niedziela, 26 stycznia 2025

[T] Dziesięć na dziesięć: Dzień ósmy

 

Hermiona obudziła się wcześnie ósmego dnia. Spędziła kilka minut, wertując wieszaki w swojej szafie w poszukiwaniu swojej ulubionej, dopasowanej bluzki. Gdy już ją znalazła, poświęciła trochę czasu na nałożenie makijażu. Nie żeby miała ku temu powód; po prostu czuła, że to odpowiedni dzień na makijaż.

Chociaż zamknięte drzwi Malfoya nie były w żaden sposób wiarygodnym wskaźnikiem jego obecności w pokoju, i tak ominęła skrzypiącą deskę, na wypadek gdyby spał. Cicho zeszła po schodach, a jej usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, gdy spojrzała na tablicę, którą zaktualizowała poprzedniego wieczora przed pójściem spać.

 

4

 

Przez chwilę zastanawiała się, co zjeść na śniadanie, ale ostatecznie wybrała płatki śniadaniowe. Stała przy blacie, obierając banana, by później go pokroić, gdy usłyszała Malfoya na schodach. Przeszedł ją dreszcz podniecenia i rozpaczliwie próbowała to stłumić na kilka sekund przed jego pojawieniem się.

Jednak wszelkie próby spełzły na niczym, gdy go zobaczyła. Znów nie miał na sobie koszuli, bo najwyraźniej to było teraz czymś normalnym, i tym razem szare dresowe spodnie.

Hermiona starała się ze wszystkich sił, by uśmiechnąć się do niego swobodnie.

— Dzień dobry.

Odwzajemnił uśmiech, gdy się zbliżył i zerknęła w dół na owoc w swoich rękach, gdy przechodził za nią.

Tylko że tego nie zrobił. Zatrzymał się za nią i oparł dłonie na blacie, obejmując ją ramionami. Wciągnęła powietrze, gdy pochylił się do przodu, przyciskając się do jej pleców. Ciepło jego nagiej skóry ją otuliło i upuściła banana, gdy pchał dalej i dalej, aż granitowa krawędź wbiła się w jej biodra przez jego nacisk za nią. Jej oddech przyspieszył, gdy jego dłonie wsunęły się pod jej, gładząc jej brzuch.

— Dzień dobry, skarbie — wymamrotał do jej ucha.

— N-nie nazywaj mnie tak — wyszeptała, jej dłonie płasko przesuwały się po chłodnej powierzchni blatu.

Wydał z siebie mruczenie przepełnione rozczarowaniem, kiedy odgarnął włosy z jej szyi.

— To piąte, które odrzuciłaś — powiedział, dotykając ustami jej skóry. — Kończą mi się pomysły, jak się do ciebie zwracać.

— Zawsze jest moje imię — przypomniała mu.

— Hermiona? — wymruczał.

Jej powieki zatrzepotały.

— To drugie.

— Malfoy? To mogłoby być mylące.

— Godryku, jesteś…

Chciała powiedzieć wkurzający, ale to, co z siebie wydobyła, było raczej zduszonym westchnieniem, gdy jego palce złapały rąbek jej bluzki i wsunęły się pod nią. Rozpływała się w jego objęciach, kiedy jego dłonie przesuwały się po pasku jej dżinsów, pępku i wzdłuż dolnej części żeber.

— Bez obaw — powiedział, składając pocałunek tuż poniżej jej ucha — mam jeszcze kilka do wypróbowania.

A potem odszedł. Tak szybko, jak się pojawił, zostawił ją osuniętą na blacie z trzęsącymi się ramionami i szokująco wilgotnymi majtkami.

Jednak zanim wyszedł z kuchni, zatrzymał się przy tablicy, aby zaktualizować ich postępy. Kiedy patrzyła, jak zmienia „4” na „5”, nie mogła uwierzyć, jak dobrze im idzie.

To naprawdę powinno być dla niej pierwszym znakiem, że zaraz wszystko się rozpadnie.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Około dziesięć minut po zjedzeniu lunchu Hermiona znalazła lukę.

Była ukryta w przypisie: odwołaniu do innego przypisu, w którym nazwisko autora oryginalnego dzieła zostało źle wpisane. Jedna dodatkowa litera uniemożliwiła jej zaklęciom odsyłającym znalezienie tego, co powinni byli wiedzieć już kilka dni temu.

Hermiona spędziła następne kilka godzin, wnikliwie analizując każdy szczegół, badając każdy kąt, ustalając dokładnie, co należy zrobić. Pozwoliła, aby dobrze znana, jednostronna potrzeba zdobywania wiedzy całkowicie ją pochłonęła, blokując każdą mylącą emocję, która groziła wynurzeniem się w następstwie jej odkrycia.

Zdawała sobie sprawę, że Malfoy prawdopodobnie wyczuł, że coś jest nie tak. Minęło kilka dni, odkąd tak długo nie wychodziła z pokoju, i nie mogła się zmusić, żeby otworzyć drzwi, gdy zapukał, by zaprosić ją na kolację. Wiedziała, że nie usłyszy jej szurania z uwagi na wyciszenie pokoju, ale gdy tylko zauważy, że wyszła na ogród z tyłu domu, będzie to boleśnie oczywiste, że dotarła tam bez konieczności przechodzenia przez dom i zobaczenia go.

Ale nie mogła się tym przejmować. Potrzebowała przestrzeni do myślenia. Takiej, którą mogło zapewnić tylko ciepłe, nocne powietrze i bezchmurne niebo.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Palec u nogi w tenisówkach wyrył koleinę pod huśtawką, gdy siedziała tam, próbując zrozumieć to, co działo się w jej głowie. Chwyciła łańcuchy jak liny ratunkowe, kiedy wątpliwości groziły, że ją wciągną.

Myślała, że gdy znajdzie wyjście, skorzysta z niego bez względu na wszystko. Zrobiłaby wszystko, zapłaciłaby każdą cenę, aby mieć inną opcję niż ścieżka, którą podążała.

Ale to…

— Popchnąć cię?

Zerknęła w górę i zobaczyła Malfoya opartego o balustradę. Oświetlało go jasne światło ganku, rzucające cień na jego twarz. To był prawdopodobnie powód, dla którego powiedziała:

— Jasne.

Jej wzrok spoczął na ziemi przed nią, gdy przechodził przez podwórko, i nie spojrzała ponownie, dopóki jego dłonie nie przycisnęły się do jej pleców. Podniosła stopy i pozwoliła mu się popychać, a rytmiczne skrzypienie zlało się z symfonią cykad.

— Dlaczego nadal to masz? — zapytał Malfoy.

Założyła, że miał na myśli huśtawkę, a niechętny uśmiech wpełzł na jej usta na wspomnienie.

— Mój tata zbudował ją dla mnie, gdy byłam mała — powiedziała cicho. — Zanim dowiedzieliśmy się, na jak długo będę wyjeżdżać do szkoły. Starsza siostra Gemmy, Shannon, była moją najlepszą przyjaciółką, gdy dorastałam, i wciąż  przychodziła się bawić, gdy mnie nie było.

Hermiona przesunęła palcami po ogniwach, lekko pokrytych rdzą.

— Moim rodzicom było ciężko, że tak często byłam poza domem — ciągnęła. — Myślę, że mamie pomogło zwłaszcza to, że przychodziły do niej inne dzieci. Mieli politykę otwartych drzwi dla dzieci z sąsiedztwa, a potem, gdy pojawiła się Gemma, przyprowadziła za sobą całe nowe pokolenie.

Malfoy słuchał w milczeniu za nią, wciąż łapiąc jej pęd swoimi dłońmi i znów ją odpychając.

— Gdzie są twoi rodzice?

Hermiona przełknęła ślinę. Przy takim buszowaniu, jakie przeprowadził w domu, była zaskoczona, że wcześniej nie zadawał takich pytań.

— W Sydney — odpowiedziała. — W Australii.

— Co tam robią?

Mogła powiedzieć, że są dentystami, bo pracowali w takim samym zawodzie jak w Anglii, ale wiedziała, że nie tego dotyczyło pytanie.

— Są z dala ode mnie — wymamrotała. — Bezpieczni przed wojną.

Malfoy musiał ją popchnąć dziesięć razy, zanim znów się odezwał.

— Wojna już dawno się skończyła, Granger.

— Nie dla nich.

Mogła na tym poprzestać, a jego milczenie może sprawiłoby, że Malfoy da jej spokój, ale słowa unosiły się i wychodziły z jej gardła, jakby nieruchome, ciemne powietrze ich potrzebowało.

— Wiedziałam, że mnie nie zostawią — wyjaśniła. — I nie byliby bezpieczni, gdyby zostali. Więc wymazałam siebie z ich pamięci i stworzyłam dla nich nowe życie po drugiej stronie świata.

Hermiona spojrzała na dom, na migotanie ciem przed światłem na ganku.

— Przywrócenie siedemnastu lat wspomnień wymaga dużo czasu — kontynuowała. — Nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Odzyskali większość mnie, ale…

Jej głos się załamał, a ona zacisnęła zęby, by powstrzymać pieczenie w oczach.

— Mój tata powiedział mi jakiś czas temu, że wciąż jestem dla niego jak sen. Dobry sen, ale… wciąż coś nierealnego dla nich. Kiedy tworzyłam ich nowe tożsamości, nie chciałam, żeby żałowali, że nie mieli dziecka, więc dałam im powody, dla których tego nie zrobili. Uzasadnienie. To był mój błąd…

Pokręciła głową z frustracji. Chciała być dokładna. Gdyby coś jej się stało, nie chciała, by byli samotni. Dopiero teraz, stojąc w obliczu perspektywy posiadania dzieci, mogła zrozumieć, jak monumentalna była to decyzja. Jak bardzo zmieniła ich w głębi duszy.

— Myślę, że realność w końcu powróci — powiedziała cicho, nie chcąc odstraszyć tej myśli. — I może oni też. Ale myślę, że na razie łatwiej będzie im zostać tam, gdzie są – kochając mnie z fizycznej odległości, która dorównuje emocjonalnej.

Hermiona nie zauważyła, że Malfoy przestał ją popychać, dopóki nie zatrzymała się ponownie na środku, a palec w jej tenisówkach znów znalazł się w błocie. Owinął palce wokół jej dłoni, gdzie wciąż trzymała łańcuchy, a jej broda zadrżała od jej chwiejnej determinacji.

Kiedy wyszedł zza huśtawki, by stanąć z nią twarzą w twarz, jej policzki były pokryte łzami.

Poczuła, jak jego kciuki wycierają je, muskając jej skórę, ale zaskakująca czułość jego ust przyćmiła wszystkie inne zmartwienia.

Jego palce przycisnęły się do jej karku, gdy uniósł jej twarz do swojej. A potem ona podniosła się, wstała z huśtawki i stanęła na palcach, szukając pocieszenia w jego pocałunku.

Dawał jej go chętnie — spotykając się z jej dotykiem, gdy smakowała i przyjmowała — a jego usta na jej ustach były jak sama noc: ciepłe, ciemne i pełne wszystkich rzeczy, które można powiedzieć tylko wtedy, gdy wydaje się, że nie ma nikogo, kto by je usłyszał.

Oddychała ciężko, wplatając palce w jego włosy, gdy raz po raz pochylała swoje usta ku jego. Mocno przywarł do niej, a gdy się odsunął, by na nią spojrzeć, nie miała dokąd uciec.

Słowa wypłynęły, gdy tylko zobaczyła jego twarz.

— Znalazłam wyjście.

Wydawało się, że minęło kilka sekund, zanim zarejestrował jej słowa, ale stopniowo jego wyraz twarzy zamglił się z konsternacji.

— Co?

Przełknęła ślinę, bardzo starając się nie skupiać na sposobie, w jaki jego oczy świeciły w świetle domu. Ponieważ czuła, że nie pocałował jej dlatego, ponieważ potrzebowała pocieszenia, ale dlatego, że potrzebowała, by to zrobił. Jakby chciał.

I nagle nie chciała, aby był z nią uwięziony.

— Znalazłam lukę — powiedziała. — Przepis służący do rozwiązania małżeństwa.

Wtedy jego ręce odsunęły się od jej twarzy.

— Cały cel prawa małżeńskiego polega na zwiększeniu magicznej płodności — wyjaśniła szybko — a najbardziej odrażające, traumatyczne zbrodnie mogą zaszkodzić magii ofiary, co najmniej tymczasowo, ale potencjalnie na stałe, osłabiając płodność. Wystarczająco poważne działanie może uzasadniać unieważnienie więzi małżeńskiej.

Malfoy nie ruszył się odkąd zaczęła mówić, ale jego oczy przebiegały po jej twarzy, jakby nie mógł nadążyć za słowami, które wypowiadała.

— Musiałbyś przyznać się do winy za napaść na tle seksualnym. Pierwszego stopnia.

Słowa te smakowały jak popiół na jej ustach. On zostałby skazany — minimalny wyrok to pięć lat zamiast dwudziestu i dodanie nowego pseudonimu do jego kartoteki. Gwałciciel.

Oboje dostaliby rok za krzywoprzysięstwo, jeśli zostaną przyłapani na kłamstwie, ale co więcej, Hermiona będzie musiała żyć z dożywotnim poczuciem winy za fałszywe zgłoszenie gwałtu.

To było okropne, ale rząd pozbawił swoich obywateli każdej przyzwoitej alternatywy. Chociaż w jakiś sposób w ciągu ostatnich kilku dni, potrzeba jakiejkolwiek alternatywy zaczęła wydawać się coraz bardziej odległa.

Dlatego nie zaskoczyła ją fala ulgi, którą poczuła, gdy Malfoy w końcu powiedział:

— Nie mogę.

— Okej — mruknęła natychmiast, znów wyciągając do niego rękę. — Rozumiem.

Pokręcił głową, najwyraźniej potrzebując zebrać się w sobie.

— Granger, nie mogę cię zgwałcić.

— Wiem — odpowiedziała, chwytając go za koszulę. — Przepraszam, że zasugerowałam, że mógłbyś pozwolić ludziom myśleć, że to zrobiłeś, po prostu… chciałam, żebyś miał wybór.

Sięgnął ręką i odsunął jej dłonie od siebie, na chwilę zamykając oczy.

— Nie mówię o mojej moralności — powiedział zbolałym głosem. — Nigdy bym tego nie zrobił, ale nawet gdybym chciał, fizycznie nie jestem do tego zdolny, a są ludzie, którzy o tym wiedzą. Ludzie, którzy wiedzieliby, że kłamiemy.

Coś strasznego rozprzestrzeniło się w Hermionie. Skręcające poczucie strachu, przesączające się przez jej ramiona od miejsca, w którym odsunął jej dotyk od swojego ciała.

— O czym ty mówisz?

Malfoy faktycznie odsunął się od niej o krok, a ona patrzyła tępo, jak zakrywa sobie oczy dłońmi.

— Kurwa — mruknął, zanim wziął oddech, po czym zaklął jeszcze głośniej.

— O co chodzi? — zapytała Hermiona, a jej głos zabrzmiał bardzo daleko.

Kiedy Malfoy znów na nią spojrzał, wydawał się być na skraju wymiotów.

— Nigdy nie sądziłem, że naprawdę coś znajdziesz.

— Nie rozumiem…

— Nie mogę poważnie cię zranić, nie wyrządzając sobie ogromnej krzywdy — wyjaśnił. — Nie wiem, co by się stało, gdybym… cię zaatakował, ale byłoby okropnie, gdybym w ogóle mógł to zrobić.

— Dlaczego? — dopytywała.

— Ponieważ kiedy się pobraliśmy, nasze magiczne rdzenie zostały związane.

Ziemia pod jej stopami zamieniła się w ruchome piaski.

— Nie.

Nie, nie, nie.

Po prostu tam stał.

Poczuła, jak kręci głową.

— Nigdy się na to nie zgodziłam.

— Owszem. Gdy poddałaś się rytuałowi małżeńskiemu.

— Nie — powiedziała stanowczo. — W przepisach nie było nic o wiązaniu rdzeni, nigdy bym tego nie zrobiła…

— To nie wina Ministerstwa — przerwał jej, nagle wyczerpany. — Tylko moja. Magia Malfoyów jest stara, a wiązanie rdzeni było rytuałem przez długi czas. Nie możemy się pobrać bez tego.

— Ale… to… jest… na zawsze.

Hermiona czuła, że zemdleje.

Miał czelność skinąć głową.

— Malfoyowie łączą się na całe życie.

— Nie jestem pieprzonym łabędziem, ty dupku! — krzyknęła. — Musi być sposób, żeby to cofnąć.

— Można to zrobić — powiedział spokojnie. — Przed skonsumowaniem stracilibyśmy magię i prawdopodobnie umarlibyśmy. Po skonsumowaniu na pewno byśmy umarli.

Hermiona ścisnęła się za pierś, a jej żołądek podskoczył do gardła. To nieprawda. Nie mogła być. Musiało być wyjście. Dlaczego…

— Dlaczego się na to zgodziłeś? — zapytała rozpaczliwie. — Na zawsze?

— Nie miałem wyboru.

— Tak, miałeś! — warknęła. — Dwadzieścia lat…

— Nie mogłem pozwolić, żebyś trafiła do Azkabanu, Granger.

— Owszem, mogłeś! — zakrztusiła się szlochem. — To nie tak długo…

— Nie — znów jej przerwał, potrząsając stanowczo głową. — Dla ciebie dwadzieścia lat mogłoby równie dobrze oznaczać sto. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie wyobrażałem sobie ciebie w takim miejscu…

— Dlaczego nie powiedziałeś mi tego przed ślubem? — jęknęła. — Powinnam mieć szansę wyboru.

Malfoy spojrzał na nią smutno.

— Wybrałabyś źle.

— Wal się — szlochała. — To był mój wybór. Nie miałeś prawa. Stałeś tam i patrzyłeś, jak pozbawiono mnie wolnej woli, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Moja magia…

— Przepraszam.

— Nawet nie próbuj! — krzyknęła. — Nie żałujesz tego. Postąpiłbyś drugi raz tak samo.

Nie zaprzeczył.

— W tym mijającym tygodniu — wymamrotała, jej myśli wariowały — dlaczego pozwoliłeś mi na poszukiwania. Dlaczego po prostu nie powiedziałeś, że nie ma nadziei?

Spojrzał w ziemię.

— Myślałem, że lepiej będzie poczekać, aż…

— Aż nie zaufam ci jeszcze bardziej?!

Wydawał się przygnębiony, a Hermiona nie mogła znieść tego widoku. Odwróciła się i pobiegła do domu, po schodach, do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Osłoniła pomieszczenie każdym zaklęciem, jakie przyszło jej do głowy od momentu ucieczki, aż powietrze zrobiło się gęste od magii.

A potem zrobiła coś, co myślała, że nigdy nie nastanie.

— Nilly.

________________

Witajcie :) rozdział miał być opublikowany wczoraj, ale wypadł mi nieoczekiwany wyjazd i po prostu nie zdążyłam. Możnaby powiedzieć, że sielanka nie trwała długo i nasi bohaterowie wrócili do punktu wyjścia, ale nadal będę zapewniać, że ta historia ma happy end, także czekajcie cierpliwie na rozwój wydarzeń.

Nie wiem kiedy dokładnie pojawi się kolejny rozdział. Dopiero dziś mam czas na tłumaczenie go i potem jeszcze beta. Chciałabym trochę nadrobić tłumaczenia w nadchodzącym tygodniu, więc musicie po prostu uzbroić się w cierpliwość.

Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego tygodnia! Enjoy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy