poniedziałek, 16 grudnia 2024

[T] Czas cudów: Rozdział 1

         — Ile knutów jest w syklu?

Hermiona ukryła uśmiech, obserwując parę dorosłych obok niej liczącą swoje knuty. Mimo że tłumaczyła to kilka razy, państwo Portle nie mogli pojąć idei nowej waluty, którą nabyli.

— Pomyśl o tym jak o pieniądzach w grze RPG, w którą grasz, tato — zaczęła tłumaczyć ojcu jedenastoletnia Angela Portle. Najwyraźniej ta mugolska rodzina była fanami gier komputerowych. Przez cały poranek porównywali handlową londyńską dzielnicę dla czarodziei do wioski w ich wirtualnym, fantastycznym świecie. — Knut to brązowa moneta, a dwadzieścia jeden z nich daje jednego sykla. Sykle są srebrne, a siedemnaście z nich daje złotą monetę zwaną galeonem!

Dziewczynka potrząsnęła garścią monet w dłoniach. Jej jasnoniebieskie oczy błyszczały podekscytowaniem na myśl o tym, że jest młodą czarownicą, która miała rozpocząć naukę w Hogwarcie w następnym roku.

Hermiona nadal pomagała tej rodzinie, ucząc ich o czarodziejskim świecie, którego Angela miała stać się częścią. Była wyczerpana, gdy minęła szesnasta, a jej nos zdrętwiał od przenikliwego, grudniowego zimna, ale była zadowolona z tego, co udało jej się osiągnąć; Angela Portle była wyposażona we wszystko, czego potrzebowała na pierwszy rok nauki — wiedzę i przybory.

— Do widzenia, Hermiono! — zawołała dziewczynka, gdy Hermiona pożegnała się z nią, opuszczając jej dom rodzinny. Jej rodzice stali tuż za nią, gdy wygłosiła ostatnie słowa: — Dzięki za książkę!

— Bardzo proszę, Angelo! — Hermiona uśmiechnęła się radośnie.

Każdemu dziecku mugoli, które zostało jej przydzielone, dała egzemplarz Historii Hogwartu. Była to jej ulubiona książka od dnia, w którym sama odkryła, że jest czarownicą, i miała nadzieję, że inni uznają ją za równie interesującą.

Na ganku Hermiona dała pani Portle książeczkę znaczków, specjalnie zaprojektowaną do wysyłania listów do i ze społeczności mugoli dla tych, którzy nie posiadali sów.

— Jeśli kiedykolwiek będziecie czegoś potrzebować, śmiało do mnie piszcie.

— Bardzo nam pomogłaś, Hermiono — powiedziała kobieta z wdzięcznością.

— Cała przyjemność po mojej stronie — zapewniła ich Hermiona. — Kiedyś byłam w takiej sytuacji jak Angela, więc dokładnie wiem, co teraz przeżywa. Moi biedni rodzice nie mieli pojęcia…

Wybuchła śmiechem i opowiedziała o tym, jak jej matka założyła przypadkowy kapelusz, dzięki któremu zamieniła się w mysz.

— Nie mam pojęcia, co byśmy bez ciebie zrobili! — wykrzyknęła pani Portle.

— Prawdopodobnie zabłądzilibyśmy na Pokątnej i utknęli w jakieś ciemnej, opętanej szafce lub kufrze… — rzucił żartobliwie jej mąż.

Pani Portle się roześmiała.

— Albo wracalibyśmy do domu ze zmniejszonymi głowami!

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

— Portle’owie są gotowi — oznajmiła Hermiona, wracając do biura, które dzieliła ze swoim współpracownikiem Teodorem Nottem.

Pracowali razem przez ostatnie trzy lata, pomagając dzieciom mugoli i ich rodzinom odnaleźć się w magicznej społeczności. Teo i Hermiona szybko się zaprzyjaźnili, gdy stworzyli zespół. Mężczyzna był inteligentny i cichy. Był też troskliwy, często stawiając potrzeby innych nad swoje, zwłaszcza gdy chodziło o dzieci.

Oczywiście Hermiona była zaskoczona, gdy Teo został zatrudniony w jej departamencie, ponieważ dorastał w przekonaniu, że magiczna krew to jedyna, która miała prawo chodzić po ziemi, ale szybko się dowiedziała, że jego opinia na temat supremacji czystej krwi była zupełnie inna, niż ta, którą wyznawał przez lata. Ojciec nie dał Teo możliwości wyrażenia własnego zdania, co pozwolono mu zrobić, gdy starszy Nott został aresztowany za zamordowanie mugolaka wiele lat temu. Hermiona była szczęśliwa, że poznała prawdziwego Teodora Notta.

Teo skinął głową, zauważając jej obecność, ale Hermiona dostrzegła, że nie zwracał na nią szczególnej uwagi.

— Wszystko w porządku? — zapytała, przekładając papiery i przesuwając krzesło przy biurku w jego stronę, tak że gładko przetoczyło się po kafelkowej podłodze i zatrzymało przy jego boku.

Mężczyzna westchnął, poważnie pocierając czoło.

— Właśnie otrzymałem straszne wieści…

Jego głos ucichł i pokręcił głową w całkowitej rozterce.

Hermiona przesunęła się na skraj krzesła, delikatnie ściskając jego kolano, próbując go pocieszyć.

— Co się stało? — Jej klatka piersiowa nagle uniosła się w nagłym zmartwieniu. — Z Luną wszystko w porządku?!

Teo zaśmiał się na wspomnienie o żonie.

— Och, tak — powiedział. — Luna jest absolutnie idealna. Trochę nerwowa; uzdrowiciele każą jej leżeć w łóżku. Można by pomyśleć, że poradzi sobie z czymś takim, ale nie. — Teo podrapał się po głowie, a uśmiech wykrzywił jego usta. — Nigdy nie widziałem jej tak niespokojnej!

Hermiona odpowiedziała uśmiechem i poklepała go po kolanie.

— Za kilka tygodni dziecko przyjdzie na świat, to pewnie dlatego.

— Tak.

Zamilkł, pogrążony w myślach.

— Więc… co cię trapi? — zastanawiała się. — Jeśli nie możesz mi powiedzieć, oczywiście zrozu…

— Nie, to żaden sekret… — Teo przerwał jej, przeczesując dłonią swoje potargane włosy. — To po prostu… to druzgocąca wiadomość, a ponieważ Boże Narodzenie tuż-tuż, naprawdę jestem wdzięczny za ludzi, których mam wokół siebie.

Hermiona skinęła głową. Rozumiała, jak trudno jest kogoś stracić. Tego lata jej babcia zmarła na raka i wciąż nie mogła się z tego otrząsnąć, szczególnie, że babcia uwielbiała Boże Narodzenie i to miały być pierwsze święta bez niej.

— Więc… — Hermiona zaczęła powoli — kto umarł?

— Harry przyszedł, żeby mnie o tym powiadomić, tuż przed twoim powrotem — powiedział chrapliwie. — Dziś rano w wypadku samochodowym zginęła czarownica Jayden Crescent. — Szczęka Teo zacisnęła się w smutku. Kąciki jego oczu zaczęły puchnąć od zaczerwienienia. — Zostawiła dziecko — dokończył w końcu.

Hermiona odchyliła się na krześle, chłonąc niepokojące wieści.

Och… — wyszeptała, rozumiejąc, co zdenerwowało Teo. On również stracił swoją matkę mniej więcej o tej porze roku, kiedy był dzieckiem. — Biedactwo…

— Boże Narodzenie jest za kilka dni… To kompletnie niesprawiedliwe…

— Tak — zgodziła się Hermiona.

— Ja przynajmniej miałem tatę. — Teodor przechylił głowę w zamyśleniu. — Jasne, był fanatykiem, zawsze wszystko musiało być tak, jak on chciał, ale przynajmniej miałem dom… i on mnie kochał… Ta mała dziewczynka nie ma nikogo, a na dodatek jest bezdomna.

— Jayden nie miała rodziny?

Teo pokręcił głową.

— Była ostatnią z rodu Crescent.

— A co z ojcem dziewczynki? Może on ma rodzinę?

Teo wzruszył ramionami.

— Harry powiedział, że jej ojcem prawdopodobnie jest mugol i nie ma sposobu, by go znaleźć.

— Cóż, nie masz pewności, że to mugol — zauważyła Hermiona. — Może uprawiała seks z czarodziejem?

— Nie jest to niemożliwe, ale bardzo wątpliwe. Mieszkała w mugolskim Londynie przez ostatnie dziewięć lat.

— A nie ma sposobu, żeby to sprawdzić? Tylko żeby się upewnić? Przysięgam, że czytałam o zaklęciu, dzięki któremu można odnaleźć krewnych… — Hermiona skrzywiła się, myśląc.

Teo wstał z krzesła, unosząc palec wskazujący.

— Właściwie jest, ale nie spodziewałbym się po nim wiele, gdybym był tobą. Dziecko ma zaledwie sześć lat, a Jayden nie spędzała dużo czasu w naszym świecie. Była zafascynowana mugolami i elektroniką.

— Cóż, przynajmniej warto spróbować. Zbliżają się święta, więc może tuż za rogiem czai się cud.

Teo roześmiał się.

— Ty i ta twoja miłość do świąt.

Hermiona poczuła, jak łzy pieką jej oczy na wspomnienie babci. Mrugnęła, by je odgonić, wciągnęła drżący oddech i wstała, by dołączyć do Teo.

— Babcia kochała święta. Gdyby zamieniła się w Grincha, jestem pewna, że zmusiłaby mnie do posłuszeństwa!

— Nikt nie potrzebuje nawiedzającej go z zaświatów babci!

— Dokładnie!

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

— Dochodzenie potrwa dwa dni — poinformowała Hermiona, odrywając wzrok od książki, którą czytała. — Co będzie z — spojrzała na kartkę leżącą na biurku Harry’ego — Kamari do tego czasu?

— Tradycyjnie zostanie skierowana do opieki-

— Masz na myśli sierociniec.

— Tak… — powiedział ostrożnie Harry, zauważając ponury ton Hermiony. — Jednak najbliższy jest ponad tysiąc kilometrów stąd i jest pełny.

— Twój dom też jest pełny — podsumowała Hermiona.

Harry zwykle nie wahał się pomagać potrzebującym, więc musiał być jakiś powód, dla którego nie mógł przyjąć Kamari pod swój dach.

— Normalnie byśmy ją zabrali, nie byłoby problemu, ale już kupiliśmy bilety…

— Och, jedziecie do Kopenhagi! — Hermiona klepnęła się w czoło. — Całkowicie zapomniałam!

Harry roześmiał się.

— W porządku, nie zadręczaj się tym.

— Ale będę się martwić o Kamari… — Hermiona przygryzła dolną wargę. — Co jeśli… zaopiekowałabym się nią, dopóki nie będzie wyników?

Nie wiedziała dokładnie, co zrobić, żeby pomóc, ale nie chciała, żeby dziecko zostało w Ministerstwie, dopóki ktoś nie zdecyduje, gdzie może się zatrzymać.

Uśmiech Harry’ego się poszerzył.

— Miałem nadzieję, że to zasugerujesz.

— Myślisz, że to przejdzie? — zastanawiała się niepewnie. — Nie mam zbyt wiele miejsca, to jednopokojowe mieszkanie.

— Tylko na kilka dni. — Harry wzruszył ramionami.

— A co jeśli okaże się, że nie ma rodziny? Co wtedy?

Harry westchnął, nie chcąc o tym myśleć.

— Znajdziemy sposób, jeśli to będzie konieczne.

Hermiona odetchnęła z ulgą.

— W porządku — postanowiła nagle. — Zabiorę Kamari do siebie, dopóki nie będziemy wiedzieli, co dalej.

Harry skinął głową z aprobatą i poprowadził ją korytarzem, gdy nagle Hermiona jęknęła z przerażeniem.

— Nie umieściłeś jej w areszcie, prawda, Harry Potterze?!

W areszcie znajdowała się sekcja Ministerstwa, do której trafiali ludzie (szczególnie przestępcy) oczekujący na swój los. Składała się z kilku cel więziennych, które były zimne, brudne i wilgotne.

Harry prychnął.

— Jestem bardzo urażony, że pomyślałaś, iż mógłbym zrobić coś tak strasznego, Hermiono!

— Jak możesz mnie winić za to, że tak pomyślałam?! — warknęła, gdy mijali znak informujący ich, gdzie się znajdują.

— Zostawiłem ją pod opieką Tracy — wyjaśnił. — Jej syn jest tu dzisiaj i chciał się pobawić z Kamari.

— Och. — Hermiona westchnęła z ulgą, szybko przepraszając za swoje zachowanie.

Tracy, kobieta, która zajmowała się przyjmowaniem i wypuszczaniem ludzi z aresztu, powitała ich, gdy podeszli do jej kontuaru.

— Och, ona jest jak laleczka! — zawołała, wskazując na małe dzieci bawiące się na macie za nią.

Kamari miała złociste blond loki, które opadały tuż za szyję. Ubrana była w czerwoną, świąteczną sukienkę z białymi kokardkami i kropkami oraz pasujące legginsy.

— Hej, Kamari — przywitał się cicho Harry, klękając by być na wysokości jej poziomu. — To moja przyjaciółka, Hermiona. Zostaniesz z nią przez kilka dni, dobrze?

Sześciolatka miała duże, okrągłe, szarawe oczy, które wpatrywały się w Hermionę, oceniając ją. Następnie przeniosły się z powrotem na Harry’ego.

— Kiedy zobaczę mamusię?

Hermiona zacisnęła szczękę i z trudem powstrzymywała łzy. To biedne, małe dziecko nie rozumiało, co się naprawdę dzieje.

— Pamiętasz, co ci wcześniej powiedziałem? — zapytał Harry.

Kamari spojrzała na niego bez emocji, zanim powoli skinęła głową.

— Moja mamusia się zraniła — powiedziała, drapiąc się po nodze. — Już jej nie ma, a ja muszę iść z tobą i będę mieć nowy dom.

— Zgadza się — potwierdził Harry.

— Więc dlaczego nie zabierzesz mnie ze sobą do domu? Nie chcesz mnie? Jestem naprawdę zabawna — zapewniła go Kamari — i jestem słodka! Mamusia zawsze tak mówi!

Harry położył dłoń na jej ramieniu z uśmiechem na twarzy.

— Oczywiście, że jesteś zabawna i słodka, i jest ogromna lista niesamowitych osób, które cię pragną, ale Hermiona potrzebuje, żebyś dotrzymała jej towarzystwa, dobrze? Mieszka sama, a nikt nie powinien być sam w Boże Narodzenie. Mam rację?

Kamari wyjrzała zza Harry’ego, żeby znów przyjrzeć się Hermionie.

— Ona ma mnóstwo włosów! — szepnęła głośno do Harry’ego.

Zaśmiał się.

— O tak!

— Co ty na to, Kamari? — Hermiona ostrożnie włączyła się do rozmowy. — Chciałabyś spędzić ze mną kilka dni?

Kamari zastanowiła się przez chwilę.

— Moja mamusia miała mi pomóc napisać list do Świętego Mikołaja dziś wieczorem — poinformowała, patrząc smutno w podłogę, po czym uniosła wzrok. — Pomożesz mi? Skoro ona już nie może?

Hermiona zmusiła się do uśmiechu, przełykając gulę w gardle.

Oczywiście, że ci pomogę, skarbie.

— A zrobisz mi makaron z serem? Mamusia zawsze mi robi.

— Tylko jeśli mi powiesz, jak — obiecała Hermiona.

— Okej! — Dziewczynka podbiegła do ściany po lewej stronie, gdzie stała spakowana walizka i pluszowy miś. Próbowała podnieść bagaż z jękiem, ale udało jej się go unieść tylko na cal, zanim pozwoliła mu spaść z hukiem na podłogę. — Chyba będziesz musiała to nieść — poradziła Hermionie. — Jest ciężkie!

Hermiona roześmiała się.

— Jasne, żaden problem!

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

— Miło cię widzieć!

Teo pochylił się, żeby zajrzeć do mieszkania Hermiony. Zadrżał z zimna.

— Dowiedziałem się pocztą pantoflową, że przygarnęłaś tę małą dziewczynkę, która straciła matkę.

— Kamari, tak. — Hermiona otworzyła drzwi szerzej, żeby jej przyjaciel mógł wejść i schronić się przed paskudną, zimową pogodą. — Czyta książkę, którą jej kupiłam.

Teo uśmiechnął się.

— Niech zgadnę…

— To nie jest Historia Hogwartu! — zachichotała, przewracając oczami.

— Cóż, to szokujące!

— Hermiono! — zawołała Kamari. — Nie znam tego słowa! Pomóż mi!

Hermiona spojrzała w stronę dziewczynki, która siedziała na sofie i wymawiała trudne słowa.

— Chcesz ją poznać?

Teo spojrzał na Kamari i lekko pokręcił głową.

— Nie, wpadłem tylko zobaczyć, jak sobie radzisz.

— Hej, poradzę sobie z dzieckiem!

— Cóż, pewnie, ale… — Teo zatrzymał się na chwilę, ściszając głos, żeby nikt go nie słyszał. — Jej sytuacja nie jest do końca normalna.

Hermiona skinęła głową, wiedząc, co miał na myśli.

— Wydaje się, że dobrze sobie z tym radzi.

— Daj jej czas — ostrzegł ją. — Jeszcze się nie zaaklimatyzowała.

Hermiona wzięła powolny wdech.

— Racja — przyznała, przepełniona niepokojem.

— Jeśli będziesz czegoś potrzebować, nie wahaj się zapytać, dobrze?

— Dzięki, tak zrobię. Pozdrów Lunę ode mnie.

— Jasne.

— Hermiono — zawołała ponownie Kamari, tym razem wzdychając z irytacją. Podniosła książkę i wstała z sofy. — Co to za słowo?

— Społeczność — podpowiedziała Hermiona po szybkim spojrzeniu.

— Spo-łecz-ność — powtórzyła dziewczynka, akcentując każdą sylabę. Następnie zamknęła książkę z trzaskiem. — Pomożesz mi teraz z moim listem do Świętego Mikołaja?

— Jasne — powiedziała Hermiona, podchodząc do szuflady, w której trzymała swoje notatki, i wyciągając arkusz pergaminu oraz długopis.

— To dziwny kawałek papieru — zauważyła Kamari, wspinając się na jedno z dwóch krzeseł, które Hermiona wyciągnęła spod małego stolika stojącego w kuchennej części jej mieszkania.

— Używają go magiczni ludzie — wyjaśniła Hermiona. — Mugole wybierają swój papier do pisania, ale my nie.

— Czy dlatego książka, którą mi dałaś, była żółta? — zapytała Kamari, mając na myśli pożółkły papier.

— Tak.

Kamari zawisła nad arkuszem pergaminu, roztargniona i bezmyślnie gryząca końcówkę długopisu, rozmyślając o tym, o co chciałaby poprosić Świętego Mikołaja.

— Mamusia chce nowy samochód — jak się pisze „chce”?

— Nie zamierzasz poprosić Świętego Mikołaja o to, czego ty pragniesz?

— Zrobię to — powiedziała dziewczynka stanowczo. — Ale teraz mamusia. Ona zawsze najpierw myśli o mnie, więc muszę się odwdzięczyć. A ona potrzebuje czegoś, co ją rozweseli.

Hermiona zagryzła dolną wargę i ją przeżuła. Nie miała pojęcia, co powiedzieć temu małemu dziecku. Strasznie ją bolała sytuacja Kamari.

Hermiono? — Dziewczynka była zestresowana, lekko zirytowana.

— Tak, kochanie? — zapytała Hermiona, próbując oczyścić umysł.

Wieczór prawie dobiegał końca i musiała jeszcze przez chwilę zachować spokój. Miejmy nadzieję, że później Kamari zacznie nowe życie i pogodzi się z wielką stratą swojej cudownej matki.

— Jak się pisze „chce”?

— C-H-C-E.

Kamari nie spieszyła się z pisaniem listów, chcąc, aby jej pismo było absolutnie idealne.

— Chcę, żeby Mikołaj wiedział, że w tym roku bardzo ciężko pracowałam — powiedziała Hermionie, gdy czarownica pochwaliła, jak ładnie to wygląda.

— Czy mamusia odwiedzi mnie w moim nowym domu? — zastanawiała się Kamari, przechylając głowę i skupiając się na pisaniu.

Hermiona wstała z krzesła, czując ucisk w brzuchu. Potrzebowała herbaty. Nie, właściwie potrzebowała Ognistej Whisky, ale nie zamierzała pić przy dziecku. Szybko zajęła się czymś innym i zmieniła temat, by odwrócić uwagę Kamari.

— Lubisz gorącą czekoladę?

— Tak! — pisnęła dziewczynka. — Masz?

— Oczywiście! Lubisz z bitą śmietaną czy z piankami?

— Z piankami!

Hermiona przygotowała wspomnianą przekąskę i postawiła ją przed Kamari, by mogła ją wypić. Zapadła cisza, gdy obie popijały gorące napoje. Hermiona głęboko współczuła dziecku obok niej, a Kamari rozmyślała nad swoim listem.

— Chcę anioła — dziewczynka w końcu przerwała ciszę, wycierając warstwę czekolady z górnej wargi rękawem.

— Anioła? — zapytała Hermiona, odstawiając kubek. — Jakiego anioła?

— Takiego na czubku choinki! Nasz stłukł się w zeszłym roku i już nie mamy czubka!

Hermiona skinęła głową, rozglądając się po swoim nieudekorowanym mieszkaniu. Gdyby babcia żyła i weszła do środka, ukrzyżowałaby ją. Nie skupiała się na tym, ponieważ była zajęta pracą. Hermiona była szczerze zaskoczona, że Kamari nie zauważyła braku świątecznej atmosfery w mieszkaniu. Będzie musiała to naprawić.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

— Hermiono?

Hermiona obudziła się i podniosła głowę. Jęknęła przez ból szyi, który był spowodowany spaniem na sofie (oddała dziecku swoje łóżko, w którym mogło spać).

— Tak, kochanie? — zapytała oszołomionym głosem, zerkając na zegar po drugiej stronie ulicy. Była dopiero druga w nocy.

— Mogłabym zobaczyć się z mamusią?

Hermiona usiadła i spróbowała przetrzeć oczy, żeby pozbyć się uczucia snu.

— Pamiętasz, co powiedział ci Harry?

— Moja mamusia jest ranna, ale chciałabym ją zobaczyć. Chcę ją przytulić i pocałować, i powiedzieć, że ją kocham.

— Przykro mi, Kamari, ale nie możesz tego zrobić.

Kamari stała tam, przestępując z nogi na nogę. Podniosła ramiona w konsternacji.

— Dlaczego nie mogę jej zobaczyć? Gdzie ona jest?

— Chodź do mnie. — Hermiona poklepała siedzenie obok siebie, zapraszając Kamari, by usiadła. — Czy słyszałaś kiedyś o niebie? — zapytała, gdy dziewczynka przytuliła się do niej.

Kamari skinęła głową.

— Mieliśmy kiedyś kota o imieniu Felix, ale bardzo zachorował i mamusia powiedziała, że poszedł do nieba. Nigdy więcej go nie widziałam.

— Twoja mama jest teraz w niebie z Felixem.

— Więc umarła? — Głos Kamari stał się tak cichy i słaby, że Hermiona ledwo zrozumiała pytanie.

Hermiona przytuliła dziecko do siebie.

— Tak, kochanie… Odeszła i teraz jest w niebie, czuwa nad tobą.

Kamari przez chwilę nic nie mówiła. Hermiona domyśliła się, że jest w szoku.

— Czyli teraz jestem sierotą? — zapytała, cicho prychając. — Jestem jak Annie i Oliver Twist?

To pytanie wprawiło Hermionę w zakłopotanie. Nie wiedziała, jak na nie odpowiedzieć. Na pewno nie chciała okłamywać dziecka, ale też nie chciała wzbudzać w Kamari nadziei na możliwość posiadania ojca, skoro nikt nie wiedział, czy go ma.

— Znajdziemy ci dobry dom, Kamari — odpowiedziała Hermiona tak szczerze, jak tylko potrafiła.

— Hermiono?

— Hmm?

Kamari odsunęła się od Hermiony, by móc spojrzeć jej w oczy.

— To dobry dom — powiedziała. — Nie mogę zamieszkać z tobą?

Gardło Hermiony zacisnęło się nieprzyjemnie. Kamari była taka słodka i niewinna, naprawdę nie zasługiwała na taką tragedię.

— Och, kochanie — zaczęła uspokajająco Hermiona. — Nie jestem pewna, czy mogę.

Twarz Kamari posmutniała, a Hermiona prawie się rozpłakała.

— Nie zajmuję dużo miejsca i jestem bardzo dobrą dziewczynką!

Hermiona wzięła małą w ramiona.

— Tak, Kamari, jesteś.

— Dlaczego nikt mnie nie chce? — zastanawiało się dziecko, brzmiąc, jakby było gotowe płakać. Zanim Hermiona zdążyła ją poprawić, Kamari zawołała: — Chcę do mojej mamusi! Ona by mnie chciała!

Łzy w końcu popłynęły, a dziewczynka trzęsła się z każdym szlochem, płacząc w ramionach Hermiony.

Prawie godzinę później Hermiona odgarnęła złote loki z czoła śpiącego dziecka. Zacisnęła oczy, powstrzymując się od płaczu. Z wdechem pocałowała maleńkie czoło, przysięgając, że znajdzie Kamari idealny dom, na jaki zasługiwała.

_________________________

Witajcie :) po dłuższej przerwie wracam ze świątecznym tłumaczeniem, które mam nadzieję wywoła niejeden uśmiech na Waszych twarzach. Więc jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Zachęca czy wręcz przeciwnie? Mam nadzieję, że z ciekawością będziecie czekać na kolejne rozdziały.

Historia liczy ich sześć. Plan był taki, by wydawać je codziennie przed świętami, ale jak to z moimi planami bywa, często koncepcja się zmienia. Dlatego rozdziały będą się pojawiać w odstępie 2-3 dni. Kolejny planuję opublikować w czwartek.

Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego tygodnia! Enjoy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy