niedziela, 30 października 2022

[T] Mine: Rozdział 13: Odzyskiwanie kontroli

 

Blaise wiedział, że coś jest nie tak, gdy tylko następnego dnia wszedł do mieszkania Draco. Zasłony wciąż były zaciągnięte, a w całym pomieszczeniu panował mrok. Usłyszał skowyt dochodzący z małego, psiego kojca, który znajdował się tuż obok wejścia. Zajrzał do środka i zobaczył szczeniaka desperacko próbującego się wydostać.

— Dobra, mały, poczekaj chwilę.

Otworzył klatkę i pies podbiegł do przesuwnych drzwi, które prowadziły na balkon, gdzie Draco wyczarował trawę. Blaise otworzył drzwi i wypuścił psa, żeby mógł się załatwić, bo miał wrażenie, że to był pierwszy raz tego dnia.

Zostawiając psa na zewnątrz, Blaise wrócił do mieszkania, szukając przyjaciela. Pierwszym miejscem, które sprawdził, był jego gabinet, ale okazał się pusty. Spojrzał na zamknięte drzwi do sypialni i potrząsnął głową. Albo był z kobietą… albo miał kaca. Zapukał, nasłuchując jakichkolwiek głosów. Gdy nic nie usłyszał, ostrożnie otworzył wejście. Podobnie, jak reszta mieszkania, pokój był czarny jak smoła. Rzucił Lumos różdżką i wszedł do środka. Zobaczył bryłę rozmiarów Draco na łóżku, a na stoliku nocnym pustą butelkę po Ognistej Whisky.

— Cholera, Draco — przeklął pod nosem.

Podszedł do ogromnego łóżka i szturchnął przyjaciela czubkiem różdżki.

Draco jęknął i odwrócił się.

— Pora wstawać, kolego — powiedział Blaise, podchodząc do zasłon i odsuwając je, wpuszczając światło do pokoju. Wiedział, że to okrutne, ale musiał jakoś wyciągnąć Draco z łóżka.

Draco syknął, kładąc poduszkę na twarzy.

— Zasłoń. Te. Cholerne. Zasłony! — rozkazał przez zaciśnięte zęby.

— Tylko wtedy, gdy wstaniesz i porozmawiasz ze mną. Zgoda? — wynegocjował Blaise.

— Tak, dobra, jak sobie chcesz. Po prostu je zasłoń — powiedział prawie błagalnie.

Blaise zasunął zasłony, ale podszedł do stolika nocnego i zaświecił stojącą na nim lampę. Draco znów syknął na nagłe światło, ale tym razem jedynie zasłonił oczy ramieniem.

— Co się stało? — zapytał Blaise.

— Nic — odparł Draco bezbarwnym tonem.

— Ta pusta butelka na twoim stoliku nocnym świadczy o czymś innym — rzucił Blaise, zaczynając się irytować.

Draco westchnął, wiedząc, że jego przyjaciel nie przestanie zadawać pytań, dopóki nie udzieli mu odpowiedzi. Przyjaźń z Blaise’em Zabinim była zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem.

— Widziałem się wczoraj z Granger i jej córeczką w parku — powiedział.

— Dobra… i coś się wydarzyło między wami? Kolejna kłótnia? — spytał Blaise, siadając na skraju łóżka; ruch materaca sprawił, że Draco jęknął.

— Nie rób tak. Głowa mnie boli i mogę zwymiotować.

— Przepraszam — mruknął Blaise, powstrzymując uśmiech. — W każdym razie, wracając do Granger. Co się stało?

Draco wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, próbując złagodzić mdłości, zanim zaczął mówić:

— Na początku wszystko było dobrze. Rose i szczeniak bawili się. Rozmawialiśmy. Zaryzykowałem i… powiedzmy, że mnie odrzuciła. Ale najbardziej wkurzyła mnie świadomość, że ona też coś poczuła. Po prostu jest zbyt uparta, by to przyznać.

— Znowu ją pocałowałeś? — zapytał z ciekawością Blaise.

Draco skinął, po czym skrzywił się, gdy poczuł ból głowy po tak prostej czynności.

Współczując przyjacielowi, Blaise wyczarował szklankę wody i podał mu ją.

— Wypij to. Masz coś, co może ci pomóc na ten ból?

— W moim gabinecie, w szkatule — powiedział Draco, zdejmując rękę z oczu, ale nadal mając je lekko przymknięte.

Usiadł powoli, ale jego żołądek podskoczył. Wiedząc, co się stanie, Blaise zrobił przejście, gdy Draco wyskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki.

Nie chcąc słyszeć, jak jego przyjaciel pozbywa się treści swojego żołądka, Blaise opuścił pokój i poszedł poszukać eliksirów.

Dziesięć minut później, wyglądając bardziej blado niż kiedykolwiek, Draco wyszedł ze swojej sypialni, owinięty kocem, i usiadł obok Blaise’a na kanapie. Jęknięcie było wszystkim, na co mógł się zebrać w tym momencie.

— Masz — powiedział Blaise, wręczając mu dwie fiolki. — Jedna na nudności, druga na ból.

Draco wypił zawartość i zamknął oczy, czekając, aż mikstury zaczną działać. Pięć minut później w końcu otworzył oczy i spojrzał na Blaise’a z ukosa.

— Lepiej się czujesz, słoneczko? — spytał Blaise z łatwością.

— Tak, dzięki — odpowiedział, starając się nie brzmieć na zakłopotanego.

Blaise westchnął.

— Dlaczego do mnie wczoraj nie przyszedłeś? Wiesz, że zrobiłbym wszystko, żebyś tak bardzo się nie upił.

Draco wzruszył ramionami.

— Chciałem być sam.

Blaise westchnął.

— W porządku. Więc pozwól mi to dobrze zrozumieć… Zrobiłeś ruch i znowu ją pocałowałeś, prawda?

Draco skinął głową, nie patrząc na przyjaciela.

— Czy tym razem przynajmniej oddała pocałunek?

Draco ponownie przytaknął, a Blaise się uśmiechnął.

— Cóż, to poprawa od ostatniego razu! Założę się, że podczas następnego ona…

— Nie będzie następnego razu. Bardzo jasno dała do zrozumienia, że nie chce się ze mną w wiązać — powiedział z goryczą Draco.

— Och — jęknął Blaise. — Powiedziała dlaczego?

— Użyła każdej dostępnej wymówki. Osobiście myślę, że się boi, ale, po prostu, nie wiem czego — mruknął Draco.

— Cóż, to nie jest zbyt gryfońskie — skomentował Blaise.

Draco uśmiechnął się szeroko, potrząsając głową.

— Więc… co zamierzasz teraz zrobić? — zapytał Blaise.

— Nic. Przynajmniej na razie. Nie chce mnie, więc zostawię ją w spokoju.

— Bardzo wątpię, żeby chodziło o to, że ciebie nie chce… znaczy, no, spójrz na siebie — powiedział Blaise, próbując zmusić przyjaciela do uśmiechu.

Draco tylko patrzył przed siebie, nic nie mówiąc.

Blaise westchnął.

— Dobra. Spójrzmy na to z innej perspektywy. Jest samotną matką…

— Tak, też o tym wspomniała. Nie jestem głupi, wiem, że jest mamą…

— Nikt nie nazywa cię głupim, kolego. Wysłuchaj mnie, zanim będę musiał cię przekląć, dobrze?

Draco rzucił mu gniewne spojrzenie, które zostało odwzajemnione. W końcu skinął głową, pozwalając Blaise’owi skończyć.

— Tak, jak mówiłem, jest samotną matką, ponieważ zmarł pierwszy facet, którego kochała. To samo w sobie sprawia, że będzie się wahać. I prawdopodobnie jest to dla niej zagmatwane jak diabli, ponieważ oni ze sobą nie zerwali; nadal go kochała, kiedy to się stało, i prawdopodobnie nadal kocha. Teraz dręczy ją poczucie winy, że czuje coś do kogoś innego, zwłaszcza, gdy ten ktoś jest osobą, której „tatuś jej dziecka” nienawidził.

Draco spojrzał na Blaise’a i zmarszczył brwi, myśląc sobie: Jak mogłem nie zdawać sobie z tego sprawy? To ma sens…

Blaise mówił dalej:

— Co się stanie, jeśli zaczniecie się spotykać tak na poważnie… ale wtedy coś nie wyjdzie i zerwiecie? Granger by to zrozumiała, ale jej łobuziak nie. Więc, prawdopodobnie, próbuje uchronić swoją córkę przed zranieniem.

Draco zaklął w duchu.

— Nienawidzę, gdy mówisz z sensem.

Blaise uśmiechnął się.

— Wiem.

Draco wstał, oswobodził się z kokonu i upuścił go na Blaise’a, odchodząc.

— Gdzie idziesz? — zapytał Blaise.

— Prysznic. Potem jedzenie. Później wyprowadzę psa na spacer. Muszę pomyśleć i oczyścić głowę — wyjaśnił Draco.

— Potrzebujesz towarzystwa? — zaproponował Blaise.

— Nie, dziękuję. Lubię brać prysznic w samotności — powiedział Draco ironicznie.

— Mądrala. Nie to miałem na myśli! — zawołał za nim Blaise.

Ale Draco nie słyszał, ponieważ brał już prysznic, próbując wymyślić swój plan działania.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Później, tego samego dnia, po długim prysznicu, gorącym posiłku i spacerze po dzielnicy, Draco drugi dzień z rzędu udał się na Ulicę Pokątną. Miał pewność, że nie spotka tam Hermiony i był z tego zadowolony. Nie wiedziałby, co jej powiedzieć, gdyby ją zobaczył, a ponadto, poszedł tam po prezent. Chciał załagodzić sytuację, a Blaise powiedział, że kwiaty załatwią sprawę. Po sprawdzeniu różnych stoisk z bukietami na placu handlowym, Draco w końcu znalazł takie, jakie posiadało wybór kwiatów, które, jak sądził, spodobałyby się Hermionie. Zdecydował się na mieszankę białych róż, różowych lilii i fioletowych stokrotek. Zastanawiał się, co umieścić na kartce i ostatecznie postawił na prostotę:

 

Hermiono,

przepraszam za to, co powiedziałem, zanim opuściłem park.

Jeśli chcesz, możemy o tym porozmawiać.

Nie będziemy nic pospieszać.

 

Draco

 

PS: Nie zapomnij podzielić się kwiatami z Rose; są dla Was obu.

 

Zadowolony ze swojego liściku i zakupu, wziął kwiaty i ruszył brukowaną uliczką. Wtedy poczuł dziwne wrażenie, jakby coś go porywało. Rozejrzał się, ale nie zauważył niczego, co mogłoby to spowodować. Myśląc, że to musiał być powiew bryzy dochodzącej z jednej z bocznych uliczek, szedł dalej.

A przynajmniej próbował. Nie mógł podnieść nóg. Potem, bez żadnego ostrzeżenia, jego nogi same zaczęły iść, kierując się na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Próbował krzyczeć, ale nie mógł. Próbował sięgnąć po różdżkę, ale też nie mógł tego zrobić. To było tak, jakby ktoś rzucił na niego… Imperiusa, pomyślał, usiłując kontrolować strach, który zaczął w nim narastać. Ale kto by mógł…

Właśnie wtedy zobaczył go, gdy wszedł w mroczną i wilgotną uliczkę.

— Proszę, proszę, czy to nie mój syn? — powiedział Lucjusz. Przechylił głowę i spojrzał na Draco. — Co? Nie przywitasz się ze swoim ukochanym, starym ojcem? Och, czekaj, zgadza się, nie możesz. Nie, chyba, że cię zmuszę. — Uśmiechnął się złośliwie, podnosząc różdżkę i przyglądając się jej. — Rany, wiesz, jak dobrze jest mieć ją z powrotem? Wiesz, jak to jest? Być obdartym ze swojej magii? — Czekał, jakby spodziewał się odpowiedzi Draco, zanim odwrócił głowę w stronę syna i spojrzał na niego gniewnie. — Nie! Nie wiesz, prawda? Ty i twoja matka nie dostaliście żadnej kary, podczas gdy ja, głowa rodziny, byłem uwięziony we własnym domu; zabrano mi różdżkę.

Robił kółka wokół Draco, mówiąc głównie do siebie, podczas gdy sam Draco wściekle próbował cofnąć zaklęcie, które ich wiązało — bezskutecznie.

Oszalał, pomyślał Draco. Muszę się stąd wydostać… gdy tylko cofnie Imperiusa.

— A dokąd idzie mój syn, kiedy ja tkwię w domu? Wałęsa się po całym świecie, tylko po to, żeby rzucić mi tym w twarz. — Chodził wokół Draco i ponownie stanął z nim twarzą w twarz, prawie plując. — A kiedy wraca, co robi? Daje do publicznej wiadomości, że nie będzie już podążał za swoim wychowaniem i będzie uważał czarodziei półkrwi i mugolaków za równych sobie! RÓWNYCH SOBIE, DRACO? Po tym wszystkim, czego twoja matka i ja ciebie nauczyliśmy.

Kontynuował okrążanie i Draco zaczął się bać o swoje życie. On mnie zabije…

— Jakby tego było mało, dowiaduję się, że mój syn, mój jedyny syn, ostatni z rodu Malfoyów, spędza czas z tą szlamowatą suką! I to nie byle jaką szlamą, nie. Szlamą. — Zatrzymał się, w końcu, zauważając bukiet kwiatów, ściśnięty w dłoni Draco. Machnięciem różdżki Draco został zmuszony do upuszczenia go na chodnik. Lucjusz podniósł kwiaty i przeczytał kartkę. Z warknięciem ponownie rzucił je na bruk i podpalił. Wziął głęboki, uspokajający oddech, przechodząc przez płomienie, i stanął twarzą do syna, głaszcząc go po policzku, jakby był małym dzieckiem. — Ale bez obaw, Draco, mój synu. Raz na zawsze rozwiążę ten problem.

NIE! Hermiona!

— Kiedy pozbędę się jej i jej małego bachora, nic nie będzie cię rozpraszało. Wtedy poślubisz kogoś o odpowiednim statusie rodowym. Ale najpierw...

Wycelował różdżkę bezpośrednio w Draco i powiedział:

Crucio!

Draco wiercił się i wił z bólu, starając się nie krzyczeć, nie chcąc dać ojcu satysfakcji. Ten tylko ponownie rzucił zaklęcie, z większą siłą, i Draco został zmuszony do szlochania.

— Przepraszam, synu, ale źle się zachowywałeś. A dzieci, które źle się zachowują, muszą zostać ukarane.

Ponownie rzucił Crucio i łzy zaczęły spływać po twarzy Draco.

— Nie sprawia mi to przyjemności, synu. To tylko dla twojego dobra.

Rzucił zaklęcie po raz ostatni, pozwalając Draco upaść na chodnik.

Kontrola. Znowu miał kontrolę nad swoim ciałem. Zerknął na swojego ojca, który wciąż krążył i mówił do siebie. Draco wstał na drżących nogach i wypluł krew z ust, która napłynęła od gryzienia wewnętrznej strony policzka, żeby głośno nie krzyczał. Otarł usta wierzchem dłoni, wpatrując się w ojca, równocześnie powoli sięgając do kieszeni, w której znajdowała się jego różdżka.

Lucjusz, widząc kątem oka ten ruch, rzucił:

Expelliarmus!

Różdżka Draco wyleciała mu z ręki i trafiła do jego ojca, zanim miał szansę cokolwiek zrobić.

— Jak się odwrócił los — zadrwił Lucjusz. — Teraz to ty nie masz różdżki, podczas gdy ja posiadam całą moc!

Zaczął się śmiać… początkowo to był chichot, ale przerodził się w szalony śmiech. Draco rozejrzał się… czuł się uwięziony i bez różdżki nie miał pojęcia, jak uciec. Spojrzał w dół na swoje zaciśnięte pięści i zrobił pierwszą rzecz, o której pomyślał; podszedł prosto do ojca i uderzył go mocno, odrzucając w szoku i bólu.

Po czym odwrócił się i pobiegł tak szybko, jak tylko mógł, słysząc kroki ojca tuż za sobą. Skręcił za róg i potem w inną alejkę, ukrywając się za beczkami, gdy mijał go ojciec.

Draco próbował wymyślić, co robić; musiał dostać się do Hermiony, ale nawet nie wiedział, gdzie mieszka. Wtedy pomyślał o jedynej osobie, która mogła mu pomóc… Potter.

Wiedział, że nie może się teleportować, nie mając różdżki, ale nie mógł także ryzykować przebiegnięcia całej drogi do Ministerstwa. Właśnie wtedy zobaczył naprzeciwko siebie sklep Borgina i Burkesa. Gdyby tylko mógł się tam dostać niezauważony, mógłby skorzystać z ich kominka, który był podłączony do Sieci Fiuu.

Spojrzał w kierunku, w którym szedł jego ojciec, ale kiedy go nie zobaczył, zaryzykował i wbiegł do sklepu.

— Och, witaj, młody Malfoyu. W czym mogę…

— Nie teraz, Borgin — przerwał ostro Draco. — Czy wasz kominek nadal jest podłączony do Sieci Fiuu?

— Sieci Fiuu? Dlaczego… tak, jest, ale o co…

Draco sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść czarodziejskich monet, kładąc je na blacie.

— Nigdy mnie nie widziałeś, rozumiesz? — powiedział, wpatrując się w mężczyznę za ladą.

— Tak, proszę pana — odparł, zgarniając monety w swoje chciwe ręce.

Chowając się za wszystkim, za czym mógł, żeby nie był widoczny z ulicy, Draco skierował się na tyły sklepu, gdzie znajdował się kominek. Wziął szczyptę proszku Fiuu i wrzucił do paleniska, po czym wszedł i powiedział:

— Ministerstwo Magii!

Właśnie wtedy usłyszał dzwonek nad drzwiami sklepu i do środka wszedł jego ojciec.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

— Och, Rosie, nie chlap wodą, kochanie. Zamoczysz podłogę — powiedziała Hermiona, myjąc bardzo ruchliwego malucha.

Rose zachichotała.

— Pseplasiam, mamo — powiedziała, znów chlapiąc.

— Chyba jeszcze nie wiesz, co oznacza to słowo — mruknęła Hermiona ze śmiechem, sięgając do wanny i wyciągając korek.

Owinęła Rose w ręcznik i rozpoczęła wieczorny rytuał wciskania mokrego i ruchliwego dziecka w pieluchę oraz piżamę. Potem Hermiona usiadła na fotelu w sypiali i przeczytała kilka historyjek, dopóki Rose nie zaczęła ziewać. Za pomocą różdżki przyciemniła światła i cicho nuciła, aż jej córeczka zasnęła w jej ramionach. Pocałowała ją w czoło przed umieszczeniem jej w łóżeczku i przykryła kołdrą.

Kiedy Hermiona siedziała w swoim salonie i piła gorącą herbatę, czytając książkę przed pójściem spać, została zaskoczona, gdy jej kominek ożył zielonymi płomieniami.

Harry wyszedł, rozglądając się.

— Harry? — powiedziała, wstając ze swojego miejsca na kanapie i podchodząc do niego. — Co się dzieje? Wszystko w porządku?

— Ze mną wszystko dobrze. A z tobą? — zapytał, chodząc po jej domu i sprawdzając okna.

Spojrzała na niego z zaciekawieniem, idąc za nim.

— Tak, wszystko dobrze. Harry, mów do mnie. O co chodzi?

— Musisz zapisać adres — powiedział, wchodząc do jej kuchni i wyrywając kawałek papieru z bloczka, który wisiał na jej lodówce.

— Harry, co się dzieje? — zapytała, biorąc od niego kawałek papieru i pióro z blatu.

— Coś się dzieje i ktoś potrzebuje naszej pomocy, żeby się ukryć. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym wcześniej, jak moglibyśmy wykorzystać twoje mieszkanie, skoro jest na nie rzucone Zaklęcie Fideliusa. Miałem nadzieję, że ta osoba może tutaj zostać dzień lub dwa? — zapytał.

— Och… jasne, Harry — powiedziała, zapisując swój adres na kartce papieru:

 

Aleja Świetlików 221

 

Wręczyła kartkę Harry’emu, który powiedział:

— Dzięki. Aportuję się z powrotem do mojego gabinetu i wrócę za chwilę, dobrze?

Skinęła głową, po czym on zniknął z pyknięciem.

Czekała cierpliwie, aż Harry wróci, przypominając sobie, jak kilka lat temu zasugerował, by ona i Ron rzucili Zaklęcie Fideliusa na swój dom. Jego argumentem było to, że chociaż wojna się skończyła i Voldemort zniknął, nie było gwarancji, że jakiś inny obłąkany czarodziej czegoś nie spróbuje. Ponieważ byli najlepszymi przyjaciółmi Harry’ego, wiedział, że najbezpieczniej byłoby, gdyby nikt nie mógł znaleźć ich domu. Nie chciał, żeby przez niego zostali zaatakowani lub użyci jako pionki. Zgodzili się, a dodatkowo zawarli umowę, że jeśli ktoś będzie potrzebował noclegu, przyjmą go. To jednak był pierwszy raz, kiedy Harry musiał skorzystać z jej domu, i była trochę zdenerwowana tą perspektywą, wiedząc, że mieszkała tu teraz także Rose. Ale ufała Harry’emu i wiedziała, że nie przyprowadzi do jej domu nikogo, kto mógłby je skrzywdzić.

Usłyszała trzask w swoim salonie i podeszła do Harry’ego, który czekał przy kominku.

— Harry? Kto przyszedł? Nie powiedziałeś. Znam tę osobę? — zapytała.

Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, płomienie ponownie ożyły i tym razem do jej salonu wszedł Draco Malfoy.

___________

Witajcie :) w niedzielę pojawiam się z nowym rozdziałem. Lucjusz pokazuje swoje szalone oblicze. Przyznam szczerze, że trochę mnie przeraża. A Wy co sądzicie o tej scenie? Dajcie znać. Nie przedłużając, zapraszam na 14 rozdział, który także dzisiaj został opublikowany. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy