Lipiec 2004
Draco
nie przepadał za kamuflażem. Właściwie, nienawidził go. Na szczęście dla niego,
maskowanie przychodziło mu z łatwością. Jedyne, co musiał zrobić, to pozbyć się
charakterystycznych włosów i oczu. Czarne włosy z równie czarnymi tęczówkami z
pewnością były niepokojące, ale nie sprawiały, że ludzie od razu dostrzegali w
nim Malfoya. W rzeczywistości, bez cech, które czyniły go, cóż, nim, wyglądał raczej zwyczajnie. Nadal
zabójczo przystojnie — musiałby się sporo natrudzić, żeby pozbyć się tej cechy.
Wielu
aurorów i innych pracowników DPPC pracowało pod przykrywką. Niektórzy
zastanawiali się, dlaczego tak mało aurorów przechadzało się po ulicach w
przebraniach. Odpowiedź była dość prosta: większość osób, które ścigali
aurorzy, ukrywała się. Wiedzieli, że są poszukiwani i trzymali się z daleka.
Auror musiałby ostrożnie stąpać, śledząc osoby, które już i tak były w stanie
najwyższej gotowości. Z drugiej strony cele Draco nie miały pojęcia, że są
poszukiwane. Albo nie znały prawdziwej skali pościgu. Łatwo było wyśledzić i
znaleźć tych, którzy nie wiedzieli, że są śledzeni i od początku — tak jak
okruszki chleba, jeden prowadził do drugiego. Draco miał własną kolekcję
okruchów i własny sposób ich przetwarzania, a okoliczności sprawiły, że nie
mógł się z nimi dzielić z resztą departamentu. Jego cele były łatwe do
znalezienia tylko dla niego.
Od
czasu do czasu, spoglądając na gazetę, pozwalając oczom śledzić tekst bez
prawdziwego czytania, jego uwaga skupiała się na starszym dżentelmenie
siedzącym kilka stolików dalej.
Lord
Ebenezer Selwyn był kiedyś postawnym mężczyzną z potężnej i wpływowej rodziny,
ale od czasu wojny bardzo stracił swe społeczne łaski. Nigdy publicznie nie
wspierał Czarnego Pana — a nawet publicznie potępił za to swojego syna.
Wspierał jednak Śmierciożerców finansowo. I to całkiem hojnie. Jego obrzydzenie
do Czarnego Pana było tylko chwytem reklamowym, sankcjonowanym przez samego Czarnego
Pana.
Draco
wiele o nim słyszał w młodości, ale spotkał go tylko raz, jako młody chłopak.
Pamiętał lorda Selwyna jako dużego, nadętego mężczyznę, który strofował go za
jedzenie zbyt wielu słodyczy podczas popołudniowej herbatki. Draco miał zaledwie
osiem lub dziewięć lat i wrócił do swojego pokoju, aby przećwiczyć klątwy,
które pragnął rzucić na mężczyznę, gdy tylko dostanie różdżkę.
Jego
różdżka. Co, na Salazara, Granger z nią zrobiła? Czy rzuciła na nią jakieś
sprytne zaklęcie lokalizujące? Powiedziała, że tylko ją ogląda, ale doskonale
wiedział, że to bzdura. Coś z nią zrobiła. Przecież zobaczył blask. Słaby, ale
kurwa, był tam, wokół jego różdżki. Czy w jakiś sposób go badała? Sprawdzała
go? Tylko po to do niego przyszła?
Raczej nie, pomyślał, przypominając sobie jej krzyki, gdy sprawił, że doszła po
raz trzeci.
Prawie
jęknął na wspomnienie jej smaku. Niebiański. Wspaniały. Przez wiele lat
wyobrażał sobie smak jej cipki — tej pięknej, lśniącej, idealnej cipki! — ale
nic nie mogło się równać z rzeczywistością. Na dodatek tak pięknie dla
niego jęczała.
I
te pocałunki! Całował się z wieloma dziewczynami w swoim życiu, ale z nią… cóż,
całowanie jej było wszystkim. To było jak powrót do domu po długim dniu lub
spróbowanie ulubionego jedzenia po latach apetytu. Całowanie Hermiony Granger
było jak lot na miotle nad Czarnym Jeziorem w chłodny, październikowy poranek,
z kojącymi, ciepłymi kolorami eksplodującymi na szczytach wzgórz otaczających
wody. Jej pocałunki były jak pierwsze dojście w okresie dojrzewania,
przebudzenie, które zmienia czyjeś życie.
Wchodzenie
w nią… Draco aż zadrżał. To było uczucie, które zostanie z nim na zawsze,
wspomnienie, które będzie cenił bardziej niż inne. Obudziło marzenia i
nadzieje, o których myślał, ale już je porzucił, nadzieje, o których wiedział,
że są przestarzałe — wojna się skończyła zupełnie inaczej niż jego koszmary,
ale kurwa, ona była stworzona dla niego.
Z
perspektywy czasu, wiedział, że powinien był zwolnić. Powinien był ją
przyciągnąć, uwieść, może raz czy dwa słodko przelecieć, zanim pokazał jej
swoją stronę, która mogłaby ją naprawdę przestraszyć. Nie żeby był szczególnie
brutalny… ale i tak. A w chwili, gdy powiedziała mu, żeby przejął kontrolę,
wszystkie myśli o powściągliwości odepchnął w kąt. Niesamowite, jak proste
zdanie z ust tej kobiety mogło wprawić go w delirium, w przestrzeń umysłu
przeznaczoną tylko do intensywnej zabawy. Ale jej uległość pokazała jej pragnienie oraz prawdziwe potrzeby, a
Draco nie mógł się powstrzymać. Oczywiście, wykopał sobie tylko głębszy grób;
teraz jego umysł wciąż podrzucał mu coraz mroczniejsze myśli, zalewając go
pomysłami, jak ją potraktować następnym razem — jak gonić za jej kolejnym
orgazmem, a także i swoim. Ponieważ, Merlinie, miał nadzieję, że będzie
następny raz! Z pewnością zginąłby, gdyby go nie było. Potrzebował jej jak
tlenu, jakby przez ostatnią dekadę dusił się i w końcu mógł oddychać.
Powinien
wiedzieć, że nie powinien ośmielać się mieć nadziei, że zostanie na noc. W tej
krótkiej chwili między jej wyjściem z łóżka a znalezieniem jej w salonie udało
mu się wyczarować obraz siebie robiącego jej śniadanie rano. Zaparzyłby kawę,
zrobiłby na niej wrażenie bułeczkami od Poppy i pocałowałby jej piękne usta z
namiętnością i głodem, zanim rozłożyłby ją na swojej kuchennej wyspie i
sprawił, że znów doszłaby na jego języku.
Oczywiście,
kurwa, że nie została. Powinna była, po tym, co zrobili. Był brutalny i tak,
mogło to być trochę za dużo jak na pierwszy raz. Chyba że Granger skrywała
jakiś mroczny, sprośny sekret. Może chodziła do seks klubów w mieście, ale
szczerze w to wątpił. Powinna była zostać, żeby mógł ją przytulić, uspokoić i
zaopiekować się nią. Tego potrzebowała. Kurwa, on tego potrzebował. Mogliby porozmawiać.
Ale nie. Musiała nakarmić swojego cholernego kota, jeśli w ogóle był to
prawdziwy powód. Może przyszła po różdżkę, została dla przyjemności, a wyszła,
gdy otrzymała to, po co przybyła. Musiał
uwierzyć, że nie o to chodzi.
Na
Salazara, chciał znowu ją pocałować. Pragnął jej posmakować, poczuć jej wytrysk
na swoim języku, poczuć jej cipkę wokół swojego kutasa. Granger była
narkotykiem, szczególnie uzależniającym dla niego, kurewsko mocnym. Nadal miał
jej białe, koronkowe majtki, schowane w szufladzie na później. Nie to, żeby
lubił wąchać cudzą bieliznę; po prostu podniecał go dotyk jej koronki między
palcami, gdy się masturbował.
Kurwa,
stawał się twardy. Nie mógł pozwolić sobie na takie rozproszenie. Musiał myśleć
o rzeczach, które go odpychały: Azkaban, Weasley w bieliźnie całujący się z
Umbridge, Flitwick i McGonagall w kompromitujących pozycjach…
Przekręcił
szczęką, gdy niepokojące obrazy odsunęły od niego wszelkie myśli o Granger, i
wrócił do obserwowania starca. Przygotowywał się do wyjścia. Lord Selwyn
mieszkał w nieujawnionym miejscu, prawdopodobnie w rezydencji chronionej
Zaklęciem Fideliusa. Dlatego Ministerstwo jeszcze się za niego nie zabrało. Gdy
odkryto, że rodzina Selwynów finansowała Czarnego Pana, zaczęto ścigać
wszystkich, ale Lord Selwyn uniknął skazania trzy razy. Publiczne pokazywanie
się było odważne z jego strony, ale był to typ człowieka, który nigdy tak
naprawdę nie zdał sobie sprawy, jak bardzo stracił łaski, a Ministerstwo
oficjalnie nie miało mu nic do zarzucenia. Nadal nie było dowodów wiążących go ze zbrodnią i ten zadufany w sobie
drań doskonale o tym wiedział. Zeznania Draco nie były warte nawet knuta, skoro
nie znaleziono innych dowodów.
Gdy
starszy czarodziej opuścił pub, Draco pospieszył za nim. Trzymał się kilka
kroków od niego, rzuciwszy na siebie zaklęcie kameleona, aby pozostać niezauważonym.
Gdyby udało mu się podejść wystarczająco blisko, mógłby rzucić na jego skórę
zaklęcie lokalizujące, które powiedziałoby mu, gdzie znajduje się rezydencja
mężczyzny, nawet gdyby jej nie widział. Z tej odległości mógł ryzykować, że po
prostu uderzy w jego płaszcz lub kapelusz — nie, Draco chciał wiedzieć, gdzie
przebywa Ebenezer.
Starzec
poruszał się niezwykle szybko. Przemierzał ulicę Pokątną zygzakiem, wkrótce
skręcił w ulicę Śmiertelnego Nokturnu i zszedł krętymi uliczkami w dół. Gdy
dotarł do końca, zbliżając się do punktu aportacyjnego, Draco wiedział, że musi
się spieszyć. Skręcił w boczną uliczkę i obiegł budynek, aby móc przewidzieć,
gdzie mężczyzna będzie go mijał. Matka powinna go teraz zobaczyć, pędzącego jak
wyścigówka. Usuwając zaklęcie kameleona, wyszedł z ciemności, prosto na
czarodzieja, rzucając na niego ciche zaklęcie śledzące.
—
Och, strasznie przepraszam — krzyknął Draco z północnym akcentem.
Starszy
mężczyzna był przerażony i otrzepał szaty, jakby został powalony na ziemię.
—
Uważaj, jak chodzisz, młodzieńcze! To przez takich łobuzów jak ty, Anglia idzie
na dno!
Szczęka
Draco drgnęła. Musiał się powstrzymać od zrobienia miny aż nazbyt podobnej do
jego ojca. Zamiast tego uśmiechnął się przepraszająco.
—
Nie chciałem okazać braku szacunku, proszę pana.
—
Tak, tak — mruknął lord Selwyn i odgonił go. — Odejdź, natychmiast.
Draco
ukłonił się i pospieszył w drugą stronę, ale szybko wycofał się za róg i
wkrótce potem rozległ się trzask z miejsca, w którym zostawił starca. Spojrzał
za siebie i ujrzał opustoszały koniec alejki.
~*~*~*~*~*~*~*~
Wróciwszy
do biura, Draco zajął jedną z sal konferencyjnych. Na stole rozłożył mapę
Wielkiej Brytanii. Przesuwając różdżką po mapie, wymamrotał zaklęcie
lokalizujące. Czerwona kropka pojawiła się w Lake District, na co Draco
zmarszczył brwi. Zaznaczył miejsce i przerwał zaklęcie, zanim drzwi do
pomieszczenia się otworzyły, a Collins zajrzał do środka.
—
Wszystko w porządku, stary?
Draco
uniósł brwi.
—
Tak. A co?
—
Pora lunchu. Stawiasz.
Przewracając
oczami, złożył mapę.
—
Dobra.
—
Co to jest?
Collins
wskazał na papier w dłoni Draco.
—
Mapa.
—
Wiem, że to cholerna mapa, kretynie. Po co ci ona?
—
Prywatna sprawa.
—
Jaka?
—
Prywatna.
Collins
uśmiechnął się krzywo.
—
Szukasz gniazdka miłości, prawda? Bezczelny draniu. Słyszałem, że wszystkie
bogate pryki mają takie.
—
Złapany na gorącym uczynku — Draco prychnął i minął współpracownika.
—
Więc — powiedział Collins, doganiając Draco — jakieś nowe dziewczyny na
horyzoncie? Co się stało z tą Greengrass? Pamiętam, że wszystkie gazety o tym
pisały.
—
Cóż, oczywiście, nie pobraliśmy się — mruknął. — Co cię to obchodzi?
—
Nigdy do końca nie rozumiałem tych wszystkich rytuałów małżeńskich
czystokrwistych — rzucił Collins, machając ręką. — Znaczy słyszałem o kontraktach
i tym podobnych. O co z tym chodzi?
—
Naprawdę muszę ci tłumaczyć, czym jest kontrakt,
Collins?
—
Spierdalaj, wiem, czym jest kontrakt! — warknął. — Chodzi mi konkretnie o
kontrakt małżeński.
Malfoy
przewrócił oczami, gdy wciąż przemierzali korytarze.
—
Dwie rodziny sporządzają kontrakt, aby negocjować spadek, posag, uregulować
długi i warunki rozwodu.
Collins
wydał z siebie bełkoczący dźwięk.
—
To brzmi jak koszmar, stary.
—
Cóż — westchnął i odwrócił się do swojego boksu, żeby wziąć kurtkę — tak jest.
—
To prawda, że nadal praktykowane są małżeństwa aranżowane?
—
To właśnie dewiza kontraktu małżeńskiego, tępaku — mruknął Draco. — Możemy
przestać o tym rozmawiać?
—
Dobra, dobra. — Collins uniósł dłonie. — Po prostu byłem ciekaw. Chodziło mi o
to, że nie wyglądało na to, żebyś był gotowy na kontrakt małżeński ostatnim razem, kiedy byliśmy w Paryżu.
rzucił mu mordercze spojrzenie i zacisnął
szczękę.
—
Ale było fajnie. — Collins uśmiechnął się. — Powinniśmy to powtórzyć!
—
Wolałbym umrzeć — wymamrotał.
—
Och, ale zapraszają cię do wszystkich fajnych knajp — jęknął mężczyzna. — To w
tobie najlepsze.
—
Z tym mogę się zgodzić — prychnął Draco.
Gdy
szli w stronę wind, Draco zobaczył Granger stojącą przy boksie Pottera. Jej
włosy wyglądały tak ponętnie, że odruchowo zacisnął pięści. Chciał podejść do
niej od tyłu, przyciągnąć ją do siebie i pocałować w szyję. Zastanawiał się,
czy jej też by się to spodobało, gdyby nalegał, żeby na niego spojrzała. Nawet
zwolnił kroku, żeby dać jej czas na zauważenie go, ale nie podniosła wzroku.
Czekała na Pottera i gdyby tylko spojrzała w bok, zobaczyłaby go, ale nie
zrobiła tego.
Collins
coś powiedział, a Draco się roześmiał, chociaż jego żart nawet nie był zabawny.
Zobaczył, że jest spięta. Tak, spójrz na
mnie, Granger. Ale nigdy tego nie zrobiła. Przeszedł przez korytarz i
wszedł do windy, a ich moment… minął.
Zmartwiło
go to. Oczywiście, że tak. Czy był zbyt brutalny? Czy żałowała tej nocy, gdy
wróciła do siebie? Czy teraz się go bała? Dlaczego musiał ją do tego zmuszać?
Mógł ją po prostu przelecieć i byłby równie zadowolony, ale wtedy musiała się
pojawić i poprosić go, żeby przejął kontrolę. Wyjaśnił jej zasady, sprawdził,
czy je rozumie — ale czy naprawdę mógł zrobić to w ciągu jednej nocy? Zajmowało
mu to głowę, wywoływało palący niepokój i kołatanie serca.
On
i Collins poszli do pobliskiej kanapkarni niedaleko Regent’s Park. Pogoda była
ładna i obaj usiedli w parku, aby przy okazji zasłużenie odpocząć. Draco
znalazł cień, pogrążony w myślach, podczas gdy Collins wygrzewał się na słońcu
z parą irytująco dużych okularów przeciwsłonecznych na nosie.
—
Jakieś wieści w sprawie Waltersa? — zapytał Draco po przełknięciu kęsa,
zdesperowany, by przez chwilę pomyśleć o czymś innym.
—
Nie — mruknął Collins. — Langdon się tym zajmie.
Draco
skinął głową. Irytowało go to, że Anthony Walters zdołał uciec tyle razy. Za
każdym razem, gdy myślał, że jest blisko, mały diabełek wymykał mu się z rąk,
jakby wiedział, że Malfoy nadchodzi. Powiedział Shackleboltowi, gdy umieścił go
z Aurorami, że będzie mu trudno ich ścigać, ponieważ wszyscy go znają, ale
Minister był zdecydowany. To była pokuta Draco — zrobić wszystko, co w jego
mocy, aby pokonać Śmierciożerców.
W
pewnym sensie Draco zazdrościł innym. Oni ścigali czarnoksiężników, zaś on musiał
się skupić na Śmierciożercach i ich wspólnikach. Tropienie każdego, kto miał
cokolwiek wspólnego z nimi i Czarnym Panem, nie miało końca. Był zaskoczony,
gdy odkrył, że nikt nie rozumiał, jak ogromna była sieć zwolenników Voldemorta
pod koniec wojny.
Ale
Draco nie zamierzał wracać do Azkabanu. Jeśli musiał ścigać każdego z nich,
niech tak będzie.
—
Przepraszam, że przeszkadzam. — Podeszła do niego kobieta o kruczoczarnych
włosach, gdy siedział na ławce. Była ładna. Jej policzki były zaczerwienione,
podobnie jak górna część ramion, i Draco domyślił się, że mogła trochę za długo
przebywać na słońcu. To z pewnością była mugolka. — Moja przyjaciółka uważa, że
jesteś atrakcyjny i zastanawiała się, czy mogłaby prosić o twój numer?
Draco
mrugnął na nią. Jego numer? Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy, był
numer z Azkabanu, ale mugolka nie mogłaby mieć tego na myśli. Uniósł brew,
niepewny, co powiedzieć. Spojrzał za nią i zobaczył kobietę ze złotym kucykiem,
która stała odwrócona do nich plecami. Wrócił wzrokiem na ciemnowłosą kobietę i
zabrakło mu słów.
Twarz
dziewczyny zrzedła, a jej policzki gwałtownie się zarumieniły.
—
Przepraszam. Nie chciałam ci przeszkadzać.
Draco
otworzył usta, żeby coś powiedzieć — cokolwiek
— ale nawet nie wiedział, jak jej odmówić, bo nie miał pojęcia, o co prosi.
—
On nie ma telefonu komórkowego — przemówił Collins i uśmiechnął się ze swojego
końca ławki. — Przepraszam, kochana.
—
Och. — Wyglądała na zaskoczoną. — Może pager?
Malfoy
był coraz bardziej zdezorientowany, ale Collins tylko pokręcił głową.
—
Wybacz — powiedział ponownie. — Technofob.
—
Och — jęknęła, bardziej zaniepokojona niż rozczarowana. — Przepraszam.
Uśmiechnęła
się niezręcznie i pospieszyła do swojej przyjaciółki.
Draco
był zdezorientowany. Uniósł brew i zwrócił się do Collinsa.
—
Czym, na Salazara, jest telefon komórkowy?
Collins
odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się.
—
To mugolskie urządzenie komunikacyjne. Elektroniczne. Jeśli przyłożysz je do
ucha, możesz rozmawiać z inną osobą posiadającą takie samo urządzenie — jeśli
masz jej numer. — Zmrużył oczy. — Naprawdę nigdy nie słyszałeś o telefonie? Istnieją od końca
dziewiętnastego wieku, na Merlina!
Draco
zmarszczył brwi.
—
Myślisz, że wcześniej interesowałem się mugolskimi wynalazkami?
Collins
wzruszył ramionami.
—
To naprawdę fajna rzecz.
—
Co, masz swój?
—
Tak, mam jeden w domu.
—
Do czego go używasz?
—
Do komunikacji, gnoju! — Collins uśmiechnął się szeroko. — Naprawdę, Malfoy,
musisz częściej wychodzić. Gdybyś miał telefon, mógłbyś ją dziś puknąć. —
Skinął głową w stronę miejsca, z którego odeszły dwie kobiety. — Oj stary,
założę się, że chciały trójkąta.
Draco
zmarszczył brwi.
—
Ale jak to działa? Urządzenie komunikacyjne?
—
Ty tak na serio? Sugerowałem, że dziewczyny chciały, żebyś dobrał się do ich
majtek na szybki numerek, a ty po prostu to zignorowałeś, jakby ci to było
obojętne? Dlaczego, przecież robiłeś to wszystko wcześniej w paryskich klubach
dla arystokratów? — prychnął. — Czasami cholernie cię nienawidzę.
Draco
nie był pod wrażeniem wywodu swojego kolegi. Ale był zaintrygowany tym
urządzeniem komunikacyjnym.
—
Powiedz mi, jak to działa, Collins.
Mężczyzna
westchnął.
—
To urządzenie elektroniczne z klawiatura numeryczną. Wpisujesz numer osoby, z
którą chcesz rozmawiać, przykładasz je do ucha i czekasz, aż druga osoba
odbierze połączenie. Jeśli to zrobi, możesz prowadzić normalną rozmowę, taką
jak teraz, nawet jeśli ta inna osoba jest po drugiej stronie świata. Możesz
nawet wysyłać do niej wiadomości tekstowe, jeśli chcesz.
—
Więc mówisz, że możesz komunikować się zarówno głosowo, jak i za pomocą
wiadomości tekstowych? — Draco uniósł brew. — Ale jak tekst pojawia się na
drugim urządzeniu? I jak głos podróżuje po całym świecie? Oni nie znają magii!
Collins
wzruszył ramionami.
—
Nie wiem, do cholery! Stary, ja nie jestem ekspertem od mugoli. Zapytaj kogoś
innego. Zapytaj Granger! Założę się, że ona wie takie rzeczy, skoro jest
mugolaczką.
Draco
zacisnął szczękę. Jeśli czegoś nie chciał robić, to pytać Granger o mugolskie
rzeczy, chociaż prawdopodobnie była jedyną osobą, którą znał i która miałaby
wiedzę na ten temat. Ale nie mógł pozwolić, żeby miała nam nim taką przewagę.
Jeśli już to chciał jej zaimponować
swoją wiedzą na temat mugolskiej komunikacji. Może byłaby mnie niechętna, żeby
znów go przelecieć. To byłoby warte każdej ilości mugolskiej wiedzy.
—
Dobra — westchnął Collins i wstał. — Koniec przerwy.
Draco
westchnął i poszedł za nim. W drodze powrotnej Collins ciągle się nabijał z
jego niewiedzy o telefonach, ale Draco się tym nie przejmował. Nie był jedynym,
który nie znał się za dobrze na mugolskim świecie. Co prawda, kupił mieszkanie
w mugolskim Londynie, ale załatwił całą sprawę przez mugolską bank, do którego
co miesiąc przyjeżdżał, by załatwiać papierkową robotę. Kiedy się nad tym
zastanowił, był pewien, że widział telefony w banku, ale nie przywiązywał do
tego większej uwagi. Po prostu tam chodził i był dobrze obsługiwany dzięki
swojemu znacznemu bogactwu, i nie musiał się niczym innym przejmować.
Ale
urządzenie komunikacyjne brzmiało intrygująco. Granger też może takie posiadać.
Może poprosi swojego bankiera, by mu je zdobył.
Wróciwszy
do biura, zdał sobie sprawę, że Potter jeszcze nie oddał akt Waltersa, a to
była idealna wymówka, żeby do niego wpaść. Gdyby miał szczęście, mógłby złapać
Granger w jej gabinecie. Ale nie mógł tego zbyt wyraźnie pokazać. Minęły
zaledwie dwa dni od ich wspólnej nocy i nie chciał wydawać się zdesperowany —
nawet jeśli tak się czuł.
Uderzcie w cholerne dzwony, Malfoy
chce poślubić szlamę Granger!
Zmarszczył
brwi. To była głupia myśl. Tak samo daremna, jak swatanie jego matki. Hermiona
mogła lubić się z nim pieprzyć, ale mogło to być dokładnie z takiego samego
powodu, dla którego nienawidził córki Ronchesterów; robiła to, bo widziała w
nim Śmierciożercę. Widziała w nim niebezpieczeństwo. Być może lata przyjaźni z
Potterem skrzywdziły ją i zmusiły do myślenia, że wszystko poza
niebezpieczeństwem jest nudne. Czy on miał być tym ujściem?
Kogo
próbował oszukać? Grałby złoczyńcę, gdyby tego właśnie potrzebowała. Byłby dla
niej wszystkim, byleby mógł ją dotykać, całować, mieć ją… Stękając, poprawił
marynarkę i odmaszerował na drugą stronę korytarza.
Potter
siedział w swoim boksie, z nogami na biurku. Czytał jedne z uporządkowanych akt
Granger i był zaskoczony, gdy Draco odchrząknął. Poprawił okulary i spojrzał na
niego.
—
Malfoy. — Skinął głową, a potem szeroko otworzył oczy. — Racja, przyszedłeś po
akta! Tak. — Obrócił się na krześle i chwycił folder Waltersa leżący na stole
za nim. — Masz. Dzięki, stary.
—
Znalazłeś to, czego szukałeś? — zapytał Draco i przejrzał teczkę, aby upewnić
się, że niczego nie brakuje.
Nie
chodziło o to, że myślał, iż Potter mógłby celowo coś z niej wyjąć — po prostu
nie był pewien, czy mu ufa, że pamiętał, by wszystko odłożyć.
—
Cóż — mruknął Harry — niezupełnie. Myślałem, że może być jakiś związek, ale to
był mylący trop.
Draco
uniósł brew.
—
Dlaczego przeglądasz akta Donovana? Myślałem, że tę sprawę zamknięto lata temu.
—
Tak — prychnął Potter — ale w obecnej chwili jesteśmy w impasie. Pamiętasz
serię torturowania mugolskich ofiar? Jedna z nich zginęła od uderzenia
metalowym prętem w oko?
Draco
skinął głową.
—
Cóż, Donovan stosował tę samą taktykę — powiedział Potter. — Myślałem, że nie
działał sam, ale w jego sprawek nie znalazłem żadnych wskazówek, że jest więcej
niż jeden sprawca.
—
On nadal jest w Azkabanie, prawda?
—
Ucięli mu język.
Brew
Malfoya powędrowała w górę.
—
Cóż, ale ma umysł, prawda? A może
dostał pocałunek, zanim Shacklebolt zlikwidował dementorów?
Potter
zmarszczył brwi.
—
Cóż… skoro o tym wspomniałeś, to nie. — Pomachał palcem w powietrzu. — Możemy
spróbować Legilimencji! Dzięki, stary!
Draco
zamrugał powoli, starając się ukryć grymas.
—
Cieszę się, że mogłem pomóc.
Potter
miał zastąpić Robardsa na stanowisku Głównego Aurora? Merlinie, ratuj ich
wszystkich.
Odwrócił
się i skierował w stronę biura Granger. Przeczesał włosy ręką, upewnił się, że
jego strój wygląda schludnie, zanim przeszedł obok. Drzwi były zamknięte, ku
jego wielkiemu przerażeniu, a nie miał powodu, żeby pukać. Stękając, poszedł
dalej korytarzem.
~*~*~*~*~*~*~*~
Obserwacje
były żmudne, a Draco mógł wymyślić co najmniej sto ciekawszych rzeczy do
zrobienia w poniedziałkowy wieczór, niż czekanie, aż starzec pojawi się znikąd
pośrodku cholernego pola Lake Districts.
Spoglądając
na pola i wzgórza, założył, że ma rację; prawdopodobnie była tam stara
rezydencja, poza zaklęciem wzroku, na którą rzucono Zaklęcie Fideliusa. To
oczywiście o wiele bardziej utrudniłoby wysiłki Draco. Ale cierpliwie czekał,
aż pojawi się starzec; prędzej czy później musiał opuścić swoją kryjówkę.
Zapadł
zmrok. Draco rzucił na siebie kilka zaklęć rozgrzewających i zaczynał się
zastanawiać, czy nie lepiej byłoby po prostu go aresztować, gdy był w mieście,
i się go pozbyć. Ale potrzebował dowodów. Musiał je mieć. Więc siedział w
krzakach pod dużym drzewem, godzinami, czekając, aż stary czarodziej wyjdzie.
Jego
myśli, jak wiele razy wcześniej, przeniosły się do Granger. Gdy zamknął oczy,
mógł zobaczyć jej rumieniącą się twarz, jakby stała tuż przed nim. Czuł jej
zapach, jabłko i jaśmin, i mógł poczuć ciepło jej skóry.
Zastanawiał
się, czy myślała o ich wspólnej nocy? Czy była szczera, kiedy powiedziała mu,
że chciałaby, żeby zrobili to kolejny raz? Ponieważ Draco nie był pewien, czy
przetrwałby, gdyby jednak kłamała. Słowa Theo odbiły się echem w jego umyśle —
to nie była miłość, a obsesja — a Draco zacisnął szczękę i
westchnął. Może tak było i jego kumpel miał rację.
Tak
naprawdę nie znał Granger. Wiedział, jak to jest ją dotykać — dzięki Salazarowi — ale jej nie znał. Za każdym razem, gdy rozmawiali, prawie zawsze źle się to
kończyło. Owszem, lubił ją drażnić, a ona łatwo się wściekała, lecz zastanawiał
się, czy jego matka też nie miała racji — dawno temu spalił ten most.
Co
jeśli nigdy nie będą mogli normalnie rozmawiać? Co jeśli zawsze będą kończyć na
kłótniach i sprzeczkach? Nie chciał tego. Nie, chciał poznać jej umysł. Pragnął
być wtajemniczony we wszystkie błyskotliwe myśli, które wirowały w jej bujnych
włosach.
Chciał
wiedzieć, co myślała o ostatniej sobocie? Czy jej się podobało? Czy przesadził?
Czy ją skrzywdził? Czy zrozumiała, że przestałby, gdyby go o to poprosiła?
A
co jeśli nie? Co jeśli cierpiała całą noc i bała się cokolwiek powiedzieć? Nie
wyczuł tego, ale czy naprawdę był przy zdrowych zmysłach, żeby robić takie
rzeczy innej osobie, a co dopiero Granger?
Czy nazywanie jej szlamą nie było
trochę przesadą? Nie miał tego na myśli, nie patrzył na nią w ten sposób, to
była tylko rozwijająca się fantazja, ale skąd ona mogła to wiedzieć? Nie
wiedziała. Oczywiście przesadził — oczywiście, przekroczył granice i wszystko
spieprzył.
Jego
pierś ścisnęła się na samą myśl, dreszcze przeszyły mu serce. Chciał, żeby
została, żeby mógł się upewnić, że wszystko z nią w porządku, ale nie chciał
jej naciskać, żeby nie przekraczać
granic. Może potrzebowała przestrzeni. Ale minęły już dni, a w ogóle się z nim
nie kontaktowała. Nawet jej nie widział, poza tym szybkim spojrzeniem przed
lunchem.
Potarł
klatkę piersiową, by pozbyć się narastającego bólu, marszcząc brwi. To było
takie głupie, pozwolić, by jego kontrola tak się wymknęła, ale kiedy spojrzała
na niego tymi wielkimi, brązowymi, kuszącymi oczami, jak miał się oprzeć?
Głośny
trzask sprawił, że podskoczył i
spojrzał w górę. Lord Sewlyn pojawił się na skraju lasu, a Draco zacisnął
szczękę i wyciągnął różdżkę. Liczył kroki starca, aby ustalić granice Zaklęcia
Fideliusa i ze zdumieniem zobaczył, że starzec przeszedł kilka kroków. Stawał
się coraz mniejszy, a Draco pospieszył, aby rzucić na siebie zaklęcie kameleona
i wyciszające na buty, zanim skradł się za czarodziejem.
Ponownie,
poruszając się szybciej, Ebenezer Selwyn szedł wzdłuż lasu i przez wzgórze.
Draco przyspieszył, by pójść za nim, rozglądając się dookoła, by upewnić się,
że to nie pułapka. Następnie Selwyn znów skręcił w głąb lasu, a Draco podążył
za nim.
Mężczyźnie
udało się wyprzedzić Malfoya o kilka kroków i blondyn przeklął pod nosem,
przyspieszając kroku. Roślinność była gęsta i nieprzyjazna, a gałęzie i ciernie
rozdzierały drogi garnitur Draco. Nie przejmował się tym. Jego oczy były
wpatrzone w Selwyna.
Zdawało
się, że w nieskończoność szli przez las. Draco zaczął podejrzewać, że został
oszukany, że ktokolwiek — lub cokolwiek — idący przed nim, nie był starcem.
Dlaczego lord Sewlyn miałby przez pół godziny iść przez las, zamiast po prostu
aportować się bliżej? Czarodziej nagle zniknął za dużym drzewem i Draco bał
się, że go zgubił, ale okrążył gruby, stary dąb.
Tam
stała mała chata, niemal całkowicie pokryta roślinnością. Draco rozejrzał się
po okolicy. Więc to tutaj znikał lord
Ebenezer Selwyn? Mała, zaniedbana chata pośrodku lasu w okolicy Lake District.
Pomyślał z goryczą, że pewnie minął barierę antyaportacyjną pół godziny temu;
słabo pamiętał drżenie powietrza, gdy wciąż wędrował wśród krzaków.
W
oknie pojawiło się światło, a Draco rzucił cichy urok ujawniający obecność. Był
przekonany, że Selwyn był jedyną żywą istotą w tej chacie. Westchnąwszy, oparł
się o drzewo. Obserwował chatę przez kolejną godzinę lub dwie, zanim zgasło
światło i doszedł do wniosku, że starzec prawdopodobnie poszedł spać.
W
końcu Malfoy wrócił na wzgórza, do miejsca, gdzie pojawił się Selwyn, zanim
deportował się do mieszkania. Była prawie druga w nocy, a Draco bardzo
potrzebował gorącej kąpieli.
~*~*~*~*~*~*~*~
We
wtorek o dziesiątej rano czerwona kropka reprezentująca Selwyna pojawiła się
tam, gdzie czekał na niego Draco, ale tylko na chwilę, zanim zniknęła i
pojawiła się ponownie na Pokątnej. Malfoy założył, że wokół chaty rzucono
również zaklęcia antyśledzące; mężczyzna mógł nie być w stanie rzucić czegoś
tak skomplikowanego jak Zaklęcie Fideliusa, ale przynajmniej zabezpieczył to
miejsce.
O
ósmej wieczorem, zaledwie kilka minut po tym, jak wyszedł spod prysznica po
treningu biegowym na sali, czerwona kropka pojawiła się ponownie przy punkcie
aportacyjnym i wkrótce potem zniknęła.
W
środę Draco spędził cały dzień w punkcie aportacyjnym, obserwując, czy ktoś
jeszcze się pojawi, ale okazało się, że to tylko stary Selwyn i jego rutynowe
działania. Wychodził w świat o dziesiątej rano i wracał do swojego bezpiecznego
domu o ósmej wieczorem. Nikt inny go nie odwiedzał.
Malfoy
spędził następny dzień, robiąc to samo. Określano to nudą, prawda? Zabijał
czas, praktykując magię bezróżdżkową i myśląc o Granger. Nie widział jej od
poniedziałkowego lunchu; wczoraj próbował przypadkowo
wpaść na nią w biurze, ale nie mógł jej znaleźć. Próbował nawet zajrzeć do
archiwum, ale Eunice powiedziała mu, że się z nią minął. Wkurzające.
Znów
pojawił się tylko Selwyn i założył, że mężczyzna rzadko miał gości. Chata
najprawdopodobniej będzie całkowicie pusta przez większość dnia. Dało to Draco
mnóstwo czasu, żeby się włamać.
W
piątek o jedenastej skorzystał z Sieci Fiuu Ministerstwa i wrócił do domu, żeby
szybko zajrzeć do gabinetu, zanim teleportował się do Lake District i rozpoczął
wędrówkę w kierunku bezpiecznego domu Selwyna. Ostatnim razem, kiedy tam był,
robił notatki w myślach — wyszedł przy dużym kamieniu w kształcie tyłka, prosto
obok krzywego i martwego drzewa w kształcie ptaka, tuż przy gnieździe
chochlików — i po około trzydziestu minutach okrążył duży dąb, żeby stanąć
przed podupadłą chatą.
Spiął
się i mocniej chwycił różdżkę. Brzęczała mu w dłoni. Zamknął oczy i wziął
głęboki oddech. A potem rozpoczął pracę.
Wykrywanie
klątw, łamanie zabezpieczeń, ujawnianie obecności; po kilku godzinach był
wyczerpany. Starzec był sprytnym i zręcznym czarodziejem, a miejsce roiło się
od mrocznych zaklęć i uroków. Ale Draco nie spotkał w swoim życiu
zabezpieczenia, którego nie zdołałby złamać, i po południu mógł bezpiecznie
wejść do pustej chaty.
W
środku wyglądało to jak zupełnie inne mieszkanie. Na budynku umieszczono
skomplikowany urok rozbudowy, odsłaniając coś w rodzaju domu szeregowego. W
stylu edwardiańskim, ciepły, przytulny i wygodny. Draco poruszył szczęką, by ją
rozluźnić i zaczął plądrować salon. Wyciągnął szuflady, książki i wszystkie
papiery, jakie mógł znaleźć; przeszukał komody, bufet i nawet miejsca pod
poduszkami na sofie. Wchodząc do kuchni, zrobił to samo. Wywrócił ją do góry
nogami w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu na poparcie Selwyna dla
Śmierciożerców.
Nie
przejmował się bałaganem, który po sobie zostawił. Rozwalił wszystko,
przeszukał ukryte schowki, pokoje i luźne deski podłogowe. Kiedy skończył na
dole, wszedł po schodach i potraktował te pokoje tak samo.
Dopiero
gdy wszedł do gabinetu, zaczął widzieć rezultaty swoich poszukiwań, a gdy
otworzył szufladę zamkniętą bardzo prymitywnym zaklęciem, znalazł złoto. Listy
od Rudolfa Lestrange’a, czeki wystawione na nazwisko Bellatrix, korespondencję
między Lordem Selwynem a Gringottem — kilka wiadomości, w których wspomniano
nawet o wdzięczności Czarnego Pana! Wszystko tam było.
Ale
co ważniejsze, znalazł list napisany wcześniej tego roku, w którym wspominał,
że walka się nie skończyła. Dreszcz przebiegł po kręgosłupie Draco i zacisnął
szczękę.
Musimy pamiętać o Jego ofierze, głosił tekst, a na dole strony narysowano
Mroczny Znak.
Zacisnął
zęby i schował wszystko do kieszeni. Nazwiska, adresy, listy; Draco nie miał
pojęcia, skąd Shacklebolt wiedział, że to będzie taka kopalnia złota, i nie
obchodziło go to. Zrobiłby wszystko, żeby powstrzymać Śmierciożerców przed
ponownym powstaniem.
Cokolwiek.
Trzasnął
szyją, biorąc kilka głębokich oddechów. Zbliżała się ósma. Miał tylko godzinę,
żeby wszystko uporządkować.
Przechodząc
z pokoju do pokoju, machnął różdżką i wszystko wróciło na swoje miejsce.
Poprzedni chaos zamienił się w spokojny, edwardiański dom, a Draco poszedł do
salonu i usiadł w fotelu, czekając. Tego wieczoru nie będzie mógł zobaczyć się z
Granger w Taczce. Zirytowało go to. Staruszek miał za to zapłacić.
Było
już ciemno, gdy zobaczył cień zbliżający się do drzwi. Starzec nawet nucił pod
nosem, wchodząc do środka, zupełnie nieświadomy, że nie jest sam. Powiesił
płaszcz na wieszaku obok drzwi, westchnął głęboko i wszedł do salonu.
Machnięcie różdżką rozpaliło ogień w kominku obok Draco, a mężczyzna krzyknął,
gdy zauważył blondyna na krześle.
Draco
machnął nadgarstkiem, rzucając Expelliarmus w swojej głowie, a różdżka Selwyna
zawirowała w powietrzu. Złapał ją i spojrzał na starca z napięciem, gdy odłożył
różdżkę na stolik obok siebie.
—
Lordzie Selwynie — wycedził i założył nogę na nogę.
Starzec
zająknął się, unosząc dłonie. Oddychał ciężko, jego twarz zbladła.
—
M-Malfoy? Draco Malfoy? Ojej, jak ty… jak ty wyrosłeś, mój chłopcze.
Rzeczywiście jesteś wierną kopią swojego ojca.
Draco
prychnął.
—
Miło z twojej strony. — Uniósł brew i przechylił głowę. — To urocze miejsce,
dobrze ukryte przed światem.
Selwyn
przełknął ślinę.
—
Tak, cóż, Ministerstwo trzyma moją posiadłość pod stałą obserwacją. Miałem tego
dość.
Draco
skinął głową.
—
Rozumiem.
Starzec
zmrużył oczy.
—
Słyszałem, że ostatnio dla nich pracujesz.
Wzruszając
ramionami, Draco obrócił różdżkę w dłoni.
—
To lub całe życie w Azkabanie. Co byś wolał?
Selwyn
zachichotał nerwowo.
—
Tak, tak, oczywiście.
Draco
uśmiechnął się i wstał, przez co mężczyzna zatoczył się do tyłu.
—
Nie, Selwyn! Nie jestem tu służbowo. Tak naprawdę… — Odpiął lewą spinkę od
mankietu i rzucił mu mroczne spojrzenie. — Wręcz przeciwnie.
Podciągnął
rękawy kurtki i koszuli, by pokazać mężczyźnie swój Mroczny Znak — kruczoczarny
i żywy.
Oczy
lorda błysnęły.
—
Merlinie! — syknął i zrobił krok do
przodu. — Jak to w ogóle możliwe? Myślałem, że jesteś pod okiem Ministerstwa!
Nie mogę w to uwierzyć!
—
Uwierz w to, mój przyjacielu — mruknął. — To jeszcze nie koniec.
Selwyn
spojrzał mu w oczy, jego twarz się napięła. Wyprostował się i skinął głową.
—
Od środka?
Draco
uniósł brodę.
—
Nie spodziewają się tego. Nadal są zbyt zajęci celebrowaniem zwycięstwa, żeby
zobaczyć, co się dzieje w cieniu.
Selwyn
warknął i zacisnął pięści.
—
Wielu nas jeszcze zostało. Wspieram sprawę tak dobrze, jak potrafię, na ile
moje skarbce są w stanie to udźwignąć, ale potrzebujemy więcej ludzi, jeśli
dokądkolwiek zmierzamy. Musimy pamiętać o wszystkim, co dla nas zrobił.
Uhonorować go. Musimy pamiętać o Jego ofierze i zabić Harry’ego Pottera.
Oddech
Draco przyspieszył. Kąciki jego ust drgnęły.
—
Tak — syknął. Spojrzał na mężczyznę i zmrużył oczy, gdy podszedł o krok bliżej.
— Ale czy mogę ci naprawdę zaufać? Zawsze unikałeś angażowania się w sprawy
publiczne. Skąd mogę wiedzieć, komu naprawdę jesteś lojalny?
Selwyn
przełknął ślinę.
—
Cóż, jestem ostatnim z Wewnętrznego Kręgu na wolności. Wszyscy inni są martwi, uwięzieni
lub się ukrywają. — Uśmiechnął się złowieszczo do Draco. — Gdybyś chciał,
mógłbyś nas poprowadzić.
Coś
zaszumiało we wnętrzu Malfoya. On?
Kolejnym Czarnym Panem? Zacisnął dłoń na różdżce, jednocześnie kuszony i
zniesmaczony. Stanął bliżej.
—
To brzmi trochę rozpaczliwe, Lordzie Selwynie — wycedził. — Jakbyś nie był w to
szczerze zaangażowany.
Oczy
starca rozszerzyły się.
—
Jak śmiesz?
—
To udowodnij to — warknął Draco, zanim krzyknął „Legilimens” i lekkomyślnie zagłębił się w niepilnowany umysł mężczyzny.
Przejrzał
wspomnienia o tym, jak pisał listy, dokonywał wypłat ze swojego skarbca w
Gringotcie, korespondował z uciekającymi zwolennikami z Francji, Niemczech,
Irlandii, Danii. Patrzył, jak ściskał dłonie wysoko postawionych członków
czarodziejskiego społeczeństwa, ludzi, których Ministerstwo próbowało postawić
przed sądem przed latami, ludzi, których Draco znał. Patrzył, jak torturował
mugolaka w pijackim amoku, a następnego dnia wyrzekł się swojego syna za
podążanie za Czarnym Panem. Widział, jak wiwatował i świętował dzień, w którym
Czarny Pan i Śmierciożercy przejęli Ministerstwo Magii. Patrzył, jak ryczał z
powodu faktu, że nie został przyjęty do wewnętrznego kręgu Czarnego Pana,
ponieważ nie uznano go za godnego, mimo że wydał tak wiele ze swojego majątku,
by pomóc. Widział, jak przeczesuje Europę w poszukiwaniu „prawdziwych”
praktyków Czarnej Magii po porażce Czarnego Pana, wabiąc ich bogactwem i
obietnicami. Kurwa, widział nawet, jak ściska dłoń jebanego Anthony’ego
Waltersa.
I
zawsze ta sama mantra: Harry Potter musi umrzeć. Harry Potter musi umrzeć.
Harry Potter musi umrzeć.
Twarze
przelatywały mu przed oczami — niektóre znał, a inne nie. W jego umyśle pojawił
się dom, niepozorny, ale podupadły. Nawet mugolski. Big Ben, Izba Parlamentu.
Londyn. Nawet podmiejski Londyn. Srebrne maski pod czarnymi kapturami, zaklęcie
Morsmordre i Mroczny Znak na
gobelinie. Wilkołaki wijące się w oddali, warczenia i skowyty rozgrzewające w
pobliskim pokoju. Selwyn ściskający dłonie Rowle’owi i Dołohovowi, łączących go
bezpośrednio z poszukiwanymi Śmierciożercami. To wystarczyło, by go skazać.
Draco
wycofał się, zostawiając mężczyznę zataczającego się. Jednak starzec po chwili
upadł na krzesło za sobą. Malfoy wyprostował się, poprawił garnitur i spojrzał
na mężczyznę z góry.
Lord
Selwyn ciężko westchnął, patrząc na Draco z przerażeniem.
—
Gdzie się tego nauczyłeś?
—
Byłem najmłodszym członkiem wewnętrznego kręgu Czarnego Pana — wycedził. —
Myślisz, że wybrałby byle kogo?
—
To ty — wykrztusił starzec i osunął
się na podłogę, na kolana. — Wyszkolony przez samego Czarnego Pana, tak? Przez
jego najbardziej zaufanego! Taki nieskazitelny i wybitny ród — jeden z
najstarszych w Europie! Z tobą jako przewodnikiem moglibyśmy naprawić ten
straszny błąd i zrealizować wielką wizję Czarnego Pana dla naszego świata!
Czarodzieje powinni rządzić, prawda?
Draco
nie mógł powstrzymać lekkiej dumy w piersi, ale pokazał obrzydliwy grymas na
twarzy, gdy wyprostował się i odwrócił, by odejść. Zatrzymał się przy drzwiach,
poświęcił chwilę na oczyszczenie umysłu i zanurzenie go w czarnej pustce, zanim
spojrzał na klęczącego starca.
—
Dziękuję za współpracę, Lordzie Selwynie.
Stary
czarodziej zamrugał, jego oczy były szeroko otwarte z konsternacji.
Draco uniósł różdżkę, Znak brzęczał w oczekiwaniu, gdy chłodno wpatrywał się w mężczyznę.
— Avada Kedavra.
______________________
Witajcie :) z tygodniowym opóźnieniem pojawiam się z nowym rozdziałem tej historii. Tym razem dotyczy on mrocznej misji Draco, która będzie się przewijała przez całe opowiadanie. Mam nadzieję, że chociaż trochę Was zaintryguje.
Kolejny rozdział pojawi się za dwa tygodnie 19 lipca tuż przed moim urlopem. Także oczekujcie.
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego weekendu. Enjoy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)