poniedziałek, 22 grudnia 2025

[T] Siedem dni w grudniu: Nowy początek

Nowy początek

 

Serce wie, czego chce i nic innego go nie obchodzi. — Emily Dickinson

 

1 września 1998

 

Hogwart Ekspres zagwizdał po raz ostatni, dając znać uczniom, że zaraz odjedzie. Dla Draco to było coś więcej. Sygnał, że to się dzieje naprawdę; odzyskał resztki swojego życia. Nie było to bynajmniej życie, które posiadał kiedyś, ale już na pewno nie takie, jakie mógłby mieć, ale mimo wszystko było to życie.

Z bolesną świadomością zdał sobie sprawę, że to więcej, niż zasługiwał, niż mogliby przewidzieć ludzie odpowiedzialni za drogę, którą obrał. W końcu niektórzy z nich myśleli, a nawet mieli nadzieję, że zginie w trakcie. Draco był tylko pionkiem, ale wbrew wszelkim przeciwnościom udało mu się wyjść z tego cało; przeżył.

Nie sposób było nie być zdenerwowanym; wracał tam, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie również wszystko się skończyło, do miejsca, gdzie nastąpił przełom, a los obdarzył go swoją łaską. Szczerze mówiąc, nie obchodziło go, kto ani co to spowodowało. Można to było nazwać przeznaczeniem, Wizengamot, szczęściem. Sposób, w jaki do tego doszło, nie miał znaczenia, ale dano mu drugą szansę. Wraz z wieloma uczniami, którzy przeżyli wojnę, Draco Malfoy wracał do Hogwartu.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Nadszedł ten dzień; wszystko miało być proste i powinno pójść zgodnie z planem. Zamierzał unikać jak największej liczby osób, więc spóźnienie się na Peron 9 i ¾ było jak najbardziej wskazane, a wszystko po to, by pobyć samemu.

Tak, przeszłość go zmieniła, ale nadal był Malfoyem; jego nazwisko nosiło piętno decyzji, którą podjął, a zbrodnie ojca miały go prześladować przez lata. Unikanie było kolejnym sposobem na samoobronę; po prostu nie chciał z nikim rozmawiać, jeszcze nie. Mógł rzucić na siebie zaklęcie kameleona, ale nie był tchórzem. Czekał więc na peronie do ostatniej chwili, mając nadzieję, że pozostanie niezauważony, że zostanie sam.

Ale los, szczęście, życie, cały ten cholerny wszechświat jeszcze z nim nie skończył i za chwilę miał rzucić mu pod nogi kolejną przeszkodę w postaci knującej, planującej, cierpliwie czekającej i obserwującej każdy jego ruch Hermiony Granger.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Poranek nie mógł minąć Hermionie wystarczająco szybko. Jej kufer został magicznie spakowany kilka dni temu, a szaty naszykowane poprzedniego wieczoru, włosy zaczarowała zaklęciem ujarzmiającym bujność, gdy na zewnątrz wciąż panował mrok, i była gotowa, kiedy tylko pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju. Czas grał z nią w okrutną grę, zwalniając bieg, a jej niepokój zdawał się narastać. Siedziała, wstała, chodziła w tę i z powrotem, i znowu usiadła. Ciało pulsowało energią; magia szalała na myśl o nadchodzącym roku. Po miesiącach oczekiwania miała wsiąść do Hogwart Ekspres i z pociągu do Hogwartu.

Peron 9 i ¾ był prawie pusty. Słońce próbowało przebić się przez chmury, ale przegrywało, sprawiając, że poranek był chłodniejszy niż powinien. Na jej naleganie dotarli wcześniej niż powinni, ale to wszystko stanowiło część jej planu.

Hermiona wsiadła do pociągu, a za nią Ginny na wpół śpiąco, i wybrała jeden z pierwszych przedziałów. Był to idealny punkt obserwacyjny, z którego widziała wszystkich wsiadających.

Wiedziała na pewno, że on wróci do szkoły na ósmy rok; Wizengamot o tym zadecydował i teraz pozostało jej tylko czekać. Czas znów z nią igrał, zwalniając do zera, podczas gdy umysł i puls dudniły w uszach w oczekiwaniu.

Niejednokrotnie kusiło ją, by rzucić Muffiato; cisza pomagała jej zachować spokój, ale nie było to praktyczne, przebywając w takim tłumie. Czekanie było torturą; była nietypowo cicha i wdzięczna Ginny za milczenie. Hermiona ukrywała prawdę, ale z czasem wszystko wyjaśni przyjaciółce.

Przedział powoli wypełniał się ludźmi, głosami, powitaniami i śmiechem, a ona czekała na niego. Przytakiwała, uśmiechała się, witała, ale jej wzrok był utkwiony w drzwiach; nie chciała, by cokolwiek ją rozproszyło.

Jeden, dwa, trzy gwizdy pociągu; mieli odjechać za kilka minut, a jego nie było. Spojrzała w bok, w niebieskie oczy Ginny, zadając nieme pytanie, którego przyjaciółka nie rozumiała, jednocześnie starając się stłumić panikę, która zaczynała narastać w jej żołądku. Hermiona wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Kiedy je otworzyła, był tam, jak cień przemykający obok, ale w pociągu jadącym do Hogwartu.

Był tam.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Cała ta sytuacja była absurdalna; zdawała sobie z tego sprawę. Niejednokrotnie przyznawała się przed sobą, że od tamtego dnia we dworze miała obsesję na jego punkcie. To właśnie on wyczuł, jak bardzo była załamana, jak pustka w jej piersi odzwierciedlała jego własną, i po raz pierwszy od dawna czuła się zauważona.

Książki nie oferowały żadnego wyjaśnienia; wertowała je do znudzenia, ale nie znalazła niczego na temat połączenia dusz, które powstało w wyniku użycia Legilimencji. Nie miała dowodów, żadnych naukowych ani magicznych podstaw, nie miała żadnej teorii i wiedziała, że chwyta się brzytwy. Ale czuła to; bo tam było, więź, połączenie, niewidzialna nic biegnąca z jej piersi oplatała ją, a na jej końcu był on.

Hermiona nie wierzyła w duszę, nie przed Voldemortem i jego horkruksami, ale w końcu w nią uwierzyła. A jeśli istniało coś takiego jak bratnie dusze, czuła, że Draco Malfoy był jej bratnią duszą.

Nie żywiła do niego żadnych romantycznych uczuć, a przynajmniej tak jej się wydawało, ale w głębi duszy czuła, że w końcu będzie to nieuniknione. Nie, czuła coś innego, potrzebę bycia blisko niego, poznania go, przebywania w jego obecności i poczucia, jak ich więź ożywa.

To było niedorzeczne; wiedziała o tym, ta myśl zakorzeniła się w jej głowie i nie dawała spokoju. To właśnie brak oporu jej umysłu tak ją zdumiał. Hermiona nie miała żadnych danych na poparcie swojego twierdzenia, ale uważała, że powinna była przynajmniej podjąć jakąś walkę. Zamiast tego, jego głos był jak balsam dla jej obolałego ciała, niczym gruby, ciepły koc otulający drżącą skórę.

Wyszeptał właściwe słowa, dokładnie to, co potrzebowała usłyszeć w konkretnej chwili i od tamtej pory wszystko w niej się zmieniło.

W noce, kiedy naprawdę nienawidziła siebie za to, co czuła, uciekała się do oskarżenia swojego umysłu o słabość; był jego więźniem, a ona po prostu cierpiała na wypaczony przypadek syndromu sztokholmskiego. To musiało być to.

Ale nie skrzywdził jej ani nie torturował jak Bellatrix. Dbał o bezpieczeństwo jej umysłu; o jej zdrowie psychiczne. Była w stanie myśleć, rozważać, analizować i opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się tamtej nocy, po części dzięki niemu.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Gdy przechodził obok, Hermiona musiała się powstrzymać przed natychmiastowym pójściem za nim. Spojrzała na Ginny, która zdawała się dostrzegać ulgę na jej twarzy i, wciąż nie rozumiejąc, co się naprawdę dzieje, uścisnęła jej dłoń i mimo wszystko się uśmiechnęła. Właśnie tego potrzebowała.

Hermiona odwzajemniła uśmiech, o trzy sekundy za długo, zbyt entuzjastycznie. Musiała wyglądać na kompletnie obłąkaną, ale to było stosowne, ponieważ jej obsesja była co najwyżej szaleństwem, bezpodstawnym dążeniem, które przemawiało do niezrównoważonej części jej mózgu. Tej samej, która więziła amimaga w słoiku i rzucała uroki na listy zapisów.

Czekała jedną, dwie, trzy, pięć, dwadzieścia, sto minut, a może tylko dziesięć, aż w końcu nie mogła dłużej czekać i ruszyła go poszukać. Jeśli któryś z uczniów próbowali do niej zagadywać, ignorowała ich i zamykała za sobą drzwi.

Większość zasłon w przedziałach była już zaciągnięta, co było wadą całego czekania, i nie miała innego wyjścia, jak otworzyć każdy przedział. Otwieranie drzwi za drzwiami było żmudnym zajęciem, a po tym następowało albo szybkie „cześć”, albo pospieszne przeprosiny. Kolejne drzwi, kolejne i kolejne, a potem te, które ją zaskoczyły; znalazła jego przyjaciół.

Pansy siedziała obok Neville’a, Blaise przy Terrym Bootcie, a Theo z Luną  wszyscy rozmawiali, śmiali się lub trzymali za ręce.

Ale Malfoya tam nie było.

— Hermiono! — Neville i Luna rozpromienili się, a ona tylko się uśmiechnęła, niezdolna nic powiedzieć ani się ruszyć.

— Szukasz miejsca do siedzenia? — zapytał Neville.

— Możesz usiąść z nami, jeśli chcesz — zaproponowała Pansy Parkinson.

Hermiona była zszokowana. To był pierwszy raz, kiedy Pansy odezwała się do niej, nie rzucając przy tym żadnej obelgi. Dziewczyna była naprawdę uprzejma. Hermiony szok pogłębił się, gdy zauważyła Neville’a uśmiechającego się do Pansy i ściskającego jej dłoń z aprobatą.

— Ona już ma gdzie siedzieć, szuka kogoś. Prawda, Hermiono? — zapytała Luna.

Cisza.

Wtedy Hermiona przypomniała sobie, że musi się odezwać.

— Eee, dziękuję… dzięki. Mam przedział z Ginny. Po prostu szukam… tak, szukam kogoś.

Theo patrzył na nią, ale nic nie powiedział.

Hermiona nie wiedziała, co dokładnie dostrzegła w jego spojrzeniu, ale coś w nim było i zanim ktokolwiek zdążył zapytać, rzuciła:

— Do zobaczenia w Hogwarcie.

Po czym zamknęła drzwi i odeszła.

Przeszła do nowego wagonu, otworzyła drzwi, powtarzając bezskutecznie te same ruchy, aż w wagonie zostało czworo drzwi. Po otwarciu ostatnich znalazła go.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Draco siedział sam, patrząc w okno i nieustannie myśląc. Jego umysł nie zaznał spokoju; nie zaznał go, odkąd Czarny Pan zamieszkał we dworze, ale już o nim nie myślał. Odtwarzał w głowie wszystkie decyzje, które podjął i które doprowadziły go do miejsca, w którym się znalazł, a kiedy lista wspomnień się skończyła, jak zawsze wrócił myślami do Granger, zawsze tylko do niej.

Udało mu się wymazać wszystko z głowy i zostawić ich dwoje — ją leżącą na podłodze i jego szepczącego do jej głowy, że jest mu przykro i że chciałby móc zrobić coś więcej. Nawet jeśli jej ciało było okaleczane przez tę cholerną, obłąkaną kobietę, zadbało to, by umysł Granger pozostał nienaruszony.

Z początku nie wiedział, co go do tego skłoniło, ale szybko zrozumiał, że powód był nieistotny. Draco w głębi duszy czuł, że Hermiona Granger musi się stamtąd wydostać; jeśli Voldemort miał zostać pokonany, jej umysł musi być sprawny. Nawet jeśli nie mógł nic zrobić z karą, jaką Bellatrix wymierzała jej ciału, mógł zająć się jej umysłem i tak też zrobił.

Jego Oklumencja stała się jej własnością, a ból fizyczny został odizolowany, schowany przez niego w miejscu, które nie wyrządziło jej krzywdy. W magicznym akcie, którego nie potrafił wyjaśnić ani zrozumieć, nawiązała się między nimi więź, przyciąganie do niej, które wypłynęło z jego piersi i splotło się z jej.

Draco nie miał pojęcia dlaczego, ale teraz czuł się związany z Hermioną w sposób, jakiego nie czuł wcześniej, jak nigdy z nikim innym, i to go niepokoiło.

Zajmowała większość jego myśli, zamieszkała w jego głowie, a on zastanawiał się, jak się czuje, a nawet żałował, że nie może z nią porozmawiać i sprawdzić, czy wszystko u niej dobrze. Tak, przeżyła, ale oboje zostali złamani przez wojnę, a on chciał, potrzebował wiedzieć, że nic jej nie jest.

Jego tok myśli przerwał dźwięk otwieranych drzwi przedziału. A tam, jakby wezwana samą siłą istoty żyjącej w jego piersi, stała Hermiona.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Otworzyła drzwi przedziału i po prostu stała, patrząc na niego. Było oczywiste, że chciał zostać sam, ale Hermionie to nie przeszkadzało. Spędziła miesiące, myśląc o nim i o wszystkim, co się wydarzyło. Musiała z nim porozmawiać.

Gula w gardle utrudniała jej przełknięcie, ale zmusiła się do tego, zrobiła krok do środka i zamknęła za sobą drzwi. Jej nogi się ociągały, ale weszła i zdobyła się na odwagę, by usiąść, nie spuszczając z niego wzroku.

Szare oczy opadły na brązowe, buntownicze, przestraszone, pełne nadziei, zdezorientowane i zrezygnowane. Hermiona wyczuwała każde uczucie w powietrzu, od niego i od siebie. Jego oczy, które kiedyś patrzyły na nią z taką nienawiścią, teraz miały w sobie coś innego.

Ku jej zaskoczeniu, poczuła spokój; dotarła tam, gdzie powinna być. Jej wzrok skanował go i dostrzegła przyspieszony oddech, dłonie zaciśnięte na siedzeniu z kostkami palców zbielałymi z napięcia.

Cisza.

Jej oddech był miarowy; od miesięcy nie czuła się taka spokojna. To było intrygujące; samo przebywanie w jego obecności było dla niej niczym Uspokajający Wywar. Niewidzialna nić w jej piersi rozluźniła się; właśnie tego pragnęła, potrzebowała przez te wszystkie miesiące — bliskości z nim. To nie działo się w jej głowie; to była reakcja fizyczna i nie rozumiała, co się dzieje.

Połączenie nie ożyło, jak się spodziewała, ale zamiast tego było spokojne, rozluźnione; znalazło swoje dopasowanie.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Była tam, a to coś w jego piersi wibrowało, śpiewało; krzyczało jakby ze szczytów gór, domagając się jej uwagi, i to go przerażało.

A potem, gdy tylko to uczucie go ogarnęło, przestało. Zalała go cisza. To było dziwne; ogarnęło go ciche napięcie.

Wreszcie tu była.

 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 

Mijały minuty, a oni po prostu przyglądali się sobie w milczeniu. Hermiona nie wiedziała, czego właściwie spodziewała się po nim długoterminowo, ale w tej właśnie chwili potrzebowała usłyszeć jego głos.

Podczas miesięcy po Bitwie o Hogwart pochłaniało ją udowadnianie, że wszystko wydarzyło się naprawdę, że on był prawdziwy, że słowa szeptane w jej umyśle, gdy Bellatrix ją torturowała, były prawdziwe. Na jej ramieniu widniała blizna, która powinna być wystarczającym dowodem, ale nie była. Musiała to od niego usłyszeć. Musiała usłyszeć ten sam głos, który odtwarzał się w kółko każdej nocy w jej głowie, gdy kładła się spać. Musiała ponownie usłyszeć głos Draco.

— Czekałam, żeby z tobą porozmawiać… abyś ty ze mną porozmawiał. — Pokręciła głową. To, co chciała powiedzieć, nie wychodziło jej najlepiej. — Chcę… potrzebuję, żebyśmy porozmawiali o tym, co się stało. Muszę porozmawiać z kimś, kto też tam był, kiedy…

Kurwa, muszę z tobą porozmawiać, pomyślała.

To nie miało być trudne, nie po tym, jak długo o tym myślała, ale myśl o samej Bellatrix wywoływała u niej mdłości. Nie chodziło o tę okropną kobietę; nie o tym musieli rozmawiać.

— Ja… najpierw chciałam ci podziękować za to, co zrobiłeś dla Harry’ego tamtego dnia we dworze. I za to, co zrobiłeś dla mnie. Ja… mam pomysł, jeśli nie masz nic przeciwko, ja… miałam nadzieję, że mógłbyś mi powiedzieć… wyjaśnić, co zrobiłeś. Przełknęła ślinę. — I dlaczego to zrobiłeś. Nie mogłam przestać myśleć o tamtym dniu i nie wiem, czy szukam ukojenia, czy czegoś innego, ale nie byłam w stanie… Ja… musiałam z tobą porozmawiać.

Cisza.

— Porozmawiasz ze mną? — zapytała.

Cisza.

Zaczynała czuć, jak gorąco podchodzi jej do szyi, a policzki płoną. Nigdy nie brała pod uwagę możliwości, że Malfoy odmówi rozmowy; zażenowanie z tego powodu zaczynało sprawiać, że piekły ją oczy.

O czym ona, do cholery, myślała? Niezależnie od tego, co się między nimi wydarzyło, był Draco Malfoyem, chłopakiem, który jej nienawidził. Dlaczego miałaby myśleć, że on poczuje coś innego? Była tak pewna wszystkiego, ich więzi, że nie wzięła pod uwagę, że być może on nie czuł niczego tamtego dnia.

Gdyby mogła się deportować, zrobiłaby to. Musiała wyjść.

— Dobra. To był błąd. Nie musisz ze mną rozmawiać. Pójdę sobie.

Wstała, by udać się do drzwi, spuszczając wzrok, a wstyd groził jej załamaniem  głosie.

— Nie wiem, jak — powiedział, gdy sięgała do klamki.

Zatrzymała się i przetworzyła słowa, które właśnie powiedział.

— Nie wiesz, jak ze mną rozmawiać? — zapytała i odwróciła się do niego.

— Nie wiem. Nie wiedziałbym nawet, od czego zacząć — mruknął.

— Od początku.

— Co?

Oświeciło ją. Nie musieli od razu rozmawiać o tamtym dniu. Mogli po prostu rozmawiać jak dwoje normalnych ludzi, którzy się poznają. Nie musiało to być skomplikowane. Ani ciężkie. Nie musiało nic znaczyć. Jeszcze nie.

Mogliby zachowywać się jak młodzi ludzie; mogliby wreszcie zaznać odrobiny normalności. Mogłoby to być proste.

— Zawsze możemy zacząć od początku.

— Nie przedstawię się, jakby nic się nie stało i jakbyśmy mieli czystą kartę. Zbyt wiele nas łączy — rzekł, intensywnie się w nią wpatrując.

— Naprawdę? — zapytała, a on tylko spojrzał na nią zmieszany. — Pomijając obelgi, uprzedzenia i wojnę, niewiele o tobie wiem, i to samo tyczy się ciebie. Możemy zacząć od początku, poznać się bliżej.

— Chcesz mnie poznać?

Hermiona skinęła głową i zauważyła, w którym momencie napięcie ustąpiło z jego ciała.

Odetchnął głęboko. Jego twarz się rozluźniła, a cień najlżejszego uśmiechu, jaki kiedykolwiek widziała, zagościł na jego ustach.

— Też chciałbym cię poznać — powiedział.

Uśmiechnęła się i zastanawiała, co powiedzieć. To było głupie pytanie, ale po tym wszystkim, przez co przeszli, przydałoby im się trochę zabawy w życiu.

— Więc od początku. Dlaczego masz na imię Draco? Opowiedz mi o swoim imieniu.

— Tylko jeśli ty opowiesz mi o swoim, Hermiono.

___________

Witajcie :) być może dość niespodziewanie, ale pojawiam się ze świątecznym opowiadaniem. Jest dość krótkie, ale według mnie ma w sobie coś uroczego. Dziś publikuję dwa pierwsze rozdziały, a w Boże Narodzenie pozostałe dwa. Jak wrażenia po tym rozdziale? Dajcie znać.

Od razu zapraszam na drugi rozdział. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy