Charlie
Weasley trzykrotnie przekładał randkę z Hermioną, co, ku jej zaskoczeniu,
budziło w niej mieszane uczucia. Głównie dlatego, że starała się ze wszystkich
sił głupio nie zakochać się w swoim przystojnym i troskliwym sąsiedzie.
Draco
był jednym z najbardziej czarujących mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkała. I
to w sposób, który jej się podobał — miał fajne poczucie humoru, pociągające i
poważne spojrzenie oraz ironiczny uśmiech. Czasami odnosiła wrażenie, że różni
się od innych. Podobało jej się to. W końcu ona też była trochę inna — spięty mol
książkowy. O gołębim sercu.
Mniej
więcej tydzień po tym, jak Draco się wprowadził, Hermiona musiała
niespodziewanie wrócić z pracy do domu. Zapomniała kopii dokumentów, które
chciała uwzględnić w swoim raporcie.
Wjechała
windą na drugie piętro (to było prawdziwe wybawienie — schody we Flora Place
były niezwykle strome, a budynek wysoki) i zobaczyła Draco stojącego tuż przed
jej drzwiami.
Gwałtownie
podniósł wzrok, słysząc dźwięk otwieranych drzwi windy.
—
Draco? — zapytała zaskoczona.
—
Hej — rzucił swobodnym tonem. Odsunął się niedbale od jej drzwi. — Wróciłaś
wcześniej z Ministerstwa?
—
Tak, ja tylko… — Zmarszczyła brwi. — Mówiłam ci, że pracuję w Ministerstwie?
—
Widziałem cię jakiś czas temu w Proroku
Codziennym. Z tą ustawą o magicznych stworzeniach, którą próbowałaś
przeforsować.
—
Och! — Hermiona była zaskoczona. — Wow, cieszę się, że ludzie to widzieli! To
był tylko krótki artykuł. Ale im więcej ludzi wie o wyzwaniach, z jakimi
borykają się nasze magiczne stworzenia, tym lepiej…
Podeszła
do niego; wsunął ręce do kieszeni i uśmiechnął się do niej.
—
To wspaniałe, że zajmujesz się takimi rzeczami — powiedział. — Właśnie dzięki
temu artykułowi przekazałem darowiznę na fundusz na rzecz zagrożonych gatunków.
—
Niesamowite! — Hermiona uśmiechnęła się tak szeroko, że aż bolały ją policzki.
— Wow. Dziękuję, że mi powiedziałeś.
—
Nie ma sprawy.
Draco
nie założył dziś krawata. Górny guzik koszuli miał rozpięty i Hermiona
dostrzegła — z wielkim zainteresowaniem — błysk czarnego tuszu w okolicy
obojczyka.
Dobry
Boże, czy Draco miał tatuaż?
Tylko
jaki? Wyglądał tak schludnie, że nie spodziewałaby się żadnego tatuażu.
Czy
miał jakieś inne?
Hermiona
odchrząknęła i starała się nie patrzeć na ten kawałek odsłoniętej skóry.
—
Co, ach…. Co ty robisz? — wyjąkała, zmuszając się do odwrócenia wzroku.
—
A to — mruknął. — Właśnie patrzyłem na twoją wycieraczkę. Zastanawiałem się,
czy nie powinienem sobie kupić podobnej.
—
Och! Jest śliczna, prawda? Wszystkie mieszkania tutaj mają wycieraczki. Chyba
to kwestia kultury budowlanej. Kupiłam swoją, gdy zorientowałam się, że wszyscy
inni mają wycieraczki przed wejściem.
Jej
wycieraczka była zielona i miała napis Zostaw
mnie z moimi książkami.
—
Naprawdę śliczna — zgodził się Draco, patrząc na wycieraczkę, po czym zerknął
na Hermionę kątem oka. — Mol książkowy, co?
—
Tak — powiedziała dumnie Hermiona.
Draco
się uśmiechnął.
—
Cholera — mruknęła, zerkając na zegarek. — Wróciłam do domu po coś… powinnam
wracać do pracy.
—
Jasne.
Draco
odsunął się, robiąc jej dostęp do drzwi, więc uśmiechnęła się do niego szybko,
z wdzięcznością.
Znalazła
segregator na blacie, tam gdzie go zostawiła, i wybiegła z powrotem.
Postanowiła, że później porozmawia z Draco. Może zapyta go, jaką wycieraczkę
zamierza kupić i co będzie na niej napisane, jeśli tak? Czy to nie będzie zbyt
oczywiste i zalotne?
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Draco
poczekał, aż Hermiona opuści budynek, po czym ponownie podszedł do jej drzwi.
Marszcząc
brwi, przykucnął, żeby przyjrzeć się czemuś na wycieraczce.
Tuż
przy słowie książkami znajdował się
wyraźny zarys dużego odcisku buta. Znacznie większego od małych stóp Hermiony.
To był męski but — prawie tak duży, jak rozmiar Draco.
Czy
ktoś tu był?
Draco
wiedział, że Hermiona nie gościła nikogo, odkąd się wprowadził. Słyszałby ich
przez ścianę — a poza tym zwracał baczną uwagę na to, kto wchodzi i wychodzi z
Flora Place. Chociaż najwyraźniej kogoś przeoczył.
Wyprostował
się, otrzepując spodnie. Upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, Draco
wymamrotał serię zaklęć i otworzył drzwi Hermiony. Wszedł do środka.
Hermiona
była bardzo sprytna. Rzuciła kilka dość zaawansowanych zaklęć zabezpieczających
na próg, ale Draco pracował przez jakiś czas w Biurze Aurorów bułgarskiego
Ministerstwa. Cywile — nawet inteligentni jak słodka Hermiona — nie mieli szans
w starciu z kimś posiadającym przeszkolenie w tym zakresie.
Zdjął
buty, zanim wszedł do jej kuchni, dbając o porządek. Wiedział przecież, że
Hermiona to schludne maleństwo. Jej kuchnia była urocza i ciepła — nad
piekarnikiem radośnie zwisały bordowe rękawice kuchenne, a na kuchence stał
niedopasowany zestaw naczyń, który wywołał uśmiech na jego twarzy.
Wszystkie
naczynia kuchenne we Dworze Malfoyów były idealnie dopasowane. Żeliwne lub ze
stali nierdzewnej. Ale Draco nie miał żadnego problemu z łamaniem tradycji,
zwłaszcza jeśli to oznaczało, że Hermiona będzie mogła urządzić jego kuchnię
tak chaotycznie i przytulnie, jak tylko zechce. Chciał, żeby robiła z jego
mieszkaniem to, co zechce.
Z
tą radosną myślą w głowie, Draco przeszedł przez kuchnię i do salonu,
sprawdzając dywany w poszukiwaniu kolejnych śladów butów.
Sprawdził
również jej sypialnię, uważnie wpatrując się tylko w podłogę. Draco nie był zboczeńcem. Nie miał ochoty grzebać w
jej bieliźnie, ani zaglądać do szuflad w szafce nocnej. Chciał tylko zapewnić
jej bezpieczeństwo — i być na bieżąco z tym, co miało na nią wpływ.
Ku
jego uldze, nie dostrzegł śladów butów. W końcu, na karteczce przyklejonej do
lodówki, znalazł odpowiedź.
ZAWIADOMIENIE O NADANIU PACZKI:
Departament Kontroli Nad Magicznymi
Stworzeniami
Odbiorca: H. Granger — NIE MA W
DOMU
Zawiadomienie o konieczności
odbioru dokumentów z recepcji w Atrium przed 12 października.
Odcisk
buta należał do dostawcy.
Zadowolony
Draco szybko sprawdził piec Hermiony (nadal działał bez zarzutu), po czym
wyszedł. Cieszył się, że ślad buta nie miał złowrogiego znaczenia. Nie był
pewien, co by zrobił, gdyby jakiś obcy mężczyzna wszedł do jej domu bez
zaproszenia.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Podsumowując,
Draco Malfoy był niezwykle błogosławiony przez naturę.
Pokolenia
bardzo bogatych mężczyzn i ich przepięknych żon wydawały na świat synów takich
jak Draco: silnych i wysokich, z tytańskimi rysami twarzy.
Miał
w sobie niesamowity urok, który zmieniał normalnych mężczyzn w leniwych,
samouwielbiających się obiboków. Tyle że… nie był normalnym mężczyzną.
Pomimo
wszystkich swoich talentów, Draco brakowało jednej cechy, którą większość ludzi
uważała za kluczową. Psychiatrzy nazywali to empatią, a filozofowie duszą,
jednak Draco uważał, że to prawdopodobnie coś pomiędzy. Po prostu nie był taki
jak inni.
Kiedy
miał pięć lat, na pierwszym roku nauki, nauczycielka wezwała oboje rodziców.
Czy w domu wszystko w porządku?
Draco jest bardzo mądrym chłopcem. Ale niewiele mówi. Nie śmieje się z innymi
dziećmi.
I…
I
wtedy wydarzyła się ta sytuacja z martwym ptakiem.
Właściwie
to nie Draco go zabił, ale znalazł go pewnego popołudnia za klasą.
Dotknął
jego miękkiej głowy i ostrego, maleńkiego dzioba.
Draco
był nim zaciekawiony — naukową, inteligentną ciekawością. Ale jego ciekawość
nie została stłumiona strachem, który żywią wszystkie dzieci, ani smutkiem,
jaki normalny chłopiec czułby na widok martwego ptaka. Kiedy więc pani Ethel
zobaczyła, jak Draco bada małe ciałko, z poważną miną i palcami muskającymi
głowę, przestraszyła się.
Wtedy
postanowił — na swój utylitarny sposób — że nie chce być przerażający. Chciał
odnieść sukces, być potężny i podziwiany. Obserwował więc innych chłopców i
dziewczęta w szkole, ucząc się naśladować ich ekspresję i drobne wzloty i
upadki w ich głosach — załamanie, gdy był smutny i radość, gdy mu się
szczęściło, i tak dalej…
Szybko
się uczył. Jego nauczycielka z drugiej klasy śpiewała zupełnie inną melodię niż
pani Ethel.
Nigdy nie spotkałam słodszego
dziecka!
Jest absolutnie uroczy. I to, jak
rozśmiesza inne dzieci, niesamowite.
Inteligentny, dobroduszny i
skromny. Jestem pewna, że Draco zajdzie daleko.
Draco
nie był seryjnym mordercą, nic z tych rzeczy. Brak empatii nie był wynikiem
wyboru, po prostu taki był jego los. Nadal lubił towarzystwo przyjaciół, nadal
lubił piątkowe wieczory w pubie z kilkoma chłopakami z Durmstrangu, którzy
także pochodzili z arystokratycznych rodzin. Byli zabawni, z hałaśliwym
śmiechem i chłopięcym zainteresowaniem drogą szkocką i pięknymi dziewczynami.
Draco
również nie był odporny na te pokusy. Już jako szesnastolatek uwielbiał
wystawne życie — importowane wino i weekendy w wakacyjnej wilii rodziców z
widokiem na wieś. A jeśli chodzi o dziewczyny — nie narzekał na brak libido,
może było go aż za dużo. Nie zachowywał się jednak jak zwierzę i dorastając,
napotkał bardzo prosty problem: mianowicie Draco najwyraźniej należał do osób,
które potrzebują jakiegoś rodzaju emocjonalnego zainteresowania, by wyzwolić
długotrwałe podniecenie fizyczne.
I
— jak to bywa z okrutnym losem — po prostu nie miał dość duszy (jak mawiali
filozofowie), by żywić do kogokolwiek emocjonalne zainteresowanie.
Dlatego
mając szesnaście lat, postanowił, że nie musi szukać namiętności w życiu.
Odniesie sukces, zdobędzie bogactwo i szacunek, a potem — w wieku trzydziestu
lat, czy coś koło tego — znajdzie sobie żonę. Będzie piękna, inteligentna i
pochodzić z dobrej rodziny, a on ją zapłodni. Wtedy ród Malfoyów zyska
kolejnego dziedzica, a Draco będzie mógł wrócić do skupiania się na rodzinnych
portfelach inwestycyjnych, podczas gdy jego bezimienna żona będzie podróżować
po świecie, czy robić cokolwiek zechce w ciągu dnia.
Choć
dla większości chłopaków z siódmego roku mogło się to wydawać ponurą
perspektywą, Draco uznał cały plan za przyjemny w dość obojętny sposób.
Satysfakcjonujący. Jak układanie puzzli.
Ale
potem, oczywiście, spotkał Hermionę.
Kalejdoskop.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Bal
Bożonarodzeniowy mógł być najlepszym w historii, zważywszy na to, że
organizowano go w Hogwarcie.
Draco
nie bardzo chciał w nim uczestniczyć. Ale dyrektor Karkov nalegał na obecność
wszystkich swoich ulubieńców, więc — ubrany w sztywne, formalne szaty i
znudzony do nieprzytomności — Draco się pojawił.
Wybrano
mu towarzyszkę. Drobną, dziewczynę z Beauxbatons o blond włosach w odcieniu
miodu. Najwyraźniej miała nadzieję, że zrobi dobre wrażenie na Draco.
On
starał się ze wszystkich sił, by wieczór był miły i wystarczająco zalotny, by
Bella (miała na imię Bella? A może
Blanche?) pozostała chętna, ale nie na tyle zalotny, by domagać się
dalszych interakcji po zakończeniu wieczoru.
Przedstawiciel
szkoły Draco, Viktor, przyszedł na bal z uczennicą Hogwartu.
Była
niezwykle piękna, a ponieważ jej partnerem był najsłynniejszy gracz Quidditcha
w Europie, nie tylko Draco przyglądał jej się z ciepłą ciekawością.
Nie
była w jego typie. Miała trochę piegów, a matka Draco zawsze powtarzała, że nieskazitelna
cera jest najbardziej pożądana. Ale piegi dobrze wyglądały na tej dziewczynie.
I
miała najpiękniejszy uśmiech, jaki Draco kiedykolwiek widział.
Szeroki
i promienny. Pozbawiony przebiegłości i bystrej strategii, mimo że jej partner
był kimś, za którego prawie każda dziewczyna mogłaby wbić nóż między łopatki.
Promieniowała czystą radością.
Draco
patrzył na nią chwilę dłużej niż zwykle. I on, podobnie jak wszyscy inni w
pomieszczeniu, zauroczył się nią.
Ale
wtedy dziewczyna z Beauxbatons pociągnęła Draco za rękę i odwrócił wzrok od
dziewczyny Kruma.
—
Chcesz zatańczyć? — zapytał Bellę lub Blanche.
—
Oui!
—
Więc tańczmy!
Draco
wirował z dziewczyną na parkiecie i do końca imprezy nie myślał o towarzyszce
Kruma.
Potem
uznał, że zasłużył sobie na kilka łyków alkoholu z piersiówki, którą ukradkiem
wniósł. Uczniowie Hogwartu mogli być nieziemsko zdrowi, ale on był
siedemnastolatkiem z Durmstrangu. W kieszeniach miał Ognistą Whisky, papierosy
i garść galeonów na wypadek, gdyby reszta chłopaków zakończyła swoje randki i
była gotowa wybrać się do tajnego klubu ze striptizem na Ulicy Pokątnej,
należącego do jednego z ich ojców.
Chcąc
poczekać, Draco wszedł do pustej klasy i pociągnął kilka łyków trunku, patrząc
na rozwiązanie dowodu z numerologii znajdujące się na tablicy.
Prychnął.
Rany. Nigdy nie widział tak żałosnej próby dowodu.
Sięgnął
po kawałek kredy i zaczął szukać sposobu, by to naprawić, ale właśnie wtedy
usłyszał kłótnię na korytarzu.
Jakaś
dziewczyna krzyczała, a w jej głosie było słychać furię. Tupot jej małych
obcasów odbijał się echem na korytarzu.
Draco,
nie mając ochoty na interakcję z nią, odłożył kredę i zrobił kilka powolnych
kroków w bardziej mroczne zakamarki pomieszczenia. I dobrze, że to zrobił,
ponieważ wkrótce dziewczyna wbiegła prosto do środka.
To
była towarzyszka Kruma.
Draco
uniósł brwi. Czyżby pokłóciła się z
Viktorem?
Skorzystał
z okazji, by znów na nią spojrzeć. Była bardzo ładna, choć jej dotychczas
radosna twarzy, była teraz zalana łzami. Gniewnie potarła policzki,
zatrzaskując za sobą drzwi klasy.
Draco
skrzywił się i starał się uspokoić oddech. Nie miał ochoty pocieszać tej
dziewczyny, jakkolwiek piękna by nie była. Większość energii, jaką poświęcał na
towarzyskie popisy, poświęcił już Belli-Blanche.
Na
szczęście brunetka, z którą umawiał się Viktor, wydawała się być zajęta
własnymi problemami. Zakryła twarz dłońmi i wydała stłumiony, gniewny krzyk.
Co takiego zrobił Viktor, zastanawiał się Malfoy z pewnego rodzaju
rozbawieniem, że tak zdenerwował tę
dziewczynę?
Ale
potem drzwi znów się otworzyły (Malfoy jęknął w duchu) i wbiegł jakiś chłopak.
Rudowłosy o długich, niezgrabnych kończynach i zmarszczonym czołem.
—
Odejdź! — krzyknęła dziewczyna. — Czy nie wystarczająco już zepsułeś mój
wieczór?
—
Daj spokój, Hermiono! Nie mów, że się mylę. Tańczyłaś cały wieczór z
przedstawicielem Durmstrangu, nie uważasz że…?
—
Nie — warknęła dziewczyna (Hermiona?) — Nie, nie sądzę. I wiesz co? Może
zmęczyłam się myśleniem! Może wolno mi tańczyć z przystojnym, sławnym graczem
Quidditcha, nie martwiąc się o to, co pomyślisz!
Draco
musiał przyznać, że miała w sobie zaskakująco dużo waleczności. A od jej
twarzy, zaczerwienionej od gniewu, jeszcze trudniej było oderwać wzrok. Jej
oczy błyszczały niczym niebezpieczne, ostro oszlifowane klejnoty.
Draco
wpatrywał się w nią.
—
Bratasz się z… — zaczął chłopak.
Ale
Hermiona wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią prosto w twarz chłopca.
Wykrzyknęła zaklęcie i z jej różdżki wyleciało kilkanaście kanarków, które
pomknęły w jego stronę niczym strzały o złotych grotach. Krzyknął ochryple i
uciekł z pomieszczenia, a ptaki wysysały krew z jego twarzy i szyi.
W
tym momencie Draco był już całkowicie zainteresowany Hermioną.
Nikt
go nie obserwował — nie wiedziała nawet, że znajduje się w klasie — więc Draco
nie musiał się martwić o wygląd swojej twarzy. Gdyby był w tłumie, musiałby być
bardziej uważny. Prawdopodobnie zmarszczyłby lekko brwi — nie po to, by okazać
niezadowolenie, ale by zasugerować głębokie zamyślenie. Jego oczy byłyby
łagodne i zaciekawione, w przyjazny sposób. Wszystkie te drobne gesty, których
nauczył się robić, żeby nie straszyć ludzi.
Ale
tutaj, w cieniu, Draco nie musiał się maskować. Wpatrywał się więc w Hermionę z
nieskrywanym zainteresowaniem, twardym i wygłodniałym wzrokiem. Nigdy wcześniej
nie widział tego zaklęcia. Czy ona je wymyśliła? Nigdy by nie przypuszczał, że
tak słodka dziewczyna może być tak okrutna.
Omiótł
ją wzrokiem, łaknąc więcej informacji.
Szminka
Hermiony rozmazała się. Więc jednak kogoś całowała. Nie rudzielca; nie miał
szminki na ustach. To musiał być Krum.
Draco
poczuł zimny i obcy przypływ zazdrości w żołądku.
Nadal
patrzył, jak Hermiona tupie nogą i krzyczy, ukrywając twarz w dłoniach,
najwyraźniej wciąż wściekła na rudowłosego chłopaka. To było dziwnie urocze. Na
twarzy Draco pojawił się uśmiech.
Hermiona
wygładziła spódnicę, wciąż ciężko oddychając, ale najwyraźniej szykując się do
powrotu na bal. Poprawiła włosy i ruszyła ku wyjściu.
Draco
poczuł dziwną ochotę, by pójść za nią, ale Hermiona gwałtownie się zatrzymała,
więc bezszelestnie cofnął się w cień.
Odwróciła
się ku tablicy. Spojrzała gniewnie na niezgrabne bazgroły i z szyderczym
parsknięciem chwyciła ten sam kawałek kredy, który wcześniej trzymał Malfoy.
Siedmioma ruchami poprawiła zapiski na tablicy. Następnie odłożyła kredę na
uchwyt i wybiegła z pomieszczenia.
Draco
patrzył na nią. Zdał sobie sprawę, że w pewnym momencie jego kutas stanął.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Randka
Hermiony z Charliem Weasleyem miała się odbyć w środowy wieczór.
Była
trochę rozczarowana, kiedy powiedział jej, że piątek mu nie pasuje, bo tego
dnia ma iść na drinka do pubu z braćmi i Harrym.
Ale środa, pomyślała stanowczo, nie brzmiała źle. Nie oznaczało to, że na zawsze będzie ją ukrywał
przed chłopakami. Właśnie teraz — na ich pierwszej randce. To miało sens.
Wyszła
z pracy trochę wcześniej, żeby pobiec do domu i przebrać się z roboczych
ciuchów. Uczesała się, umalowała i wyszła.
Draco
też był na korytarzu, czekając na windę. Na jej widok, uśmiechnął się.
—
Hej — powiedział Draco. Trzymał torbę z zakupami. — Wow. Wyglądasz świetnie.
—
Och! Dziękuję — właśnie idę na… kolację.
Hermiona
zdała sobie sprawę, że nie chce, żeby Draco wiedział, że to randka. Szczerze
mówiąc, zaczynała żałować, że to randka. Wyjście na drinka z Charliem wydawało
się zabawne i trochę niegrzeczne, kiedy zaproponował to w zeszłym tygodniu, ale
teraz, gdy nadszedł ten dzień, strach wypełnił jej żołądek. Co ona robiła?
Starszy brat Rona?
Odchrząknęła.
—
Też gdzieś idziesz? — zapytała.
—
Tak. Jedna z moich znajomych urządza przyjęcie. — Wskazał na torbę z zakupami.
— Miałem za zadanie przynieść wino i deser.
Winda
przyjechała i weszli. Draco poruszył się lekko, poprawiając torbę z zakupami.
Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci. Hermiona dostrzegła, że ma zgrabne
ramiona. Wyglądały na… silne.
—
Czyżbyś się spóźniała? — zapytał Draco.
—
Hm? Och! — jęknęła Hermiona, patrząc na zegarek. — Tak, trochę. Myślę, że
Charlie prawdopodobnie…
Winda
gwałtownie się zatrzymała.
Hermiona
przechyliła się na bok, łapiąc równowagę przy ścianie. Zamieniła trampki na
sandały i omal nie skręciła kostki. Draco złapał ją za ramię wolną ręką.
—
Jezu — powiedziała, prostując się. — Co to było?
Światła
w windzie migotały, włączały się i gasły. Nie widziała twarzy Draco, ale słyszała,
że odchrząknął.
—
Z twoją kostką wszystko w porządku? — Rozejrzał się dookoła. — Wygląda na to,
że winda się zepsuła.
—
O nie. Merlinie… Nie mogę się
spóźnić…
Hermiona
wyciągnęła różdżkę z kieszeni sukienki i otworzyła mały schodek w windzie, w
którym zładowały się magiczne mechanizmy. Spróbowała zajrzeć do środka —
syknęły iskry, a ze skrytki dobiegał dźwięk przypominający pierdnięcie. Te cholerne, agresywne urządzenia budowlane…
Draco
się roześmiał, po czym zaczął zbierać zakupy.
—
Cholera, przepraszam — powiedziała Hermiona, odwracając się, żeby mu pomóc. —
Nie wiedziałam, że to wszystko upuściłeś. Nawet nie podziękowałam ci za to, że
mnie złapałeś.
—
Bez obaw.
Hermiona
pomogła Draco podnieść pudełko z ciastem, która na szczęście było tylko lekko zgniecione,
podczas gdy Draco sięgnął po butelkę wina.
—
Dobrze, że się nie stłukło — powiedział, sprawdzając dno butelki. — Te twoje
śliczne buciki nic by nie dały na podłodze pełnej potłuczonego szkła.
—
Dzięki — zaśmiała się Hermiona.
Musiał
mieć świetny wzrok, skoro widział jej niebieskie sandały w migoczącym półmroku.
Podała
mu ciasto, a potem z powrotem zajrzała do skrzynki.
—
Reparo — rzekła z nadzieją.
Ta
jednak zaśmiała się chrapliwie i zatrzasnęła, ocierając się o palce Hermiony.
—
Mają własny rozum — mruknął Draco. Poczuła, że lekko się poruszył, zobaczyła,
jak jego sylwetka spogląda na zegarek. — Wciąż jest za pięć ósma. Wtedy miałaś
mieć randkę?
Hermiona
cieszyła się, że jest za ciemno, żeby mógł zobaczyć, jak jej policzki płoną.
Chciała mu powiedzieć, że to nie randka — Draco coraz bardziej ją fascynował i
nie chciała, by myślał, że jest niedostępna. Ale nie mogła kłamać.
—
Tak — powiedziała. — Ale to… sama nie wiem. Zaczynam żałować, że się na to
zgodziłam.
Sylwetka
Draco lekko się poruszyła.
—
Więc… może dobrze, że nie zdążysz na czas? — zasugerował.
—
Optymistyczne podejście — rzekła, śmiejąc się cicho. — Podoba mi się to.
—
Nie zawsze możemy kontrolować co się wydarzy. Ale możemy próbować kontrolować
nasz sposób myślenia — mruknął z delikatną czułością. — Jesteś kapitanką swojej duszy, jak mawiają poeci.
—
Invictus?
—
Tak.
Hermiona
westchnęła, opierając się o ścianę. Osunęła się na ziemię. Winda była malutka,
a jej palce stóp niemal dotykały przeciwległej ściany, gdy wyciągnęła nogi.
Draco
usiadł obok niej, ale jego nogi były za długie, by się wyprostować. Rozluźnił
się, opierając o ścianę z częściowo podciągniętymi kolanami, wkładając torbę z
zakupami między nogi.
—
No cóż… wcześniejsza część cytatu mówi co innego — powiedziała Hermiona, bawiąc
się paskiem sandała. — Jestem panią
swojego losu. Gdybym naprawdę nią była, moje życie mogłoby się potoczyć
tak, jak bym chciała.
Draco
przez chwilę nic na to nie odpowiedział.
Siedzieli
cicho blisko siebie, tu w niebieskawym półmroku zepsutej windy.
Hermiona
czuła ciepło bijące od jego ramienia. Słyszała szuranie jego wełnianych spodni,
przesuwających się po cienkim dywanie windy.
—
Nigdy nie da się tak naprawdę
zapanować nad losem — mruknął w końcu. — Tylko tyle można zagwarantować. Zawsze
będą rzeczy, na które trzeba po prostu liczyć. Chociaż dobrze jest się starać
kontrolować jak najwięcej.
Hermiona
się uśmiechnęła, choć była pewna, że tego nie widzi.
—
Jakie to romantyczne — rzekła.
—
Tak — zgodził się Draco. — Też tak myślę.
______________
Witajcie :) w sobotnie popołudnie zapraszam na 3 rozdziały tego tłumaczenia. Wreszcie udało mi się je skończyć i mogę się skupić na nadrabianiu „To, co jest między nami”. Być może uda się zrealizować mój cel przetłumaczenia pierwszej części w tym roku kalendarzowym. Zostało niewiele, więc jakaś szansa jest.
Co sądzicie o tym rozdziale? Dajcie znać. Od razu zapraszam na kolejny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)