niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 5: Odkrycia i Niebezpieczeństwo

Dni mijały. Pod koniec tygodnia, Hermiona nie mogła szczerze powiedzieć, że nienawidzi Draco. To prawda, był denerwujący, okrutny i niedobry — ale złośliwość zniknęła.
Nadal powoli pracowali nad tłumaczeniem Laekalii. Ku irytacji Hermiony i radości Draco, Tenebrae (o imieniu Zyax) nie został zamordowany, a stał się jednym z przyjaciół Azury.
— I tak nie będą razem — powiedziała ponuro.
— O tak, będą — odpowiedział Draco z uśmiechem zadowolenia. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. — W końcu przyznasz, że tak będzie, Granger. Szykuj pięć galeonów.
Spojrzała na niego. — Nie możesz być pewien, że będą razem, chyba, że wcześniej przeczytałeś tę książkę. — Draco uśmiechał się podstępnie, notując starannie zdania. Nagle ją olśniło.
— Przeczytałeś tę książkę wcześniej, prawda? — Cłopak nie odpowiedział, tylko szerzej się uśmiechnął. — Ty absolutny, bezwzględny, całkowity…
Nie mogła znaleźć słów.
— Jestem absolutny, bezwzględny, całkowity? — uniósł brwi, rozkoszując się jej irytacją. — Wspaniale dobierasz słowa.
Spojrzała na niego z gniewem. Draco uśmiechnął się z wyższością i skrzyżował ramiona. Nagle skrzywił się. — Cholerne pióro — mruknął, oglądając rękę. Miał na niej długie, głębokie zadrapanie.
— Wygląda boleśnie — powiedziała Gryfonka z troską w głosie. Strużka krwi spływała po nadgarstku, by zniknąć w jego rękawie. Chłopak zaklął pod nosem.
— Chyba mam chusteczki… — powiedziała, szukając [ich] w torbie — Masz. — Podała mu prosty, biały kwadrat.
— Dziękuję — odparł, wycierając krew. Może i był najbardziej denerwującą, egoistyczną, egocentryczną i okrutną osobą we wszechświecie, ale wiedział, kiedy należy dziękować. Hermiona patrzyła, jak musnął ranę, ale nie mógł powstrzymać krwawienia.
— Och, na litość boską! — wykrzyknęła, wyciągając się, by wyciągnąć chusteczkę z jego ręki. — Obwiąż ją wokół rany, nie tylko…
Ale przerwała, ponieważ szarpnął gwałtownie, jakby się bał jej dotyku. Hermiona była zdezorientowana. Czy Draco się bał? Był zły? Czy to dlatego, że jest mugolskiego pochodzenia? Podejrzane iskierki zapłonęły tam, gdzie kiedyś płonął ogień. Niezdarnie próbował owinąć ranę ręką, patrząc na nią nieufnie. Gdy próbował zawiązać supełek, dziewczyna straciła cierpliwość.
— Chodź tu. Pozwól mi zawiązać.
Spróbował pociągnąć rękę jeszcze raz, ale udało jej się złapać jego palce. Tym razem to ona szarpnęła.
— Jesteś lodowaty! — zawołała, z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
— Zauważyłem — prychnął. W jego oczach była lodowata złość i gniew, które miały ją wystraszyć, ale nie dała się zmylić.
Był taki zimny… jak lód… ale jak może być zimnym jak lód i żyć?
— To klątwa — rzucił niechętnie, patrząc na nią. — Klątwa ciemności. Znana jako klątwa Glacios.
Wyglądała na zaskoczoną.
— I?
— I co? — Odsunął się lekko na krześle, zakładając ręce na piersi, jedną ręką trzymał chusteczkę. Jego oczy błyszczały z wściekłości, kiedy spojrzał na nią morderczo. Hermiona czuła się niezwykle niezręcznie, ale jej ciekawość przezwyciężyła.
— No cóż… jak ona działa? Kto ją na ciebie rzucił? Można ją wyleczyć? — zadawała pytania z prędkością światła, jakby się bała, że Draco jej przerwie, krzycząc na nią.
Odpowiedział krótko i opryskliwie.
— Pierwsze pytanie: powoduje, że jestem na stałe zamrożony. Nie czuję ciepła z zewnątrz. Drugie pytanie: mój ojciec. Trzecie pytanie: prawdopodobnie tak, ale nie wiem jak.
— Twój ojciec rzucił ją na ciebie? — Hermiona była w szoku. Wiedziała, że ojciec Draco nie należy do najmilszych osób na świecie, szczególnie, że prawdopodobnie jest śmierciożercą. Ale nigdy nie pomyślała, że mógłby rzucić klątwę na własnego syna.
Draco skinął głową, nie patrząc jej w oczy. Teraz, mimo że wyglądał jak zły, było coś innego w jego oczach. Jakby… ból.
— Ale dlaczego?
— Zdenerwowałem go.
Hermiona postanowiła go nie naciskać. Miała wiele pytań, ale zdała sobie sprawę, że chłopak pewnie nie będzie chciał odpowiedzieć. Nastąpiła niezręczna cisza. Nagle Draco spojrzał na Hermionę, a potem wstał i wybiegł z pokoju zły jak chmura gradowa.
Zagryzła wargę, patrząc za nim zmartwionym wzrokiem. Cóż, przynajmniej wyjaśniło się sporo na temat Dracona. Nic dziwnego, że był taki okropny, jeśli ma takiego okrutnego ojca!
Cichy głos za jej plecami, przerwał jej myśli. Obróciła się i zobaczyła głowy Harry’ego i Rona unoszące się w powietrzu obok regału. Podskoczyła, zanim zorientowała się, że mieli na sobie pelerynę niewidkę. Na ich twarzach było widać zaskoczenie.
— Cóż, nie spodziewałem się czegoś takiego — powiedział Harry.
— Szpiegujecie mnie? — zapytała z niedowierzaniem.
Byli zmieszani.
— Więc, martwiliśmy się — powiedziała głowa Rona. — Przecież to Malfoy i…
— Chcieliśmy się upewnić, że znowu cię nie skrzywdzi — dodał Harry.
Hermiona potrząsnęła głową.
— Nie jestem pewna, czy mam się na was złościć czy myśleć, że to słodkie.
Chłopcy zdjęli pelerynę i usiedli przy stole, ale dziewczyna zauważyła, że żaden nie zajął miejsca, na którym wcześniej siedział Draco. Zapadła niezręczna cisza.
— Przepraszamy za szpiegowanie ciebie — powiedział Harry.
— W porządku — uśmiechnęła się. — Wiem, że chcieliście tylko pomóc i takie tam… ale mogliście mi powiedzieć…
— Hermiono, nigdy nie pozwoliłabyś nam siebie szpiegować — zauważył Ron.
Uśmiechnęła się słabo.
— Lepiej skończę to tłumaczenie.
— A to nie jest praca grupowa? Malfoy nie powinien ci pomóc?
— Nie, jest w porządku. Chyba lepiej poczekać, aż nie będzie taki zły. Niech trochę odpocznie.
Trójka przyjaciół siedziała wokół ciemnego drewnianego stołu, rozmawiając cicho. Wokół nich panowała przygnębiająca atmosfera.


Dni ciągnęły się, tworząc tydzień po tygodniu. Czas szybko zleciał, na tłumaczeniu kolejnych stron Laekalii poprzez lekcje, prace domowe i weekendy spędzone z przyjaciółmi, aż do połowy marca.
Hermiona i Draco nie walczyli ze sobą, odkąd dziewczyna dowiedziała się o klątwie. To prawda, sprzeczali się niemal bez przerwy, ale były to bardziej przyjazne kłótnie niż te wcześniejsze. Coraz rzadziej nazywał ją szlamą. Tolerowała go, a on zdawał się traktować ją z większym szacunkiem i uprzejmością.
Przetłumaczyli już trzy czwarte książki. Hermiona, o dziwo, nie czekała na koniec. Jakoś w ciągu tych ostatnich tygodni, pomimo faktu, że był denerwującym, egoistycznym, zimnym i okrutnym dupkiem, w jakiś sposób zdążyła go polubić. To nie tak, że nigdy by się do tego nie przyznała. Tak, ciągle się spierali, ale to wszystko było zabawą. Tak, czasem myślał o niej jak o szlamie, ale coraz rzadziej. Ilekroć próbowała myśleć o ich dziwnej pół-przyjaźni, kończyło się to bólem głowy. Ale gdy o tym nie myślała, to miało sens.
Hermiona nie zapomniała o klątwie Glacios. Kiedy tylko miała czas, szła do biblioteki i szukała rozwiązania. Po tym, co powiedział Draco, stwierdziła, że musi jakieś być. Niestety, klątwa była bardzo rzadko spotykana, została wymieniona tylko w kilku książkach. Tak więc w pewien czwartek wieczorem poszła na palcach do biblioteki, mając nadzieję, że jej poszukiwania będą bardziej owocne od poprzednich.
Przez pół godziny szukała w dziale obrony przed czarną magią, ale bez rezultatu. Przejrzała Słowniczek mrocznych klątw, Mroczne klątwy — jak je zwalczać, Klątwy Ciemności: Lista. Sprawdziła Tysiąc i jedna klątwę, Klątwy zachowane w tajemnicy przez Ministerstwo i wiele innych. Miała kilka minut do zamknięcia biblioteki. Była coraz bardziej zdesperowana. Może coś byłoby w Dziale Ksiąg Zakazanych? Ale jak uzyskać przepustkę?
Kartkowała indeks grubej książki Mroczne Klątwy: Przewodnik, mrucząc nazwy klątw, aż dotarła do:
— Gestito… Gibbus… Glacios…
Urwała.
— Tutaj jest! Glacios, strona 212. — Ostrożnie przewracała kartki. Książka była bardzo stara i gruba.
— Klątwa Glacios — czytała z przejęciem. — Wynaleziona w 1215 roku przez czarownicę ciemności Lady Maestra…
Przerwało jej chrząknięcie pani Pince, stojącej przy regale. — Biblioteka powinna być zamknięta pięć minut temu. — Wskazała na zegar.
— Ale to bardzo ważne…
— Bardzo mi przykro, ale zamykam bibliotekę.
— A czy mogę ją wziąć?
Bibliotekarka spojrzała na nią. 
— Masz już dwie książki ponad limit. Książka będzie tu nadal jutro rano.
Spędziła tyle czasu na poszukiwaniach, a kiedy już znalazła, została powstrzymana! Będzie musiała poczekać do otwarcia biblioteki jutro rano. Pani Prince zamknęła książkę i starannie odłożyła ją na półkę. Hermiona ostatni raz spojrzała na książkę, tęsknym wzrokiem i skierowała się do wyjścia.


Niewyraźna plama szkarłatu i złota. Nagłe uczucie strachu. Obrazy łączyły się, ukazując długi, nieznacznie zamazany pokój. Przy ścianach stały miękkie łóżka, przykryte czerwonym i złotym materiałem, wyglądającym jak słońce na krwi. W drugim łóżku od drzwi spokojnie spała Hermiona, z małym uśmiechem na twarzy. Wszystko wyglądało spokojnie, jednak wyczuwało się aurę niebezpieczeństwa.
Nagle drzwi na końcu pokoju otworzyły się powoli ze skrzypnięciem. Przeszły przez nie dwie zakapturzone postacie. Skradały się przez pokój jak myszy, aż doszli do łóżka Hermiony. Jeden z nich wyciągnął różdżkę i wyszeptał zaklęcie. Śpiące ciało Hermiony wzniosło się o kilka cali nad łóżko. Postacie po cichu, jak śmierć, skierowały się w stronę drzwi, lewitując przed sobą ciało dziewczyny.
Pchnęli delikatnie drzwi i cicho zeszli po schodach do pokoju wspólnego, pełnego wygodnych kanap w kolorze czerwieni i złota. Zbliżyli się do ognia i jeden z nich wyjął z kieszeni papierową torbę. Rzucił garść proszku w płomienie, powodując wybuch szmaragdowego ognia. Pierwszy z nich wszedł w płomienie mamrocząc słowa. Drugi wszedł za nim, lewitując nieprzytomną dziewczynę przed sobą.
Zabłysnęło zielenią i scena zmieniła się w kamienny ponury pokój oświetlony zimno i surowo. Hermiona oprzytomniała. Siadła na podłodze, rozglądając się przerażonymi, błędnymi oczami. Wymamrotała coś cicho. Jeden z nich odpowiedział lodowatym głosem, którego nie potrafiła rozpoznać. Wstała, próbowała uciekać, ale gdy zrobiła krok, zatrzymał ją zaklęciem zamrażającym kończyny, tak że osunęła się na ziemię. Ale nadal rozglądała się, przerażona do granic możliwości.
Sen zmienił się i teraz Hermiona była w celi. Zakapturzony śmierciożerca stał przed nią, trzymając srebrną kulę w ręce. Wycelował w dziewczynę różdżką i coś krzyknął. Hermiona upadła z krzykiem, jej przerażony głos przeszywał jak nóż. Mężczyzna zaśmiał się chłodno, jego kaptur zsunął się, ujawniając srebrne blond włosy…
Obraz tortur rozmył się, było widać, jak mężczyzna chowa kulę do szuflady blisko celi, zamyka ją małym srebrnym kluczem i wchodzi na górę.
Scena uległa zmianie. Teraz była widoczna znajoma twarz Lucjusza Malfoya, z okrutnym uśmiechem na ustach. Mówił, tym razem jego przemówienie było doskonale słyszalne.
— Pojmaliśmy dziewczynę, mój Panie. Jest zamknięta w lochach.
— Dobrze. — odpowiedział drugi, zimny głos. Zatrzymał się na chwilę, po czym kontynuował spokojnym tonem: — Teraz kawałki planu w końcu się połączą. — Zaśmiał się, wysokim zimnym śmiechem…
… a w Hogwarcie dwóch chłopców obudziło się przestraszonych.
_______________

Hej :)
Mamy kolejny rozdział. Wreszcie zaczyna się coś dziać ;) Następny rozdział może Was bardzo zaskoczyć, ale nie będę spojlerować :) 
Dziękuję za wcześniejsze komentarze, szkoda, że nie ma ich zbyt wiele, ale może z czasem będzie więcej. Czytajcie i komentujcie. Enjoy!


czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 4: Świadomość, że jestem w błędzie

Hermiona w starożytnych runach lubiła to, że lekcje te, tak jak w przypadku numerologii, odbywały się przez cztery dni w tygodniu. Tak spora liczba godzin obu przedmiotów wynikała z trudnych tematów zawartych w programie nauczania. Właśnie dlatego tylko jednego dnia nie odbywały się zajęcia z tego przedmiotu. Hermiona nie wiedziała, jak udało się ułożyć plany zajęć, ale podejrzewała, że użyto w tym celu magii. Zazwyczaj dziewczyna lubiła te lekcje, ale odkąd pracowała z Draco, zaczynały ją przerażać.
Tego dnia runy rozpoczynały się bezpośrednio po obiedzie, dlatego piętnaście minut później Gryfonka siedziała w klasie obok Ślizgona o blond włosach. Nauczycielka szybko wskazała strony do tłumaczenia w parach i wszyscy wzięli się do pracy. Hermiona i Draco milczeli, jakby wpadli w czarną dziurę otoczoną konstelacją rozmów.
Hermiona siedziała w ciszy. Zajęła się tłumaczeniem, ale jej myśli odpłynęły daleko. Myślała głównie o Draco i jego porannych przeprosinach. Co się stało? Dlaczego to zrobił?
Jednak zrozumienie toku myślenia jej obecnego partnera graniczyło z cudem, dlatego po kilku nieudanych próbach i szalonych pomysłach, po prostu machnęła ręką. To nie miało sensu. Było nielogiczne.
Podejrzewała, że równie dobrze może zapytać.
— Więc dlaczego przeprosiłeś? — wypaliła. Jeżeli Draco był zaskoczony jej pytaniem, nie pokazał tego.
— Dobre maniery — odparł, nie patrząc na nią.
— Nie wiedziałam, że wiesz, czym są maniery — spojrzała na niego z ukosa.
— Oczywiście, że wiem, czym są maniery. Zostałem dobrze wychowany —powiedział z odrobiną irytacji.
— Naprawdę? Nigdy nie widziałam, żebyś ich używał.
— Nie zostałem nauczony, aby używać ich wobec szlam.
Hermiona spiorunowała go wzrokiem, poprawiając kilka włosów, które wpadły jej do oczu. Spojrzał na nią, szare tęczówki napotkały brązowe, ale tylko na chwilę. Zaprezentował swój popisowy uśmiech.
Stwierdziła, że riposta doprowadziłaby jedynie do kłótni, więc ponownie zadała pytanie.
— Więc dlaczego przeprosiłeś dzisiaj rano?
Draco kompletnie ją zignorował i zapisał kolejne zdanie swoim nienagannym charakterem pisma.
— Odpowiesz mi?
— Może po twojej śmierci?
Gryfonka przewróciła oczami i wróciła do tłumaczenia.
— Problem z tobą — zaczął po minutowej przerwie — jest taki, że jesteś absolutnie totalnym molem książkowym. Zawsze na czas na lekcjach, kochasz wszystkie przedmioty… to takie obrzydliwie dobre.
Mimo że mówił normalnie, coś w manierach Dracona powodowało, że dziewczyna chciała się kłócić. To ją irytowało. Nie chciała dać się sprowokować, ale on dokładnie wiedział, jak denerwuje ją spieranie się o szczegóły.
— Nie kocham wszystkich przedmiotów. Nie mogę znieść wróżbiarstwa — zaznaczyła.
— Wróżbiarstwa? — zapytał, rzucając zaintrygowane spojrzenie z ukosa, które sprawiło, że natychmiast pomyślała o kocie.
— I eliksirów, oczywiście — dodała z urazą — ale to może przez Snape’a, który jest uprzedzony…
Draco przerwał jej, przechylając głowę i patrząc na nią:
— Tak, domyśliłem się tego. Ale co z wróżbiarstwem?
— Jest głupie, bardzo nieprecyzyjne i pełne domysłów.
Wyglądał na urażonego.
— Nie wszystko jest domysłami.
— Owszem, jest. Wszystko co tam robiłam zmierzało do widzenia omenów śmierci w fusach z herbaty i kryształowych kulach, i…
Znowu jej przerwał:
— Przerwałaś to?
Dziewczyna skinęła głową.
— Odeszłam w połowie roku. Profesor Trelawney powiedziała, że nie mam dobrej aury.
Nie wiedział, że Panna-Doskonała-Hermiona potrafi obrażać nauczycieli. Draco mógł przysiąc, że usłyszał, że mruczała coś o głupim starym nietoperzu.
— No cóż, niektórzy ludzie nie mają dobrej aury. Co poradzić — powiedział protekcjonalnie.
— Domyślam się, że ty masz dobrą aurę?
— Tak, oczywiście. Moja babcia była wróżką. To geny.
Hermiona przewróciła oczami i dwukrotnie sprawdziła zdania spisane przez Dracona. Irytująco dobrze. Chciała znaleźć jakiś błąd w jego tłumaczeniu, ale nie mogła się do niczego przyczepić.
Lekcja upływała bardzo wolno, wydawało się, że nigdy się nie skończy. Tłumaczyli ciekawe strony opowieści, było słychać podekscytowane szepty uczniów, omawiających losy bohaterów. Hermiona przejrzała akapit, który właśnie skończyli i przeczytała go na głos.
Nagle, ktoś chwycił Azurę za ramię. Nie mogła zaczerpnąć oddechu, gdy zaciśnięto jej usta, co tłumiło krzyki. Napastnik zaciągnął ją w boczną uliczkę i wtedy spojrzała w srebrno-szare oczy oprawcy, w których przebłyskiwała zieleń. Był jednym z plemienia Tenebrae… — Hermiona z trudem łapała powietrze. — Ale ona zginie!
— Dlaczego tak myślisz? — zapytał Draco z rozbawieniem.
— Cóż, to jeden z Tenebrae — odpowiedziała, wpatrując się w chłopaka. Przecież to oczywiste! — Wiemy, że są źli, mam na myśli to, że atakują wszystkie wsie… zabili rodziców Chandry…
— To podstawowa fabuła większości książek — powiedział Draco, przeciągając samogłoski, brzmiąc jakby był znudzony. — Osoba X jest po dobrej stronie, biegnie do osoby Z, która podobno jest po złej stronie, po czym między nimi jest namiętny romans, dzięki czemu ratują świat.
— To nie jest podstawowa fabuła większości książek. Czytałam setki książek i nic takiego w nich nie było.
Draco odpowiedział barwą głosu zarezerwowaną dla bardzo wolnych małych dzieci.
— Jakby mugolskie tak nie wyglądały ostatnimi czasy…
— Więc myślisz, że Azura będzie mieć romans z tym… Tenebrae? — zapytała Hermiona, wskazując na pergamin. Denerwowało ją to, że Draco był w tym lepszy od niej. — Nie ma mowy!
— Będą. I ocalą świat.
— Nic z tego. On jest zły. Chandra prawdopodobnie go zabije i uciekną.
Draco uśmiechnął się jak psychopata przed robieniem bardzo makabrycznych rzeczy ze swoją ofiarą.
— Chcesz się założyć? — zapytał.
— Pięć galeonów, że nie będą razem.
— Zgoda.
Pracowali dalej, Hermionę irytowało to, że Tenebrae nie został zabity i nie wydawało się, aby chciał kogoś zabić. Wyczuła zadowolenie promieniujące od Malfoya i miała ochotę wyrwać mu migdałki.
— Lubisz jakieś inne słynne historie? — zapytała, próbując zachować pozory grzecznej rozmowy.
— Tysiące.
— Opowiedz mi o jednej.
Draco patrzył na swoje pióro i myślał.
— Na przykład Wojna Trojańska. Ta część o koniu z drewna.
— Tak myślałam, że to będzie twój typ. To wszystko: „Jestem Ślizgonem, jestem przebiegły i zły, oszukam cię i doprowadzę do twojej porażki” dokładnie opisuje ciebie — droczyła się.
Draco szybko zripostował:
— Jak ty, „Jestem Gryfonką, jestem odważna, będę działać lekkomyślnie i samobójczo w niebezpieczeństwie, i zostanę rozerwana na strzępy przez siły ciemności”. Zgadza się?
Brzmiał tak samo sarkastycznie jak Hermiona. Spiorunowała go wzrokiem.
— Nie mam żadnego problemu z tym całym pomysłem konia trojańskiego — kontynuował. — To Trojanie mnie denerwują. „O spójrz, greckie wojsko odeszło i zostawili nam konia. Jest wystarczająco duży, aby pomieścić w środku kilkuset żołnierzy uzbrojonych po zęby, a mimo to jest jeszcze miejsce na urządzenia sanitarne! Jaki cudowny prezent! Wjedźmy do miasta!” Można być głupszym? Głupszym, niż wy, Gryfoni, to niezwykle trudne.
— Ok, wystarczy tej rywalizacji między domami.
— Dobra, przestane.
Nie mówił nic wystarczająco długo, aby zobaczyć jej zdziwione spojrzenie.
— Ale to oznacza, że przejdę do rywalizacji krwi.
Hermiona posłała mu gniewne spojrzenie. Momentalnie rozmowa stopniała jak śnieg, zastąpiona przez kamienną ciszę.
Po kilku minutach wymamrotała:
— Przypuszczam, że masz rację z tą wojną trojańską.
— Tak — odpowiedział i do końca lekcji nie odzywali się do siebie.


Pokój wspólny Slytherinu nie był zimny, wbrew powszechnej opinii. Pomimo umiejscowienia go w lochach, mieszanka ognia i zaklęć ogrzewała pokoje dzień i noc. Nie można powiedzieć, że panowała tutaj ciemność, ponieważ wysokie okna wystawały nad ziemię, dając dzienne światło.
Ale Dracona nie obchodziło, czy jest ciepło, czy zimno. On odczuwał wieczny chłód przez klątwę Glacios. Niewielu Ślizgonów o niej wiedziało. Nikogo to nie obchodziło. Pomimo ciepła w pokojach, wyczuwało się chłód. Źli Ślizgoni byli w mniejszości, ale nawet ci, nie będący zwolennikami Czarnego Pana, byli oddaleni i nieprzyjaźni. Takie zachowanie świadczyło o tym, kim są. Ślizgoni byli przebiegli, ambitni i często głodni władzy. Sukces w tej dziedzinie oznaczał utrzymywanie dystansu, niepozwalanie sobie na przywiązywanie się do ludzi, aby nikt nie mógł użyć tego przeciw tobie. Wyszukiwali słabości innych, mając z tego korzyść. Dlatego, gdy Ślizgoni mieli przyjaciół, większość z nich traktowali jak sojuszników. Ich pokój wspólny był miejscem bez zaufania. Ufając, osłabiasz siebie.
Draco Malfoy siedział na swoim miejscu, blisko tylnej części sali, z daleka od ognia. Hierarchia Ślizgonów cechowała się subtelnością. Większość ludzi, którzy mieli siłę przebicia, siedziała z przodu, na najlepszych miejscach w pobliżu ognia. Draco nie musiał tam siedzieć. Urodził się w jednej z najstarszych rodzin czarodziejów, zwolenników ciemnej strony od wielu tysięcy lat. Z tego powodu był szanowany przez starszych i młodszych uczniów.
Dlatego siedział w tylnej części pokoju. Wolał ciche, puste miejsca z dala od większości ludzi. Crabbe i Goyle siedzieli po jego prawej stronie i grali w szachy. Grali źle.
Draco myślał. Głównie przeklinał Hermionę każdym przekleństwem, jakie znał. To jej wina. Jego ojciec nauczył go nienawidzić szlam. Całe jego życie koncentrowało się na tej jednej prawdzie. A teraz? Hermiona — nie Granger — zniszczyła to wszystko jednym pytaniem. Bardziej irytowało go fakt, że zaczął ją za to szanować. Chciał to zignorować. Zapomnieć o tym, wrócić do swoich starych przekonań. Próbował na lekcji runów, próbował obrażać ją i szlamy… ale to niemożliwe. Na pytanie, dlaczego czysta krew jest lepsza, nie znalazł odpowiedzi. Był stworzeniem myślącym, ale kiedy coś było nielogiczne, nie mógł w to wierzyć.
Oczywiście nikt nie powinien się dowiedzieć. Musiał zachowywać się normalnie. Ale czy powinien? Czy wiedząc, że nie ma powodu dla wyższości czystej krwi, powinien nadal całym sercem obrażać i walczyć, aż wstąpi w szeregi śmierciożerców?
Nie mógł. I nienawidził siebie za to.

_____________

Hej :) dziękuję za wcześniejsze komentarze cieszę się, że moje tłumaczenie się Wam podoba. 
Czwarty rozdział nie wnosi wiele nowego, no ale takie też muszą być.
Zapraszam do komentowania :)


niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 3: Zamarznięte Serce

Na szczęście dla Malfoya pokój wspólny Gryffindoru był pięć minut spacerem od biblioteki, co pozwoliło Hermionie uspokoić się. Weszła przez dziurę pod portretem zła, ale zdała sobie sprawę, że gdyby powiedziała o tym, co zaszło, Harry’emu i Ronowi, prawdopodobnie doszłoby do wielu morderstw. I wydaleń ze szkoły. Malfoy nie ośmieli się zrobić tego ponownie… po prostu był zdenerwowany, bo po raz pierwszy skończyły mu się argumenty. Hermiona uśmiechnęła się tajemniczo do siebie.
Skierowała się ku chłopakom, którzy siedzieli w dobrze oświetlonym kącie pokoju i rozmawiali. O skarpetkach.
— Dlaczego u licha rozmawiacie o skarpetkach? — zapytała, siadając na kanapie obok Rona.
— Dobre pytanie. Dlaczego rozmawiamy o skarpetkach?
— Mnie nie pytaj.
Hermiona wywróciła oczami.
— Dobrze, pytam ciebie, Harry. Dlaczego u licha dwóch nastolatków spędza swój wieczór na rozmowie o skarpetkach?
— Myślę, że to jedna z tych rzeczy, które powodują długie rozmowy, na dziwne tematy — oznajmił Harry. — A, i znalazłem parę różowych, kwiecistych skarpet na dnie kufra Rona.
Dziewczyna prychnęła.
— Mówię ci, że one są Ginny. Musiały się pomieszać, kiedy się pakowaliśmy. — Rudzielec spiorunował wzrokiem Hermionę, która nie mogła powstrzymać małego uśmiechu na twarzy. Myśl o chłopaku noszącym różowe skarpety w kwiatki była bardzo zabawna. Poza tym nie pasowałyby do jego włosów.
Harry wciąż parskał śmiechem, a Hermiona walczyła ze sobą, aby powstrzymać histeryczny wybuch śmiechu. Weasley spojrzał na nich wyzywająco.
— Dobrze Ron, wierzymy ci — uspokoiła go dziewczyna. — Ale ten pomysł, że nosisz różowe skarpetki… — Przestała parskać śmiechem. Nie na długo, bo już po chwili cała trójka zanosiła się śmiechem.
Temat rozmowy szybko zszedł na skarpety, jakie założyli dzisiaj. Ron pokazał parę swoich nudnych czarnych skarpet, a Harry miał na sobie dwie niepasujące do siebie, będące prezentem od Zgredka. Wywołało to kolejną salwę histerycznego śmiechu. To jest życie — pomyślała Hermiona. Spędzanie wieczoru w pokoju wspólnym Gryffindoru, w otoczeniu przyjaciół, śmiejąc się z dość dziwnego tematu.
W końcu się uspokoili i Hermiona pomyślała, że chciałaby nosić bardziej interesujące skarpety niż te proste błękitne, które włożyła dziś rano. Kiedy to powiedziała, chłopcy znowu wybuchli śmiechem. W tym momencie całkiem możliwe, byłoby to, że objawienie się Voldemorta, doprowadziłoby ich do kolejnego ataku histerii. Dziewczyna pochyliła się, aby zdjąć buty.
— Co ci się stało w ramię? — zapytał nagle Harry. Cholera. Jej rękaw się zsunął.
— Och, nic — powiedziała, uśmiechając się promiennie i przy okazji poprawiła szatę. — Spójrz na moje skarpetki, czyż to nie cudowny odcień?
Wesoła atmosfera zniknęła nagle jak piórko na wietrze o sile dziewięciu w skali Beauforta.
— Co ci się stało w ramię? — zapytał Ron.
— Nie oszukasz mnie tak łatwo — oznajmił Harry. — Pozwól nam zobaczyć.
Nieco zmartwiona — nie chciała robić zamieszania i była pewna, że przesadnie na to zareagują — odsunęła rękaw, aby pokazać ranę na ramieniu. Wyglądało gorzej, niż było. Kropla krwi spływała aż do nadgarstka, a ślady paznokci były wściekle czerwone.
Mimo że było słychać rozmowy wokół nich, w kącie, gdzie siedzieli, nastąpiła cisza.
Harry odezwał się pierwszy. Bardzo spokojnie powiedział:
— Zabijesz go Ron, czy ja mogę to zrobić?
— Wypruję jego jelita — odpowiedział Ron — i zjem je z omletem.
— Słusznie — powiedział Harry, wstając i kierując się do dziury pod portretem.
— O nie, nie — krzyknęła dziewczyna, łapiąc go za ramię. — Na miłość boską, to tylko zadrapanie. Nie pozwolę wam tam iść, bo was wyleją!
— Nie zamierzamy zostać wydaleni — odpowiedział Ron — Zamierzamy zamordować go w ciemnym lochu i zostawić jego okaleczone ciało w miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie.
Hermiona popatrzyła na jednego i drugiego. Mieli identyczne wyrazy twarzy pełne spokojnego gniewu i czegoś na kształt determinacji. Ich myśli były całkowicie ukierunkowane na zamordowanie Malfoya.
Pomyślała, że przyjęli to lepiej, niż się spodziewała.
— Spójrzcie obaj, to prawie nic. Kłóciliśmy się, a on po prostu… przesadził. To była moja wina, podpuszczałam go. To zadrapanie…
— Och, oczywiście, dzisiaj to zadrapanie — przerwał Ron. — Jeśli uniknie odpowiedzialności za to, niewiadomo, co zrobi w przyszłości. Dzisiaj zadrapanie, potem rana, następnie zanim się zorientujesz, będzie cię atakował Cruciatusem i…
— Ron — powiedziała Hermiona uprzejmie, przerywając jego wywód — bądź rozsądny chociaż przez chwilę. Po pierwsze, klątwa Cruciatus jest bardzo zaawansowana i nikt po piątym roku nie jest w stanie jej rzucić, a po drugie zaczynasz rozprawiać. Usiądź.
Spojrzenie dziewczyny było rozkazujące, co chłopcy z ponurymi minami spostrzegli.
— Nie ma sensu iść i mordować Malfoya. To była głównie moja wina. Prowokowałam go. Jeśli byście to zrobili, jestem przekonana, że zostalibyście wydaleni i…
— Dobrze, profesor McGonagall — wtrącił Harry — o świetnie, więc Hermiono — powiedział, widząc jej gniewne spojrzenie — nie musisz nas pouczać. Nie będziemy unicestwiać Malfoya.
— Nie będziemy? — zapytał Ron, patrząc rozczarowanym wzrokiem.
— Nie teraz. Może potem.
— Nie możemy nieco go zabić?
— Co ty mówisz Ron? — zapytała Hermiona.­ — Nieco kogoś zabić? Albo ktoś żyje, albo nie. Nie ma czegoś takiego jak nieco zabity.
— Ok — powiedział. — Ale jeśli znowu coś ci zrobi, wyrwę jego wnętrzności, nakarmię nimi sklątkę tylnowybuchową, a zakrwawione szczątki jego ciała rzucę do jeziora na pożarcie gigantycznej kałamarnicy.
— Niezwykła wizja.
— Dzięki.


Tymczasem wiele pięter pod nimi w lochach Slytherinu, na swoim łóżku leżał chłopak. Myślał.
Czy istniał jakiś cholerny powód? Musiał. Przecież nie mógł przez całe życie być wychowywany na kłamstwach i uprzedzeniach. Był mądrzejszy. Albo przynajmniej tak mu się wydawało.
Ale myślał o wszystkim. Każdy możliwy obszar, w którym czysta krew ma przewagę, ale nie było żadnego. To niemożliwe. Inteligencja, umiejętności magiczne, siła fizyczna — zawsze szlamy zaburzały tą hipotezę.
Cholerna szlama Granger! Dlaczego musiała zadać to pytanie? Niczego już nie był pewien. Wolałby pozostać w nieświadomości. Nie mieć problemów i nie myśleć, dlaczego czysta krew jest lepsza. Jego całe życie było zbudowane na tej prawdzie, a teraz uświadomił sobie, że to kłamstwo.
Klął Hermionę wszystkimi przekleństwami, jakimi znał. Cholera z nią! To wszystko jej wina. Musiała z nim przebywać i zadać to pytanie, a teraz nie wiedział, co ma myśleć. Uświadomił sobie, że twierdzenie, iż szlamy są gorsze, było jak zamknięcie w bardzo ciemnym pokoju ignorancji. A Hermiona otworzyła te drzwi, wpuszczając przez nie światło. Spowodowało ono, że żałował, iż nigdy go nie widział. Chciał wrócić z powrotem do ciemnego pokoju, w którym tkwił całe życie. Zaprzeczał sam sobie, czuł początki szacunku.
Jego ojciec zabiłby go, gdyby wiedział, o czym myśli. Potter i Łasica prawdopodobnie go ukatrupią, kiedy zobaczą co zrobił Granger. Naprawdę nie powinien był tego robić. On nie chciał — zrobił to bez zastanowienia. Może gdyby ją jutro przeprosił? Co on sobie myśli! Ona jest szlamą. Nie przepraszasz szlam. Ale dlaczego nie?
Przez chwilę zastanawiał się, czy poczuła chłód jego skóry. Był prawie pewien, że poczuła, kiedy dotknęła jego dłoni. Ale czy zauważyła? Miał nadzieję, że nie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było to, żeby ta cholerna Gryfonka dowiedziała się o klątwie. Pewnie chciałaby mu pomóc.
Draco uśmiechnął się do siebie. Myśli go rozbawiły. Dobrze wie, że na klątwę Glacios nie ma lekarstwa. Przejrzał większość książek, ale nic w nich nie znalazł. Do Działu Ksiąg Zakazanych nie mógł wejść. Może tam mógł coś znaleźć? Miał taką nadzieję. Zamarznięcie na stałe nie jest najfajniejszą rzeczą na świecie. Niemal zapomniał, jak to jest odczuwać ciepło. To było w okresie letnim, kiedy… zdenerwował swojego ojca o jeden raz za dużo.
Tak go ukarał. Odtąd Draco nie czuł ciepła. Ani ciepłego migotania ognia, ani delikatnego blasku słońca. Tylko zmarzlinę, która go otaczała.
Arktyczne kolory. Platynowe włosy, szare oczy. Zimne rysy twarzy, lodowata skóra, zamarznięte serce.


Eliksiry były pierwszą lekcją następnego poranka. Cała godzina siedzenia w ponurych lochach, Snape krążący wokół biurka z podłością wypisaną na twarzy, chwalący Ślizgonów i krytykujący Gryfonów.
Oczywiście niewielu uczniów domu lwa oczekiwało tej lekcji.
Ponury i monotonny korytarz w lochach, otoczony zimnymi szarymi kamiennymi ścianami, oświetlały skąpym i migoczącym światłem magiczne pochodnie zgodnie ze średniowiecznym obrazem lochów. Połączone klasy Gryffindoru i Slytherinu zatłoczyły korytarz. Stali z daleka od siebie, jakby między nimi znajdowała się niewidzialna linia, której nie mogli przekroczyć. Rozmawiali ze sobą, w oczekiwaniu na przyjście profesora.
Harry, Ron i Hermiona wykorzystali czas przed wejściem do sali, na piorunowanie wzrokiem Malfoya, który stał w przyciemnionej części lochów z Crabbe’em i Goyle’em, po obu jego stronach. Blondyn mówił coś do swoich „ochroniarzy”, a oni kiwali głupio głowami. Z ich twarzy nie dało się odczytać żadnych emocji. W jednym przypadku wynikało to z dobrze wyćwiczonych zdolności i doskonałej samokontroli. U dwóch pozostałych tłumaczono to niekończącą się głupotą.
— Dupek — powiedział Ron z uczuciem.
— Pamiętaj, co ci mówiłam. Żadnych morderstw.
Snape, wchodząc, wyglądał jak ponury żniwiarz, który gdzieś zawieruszył swoją kosę i był bardzo zły z tego powodu. Uczniowie niechętnie weszli za nim do sali.
Trójka Gryfonów czekała, aż połowa uczniów wejdzie do klasy, przed dołączeniem się do tłumu. Hermiona rzuciła ostatnie spojrzenie przez ramię w miejsce, gdzie stał Malfoy, ale już go nie było.
Kiedy zostały jej dwa kroki do drzwi, zatrzymał ją głos.
— Granger.
To był głos Malfoya. Poczuła podświadomie, że Harry i Ron są koło niej. Ucieszyło ją to.
— Tak?
— Przepraszam.
Tego zdania dziewczyna prawdopodobnie nigdy nie spodziewała się od niego usłyszeć.
— Przepraszasz? — wyrzuciła z siebie, wstrząśnięta.
— Za ostatni wieczór. Twoje ramię. Czy wszystko w porządku?
W jego oczach zauważyła błysk złośliwości, a jego głos był neutralny, nie wyglądał, jakby chciał przepraszać. Hermiona zastanawiała się, dlaczego? Nienawidził jej, ona jego także. Więc co spowodowało, że przeprosił? Zamrugała kilka razy, aby upewnić się, że to dzieje się naprawdę. Kiedy zorientowała się, że Malfoy nadal przed nią stoi, wzięła się w garść i powiedziała słabym, jakby nie swoim głosem:
— W porządku.
Krótko kiwnął głową, z doskonałą gracją obrócił się i dołączył go uczniów, którzy wlewali się do sali niczym powódź.
— Czy Malfoy właśnie przeprosił? — zapytała Hermiona z trudem — czy miałam halucynacje?
— Jeśli miałaś halucynacje, to ja także — powiedział Harry.
Ron wyglądał smętnie. — Założę się, że ktoś dodał coś do jajek. Myślę, że smakowały śmiesznie.
Harry i Hermiona zdążyli spojrzeć na Rona bardzo dziwnie, zanim weszli do sali.

____________

No i jest trzeci rozdział. Miał być jutro, ale stwierdziłam, że muszę go wstawić ;)
Komentarze mile widziane :D


piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 2: Złamany Lód

Następna lekcja starożytnych runów była tuż przed obiadem. Hermiona niechętnie zajęła miejsce przy stoliku Malfoya, upewniając się, że siedzi jak najdalej. Kopnęła kolanem w nogę ławki, ale czuła, że zajmując miejsce tak daleko, najlepiej wyrazi swoją nienawiść do blondyna.
— Przyniosłaś pracę domową? — zapytał przez tę głupio szeroką szczelinę między nimi.
— Oczywiście — odpowiedziała, kładąc pergamin pośrodku ławki. Mimochodem podniósł go i przeczytał tłumaczenie, które zrobiła.
— Uczniowie — powiedziała nauczycielka ­— dziś najpierw przejrzymy waszą pracę domową, a potem będziecie tłumaczyć w parach.
Po sprawdzeniu zadań (Hermiona i Malfoy mieli odrobione bardzo dobrze, tak jak należało) i wskazała kolejne strony do tłumaczenia w parach. Poprosiła o złożenie dzisiejszych i ostatnich fragmentów na koniec zajęć na jej biurko.
Hermiona rozejrzała się po sali. Każdy rozmawiał z ożywieniem ze swoim partnerem. Gdyby siedzieli w ciszy, wyglądaliby podejrzanie. Wzdychając, przysunęła swoje krzesło do niego i ułożyła tekst przed sobą.
Siedzieli kilka chwil w kompletnej ciszy, nie odzywali się do siebie, jakby nie mieli o czym rozmawiać. Wreszcie Malfoy wskazał znak runiczny.
— Czy to znaczy mieszkanie czy dom?
— Dom. Zdanie oznacza Dom był chłodny i ciemny po upalnych dniach. — odpowiedziała Hermiona.
Zapisał to starannie, zaokrąglając litery. Przyglądając się temu, Hermiona przypomniała sobie, jak charakter pisma wskazuje osobowość. Osobiście, uważała za stek bzdur wszystko, co kojarzyło się z profesor Trelawney. Jej pokój z kryształowymi kulami, fusami i ciągłymi omenami śmierci. Jednak było coś w sposobie, w jaki kreślił litery. Ostrożnie, z dokładną kontrolą. Kaligrafował tak schludnie, że miała ochotę wylać butelkę atramentu na jego notatki. Zachowywał się tak samo — ostrożny, kontrolujący. Nigdy nie okazywał swoich prawdziwych uczuć. Przynajmniej ja nigdy tego nie zauważyłam — pomyślała Gryfonka.
Lekcja szybko się skończyła i nieszczęśliwa klasa dostała dużo pracy domowej. Po krótkiej i wrogiej rozmowie, Gryfonka i Ślizgon zgodzili się spotkać w bibliotece o tej samej porze, co poprzednio.
Dziewczyna wybiegła z klasy za resztą uczniów, gdy tylko zadzwonił dzwonek. Nie kłopotała się, aby przytrzymać drzwi swojemu partnerowi. Uśmiechnęła się mściwie, kiedy usłyszała, jak uderzył w nie głową. Był jedyną osobą, która doprowadzała ją do szału wyłącznie dlatego, że istniała.
Krótko szła do pokoju wspólnego, gdzie podała hasło Grubej Damie, rzuciła uśmiech Harry’emu i Ronowi, po czym szybko pobiegła do swojego dormitorium, aby odłożyć książki do szafki. Jęknęła, ponieważ jej kopia Laekalii była bardzo ciężka. Przypuszczała, że noszenie tego woluminu w torbie przez cały dzień doprowadziłoby do trwałego urazu kręgosłupa.
Uczesała włosy szczotką, kontrolując efekt w lustrze Lavender, po czym zeszła na dół.
— Jak tam runy? — jako pierwszy zapytał Ron.
— Domyślam się, że pytasz o to, jak mi poszło z Malfoyem? — powiedziała Gryfonka. — Zazwyczaj nie pytasz mnie o moje lekcje, a wczoraj wieczorem groziłeś, że zamienisz jego wnętrzności w nietypowe dekoracje.
— Jak bardzo zła była ta fretka? Czy zrobił coś, co daje podstawy do wypatroszenia?
— Wielkie słowa jak na tak mały rozumek — powiedział Harry filozoficznie, po czym Ron uderzył go dobrze wypchaną poduszką po głowie. — Oczekujesz, że co powiem, skoro mówisz do mnie tak, że nie rozumiem?
— Wypatroszenie oznacza usuwanie wnętrzności, Harry — powiedziała Hermiona automatycznie, chwytając poduszkę i opadła na kanapę obok nich. — Nie sądzę, żeby Malfoy zrobił coś złego. Ledwie ze mną rozmawiał.
— Dobrze — powiedział Ron, uśmiechając się i przechylając do tyłu. — Mnie wystarczy złe spojrzenie.
— Tsa, raczej nie chciałbyś wypatroszyć Malfoya — powiedział Harry.
— A dlaczego u licha nie?
— Ponieważ Filch prawdopodobnie miałby sprzątnąć ten bałagan. — Harry zrobił skwaszoną minę — Wyobraź sobie sprzątać jelita Malfoya.
I tak cała trójka udała się na kolację, kłócąc się o wady i zalety niechlujnego zamordowania Malfoya.


— Wiesz, dlaczego jestem od ciebie lepszy, szlamo?
Słowa Malfoya przerwały lodowatą ciszę, która była między nimi od dziesięciu minut. Hermiona nic nie odpowiedziała, po prostu pisała na swoim kawałku pergaminu. Te spotkania w bibliotece stawały się nudniejsze od historii magii. Tłumaczenie, skrobanie piórem, gniewne spojrzenia. W kółko to samo.
Malfoy uważał, że ich wspólna praca, może być powodem do zabawy.
— Faktem jest, że ja jestem Ślizgonem, a ty Gryfonką — zadrwił. — Widzisz. Gryfoni udają odważnych, ale tak naprawdę są zbyt głupi, aby zmierzyć się z niebezpieczeństwem. A potem rzucają się w niebezpieczeństwo i umierają, a reszta świata mówi, że są heroiczni. Więcej niż idiotyzm.
Przerwał na moment, aby zobaczyć reakcję dziewczyny. Kontrolowała się, jednak zauważył wściekłość w jej oczach.
Sukces.
— Tymczasem my, Ślizgoni jesteśmy bardziej inteligentnymi, przebiegłymi i zaradnymi intelektualistami. Oczywiście lepszymi.
Świadomie mówił o mądrości. Musiał niechętnie przyznać, że dziewczyna była bardzo bystra. Wiedział, że jest z tego dumna. Szydzenie z tego mogło zadać jej ból.
Panna Granger bardzo mocno naciskała piórem na pergamin, próbując zagłuszyć głos Malfoya drapaniem, które powodowało.
— Poza tym, oczywisty jest fakt, że ja jestem czarodziejem czystej krwi, a ty jesteś jak... — Spojrzał na nią, jakby zbierało mu się na wymioty — brudna szlama.
Złość, która wzbierała się w niej od dłuższego czasu, w końcu eksplodowała. Jej oczy płonęły gniewem. Zabawne — pomyślał Malfoy — ale zbyt proste.
— Zamknij się, Malfoy, ty egoistyczna świnio!
— Co za słaby komentarz. — Westchnął. — Naprawdę, szlamo, myślałem, że jesteś inteligenta. Egoistyczna świnia, cóż za riposta — wyśmiewał.
Uderzyła piórem w stół. Wściekłość biła od niej jak ogień.
— Malfoy, zamknij się! Nie chcę z tobą robić tego projektu, wolałabym wypić ropę z czyrakobulwy, ale naprawdę chcę mieć dobry stopień na SUMach, więc zamknij się wreszcie albo cię zamorduję, podrę twoje ciało na kawałki i nakarmię nimi mojego kota!
Uniósł brwi.
— Nie wiedziałem, że masz kota?
Spiorunowała go wzrokiem, brązowe tęczówki spojrzały na lodowato szare, ale tylko na chwilę. Usiadła wygodnie, złość momentalnie z niej wyparowała, jakby zdała sobie sprawę z tego, że krzyczy w bibliotece. Wzięła pióro i kontynuowała pisanie. Miała zamyślony wyraz twarzy. Po kilku sekundach przemówiła.
— Jeżeli naprawdę jesteś o wiele lepszy ode mnie — zaczęła, a jej ton głosu brzmiał szczerze, chociaż wyczuwało się nutę sarkazmu — to zadam ci pytanie. Masz coś przeciw oświeceniu mej skromnej osoby mugolskiego pochodzenia twoją nieskończoną mądrością?
— Oczywiście. Pytaj.
— Wyjaśnij mi, dlaczego czarodzieje czystej krwi są lepsi od mugolaków?
Jej pytanie było dosadne i porządne. Według Malfoya brzmiało jak jedno z tych, które można znaleźć na egzaminach, z liczbą punktów na marginesie i pięcioma lub sześcioma linijkami poniżej na odpowiedź.
On jej nie znał.
To niemożliwe. Szalone. On, Draco Malfoy, prefekt Slytherinu, syn jednego z najbardziej wpływowych zwolenników Czarnego Pana, nie wiedział dlaczego czysta krew jest najlepsza.
Hermiona po prostu siedziała, zajęta tłumaczeniem. Na jej twarzy błąkał się uśmiech. To była bitwa. Wojna na słowa — jedno mogło przechytrzyć drugiego.
On nie mógł pozwolić jej wygrać.
Musiało być jakieś uzasadnienie — pomyślał szaleńczo. Myśl, Draco. Bądź metodyczny. Czy to inteligencja? Nie, ponieważ szlama Granger jest co najmniej tak mądra jak on. Crabbe i Goyle mają czystą krew, ale są głupi jak but z lewej nogi. Podobnie było z umiejętnościami magicznymi. Wiele mugolaków o wiele lepiej radziło sobie z magią niż czystokrwiści czarodzieje. Między nimi nie ma żadnych fizycznych różnic.
Więc dlaczego jesteśmy lepsi?
Cholerna szlama! — pomyślał, złoszcząc się jeszcze bardziej. Na zewnątrz był spokojny i łagodny, niemal jak góra lodowa przed zrobieniem dziury w boku Titanica. Powinien to wiedzieć, powinien mieć odpowiedź. Powinien mieć odpowiedź na wszystko. Dlaczego nigdy nie zdał sobie sprawy z tego, że nie wie? Obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Musi być chociaż jedna. On i jego ojciec są zbyt inteligentni, żeby żyć według uprzedzeń. Nienawidził swojego ojca z mroźnym wstrętem, ale przecież Draco Malfoy nigdy się nie myli.
Hermiona wciąż czekała na jego ruch. Nie mógł skłamać, ponieważ wyczytałaby to z jego twarzy. Cholera z nią!
— Po prostu jesteśmy. Nie muszę uzasadniać naszej przewagi na szlamami, takimi jak ty — w jego głosie było tyle złośliwości i pogardy, ile tylko się dało.
Spojrzała na niego z ukosa, w jej oczach było doskonale widać irytację.
— Malfoy, proszę, powiedz mi. Chciałabym się dowiedzieć tego od kogoś bardziej inteligentnego ode mnie. — powiedziała sarkastycznie, po czym uśmiechnęła się złośliwie i odwróciła głowę do pergaminu.
— Przestań się do mnie uśmiechać, Granger. Wyglądasz, jakbyś miała zaparcia.
— Cokolwiek, Malfoy.
Nie mógł powiedzieć niczego, co mogłoby odwrócić sytuację. Karty były po jej stronie. Pobiła go w jego własnej grze. Wiedziała o tym. I nienawidził jej za to.
Siedziała zadowolona w milczeniu, pisząc tłumaczenie, podczas gdy on patrzył, zachowując pozory spokoju. Ale w duchu gotował się ze złości. Jak śmiała go przechytrzyć? Była szlamą. W jaki sposób stała się lepsza od niego? Musiał coś wymyślić, aby wyrównać wynik.
Kilka minut później skończyła, tryumfalnie pisząc ostatnie słowo na pergaminie. Uśmiech nie opuszczał jej twarzy. Zwinęła pracę domową, schowała rzeczy do torby i odwróciła się do wyjścia.
— Poczekaj, Granger.
Odwróciła się i spojrzała na niego pytająco. I zarozumiale. Co spowodowało, że chciał ją udusić.
Słowa ugrzęzły mu w gardle. Wstał z krzesła i stanął naprzeciwko niej.
Uświadomił sobie, że nie ma absolutnie nic co mógłby powiedzieć, aby wygrać. Uśmiechnęła się, czekając.
— Co chcesz powiedzieć, Malfoy?
Spiorunował ją wzrokiem.
— Nie pozwolę ci wyjść stąd z tym zwycięstwem, szlamo. Być może wygrałaś bitwę, ale to ja wygram wojnę.
— Naprawdę? Nie byłam nawet świadoma tego, że walczyliśmy — powiedziała niewinnie i ruszyła do wyjścia. Oczywiście wiedziała, że rywalizowali. Wiedziała i wygrała. A on nie mógł jej odpuścić. Nie mógł.
Chwycił ją za przedramię, ciągnąc mocno w swoją stronę i zmroził ją wzrokiem z siłą mroźnej śnieżycy bezpośrednio w jej oczy.
— Nie okłamuj mnie, szlamo — wysyczał.
Nagle skrzywiła się i odsunęła. Spojrzał na jej ramię i zobaczył wgniecenia w kształcie półksiężycy w jej skórze po jego paznokciach. Czy chciał to zrobić? Pojawiła się kropla jaskrawoczerwonej, błyszczącej krwi. Ledwie zadrapanie, ale jednak… Dlaczego to zrobił? Chciał to zrobić? Czy to był przypadek?
Patrzyła na niego oczami pełnymi wstrętu. Odwróciła się i wyszła. Tym razem jej nie zatrzymał. Czuł, że coś poszło nie tak jak powinno.


__________

Hej :) drugi rozdział za nami jak wrażenia?


Obserwatorzy