sobota, 22 listopada 2025

[T] Facet z sąsiedztwa: Rozdział 3

Charlie Weasley trzykrotnie przekładał randkę z Hermioną, co, ku jej zaskoczeniu, budziło w niej mieszane uczucia. Głównie dlatego, że starała się ze wszystkich sił głupio nie zakochać się w swoim przystojnym i troskliwym sąsiedzie.

Draco był jednym z najbardziej czarujących mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkała. I to w sposób, który jej się podobał — miał fajne poczucie humoru, pociągające i poważne spojrzenie oraz ironiczny uśmiech. Czasami odnosiła wrażenie, że różni się od innych. Podobało jej się to. W końcu ona też była trochę inna — spięty mol książkowy. O gołębim sercu.

Mniej więcej tydzień po tym, jak Draco się wprowadził, Hermiona musiała niespodziewanie wrócić z pracy do domu. Zapomniała kopii dokumentów, które chciała uwzględnić w swoim raporcie.

Wjechała windą na drugie piętro (to było prawdziwe wybawienie — schody we Flora Place były niezwykle strome, a budynek wysoki) i zobaczyła Draco stojącego tuż przed jej drzwiami.

Gwałtownie podniósł wzrok, słysząc dźwięk otwieranych drzwi windy.

— Draco? — zapytała zaskoczona.

— Hej — rzucił swobodnym tonem. Odsunął się niedbale od jej drzwi. — Wróciłaś wcześniej z Ministerstwa?

— Tak, ja tylko… — Zmarszczyła brwi. — Mówiłam ci, że pracuję w Ministerstwie?

— Widziałem cię jakiś czas temu w Proroku Codziennym. Z tą ustawą o magicznych stworzeniach, którą próbowałaś przeforsować.

— Och! — Hermiona była zaskoczona. — Wow, cieszę się, że ludzie to widzieli! To był tylko krótki artykuł. Ale im więcej ludzi wie o wyzwaniach, z jakimi borykają się nasze magiczne stworzenia, tym lepiej…

Podeszła do niego; wsunął ręce do kieszeni i uśmiechnął się do niej.

— To wspaniałe, że zajmujesz się takimi rzeczami — powiedział. — Właśnie dzięki temu artykułowi przekazałem darowiznę na fundusz na rzecz zagrożonych gatunków.

— Niesamowite! — Hermiona uśmiechnęła się tak szeroko, że aż bolały ją policzki. — Wow. Dziękuję, że mi powiedziałeś.

— Nie ma sprawy.

Draco nie założył dziś krawata. Górny guzik koszuli miał rozpięty i Hermiona dostrzegła — z wielkim zainteresowaniem — błysk czarnego tuszu w okolicy obojczyka.

Dobry Boże, czy Draco miał tatuaż?

Tylko jaki? Wyglądał tak schludnie, że nie spodziewałaby się żadnego tatuażu.

Czy miał jakieś inne?

Hermiona odchrząknęła i starała się nie patrzeć na ten kawałek odsłoniętej skóry.

— Co, ach…. Co ty robisz? — wyjąkała, zmuszając się do odwrócenia wzroku.

— A to — mruknął. — Właśnie patrzyłem na twoją wycieraczkę. Zastanawiałem się, czy nie powinienem sobie kupić podobnej.

— Och! Jest śliczna, prawda? Wszystkie mieszkania tutaj mają wycieraczki. Chyba to kwestia kultury budowlanej. Kupiłam swoją, gdy zorientowałam się, że wszyscy inni mają wycieraczki przed wejściem.

Jej wycieraczka była zielona i miała napis Zostaw mnie z moimi książkami.

— Naprawdę śliczna — zgodził się Draco, patrząc na wycieraczkę, po czym zerknął na Hermionę kątem oka. — Mol książkowy, co?

— Tak — powiedziała dumnie Hermiona.

Draco się uśmiechnął.

— Cholera — mruknęła, zerkając na zegarek. — Wróciłam do domu po coś… powinnam wracać do pracy.

— Jasne.

Draco odsunął się, robiąc jej dostęp do drzwi, więc uśmiechnęła się do niego szybko, z wdzięcznością.

Znalazła segregator na blacie, tam gdzie go zostawiła, i wybiegła z powrotem. Postanowiła, że później porozmawia z Draco. Może zapyta go, jaką wycieraczkę zamierza kupić i co będzie na niej napisane, jeśli tak? Czy to nie będzie zbyt oczywiste i zalotne?

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Draco poczekał, aż Hermiona opuści budynek, po czym ponownie podszedł do jej drzwi.

Marszcząc brwi, przykucnął, żeby przyjrzeć się czemuś na wycieraczce.

Tuż przy słowie książkami znajdował się wyraźny zarys dużego odcisku buta. Znacznie większego od małych stóp Hermiony. To był męski but — prawie tak duży, jak rozmiar Draco.

Czy ktoś tu był?

Draco wiedział, że Hermiona nie gościła nikogo, odkąd się wprowadził. Słyszałby ich przez ścianę — a poza tym zwracał baczną uwagę na to, kto wchodzi i wychodzi z Flora Place. Chociaż najwyraźniej kogoś przeoczył.

Wyprostował się, otrzepując spodnie. Upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, Draco wymamrotał serię zaklęć i otworzył drzwi Hermiony. Wszedł do środka.

Hermiona była bardzo sprytna. Rzuciła kilka dość zaawansowanych zaklęć zabezpieczających na próg, ale Draco pracował przez jakiś czas w Biurze Aurorów bułgarskiego Ministerstwa. Cywile — nawet inteligentni jak słodka Hermiona — nie mieli szans w starciu z kimś posiadającym przeszkolenie w tym zakresie.

Zdjął buty, zanim wszedł do jej kuchni, dbając o porządek. Wiedział przecież, że Hermiona to schludne maleństwo. Jej kuchnia była urocza i ciepła — nad piekarnikiem radośnie zwisały bordowe rękawice kuchenne, a na kuchence stał niedopasowany zestaw naczyń, który wywołał uśmiech na jego twarzy.

Wszystkie naczynia kuchenne we Dworze Malfoyów były idealnie dopasowane. Żeliwne lub ze stali nierdzewnej. Ale Draco nie miał żadnego problemu z łamaniem tradycji, zwłaszcza jeśli to oznaczało, że Hermiona będzie mogła urządzić jego kuchnię tak chaotycznie i przytulnie, jak tylko zechce. Chciał, żeby robiła z jego mieszkaniem to, co zechce.

Z tą radosną myślą w głowie, Draco przeszedł przez kuchnię i do salonu, sprawdzając dywany w poszukiwaniu kolejnych śladów butów.

Sprawdził również jej sypialnię, uważnie wpatrując się tylko w podłogę. Draco nie był zboczeńcem. Nie miał ochoty grzebać w jej bieliźnie, ani zaglądać do szuflad w szafce nocnej. Chciał tylko zapewnić jej bezpieczeństwo — i być na bieżąco z tym, co miało na nią wpływ.

Ku jego uldze, nie dostrzegł śladów butów. W końcu, na karteczce przyklejonej do lodówki, znalazł odpowiedź.

 

ZAWIADOMIENIE O NADANIU PACZKI:

Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami

Odbiorca: H. Granger — NIE MA W DOMU

Zawiadomienie o konieczności odbioru dokumentów z recepcji w Atrium przed 12 października.

 

Odcisk buta należał do dostawcy.

Zadowolony Draco szybko sprawdził piec Hermiony (nadal działał bez zarzutu), po czym wyszedł. Cieszył się, że ślad buta nie miał złowrogiego znaczenia. Nie był pewien, co by zrobił, gdyby jakiś obcy mężczyzna wszedł do jej domu bez zaproszenia.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Podsumowując, Draco Malfoy był niezwykle błogosławiony przez naturę.

Pokolenia bardzo bogatych mężczyzn i ich przepięknych żon wydawały na świat synów takich jak Draco: silnych i wysokich, z tytańskimi rysami twarzy.

Miał w sobie niesamowity urok, który zmieniał normalnych mężczyzn w leniwych, samouwielbiających się obiboków. Tyle że… nie był normalnym mężczyzną.

Pomimo wszystkich swoich talentów, Draco brakowało jednej cechy, którą większość ludzi uważała za kluczową. Psychiatrzy nazywali to empatią, a filozofowie duszą, jednak Draco uważał, że to prawdopodobnie coś pomiędzy. Po prostu nie był taki jak inni.

Kiedy miał pięć lat, na pierwszym roku nauki, nauczycielka wezwała oboje rodziców.

Czy w domu wszystko w porządku? Draco jest bardzo mądrym chłopcem. Ale niewiele mówi. Nie śmieje się z innymi dziećmi.

I…

I wtedy wydarzyła się ta sytuacja z martwym ptakiem.

Właściwie to nie Draco go zabił, ale znalazł go pewnego popołudnia za klasą.

Dotknął jego miękkiej głowy i ostrego, maleńkiego dzioba.

Draco był nim zaciekawiony — naukową, inteligentną ciekawością. Ale jego ciekawość nie została stłumiona strachem, który żywią wszystkie dzieci, ani smutkiem, jaki normalny chłopiec czułby na widok martwego ptaka. Kiedy więc pani Ethel zobaczyła, jak Draco bada małe ciałko, z poważną miną i palcami muskającymi głowę, przestraszyła się.

Wtedy postanowił — na swój utylitarny sposób — że nie chce być przerażający. Chciał odnieść sukces, być potężny i podziwiany. Obserwował więc innych chłopców i dziewczęta w szkole, ucząc się naśladować ich ekspresję i drobne wzloty i upadki w ich głosach — załamanie, gdy był smutny i radość, gdy mu się szczęściło, i tak dalej…

Szybko się uczył. Jego nauczycielka z drugiej klasy śpiewała zupełnie inną melodię niż pani Ethel.

Nigdy nie spotkałam słodszego dziecka!

Jest absolutnie uroczy. I to, jak rozśmiesza inne dzieci, niesamowite.

Inteligentny, dobroduszny i skromny. Jestem pewna, że Draco zajdzie daleko.

Draco nie był seryjnym mordercą, nic z tych rzeczy. Brak empatii nie był wynikiem wyboru, po prostu taki był jego los. Nadal lubił towarzystwo przyjaciół, nadal lubił piątkowe wieczory w pubie z kilkoma chłopakami z Durmstrangu, którzy także pochodzili z arystokratycznych rodzin. Byli zabawni, z hałaśliwym śmiechem i chłopięcym zainteresowaniem drogą szkocką i pięknymi dziewczynami.

Draco również nie był odporny na te pokusy. Już jako szesnastolatek uwielbiał wystawne życie — importowane wino i weekendy w wakacyjnej wilii rodziców z widokiem na wieś. A jeśli chodzi o dziewczyny — nie narzekał na brak libido, może było go aż za dużo. Nie zachowywał się jednak jak zwierzę i dorastając, napotkał bardzo prosty problem: mianowicie Draco najwyraźniej należał do osób, które potrzebują jakiegoś rodzaju emocjonalnego zainteresowania, by wyzwolić długotrwałe podniecenie fizyczne.

I — jak to bywa z okrutnym losem — po prostu nie miał dość duszy (jak mawiali filozofowie), by żywić do kogokolwiek emocjonalne zainteresowanie.

Dlatego mając szesnaście lat, postanowił, że nie musi szukać namiętności w życiu. Odniesie sukces, zdobędzie bogactwo i szacunek, a potem — w wieku trzydziestu lat, czy coś koło tego — znajdzie sobie żonę. Będzie piękna, inteligentna i pochodzić z dobrej rodziny, a on ją zapłodni. Wtedy ród Malfoyów zyska kolejnego dziedzica, a Draco będzie mógł wrócić do skupiania się na rodzinnych portfelach inwestycyjnych, podczas gdy jego bezimienna żona będzie podróżować po świecie, czy robić cokolwiek zechce w ciągu dnia.

Choć dla większości chłopaków z siódmego roku mogło się to wydawać ponurą perspektywą, Draco uznał cały plan za przyjemny w dość obojętny sposób. Satysfakcjonujący. Jak układanie puzzli.

Ale potem, oczywiście, spotkał Hermionę.

Kalejdoskop.

  

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Bal Bożonarodzeniowy mógł być najlepszym w historii, zważywszy na to, że organizowano go w Hogwarcie.

Draco nie bardzo chciał w nim uczestniczyć. Ale dyrektor Karkov nalegał na obecność wszystkich swoich ulubieńców, więc — ubrany w sztywne, formalne szaty i znudzony do nieprzytomności — Draco się pojawił.

Wybrano mu towarzyszkę. Drobną, dziewczynę z Beauxbatons o blond włosach w odcieniu miodu. Najwyraźniej miała nadzieję, że zrobi dobre wrażenie na Draco.

On starał się ze wszystkich sił, by wieczór był miły i wystarczająco zalotny, by Bella (miała na imię Bella? A może Blanche?) pozostała chętna, ale nie na tyle zalotny, by domagać się dalszych interakcji po zakończeniu wieczoru.

Przedstawiciel szkoły Draco, Viktor, przyszedł na bal z uczennicą Hogwartu.

Była niezwykle piękna, a ponieważ jej partnerem był najsłynniejszy gracz Quidditcha w Europie, nie tylko Draco przyglądał jej się z ciepłą ciekawością.

Nie była w jego typie. Miała trochę piegów, a matka Draco zawsze powtarzała, że nieskazitelna cera jest najbardziej pożądana. Ale piegi dobrze wyglądały na tej dziewczynie.

I miała najpiękniejszy uśmiech, jaki Draco kiedykolwiek widział.

Szeroki i promienny. Pozbawiony przebiegłości i bystrej strategii, mimo że jej partner był kimś, za którego prawie każda dziewczyna mogłaby wbić nóż między łopatki. Promieniowała czystą radością.

Draco patrzył na nią chwilę dłużej niż zwykle. I on, podobnie jak wszyscy inni w pomieszczeniu, zauroczył się nią.

Ale wtedy dziewczyna z Beauxbatons pociągnęła Draco za rękę i odwrócił wzrok od dziewczyny Kruma.

— Chcesz zatańczyć? — zapytał Bellę lub Blanche.

— Oui!

— Więc tańczmy!

Draco wirował z dziewczyną na parkiecie i do końca imprezy nie myślał o towarzyszce Kruma.

Potem uznał, że zasłużył sobie na kilka łyków alkoholu z piersiówki, którą ukradkiem wniósł. Uczniowie Hogwartu mogli być nieziemsko zdrowi, ale on był siedemnastolatkiem z Durmstrangu. W kieszeniach miał Ognistą Whisky, papierosy i garść galeonów na wypadek, gdyby reszta chłopaków zakończyła swoje randki i była gotowa wybrać się do tajnego klubu ze striptizem na Ulicy Pokątnej, należącego do jednego z ich ojców.

Chcąc poczekać, Draco wszedł do pustej klasy i pociągnął kilka łyków trunku, patrząc na rozwiązanie dowodu z numerologii znajdujące się na tablicy.

Prychnął.

Rany. Nigdy nie widział tak żałosnej próby dowodu.

Sięgnął po kawałek kredy i zaczął szukać sposobu, by to naprawić, ale właśnie wtedy usłyszał kłótnię na korytarzu.

Jakaś dziewczyna krzyczała, a w jej głosie było słychać furię. Tupot jej małych obcasów odbijał się echem na korytarzu.

Draco, nie mając ochoty na interakcję z nią, odłożył kredę i zrobił kilka powolnych kroków w bardziej mroczne zakamarki pomieszczenia. I dobrze, że to zrobił, ponieważ wkrótce dziewczyna wbiegła prosto do środka.

To była towarzyszka Kruma.

Draco uniósł brwi. Czyżby pokłóciła się z Viktorem?

Skorzystał z okazji, by znów na nią spojrzeć. Była bardzo ładna, choć jej dotychczas radosna twarzy, była teraz zalana łzami. Gniewnie potarła policzki, zatrzaskując za sobą drzwi klasy.

Draco skrzywił się i starał się uspokoić oddech. Nie miał ochoty pocieszać tej dziewczyny, jakkolwiek piękna by nie była. Większość energii, jaką poświęcał na towarzyskie popisy, poświęcił już Belli-Blanche.

Na szczęście brunetka, z którą umawiał się Viktor, wydawała się być zajęta własnymi problemami. Zakryła twarz dłońmi i wydała stłumiony, gniewny krzyk.

Co takiego zrobił Viktor, zastanawiał się Malfoy z pewnego rodzaju rozbawieniem, że tak zdenerwował tę dziewczynę?

Ale potem drzwi znów się otworzyły (Malfoy jęknął w duchu) i wbiegł jakiś chłopak. Rudowłosy o długich, niezgrabnych kończynach i zmarszczonym czołem.

— Odejdź! — krzyknęła dziewczyna. — Czy nie wystarczająco już zepsułeś mój wieczór?

— Daj spokój, Hermiono! Nie mów, że się mylę. Tańczyłaś cały wieczór z przedstawicielem Durmstrangu, nie uważasz że…?

— Nie — warknęła dziewczyna (Hermiona?) — Nie, nie sądzę. I wiesz co? Może zmęczyłam się myśleniem! Może wolno mi tańczyć z przystojnym, sławnym graczem Quidditcha, nie martwiąc się o to, co pomyślisz!

Draco musiał przyznać, że miała w sobie zaskakująco dużo waleczności. A od jej twarzy, zaczerwienionej od gniewu, jeszcze trudniej było oderwać wzrok. Jej oczy błyszczały niczym niebezpieczne, ostro oszlifowane klejnoty.

Draco wpatrywał się w nią.

— Bratasz się z… — zaczął chłopak.

Ale Hermiona wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią prosto w twarz chłopca. Wykrzyknęła zaklęcie i z jej różdżki wyleciało kilkanaście kanarków, które pomknęły w jego stronę niczym strzały o złotych grotach. Krzyknął ochryple i uciekł z pomieszczenia, a ptaki wysysały krew z jego twarzy i szyi.

W tym momencie Draco był już całkowicie zainteresowany Hermioną.

Nikt go nie obserwował — nie wiedziała nawet, że znajduje się w klasie — więc Draco nie musiał się martwić o wygląd swojej twarzy. Gdyby był w tłumie, musiałby być bardziej uważny. Prawdopodobnie zmarszczyłby lekko brwi — nie po to, by okazać niezadowolenie, ale by zasugerować głębokie zamyślenie. Jego oczy byłyby łagodne i zaciekawione, w przyjazny sposób. Wszystkie te drobne gesty, których nauczył się robić, żeby nie straszyć ludzi.

Ale tutaj, w cieniu, Draco nie musiał się maskować. Wpatrywał się więc w Hermionę z nieskrywanym zainteresowaniem, twardym i wygłodniałym wzrokiem. Nigdy wcześniej nie widział tego zaklęcia. Czy ona je wymyśliła? Nigdy by nie przypuszczał, że tak słodka dziewczyna może być tak okrutna.

Omiótł ją wzrokiem, łaknąc więcej informacji.

Szminka Hermiony rozmazała się. Więc jednak kogoś całowała. Nie rudzielca; nie miał szminki na ustach. To musiał być Krum.

Draco poczuł zimny i obcy przypływ zazdrości w żołądku.

Nadal patrzył, jak Hermiona tupie nogą i krzyczy, ukrywając twarz w dłoniach, najwyraźniej wciąż wściekła na rudowłosego chłopaka. To było dziwnie urocze. Na twarzy Draco pojawił się uśmiech.

Hermiona wygładziła spódnicę, wciąż ciężko oddychając, ale najwyraźniej szykując się do powrotu na bal. Poprawiła włosy i ruszyła ku wyjściu.

Draco poczuł dziwną ochotę, by pójść za nią, ale Hermiona gwałtownie się zatrzymała, więc bezszelestnie cofnął się w cień.

Odwróciła się ku tablicy. Spojrzała gniewnie na niezgrabne bazgroły i z szyderczym parsknięciem chwyciła ten sam kawałek kredy, który wcześniej trzymał Malfoy. Siedmioma ruchami poprawiła zapiski na tablicy. Następnie odłożyła kredę na uchwyt i wybiegła z pomieszczenia.

Draco patrzył na nią. Zdał sobie sprawę, że w pewnym momencie jego kutas stanął.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Randka Hermiony z Charliem Weasleyem miała się odbyć w środowy wieczór.

Była trochę rozczarowana, kiedy powiedział jej, że piątek mu nie pasuje, bo tego dnia ma iść na drinka do pubu z braćmi i Harrym.

Ale środa, pomyślała stanowczo, nie brzmiała źle. Nie oznaczało to, że na zawsze będzie ją ukrywał przed chłopakami. Właśnie teraz — na ich pierwszej randce. To miało sens.

Wyszła z pracy trochę wcześniej, żeby pobiec do domu i przebrać się z roboczych ciuchów. Uczesała się, umalowała i wyszła.

Draco też był na korytarzu, czekając na windę. Na jej widok, uśmiechnął się.

— Hej — powiedział Draco. Trzymał torbę z zakupami. — Wow. Wyglądasz świetnie.

— Och! Dziękuję — właśnie idę na… kolację.

Hermiona zdała sobie sprawę, że nie chce, żeby Draco wiedział, że to randka. Szczerze mówiąc, zaczynała żałować, że to randka. Wyjście na drinka z Charliem wydawało się zabawne i trochę niegrzeczne, kiedy zaproponował to w zeszłym tygodniu, ale teraz, gdy nadszedł ten dzień, strach wypełnił jej żołądek. Co ona robiła? Starszy brat Rona?

Odchrząknęła.

— Też gdzieś idziesz? — zapytała.

— Tak. Jedna z moich znajomych urządza przyjęcie. — Wskazał na torbę z zakupami. — Miałem za zadanie przynieść wino i deser.

Winda przyjechała i weszli. Draco poruszył się lekko, poprawiając torbę z zakupami. Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci. Hermiona dostrzegła, że ma zgrabne ramiona. Wyglądały na… silne.

— Czyżbyś się spóźniała? — zapytał Draco.

— Hm? Och! — jęknęła Hermiona, patrząc na zegarek. — Tak, trochę. Myślę, że Charlie prawdopodobnie…

Winda gwałtownie się zatrzymała.

Hermiona przechyliła się na bok, łapiąc równowagę przy ścianie. Zamieniła trampki na sandały i omal nie skręciła kostki. Draco złapał ją za ramię wolną ręką.

— Jezu — powiedziała, prostując się. — Co to było?

Światła w windzie migotały, włączały się i gasły. Nie widziała twarzy Draco, ale słyszała, że odchrząknął.

— Z twoją kostką wszystko w porządku? — Rozejrzał się dookoła. — Wygląda na to, że winda się zepsuła.

— O nie. Merlinie… Nie mogę się spóźnić…

Hermiona wyciągnęła różdżkę z kieszeni sukienki i otworzyła mały schodek w windzie, w którym zładowały się magiczne mechanizmy. Spróbowała zajrzeć do środka — syknęły iskry, a ze skrytki dobiegał dźwięk przypominający pierdnięcie. Te cholerne, agresywne urządzenia budowlane…

Draco się roześmiał, po czym zaczął zbierać zakupy.

— Cholera, przepraszam — powiedziała Hermiona, odwracając się, żeby mu pomóc. — Nie wiedziałam, że to wszystko upuściłeś. Nawet nie podziękowałam ci za to, że mnie złapałeś.

— Bez obaw.

Hermiona pomogła Draco podnieść pudełko z ciastem, która na szczęście było tylko lekko zgniecione, podczas gdy Draco sięgnął po butelkę wina.

— Dobrze, że się nie stłukło — powiedział, sprawdzając dno butelki. — Te twoje śliczne buciki nic by nie dały na podłodze pełnej potłuczonego szkła.

— Dzięki — zaśmiała się Hermiona.

Musiał mieć świetny wzrok, skoro widział jej niebieskie sandały w migoczącym półmroku.

Podała mu ciasto, a potem z powrotem zajrzała do skrzynki.

Reparo — rzekła z nadzieją.

Ta jednak zaśmiała się chrapliwie i zatrzasnęła, ocierając się o palce Hermiony.

— Mają własny rozum — mruknął Draco. Poczuła, że lekko się poruszył, zobaczyła, jak jego sylwetka spogląda na zegarek. — Wciąż jest za pięć ósma. Wtedy miałaś mieć randkę?

Hermiona cieszyła się, że jest za ciemno, żeby mógł zobaczyć, jak jej policzki płoną. Chciała mu powiedzieć, że to nie randka — Draco coraz bardziej ją fascynował i nie chciała, by myślał, że jest niedostępna. Ale nie mogła kłamać.

— Tak — powiedziała. — Ale to… sama nie wiem. Zaczynam żałować, że się na to zgodziłam.

Sylwetka Draco lekko się poruszyła.

— Więc… może dobrze, że nie zdążysz na czas? — zasugerował.

— Optymistyczne podejście — rzekła, śmiejąc się cicho. — Podoba mi się to.

— Nie zawsze możemy kontrolować co się wydarzy. Ale możemy próbować kontrolować nasz sposób myślenia — mruknął z delikatną czułością. — Jesteś kapitanką swojej duszy, jak mawiają poeci.

Invictus?

— Tak.

Hermiona westchnęła, opierając się o ścianę. Osunęła się na ziemię. Winda była malutka, a jej palce stóp niemal dotykały przeciwległej ściany, gdy wyciągnęła nogi.

Draco usiadł obok niej, ale jego nogi były za długie, by się wyprostować. Rozluźnił się, opierając o ścianę z częściowo podciągniętymi kolanami, wkładając torbę z zakupami między nogi.

— No cóż… wcześniejsza część cytatu mówi co innego — powiedziała Hermiona, bawiąc się paskiem sandała. — Jestem panią swojego losu. Gdybym naprawdę nią była, moje życie mogłoby się potoczyć tak, jak bym chciała.

Draco przez chwilę nic na to nie odpowiedział.

Siedzieli cicho blisko siebie, tu w niebieskawym półmroku zepsutej windy.

Hermiona czuła ciepło bijące od jego ramienia. Słyszała szuranie jego wełnianych spodni, przesuwających się po cienkim dywanie windy.

— Nigdy nie da się tak naprawdę zapanować nad losem — mruknął w końcu. — Tylko tyle można zagwarantować. Zawsze będą rzeczy, na które trzeba po prostu liczyć. Chociaż dobrze jest się starać kontrolować jak najwięcej.

Hermiona się uśmiechnęła, choć była pewna, że tego nie widzi.

— Jakie to romantyczne — rzekła.

— Tak — zgodził się Draco. — Też tak myślę.

______________

Witajcie :) w sobotnie popołudnie zapraszam na 3 rozdziały tego tłumaczenia. Wreszcie udało mi się je skończyć i mogę się skupić na nadrabianiu „To, co jest między nami”. Być może uda się zrealizować mój cel przetłumaczenia pierwszej części w tym roku kalendarzowym. Zostało niewiele, więc jakaś szansa jest.

Co sądzicie o tym rozdziale? Dajcie znać. Od razu zapraszam na kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy