Blaise wiedział, że coś jest nie tak,
gdy tylko następnego dnia wszedł do mieszkania Draco. Zasłony wciąż były
zaciągnięte, a w całym pomieszczeniu panował mrok. Usłyszał skowyt dochodzący z
małego, psiego kojca, który znajdował się tuż obok wejścia. Zajrzał do środka i
zobaczył szczeniaka desperacko próbującego się wydostać.
— Dobra, mały, poczekaj chwilę.
Otworzył klatkę i pies podbiegł do
przesuwnych drzwi, które prowadziły na balkon, gdzie Draco wyczarował trawę.
Blaise otworzył drzwi i wypuścił psa, żeby mógł się załatwić, bo miał wrażenie,
że to był pierwszy raz tego dnia.
Zostawiając psa na zewnątrz, Blaise
wrócił do mieszkania, szukając przyjaciela. Pierwszym miejscem, które
sprawdził, był jego gabinet, ale okazał się pusty. Spojrzał na zamknięte drzwi
do sypialni i potrząsnął głową. Albo był z kobietą… albo miał kaca. Zapukał,
nasłuchując jakichkolwiek głosów. Gdy nic nie usłyszał, ostrożnie otworzył
wejście. Podobnie, jak reszta mieszkania, pokój był czarny jak smoła. Rzucił Lumos różdżką i wszedł do środka.
Zobaczył bryłę rozmiarów Draco na łóżku, a na stoliku nocnym pustą butelkę po
Ognistej Whisky.
— Cholera, Draco — przeklął pod nosem.
Podszedł do ogromnego łóżka i
szturchnął przyjaciela czubkiem różdżki.
Draco jęknął i odwrócił się.
— Pora wstawać, kolego — powiedział
Blaise, podchodząc do zasłon i odsuwając je, wpuszczając światło do pokoju.
Wiedział, że to okrutne, ale musiał jakoś wyciągnąć Draco z łóżka.
Draco syknął, kładąc poduszkę na
twarzy.
— Zasłoń. Te. Cholerne. Zasłony! —
rozkazał przez zaciśnięte zęby.
— Tylko wtedy, gdy wstaniesz i
porozmawiasz ze mną. Zgoda? — wynegocjował Blaise.
— Tak, dobra, jak sobie chcesz. Po
prostu je zasłoń — powiedział prawie błagalnie.
Blaise zasunął zasłony, ale podszedł
do stolika nocnego i zaświecił stojącą na nim lampę. Draco znów syknął na nagłe
światło, ale tym razem jedynie zasłonił oczy ramieniem.
— Co się stało? — zapytał Blaise.
— Nic — odparł Draco bezbarwnym tonem.
— Ta pusta butelka na twoim stoliku
nocnym świadczy o czymś innym — rzucił Blaise, zaczynając się irytować.
Draco westchnął, wiedząc, że jego
przyjaciel nie przestanie zadawać pytań, dopóki nie udzieli mu odpowiedzi.
Przyjaźń z Blaise’em Zabinim była zarówno błogosławieństwem jak i
przekleństwem.
— Widziałem się wczoraj z Granger i
jej córeczką w parku — powiedział.
— Dobra… i coś się wydarzyło między
wami? Kolejna kłótnia? — spytał Blaise, siadając na skraju łóżka; ruch materaca
sprawił, że Draco jęknął.
— Nie rób tak. Głowa mnie boli i mogę
zwymiotować.
— Przepraszam — mruknął Blaise, powstrzymując
uśmiech. — W każdym razie, wracając do Granger. Co się stało?
Draco wziął głęboki oddech i powoli
wypuścił powietrze, próbując złagodzić mdłości, zanim zaczął mówić:
— Na początku wszystko było dobrze.
Rose i szczeniak bawili się. Rozmawialiśmy. Zaryzykowałem i… powiedzmy, że mnie
odrzuciła. Ale najbardziej wkurzyła mnie świadomość, że ona też coś poczuła. Po
prostu jest zbyt uparta, by to przyznać.
— Znowu ją pocałowałeś? — zapytał z
ciekawością Blaise.
Draco skinął, po czym skrzywił się,
gdy poczuł ból głowy po tak prostej czynności.
Współczując przyjacielowi, Blaise
wyczarował szklankę wody i podał mu ją.
— Wypij to. Masz coś, co może ci pomóc
na ten ból?
— W moim gabinecie, w szkatule —
powiedział Draco, zdejmując rękę z oczu, ale nadal mając je lekko przymknięte.
Usiadł powoli, ale jego żołądek
podskoczył. Wiedząc, co się stanie, Blaise zrobił przejście, gdy Draco
wyskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki.
Nie chcąc słyszeć, jak jego przyjaciel
pozbywa się treści swojego żołądka, Blaise opuścił pokój i poszedł poszukać
eliksirów.
Dziesięć minut później, wyglądając
bardziej blado niż kiedykolwiek, Draco wyszedł ze swojej sypialni, owinięty
kocem, i usiadł obok Blaise’a na kanapie. Jęknięcie było wszystkim, na co mógł
się zebrać w tym momencie.
— Masz — powiedział Blaise, wręczając
mu dwie fiolki. — Jedna na nudności, druga na ból.
Draco wypił zawartość i zamknął oczy,
czekając, aż mikstury zaczną działać. Pięć minut później w końcu otworzył oczy
i spojrzał na Blaise’a z ukosa.
— Lepiej się czujesz, słoneczko? —
spytał Blaise z łatwością.
— Tak, dzięki — odpowiedział, starając
się nie brzmieć na zakłopotanego.
Blaise westchnął.
— Dlaczego do mnie wczoraj nie
przyszedłeś? Wiesz, że zrobiłbym wszystko, żebyś tak bardzo się nie upił.
Draco wzruszył ramionami.
— Chciałem być sam.
Blaise westchnął.
— W porządku. Więc pozwól mi to dobrze
zrozumieć… Zrobiłeś ruch i znowu ją pocałowałeś, prawda?
Draco skinął głową, nie patrząc na
przyjaciela.
— Czy tym razem przynajmniej oddała
pocałunek?
Draco ponownie przytaknął, a Blaise
się uśmiechnął.
— Cóż, to poprawa od ostatniego razu!
Założę się, że podczas następnego ona…
— Nie będzie następnego razu. Bardzo
jasno dała do zrozumienia, że nie chce się ze mną w wiązać — powiedział z
goryczą Draco.
— Och — jęknął Blaise. — Powiedziała
dlaczego?
— Użyła każdej dostępnej wymówki.
Osobiście myślę, że się boi, ale, po prostu, nie wiem czego — mruknął Draco.
— Cóż, to nie jest zbyt gryfońskie —
skomentował Blaise.
Draco uśmiechnął się szeroko,
potrząsając głową.
— Więc… co zamierzasz teraz zrobić? —
zapytał Blaise.
— Nic. Przynajmniej na razie. Nie chce
mnie, więc zostawię ją w spokoju.
— Bardzo wątpię, żeby chodziło o to,
że ciebie nie chce… znaczy, no, spójrz na siebie — powiedział Blaise, próbując
zmusić przyjaciela do uśmiechu.
Draco tylko patrzył przed siebie, nic
nie mówiąc.
Blaise westchnął.
— Dobra. Spójrzmy na to z innej
perspektywy. Jest samotną matką…
— Tak, też o tym wspomniała. Nie
jestem głupi, wiem, że jest mamą…
— Nikt nie nazywa cię głupim, kolego.
Wysłuchaj mnie, zanim będę musiał cię przekląć, dobrze?
Draco rzucił mu gniewne spojrzenie,
które zostało odwzajemnione. W końcu skinął głową, pozwalając Blaise’owi
skończyć.
— Tak, jak mówiłem, jest samotną
matką, ponieważ zmarł pierwszy facet, którego kochała. To samo w sobie sprawia,
że będzie się wahać. I prawdopodobnie jest to dla niej zagmatwane jak diabli,
ponieważ oni ze sobą nie zerwali; nadal go kochała, kiedy to się stało, i
prawdopodobnie nadal kocha. Teraz dręczy ją poczucie winy, że czuje coś do
kogoś innego, zwłaszcza, gdy ten ktoś jest osobą, której „tatuś jej dziecka”
nienawidził.
Draco spojrzał na Blaise’a i zmarszczył
brwi, myśląc sobie: Jak mogłem nie zdawać
sobie z tego sprawy? To ma sens…
Blaise mówił dalej:
— Co się stanie, jeśli zaczniecie się
spotykać tak na poważnie… ale wtedy coś nie wyjdzie i zerwiecie? Granger by to
zrozumiała, ale jej łobuziak nie. Więc, prawdopodobnie, próbuje uchronić swoją
córkę przed zranieniem.
Draco zaklął w duchu.
— Nienawidzę, gdy mówisz z sensem.
Blaise uśmiechnął się.
— Wiem.
Draco wstał, oswobodził się z kokonu i
upuścił go na Blaise’a, odchodząc.
— Gdzie idziesz? — zapytał Blaise.
— Prysznic. Potem jedzenie. Później
wyprowadzę psa na spacer. Muszę pomyśleć i oczyścić głowę — wyjaśnił Draco.
— Potrzebujesz towarzystwa? —
zaproponował Blaise.
— Nie, dziękuję. Lubię brać prysznic w
samotności — powiedział Draco ironicznie.
— Mądrala. Nie to miałem na myśli! —
zawołał za nim Blaise.
Ale Draco nie słyszał, ponieważ brał
już prysznic, próbując wymyślić swój plan działania.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Później, tego samego dnia, po długim
prysznicu, gorącym posiłku i spacerze po dzielnicy, Draco drugi dzień z rzędu
udał się na Ulicę Pokątną. Miał pewność, że nie spotka tam Hermiony i był z
tego zadowolony. Nie wiedziałby, co jej powiedzieć, gdyby ją zobaczył, a
ponadto, poszedł tam po prezent. Chciał załagodzić sytuację, a Blaise
powiedział, że kwiaty załatwią sprawę. Po sprawdzeniu różnych stoisk z
bukietami na placu handlowym, Draco w końcu znalazł takie, jakie posiadało
wybór kwiatów, które, jak sądził, spodobałyby się Hermionie. Zdecydował się na
mieszankę białych róż, różowych lilii i fioletowych stokrotek. Zastanawiał się,
co umieścić na kartce i ostatecznie postawił na prostotę:
Hermiono,
przepraszam
za to, co powiedziałem, zanim opuściłem park.
Jeśli
chcesz, możemy o tym porozmawiać.
Nie
będziemy nic pospieszać.
Draco
PS:
Nie zapomnij podzielić się kwiatami z Rose; są dla Was obu.
Zadowolony ze swojego liściku i
zakupu, wziął kwiaty i ruszył brukowaną uliczką. Wtedy poczuł dziwne wrażenie,
jakby coś go porywało. Rozejrzał się, ale nie zauważył niczego, co mogłoby to
spowodować. Myśląc, że to musiał być powiew bryzy dochodzącej z jednej z
bocznych uliczek, szedł dalej.
A przynajmniej próbował. Nie mógł
podnieść nóg. Potem, bez żadnego ostrzeżenia, jego nogi same zaczęły iść,
kierując się na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Próbował krzyczeć, ale nie mógł.
Próbował sięgnąć po różdżkę, ale też nie mógł tego zrobić. To było tak, jakby
ktoś rzucił na niego… Imperiusa, pomyślał, usiłując kontrolować strach, który
zaczął w nim narastać. Ale kto by mógł…
Właśnie wtedy zobaczył go, gdy wszedł
w mroczną i wilgotną uliczkę.
— Proszę, proszę, czy to nie mój syn?
— powiedział Lucjusz. Przechylił głowę i spojrzał na Draco. — Co? Nie
przywitasz się ze swoim ukochanym, starym ojcem? Och, czekaj, zgadza się, nie
możesz. Nie, chyba, że cię zmuszę. — Uśmiechnął się złośliwie, podnosząc
różdżkę i przyglądając się jej. — Rany, wiesz, jak dobrze jest mieć ją z
powrotem? Wiesz, jak to jest? Być obdartym ze swojej magii? — Czekał, jakby
spodziewał się odpowiedzi Draco, zanim odwrócił głowę w stronę syna i spojrzał
na niego gniewnie. — Nie! Nie wiesz, prawda? Ty i twoja matka nie dostaliście
żadnej kary, podczas gdy ja, głowa rodziny, byłem uwięziony we własnym domu;
zabrano mi różdżkę.
Robił kółka wokół Draco, mówiąc
głównie do siebie, podczas gdy sam Draco wściekle próbował cofnąć zaklęcie,
które ich wiązało — bezskutecznie.
Oszalał,
pomyślał Draco. Muszę się stąd wydostać…
gdy tylko cofnie Imperiusa.
— A dokąd idzie mój syn, kiedy ja
tkwię w domu? Wałęsa się po całym świecie, tylko po to, żeby rzucić mi tym w
twarz. — Chodził wokół Draco i ponownie stanął z nim twarzą w twarz, prawie
plując. — A kiedy wraca, co robi? Daje do publicznej wiadomości, że nie będzie
już podążał za swoim wychowaniem i będzie uważał czarodziei półkrwi i mugolaków
za równych sobie! RÓWNYCH SOBIE, DRACO?
Po tym wszystkim, czego twoja matka i ja ciebie nauczyliśmy.
Kontynuował okrążanie i Draco zaczął
się bać o swoje życie. On mnie zabije…
— Jakby tego było mało, dowiaduję się,
że mój syn, mój jedyny syn, ostatni z rodu Malfoyów, spędza czas z tą
szlamowatą suką! I to nie byle jaką
szlamą, nie. Szlamą. — Zatrzymał się,
w końcu, zauważając bukiet kwiatów, ściśnięty w dłoni Draco. Machnięciem
różdżki Draco został zmuszony do upuszczenia go na chodnik. Lucjusz podniósł
kwiaty i przeczytał kartkę. Z warknięciem ponownie rzucił je na bruk i podpalił.
Wziął głęboki, uspokajający oddech, przechodząc przez płomienie, i stanął
twarzą do syna, głaszcząc go po policzku, jakby był małym dzieckiem. — Ale bez
obaw, Draco, mój synu. Raz na zawsze rozwiążę ten problem.
— NIE!
Hermiona!
— Kiedy pozbędę się jej i jej małego
bachora, nic nie będzie cię rozpraszało. Wtedy poślubisz kogoś o odpowiednim
statusie rodowym. Ale najpierw...
Wycelował różdżkę bezpośrednio w Draco
i powiedział:
— Crucio!
Draco wiercił się i wił z bólu,
starając się nie krzyczeć, nie chcąc dać ojcu satysfakcji. Ten tylko ponownie
rzucił zaklęcie, z większą siłą, i Draco został zmuszony do szlochania.
— Przepraszam, synu, ale źle się
zachowywałeś. A dzieci, które źle się zachowują, muszą zostać ukarane.
Ponownie rzucił Crucio i łzy zaczęły spływać po twarzy Draco.
— Nie sprawia mi to przyjemności,
synu. To tylko dla twojego dobra.
Rzucił zaklęcie po raz ostatni,
pozwalając Draco upaść na chodnik.
Kontrola. Znowu miał kontrolę nad
swoim ciałem. Zerknął na swojego ojca, który wciąż krążył i mówił do siebie.
Draco wstał na drżących nogach i wypluł krew z ust, która napłynęła od
gryzienia wewnętrznej strony policzka, żeby głośno nie krzyczał. Otarł usta
wierzchem dłoni, wpatrując się w ojca, równocześnie powoli sięgając do kieszeni,
w której znajdowała się jego różdżka.
Lucjusz, widząc kątem oka ten ruch,
rzucił:
— Expelliarmus!
Różdżka Draco wyleciała mu z ręki i
trafiła do jego ojca, zanim miał szansę cokolwiek zrobić.
— Jak się odwrócił los — zadrwił
Lucjusz. — Teraz to ty nie masz różdżki, podczas gdy ja posiadam całą moc!
Zaczął się śmiać… początkowo to był
chichot, ale przerodził się w szalony śmiech. Draco rozejrzał się… czuł się
uwięziony i bez różdżki nie miał pojęcia, jak uciec. Spojrzał w dół na swoje
zaciśnięte pięści i zrobił pierwszą rzecz, o której pomyślał; podszedł prosto
do ojca i uderzył go mocno, odrzucając w szoku i bólu.
Po czym odwrócił się i pobiegł tak
szybko, jak tylko mógł, słysząc kroki ojca tuż za sobą. Skręcił za róg i potem
w inną alejkę, ukrywając się za beczkami, gdy mijał go ojciec.
Draco próbował wymyślić, co robić;
musiał dostać się do Hermiony, ale nawet nie wiedział, gdzie mieszka. Wtedy
pomyślał o jedynej osobie, która mogła mu pomóc… Potter.
Wiedział, że nie może się
teleportować, nie mając różdżki, ale nie mógł także ryzykować przebiegnięcia
całej drogi do Ministerstwa. Właśnie wtedy zobaczył naprzeciwko siebie sklep
Borgina i Burkesa. Gdyby tylko mógł się tam dostać niezauważony, mógłby
skorzystać z ich kominka, który był podłączony do Sieci Fiuu.
Spojrzał w kierunku, w którym szedł
jego ojciec, ale kiedy go nie zobaczył, zaryzykował i wbiegł do sklepu.
— Och, witaj, młody Malfoyu. W czym
mogę…
— Nie teraz, Borgin — przerwał ostro
Draco. — Czy wasz kominek nadal jest podłączony do Sieci Fiuu?
— Sieci Fiuu? Dlaczego… tak, jest, ale
o co…
Draco sięgnął do kieszeni i wyciągnął
garść czarodziejskich monet, kładąc je na blacie.
— Nigdy mnie nie widziałeś, rozumiesz?
— powiedział, wpatrując się w mężczyznę za ladą.
— Tak, proszę pana — odparł,
zgarniając monety w swoje chciwe ręce.
Chowając się za wszystkim, za czym
mógł, żeby nie był widoczny z ulicy, Draco skierował się na tyły sklepu, gdzie
znajdował się kominek. Wziął szczyptę proszku Fiuu i wrzucił do paleniska, po
czym wszedł i powiedział:
— Ministerstwo Magii!
Właśnie wtedy usłyszał dzwonek nad
drzwiami sklepu i do środka wszedł jego ojciec.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
— Och, Rosie, nie chlap wodą,
kochanie. Zamoczysz podłogę — powiedziała Hermiona, myjąc bardzo ruchliwego
malucha.
Rose zachichotała.
— Pseplasiam, mamo — powiedziała, znów
chlapiąc.
— Chyba jeszcze nie wiesz, co oznacza
to słowo — mruknęła Hermiona ze śmiechem, sięgając do wanny i wyciągając korek.
Owinęła Rose w ręcznik i rozpoczęła
wieczorny rytuał wciskania mokrego i ruchliwego dziecka w pieluchę oraz piżamę.
Potem Hermiona usiadła na fotelu w sypiali i przeczytała kilka historyjek,
dopóki Rose nie zaczęła ziewać. Za pomocą różdżki przyciemniła światła i cicho
nuciła, aż jej córeczka zasnęła w jej ramionach. Pocałowała ją w czoło przed
umieszczeniem jej w łóżeczku i przykryła kołdrą.
Kiedy Hermiona siedziała w swoim
salonie i piła gorącą herbatę, czytając książkę przed pójściem spać, została
zaskoczona, gdy jej kominek ożył zielonymi płomieniami.
Harry wyszedł, rozglądając się.
— Harry? — powiedziała, wstając ze
swojego miejsca na kanapie i podchodząc do niego. — Co się dzieje? Wszystko w
porządku?
— Ze mną wszystko dobrze. A z tobą? —
zapytał, chodząc po jej domu i sprawdzając okna.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem,
idąc za nim.
— Tak, wszystko dobrze. Harry, mów do
mnie. O co chodzi?
— Musisz zapisać adres — powiedział,
wchodząc do jej kuchni i wyrywając kawałek papieru z bloczka, który wisiał na
jej lodówce.
— Harry, co się dzieje? — zapytała,
biorąc od niego kawałek papieru i pióro z blatu.
— Coś się dzieje i ktoś potrzebuje
naszej pomocy, żeby się ukryć. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym wcześniej, jak
moglibyśmy wykorzystać twoje mieszkanie, skoro jest na nie rzucone Zaklęcie
Fideliusa. Miałem nadzieję, że ta osoba może tutaj zostać dzień lub dwa? —
zapytał.
— Och… jasne, Harry — powiedziała,
zapisując swój adres na kartce papieru:
Aleja
Świetlików 221
Wręczyła kartkę Harry’emu, który powiedział:
— Dzięki. Aportuję się z powrotem do
mojego gabinetu i wrócę za chwilę, dobrze?
Skinęła głową, po czym on zniknął z
pyknięciem.
Czekała cierpliwie, aż Harry wróci,
przypominając sobie, jak kilka lat temu zasugerował, by ona i Ron rzucili
Zaklęcie Fideliusa na swój dom. Jego argumentem było to, że chociaż wojna się
skończyła i Voldemort zniknął, nie było gwarancji, że jakiś inny obłąkany
czarodziej czegoś nie spróbuje. Ponieważ byli najlepszymi przyjaciółmi
Harry’ego, wiedział, że najbezpieczniej byłoby, gdyby nikt nie mógł znaleźć ich
domu. Nie chciał, żeby przez niego zostali zaatakowani lub użyci jako pionki.
Zgodzili się, a dodatkowo zawarli umowę, że jeśli ktoś będzie potrzebował
noclegu, przyjmą go. To jednak był pierwszy raz, kiedy Harry musiał skorzystać
z jej domu, i była trochę zdenerwowana tą perspektywą, wiedząc, że mieszkała tu
teraz także Rose. Ale ufała Harry’emu i wiedziała, że nie przyprowadzi do jej
domu nikogo, kto mógłby je skrzywdzić.
Usłyszała trzask w swoim salonie i
podeszła do Harry’ego, który czekał przy kominku.
— Harry? Kto przyszedł? Nie
powiedziałeś. Znam tę osobę? — zapytała.
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć,
płomienie ponownie ożyły i tym razem do jej salonu wszedł Draco Malfoy.
___________
Witajcie :) w niedzielę pojawiam się z nowym rozdziałem. Lucjusz pokazuje swoje szalone oblicze. Przyznam szczerze, że trochę mnie przeraża. A Wy co sądzicie o tej scenie? Dajcie znać. Nie przedłużając, zapraszam na 14 rozdział, który także dzisiaj został opublikowany. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)