyzna.
Ale to nie wystarczyło.
On nie był nim. Bez względu na to, jak bardzo błyszczały jego zielone oczy,
nie zdołały spalić aury Draco. Greg był zbyt grzeczny. Zbyt miły. Tak, miły znaczy… miły. Ale to nie
było autentyczne. Przynajmniej ona tak tego nie odczuwała.
Chciała uwolnić swoją rękę z dłoni
Diggle’a i powiedzieć, że nie jest na to gotowa. Że potrzebuje więcej czasu,
ale wtedy nawiązała więź z tlącymi się, grzechocącymi, zazdrosnymi oczami po
drugiej stronie widowni. Pierwszy raz, specjalnie, od lat. Jego uśmieszek
zapadał w pamięć.
A potem odwrócił się i zniknął.
— Draco…
Diggle spojrzał na nią.
— Mówiłaś coś, Hermiono?
Kobieta walczyła z łzami cisnącymi się
do oczu, a potem odwróciła się do niego, zmuszając się do uśmiechu.
— Nie… Nic.
Scena
szósta: Zjazd
You smell just like vanilla
You
taste like buttercream
You're
filling up my senses
With
empty calories
I
feel like I'm just missing
Something
whenever you leave
We've
got all the ingredients
Except
you needing me
Cake — Melanie Martinez
Wszystko było dobrze. Przynajmniej tak
wyglądało. Czas płynął dalej. Ale nic się nie naprawiło. Komunikacja między
nimi stopniała do „Cześć”, „Co chcesz na obiad?”, a potem „Nie czuję się na
siłach” i „Może jutro”. Draco trzymał się na dystans, co powodowało, że
Hermiona dusiła się od zmartwień. I wtedy…
Hermiona rzuciła poranną gazetą na
środek stołu w jadalni, patrząc ze złością na Draco.
— Kiedy chciałeś mi o tym powiedzieć?
— Powiedzieć ci? — Uniósł brwi. —
Powiedzieć ci o czym?
— O tym. — Wskazała artykuł na
pierwszej stronie Proroka Codziennego. — Twój ojciec ma romans z Rosemary
Parkinson? To dlatego byłeś taki zdystansowany, prawda? — Draco wzruszył
ramionami. — Rozmawiałam z Pansy.
To przykuło jego uwagę. Podniósł głowę
i zmrużył oczy.
— Dlaczego?
— Co dlaczego”? — zaszczebiotała
zirytowanym śmiechem. — Ponieważ w ciągu ostatnich kilku miesięcy myślałam, że
spotykasz się z kimś za moimi plecami. — Usiadła obok niego, sięgając po jego
dłoń. Wycofał się, zamyślony, patrząc z pogardą na gazetę. — Czy ty mnie
słyszysz, Draco? — Pomachała ręką przed jego twarzą. — Draco. Powiedz coś.
Popatrzył na nią.
— Co chcesz, żebym powiedział? —
zapytał, całkowicie skołowany.
— Cokolwiek.
— Dobrze. — Od dłuższego czasu nie
widziała błyskawic w jego oczach — zwłaszcza skierowanych na nią. — Nie
powinnaś rozmawiać z Pansy.
— Dlaczego nie?
— Bo, szczerze mówiąc, Hermiono, to nie twoja sprawa.
Właśnie w tym momencie przysłowiowy
piorun wysłał falę uderzeniową od jej kręgosłupa aż do włosów, które stanęły
dęba. Naelektryzował ją, jakby była baterią.
— Nie moja sprawa? — Zerknęła. — Żaden
z moich… Draco, jesteśmy partnerami. Jesteśmy w związku. Partnerskim. Gdybym
wiedziała, że będziesz ze mną walczył i ranił, nigdy bym…
— O to chodzi, Hermiono — przerwał
jej, pochylając się do przodu. — Nie czuję potrzeby, żeby obciążać ciebie moimi
problemami.
Zacisnęła wargi, patrząc na swoje ręce,
złożone razem na stole przed nią.
— Czy to znaczy, że nie powinnam
dzielić się z tobą swoimi problemami?
— Nie.
— Sięgnął na drugą stronę blatu i próbował uścisnąć jej dłonie, ale wycofała je
na kolana. Jego głos zaczął być lakoniczny. — Tylko dlatego, że ja ciebie nie
chcę obciążać swoimi ciężarami, nie
znaczy, że ty powinnaś robić to samo. Z natury nie lubię się dzielić. Moje
problemy… moje uczucia… — Spojrzał w bok, jego twarz była pozbawiona emocji. —
To nie działa.
— Nie działa? Jaki kodeks moralny cię
powstrzymuje, Draco? Nie raz pokazałeś, że nie jesteśmy sobie równi. Nie wiem,
jak z tobą rozmawiać. — Wstała. — Muszę iść do pracy.
Nie odezwał się ani słowem, tylko
wpatrywał się na ścianę i przestrzeń pomiędzy, dopóki nie wzięła w garść trochę
proszku Fiuu.
— Kocham cię.
Spojrzała na proszek w swojej ręce,
zastanawiając się, jaka jest jego definicja miłości. Bo z pewnością nie oznacza
tego.
— Jeśli to prawda… udowodnisz mi to.
Wciąż na nią nie patrzył. Nawet kiedy
rzuciła proszek i powiedziała „Ministerstwo Magii!”, a potem zniknęła w
szmaragdowych płomieniach.
~*~*~*~
Biegać. Draco musiał pobiegać. Uciec
od swoich problemów. Uciec od obrazu, że ktoś trzyma ją za rękę. Pod ich
gwiazdami. To był jedyny raz — jedyny raz,
kiedy mógł ją zobaczyć. Aby dowiedzieć się, że nadal żyje, że jej serce bije w
tym świecie. Jak mogła?
Zatrzymał się, unieruchomiony wiatrem
i frustracją. Położył ręce na kolanach, pochylając się do przodu, próbując
odzyskać oddech.
Jak mogła?
Rum. Potrzebował rumu. I Ognistej. I
wódki. Musiał uciekać. Wypocić ją z siebie. Merlinie, dlaczego przylgnął do
niej, jakby była jego bezpieczną przystanią? Dlaczego myślał, że mogłaby być
jego zbawieniem? Nie była cholerną zaciszną przystanią. Była burzliwą falą,
przyciągającą go do morza. Z dala od rzeczywistości. Kurwa. Dlaczego myślał, że
wciąż coś do niego czuje? Dlaczego uważał, że to cholerne planetarium było ich
sanktuarium?
Było jego trumną.
Miłość była trucizną. Słodka jak
odrobina cukru, lekka jak rozcieńczona wodą lemoniada.
— Kurwa…
Po raz pierwszy od czasu odejścia
matki Draco poczuł gorące łzy zdrady spływające po jego policzkach. Starł je
kciukami, czując się, jakby miał dwie stopy wzrostu i tak samo bezwartościowo
jak dwulatek.
— Kurwa…
Wyprostował się, potrząsnął dłońmi i
wystartował szlakiem, prowadzącym w dół. Musiał przestać oglądać się za siebie.
Naprzód. Z dala od bólu. Z dala od niej.
Tej
nocy Draco Malfoy stracił kawałek swojej duszy. Jego horkruks spoczął w sercu
Hermiony Granger. Nigdy nie będzie kompletny. Zawsze połowiczny… zawsze.
Scena
siódma: Rozstanie
Cause loving you, loving you is too hard
All
I do, all I do's not enough
Loving
you, loving you
I
cannot be loving you, loving you
Loving
you, loving you leaves me hurt
All
I do, all I do is get burnt
Loving
you, loving you
I
cannot be loving you, loving you
Drive — Oh Wonder
Chodził po korytarzu przed biurem
Hermiony w Ministerstwie, z rękami schowanymi za plecami. Nie rozmawiali od
prawie trzech dni. Próbował dostać się do jej domu przez sieć Fiuu, ale
zablokowała kominek. Panika uderzyła w niego, kiedy uświadomił sobie, że go
unika. Spojrzał na zegar w korytarzu. Dochodziła dziewiąta, a jej wciąż nie
było.
O dziewiątej dwadzieścia zrezygnował i
poszedł do domu. Spędził lepszą część popołudnia, pijąc i gadając o głupotach z
Blaise’em oraz Goyle’em. Stworzyli boisko do quidditcha, zgodnie z sugestią
Blaise’a, i rzucali kaflem na placu za Malfoy Manor. Pomogło. Nawet jeśli
Blaise był dupkiem. Nawet jeśli Goyle posyłał mordercze spojrzenia w stronę
Zabiniego za złamanie serca Pansy trzy tygodnie temu. Będąc wśród kolegów
Ślizgonów, czuł się lepiej.
Był już bardzo mocno pijany, kiedy
zobaczył ją aportującą się naprzeciwko ogrodzenia Malfoy Manor, i ignorując
szydercze spojrzenia swoich przyjaciół, odleciał od nich, aby być przy niej.
Potknął się, gdy wylądował. Świat zaczął się kręcić. Ona zaczęła się kręcić.
Ale Merlinie, czyż nie wirowała tak pięknie? Rozłożył ręce i uśmiechnął się.
— Hermiono…
Owinęła się ramionami, marszcząc brwi.
— Moja sekretarka powiedziała, że
widziała ciebie rano, czekającego koło drzwi do mojego gabinetu.
— Bo czekałem. — Skinął energicznie
głową. Och, nie. To spowodowało, że świat zawirował jeszcze bardziej. Oparł się
na miotle jak na lasce i zachichotał. — Szukałem cię.
— Cóż, gdybyś wcześniej bardziej mnie
słuchał, wiedziałbyś, że we wtorki z rana mam spotkania.
— Och. — Jego brwi ściągnęły się w
jedną. — Taa… Teraz pamiętam. — Ruszył do przodu i otoczył ją ramieniem. —
Cieszę się, że cię widzę.
— Piłeś.
— Taa? I co z tego?
— Boże, Draco. Serio? Czy w taki sposób
chciałeś mi coś udowodnić?
Spojrzała za niego na miejsce, gdzie
Blaise i Goyle rzucali do siebie kafla, nie było wątpliwości, że wyglądali, jak
banda pijanych głupków.
— Może powinnam już pójść.
Odwróciła się do wyjścia, ale Draco
wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.
— Hermiono. — Pochylił się, zamykając
oczy na chwilę. Świat się kręcił. Tak bardzo… Oparł swój nos o jej, spoglądając
na nią przez szparę. — Kocham cię.
— To nazywasz miłością? — Zaśmiała się
gorzko. — Nie, Draco. To… to nie jest miłość.
— Oczywiście, że jest. — Jego pierś
się napięła. Potknął się, kiedy się wyprostował, wyciągając wolną rękę, by nie
podnieść swojej miotły, tylko założyć luźny kosmyk włosów za jej ucho. Poważnie
dodał: — Nigdy nie kwestionuj mojej miłości do ciebie.
— Hej! Zakochany chłopcze! Utknąłeś
tam z nią czy wracasz do gry? — krzyknął Blaise.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Blaise
zostałby strącony z miotły szybciej niż po Avadzie. Draco odwrócił się, pokazał
przyjacielowi środkowy palec, a potem ponownie skupił całą swoją uwagę na
Hermionie. Dlaczego jest tak daleko? Dlaczego zrobiła krok do tyłu?
— Powiedz mi coś — spytała, krzyżując
ramiona. — Kim dla ciebie jestem?
Zamrugał, jego brwi uniosły się ze
zmieszania.
— Co to za pytanie, Hermiono? Jesteś
moją dziewczyną.
— A co to znaczy? Nocne bzykanie?
Przygotowanie śniadań? Otwieranie się przed tobą, podczas gdy ty nigdy nie
otworzyłeś się przede mną?
Chytry, pijacki uśmieszek pojawił się
na jego wargach.
— Codzienne bzykanie też. — Przeklął
siebie. — Nie. — Potrząsnął głową. — Czekaj. — Merlinie, dlaczego nie mógł się
powstrzymać przed dowcipnymi uwagami? — Nie o to mi chodziło.
— Więc co miałeś na myśli, Draco?
— Zachowujesz się tak, jakby to było
takie proste to otwarcie się. Sposób, w jaki mówisz, sprawia, że moje emocje są
jak krwawiąca książka i wszystko, co muszę zrobić, to po prostu ją otworzyć i
zatamować moje serce dla ciebie. To nie jest aż tak proste.
— To jest proste — powiedziała. — A jeśli tego nie potrafisz… —
Przełknęła ślinę i nabrała powietrza. Na wydechu napisała ich przyszłość na
popołudniowym powietrzu. — Wtedy… z nami koniec.
Draco Malfoy nigdy nie wytrzeźwiał
szybciej niż w tej chwili.
— Koniec? Jaki koniec?
— To znaczy… — Jej głos się załamał.
Cofnęła się, gdy próbował ją dotknąć. — Skończyliśmy. Nasz związek. To… koniec.
Nie uderzyło go wszystko na raz — to
pękło na jego głowie jak jajko, sącząc się w dół jego ciała jak lepki bałagan.
On go zrobił. On rozbił to jajko. On wszystko zniszczył. Merlinie, czy mógł
znaleźć sposób, żeby to cofnąć?
— Hermiono…
Ale ona już się odwróciła i przeszła
przez bramę. Deportowała się, kiedy tylko wyszła poza ochronę Manor.
I tak po prostu, ostatni ścieg w
tkaninie ich czasu rozpruł się. Draco nie mógł się ruszyć. Nie mógł myśleć.
Świat wirował, ale nie z powodu alkoholu płonącego w jego organizmie. Został
wyrwany ze swojego centrum, w momencie gdy serce o mało nie wyskoczyło mu z
piersi. Wrócił myślami do dnia, kiedy znowu pojawiła się w jego życiu. Jego
świat już nigdy nie będzie kolorowy. Będzie czarny, ponury z zimnem, ciemnością
i bólem. To było gorsze niż wojna. To było gorsze niż nakaz zabicia
Dumbledore’a. To było gorsze niż cokolwiek, co Draco Malfoy czuł przedtem.
Wziął miotłę do ręki i złamał ją na
kolanie na dwie części.
Pieprzyć świat. Pieprzyć to wszystko.
Nie było nic warte bycie jego częścią,
jeśli jej nie było przy nim.
~*~*~*~
Nie widziała go kolejny piątek albo w
któryś kolejny. Wypatrywała go, mając nadzieję, że pojawi się chociaż raz, aby
mogła z nim porozmawiać. To nie uderzyło w nią, dopóki nie spojrzał w jej oczy
pierwszy raz od dawna — ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia, chyba że
próbowała to zatrzymać.
Tygodnie krwawiły jak atrament w jego
książce na Pokątnej. Gwiazdy nie świeciły tak jasno w planetarium. Jedzenie
było mdłe. Kolory stępione. Świadomość, że Draco Malfoy nigdy więcej nie
przyjdzie do planetarium, odcisnęła się na duszy Hermiony. To roztrzaskało ją.
Co jeśli już nigdy go nie zobaczy?
Byłoby łatwiej, gdyby istniała
możliwość… tylko możliwość jednego spojrzenia. Ale teraz… Co jeśli zniknął z
jej życia na zawsze? Myślała, że tego chciała, ale tak naprawdę się myliła.
Potem to uderzyło w nią, jak piorun
prosto z nieba, trzy miesiące po tym, jak ich oczy się spotkały. Zauważyła
pocztówkę w sklepiku i uśmiechnęła się. Mogła to zrobić. Musiała i… coś
podpowiadało jej, że on też.
Napisała trzy słowa i wysłała
pocztówkę następnego dnia.
Miała nadzieję, że to wystarczy.
~*~*~*~
Ósma w piątek
Draco spojrzał na pocztówkę ze
zdjęciem konstelacji nazwanej jego imieniem. Uśmieszek pojawił się na jego
wargach, jak ogień palący się na papierze.
Zamknął oczy w niedzielę. Po raz
pierwszy spał przez całą noc bez kropli alkoholu jako towarzysza.
~*~*~*~
Czas leczy rany, ale nie może wykonać
swojej pracy, jeśli ktoś chowa swoje, pozwalając im krwawić. Następnie,
powstają blizny. Podobnie jak blizny w sercach Draco i Hermiony.
Przybyła o dziewiętnastej czterdzieści
pięć w piątek, nie wiedząc, czy się pojawi. Nie otrzymała odpowiedzi, ale…
część niej miała nadzieję. To była ta sama nadzieja, która utrzymywała żar ich
miłości spalający się głęboko w jej sercu.
Nie było dzisiaj prezentacji. Po
prostu niebo oświetlały fałszywe gwiazdy. Ich światło gwiazd.
Biorąc głęboki oddech i mając wielką
nadzieję, która niebezpiecznie balansowała na krawędzi, Hermiona zajęła swoje
miejsce na trawie w planetarium, chowając ręce za głowę i uśmiechając się do
świecących gwiazd. To było takie piękne. Takie spokojne. Takie… stałe.
Ktoś chrząknął obok niej.
Usiadła.
On także usiadł.
Ich oczy się połączyły.
Nie mogła się powstrzymać przed
nerwowym uśmiechem.
On zrobił to samo.
— Witaj.
— Cześć.
Czas wyleczy rany. Czasami z rozłąką,
ale zazwyczaj… ze wzmocnieniem. Jak gwiazdy, które rozświetlały nocne niebo, a
czas nigdy nie zwalniał. To podróż do stale powiększającego się wszechświata,
plecącego tkaninę rzeczywistości.
— Byłem… byłem dupkiem.
— O tak.
— Przepraszam,
Hermiono, nie chciałem cię zranić. Miałaś rację. Merlinie, od początku miałaś
rację, a ja… już nigdy nie chcę taki być. To było egoistyczne i lekkomyślne.
Musisz uwierzyć…
Pocałowała go. Niewinnie, ale
skutecznie. To uciszyło go natychmiast.
Palce splotły się z niego, jak szwy
złamanych serc zaszyte z powrotem. Z każdym wymówionym słowem czuli, że łączą
się ze sobą jak rzeki wpływające do oceanu. Jak gwiazdy we wszechświecie. Jak
miłość. Jak życie. Jak czas. Wszystko czego potrzebowali, to trochę czasu. Aby
uświadomić sobie, co utracili, i zacząć od nowa.
Czas. Tylko tego potrzebowali.
*
W scenie „Miesiąc miodowy” użyto tekstu piosenki It Will Come Back — Hozier
______________
Witajcie :) W ten wyjątkowy dla mnie dzień publikuję obiecaną niespodziankę. Mam wielką nadzieję, że treść tej miniaturki ujęła Was tak samo jak mnie. Wielkie podziękowania należą się moim betom, dzięki którym całość na ręce i nogi. Dziękuję dziewczyny <3
Jestem ciekawa jakie macie wrażenia po tej miniaturce. Podobało się czy wręcz przeciwnie? Będę wdzięczna za każdy nawet najmniejszy komentarz dotyczący treści tego tekstu.
Jeśli chodzi o Zakochaną fretkę, to prawdopodobnie kolejny rozdział będzie około połowy maja, ponieważ teraz wyjeżdżam na tydzień, a należy także przeznaczyć trochę czasu na sprawdzanie, więc po prostu cierpliwie czekajcie.
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego długiego weekendu!
Hejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńNa początek powiem, a raczej napiszę, że jest to Twoja najlepsza miniaturka! Uwielbiam takie teksty - pisane z perspektywy czasu, pełne melancholii i takie romantico!
Nie wiem czemu, bo przecież temat do tego nie nawiązywał (no może jedynie fragmenty z gwiazdami się do tego przyczyniły) ale baaardzo przypominało mi to klimat filmu Gwiazd naszych wina, czy choćby Keith. Cały czas miałam takie przeświadczenie, jakbym oglądała film a to wielki, wielki pluuus (jestem ogromnym kinomaniakiem :P )
Dlatego też biję brawa i pozdrawiam, Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Właśnie dlatego zdecydowałam się ją tłumaczyć. Jest taka idealna pod każdym względem <3
UsuńTeż mam wrażenie, że odnosi się do tych filmów (oglądałam i uwielbiam <3)
Dziękuję i pozdrawiam
Miniaturka świetna, raz: kawał naprawdę dobrej roboty jeśli chodzi o tłumaczenia, dwa: niesamowita fabuła! Dawno, naprawdę dawno, nie czytałam czegoś tak głębokiego, ujmującego i wywołującego ucisk w piersi... Historia Draco i Hermiony została tutaj przedstawiona w sposób nietuzinkowy, nadzwyczajny. Rozpływam się wręcz na myśl o ich historii.
OdpowiedzUsuńChyba nie zaskoczę nikogo, gdy powiem, że te gwiazdy doskonale wkomponowały się w całość i dodały tekstowi smaczku i klimatu. Końcowa scena już w ogóle zabija we mnie wszystko i sprawia, że uśmiecham się jak głupia do sera i oddycham z ulgą... Prawdę mówiąc do końca nie byłam pewna, czy oni się zejdą, czy jednak nie.
Sam sposób przedstawienia rozwoju relacji Hermiony i Draco, przy jednoczesnym ukazywaniu ich obecnej sytuacji jak najbardziej przypadł mi do gustu i nawet zainspirował -- aż sama mam ochotę napisać coś w podobny sposób... ;D
Jeszce raz: miniaturka jak najbardziej mnie urzekła! Więcej takich, proszę ;D!
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i życzę dużo weny, czasu i chęci na pisanie i tłumaczenie ;)
Charlotte Petrova
Dziękuję za te komplementy! Bardzo miło jest je czytać. Ta miniaturka to taka perełka. Mnie urzekł opis relacji Draco i Hermiony.
UsuńGwiazdy nadały wszystkiemu odpowiedni klimat, ja też się cieszyłam z tego zakończenia ;)
O super, że Ciebie w jakimś stopniu zainspirowała. Chętnie przeczytam tekst, który napiszesz (zresztą jak zwykle)
Dziękuję i pozdrawiam
Wow. Po prostu wow. Czytałam jak zaczarowana. Ta miniaturka po prostu była... magiczna. I nie chodzi mi tutaj o magię potterowskiego uniwersum. Relacja Draco i Hermiony - poprzeplatana ze sobą przeszłość i teraźniejszość - cudo. Naprawdę czuję się, jakbyś tym tekstem dotknęła mojej duszy. Wczułam się w nią niesamowicie. Świetna robota z tłumaczeniem!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
Bardzo się cieszę, że się podobało. Magia to coś, co uwielbiam i dlatego ją wybrałam ;) Dziękuję za taki cudowny komentarz <3
UsuńPozdrawiam
OCH. To jest to, co tygryski lubią najbardziej. :D Fabularnie zdecydowanie bardziej wolę tę miniaturkę niż tę wojenną. Pod względem stylu też, ale to później będzie o tym cały akapit. :d Historia mnie totalnie ujęła, poczułam te emocje, rozpływałam się nad metaforami. Bałam się, że koniec będzie smutny, ale na szczęście było światełko na końcu tunelu. No śliczna ta opowieść z wplecionymi w nią gwiazdami.
OdpowiedzUsuńAle pewnie bardziej niż o samej fabule, chciałabyś poczytać coś o samym stylu? Bo on mi się zdecydowanie bardziej podobał niż ten w Zjednoczeniu. Pewnie sporo w tym samego oryginału, ale to tłumacz musi się wczuć i przerzucić to na polski, żeby dobrze brzmiało, a to się generalnie udało. Styl dużo mniej spod linijki niż ten poprzedni, który czytałam. Bardziej wolny i to mi się totalnie spodobało. Były jedynie takie drobne momenty, które rzuciły mi się w oczy zbyt mocno przy tak dobrym tekście. Np.:
„— Należała do mojej matki… — powiedział cicho, wciąż ściskając jej książki na całej długości przedramion.
— Była?” – Bez zaglądania do oryginału wiedziałam, co w nim było. Mnie się wydaje, że po polsku odpowiedź Hermiony nie ma za bardzo sensu. Ona powtarzała słowo Dracona, bo było w czasie przeszłym, więc przekładając to na polsku, ja bym napisała: „Należała?”. Wg mnie ma to wtedy więcej sensu. ;) A zaraz później jest dziwaczny przecinek po „chyba”. Czemuż on tam? ;)
Z tym zapraszaniem mugola przez Dracona to pojawił mi się nad głową wielki znak zapytania, o co w ogóle chodzi. Draco i mugol? I nikt nie może się dowiedzieć? xD Więc zerknęłam do oryginału, czy dobrze rozumuję. Tam jest coś o tym, że Draco ordered muggle take out. Jak na moje to znaczy, że Draco zamówił mugolskie żarcie na wynos, tak mi się wydaje? ;)
W ogóle podobały mi się te fragmenty, gdy Draco biegał, te krótkie zdania, bardzo, bardzo dobrze to wyszło, super oddałaś jego emocje.
Zastanawia mnie jeszcze tekst piosenek pomiędzy fragmentami. To Twój pomysł? :)
Na koniec już tak: serio, świetna robota. I dobrze, że napisałaś we wstępniaku liczbę słów. Wiedziałam, czego się spodziewać. Kawał dobrego tekstu. Mnie taki długi zajmuje już ho ho szmat czasu, więc wielkie gratulacje. :)
Życzę weny na kolejne! :*
A, no i zapomniałam wspomnieć. We wstępniaku jest błąd w nicku autorki. Akurat ją dość dobrze kojarzę i zauważyłam. ;)
UsuńJak ja kocham takie komentarze <3 Aż się chce więcej tłumaczyć.
UsuńNie dziwi mnie fakt, że ta miniaturka bardzo Ci się spodobała. Ja odkąd ją przeczytałam w oryginale, po prostu się zakochałam.
Tę miniaturkę tłumaczyłam bardzo długo. Chciałam dorzucić tutaj coś od siebie i tak jak autorka bawić się metaforami. Błędy, które wskazałaś, właśnie poprawiłam. Dziękuję za to, widocznie podczas tłumaczenia i betowania to przeoczyłyśmy. Nick autorki też poprawiłam ;)
Te fragmenty z teraźniejszości (o ile w ogóle mogę tak je nazwać) wydały mi się bardziej dynamiczne i nawet krótkie zdania nie przeszkadzały moim betom :D
Tekst piosenek między częściami to pomysł autorki oryginału, ale w sumie bardzo mi się to podoba.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńJuż od pierwszych zdań zakochałam się w tej miniaturce. Jest naprawdę piękna i wyjątkowa. Bardzo podoba mi się podział na sceny. Ogólnie mam mały problem z komentowaniem tłumaczenia, mam wrażenie, że chwaląc treść tak naprawdę nie chwałę Ciebie, więc juz na początku wspomnę, że doceniam włożoną pracę. Tłumaczyć nie jest łatwo, a juz z pewnością tłumaczyć tak, żeby w odpowiednich słowach oddać emocje bohaterów, a głownie na nich bazuje to miniaturka, także kłaniam się, bo to Ci się udało.
Było mi troche przykro, gdy Draco był dla niej tak niemiły na początku, ale cała scena jest piękna, widze przed oczami kadr z filmu, gdy bohaterowie stoją przed sobą na zatłoczonej ulicy w deszczu, jakby inni ludzie zniknęli.
Bardzo podobają mi się wstawki o sercu Dracona, cholera, czemu nie trafiłam na tę miniaturkę wczesniej?
Scena erotyczna jako wyrwane zdania przerywane cytatami to cos świetnego!
Naprawde jestem wprost zakochana!