Hermiona
obudziła się z uczuciem ciepła i szczęścia. Ramiona Draco obejmowały ją
zaborczo, a jego ciało było bardzo przyjemne w dotyku na jej nagiej skórze.
Poczuła, jak się porusza, zacieśniając ucisk. Przytuliła się do niego mocniej i
westchnęła, czując ciepłe usta na ramieniu.
—
Dobrze spałaś? — zapytał ochrypłym głosem.
—
Bardzo dobrze.
Wygięła
szyję, by uczynić ją bardziej dostępną dla niego. Musnął lekko zębami
zagłębienie, gdzie jej szyja stykała się z ramieniem. Jęknęła, czując, jak jego
język muska jej świeżo rozbudzoną skórę.
—
Ja też — wyszeptał jej do ucha, skubiąc małżowinę. — Czuję się wyczerpany.
Zachichotała.
—
To ty byłeś tym, który… hmm.
Uciszył
ją zmysłowym pocałunkiem. Rozpłynęła się pod nim i rozluźniła ciało, gdy
poruszył się nad nią i masował jej lewą pierś. Jego usta zostawiały ślady na
kościach policzkowych, szczęce i szyi. Przygryzła wargę, gdy ruszył w dół w
kierunku piersi i wtuliła biodra w niego, wywołując jęk.
—
Słodki Merlinie — usłyszała jego
cichy szept tuż przy jej obojczyku.
Jej
powieki zadrżały, rozkoszowała się jego ustami ssącymi wrażliwą skórę. Prawie
nie zauważyła stada skrzatów domowych zebranych wokół szpaty w drzwiach
sypialni Draco.
—
O mój Boże, Draco!
—
Mmm, Hermiono — jęknął, wciągając sutek do ust.
—
Zejdź!
—
Ty pierwsza, kochanie.
Napalony
mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z zażenowania Hermiony. Ta przybrała
nauczycielski ton, gdy powiedziała:
—
Draco, twoje skrzaty domowe nas obserwują.
Opadła
mu szczęka.
—
Na Merlina, mówisz serio? — Odwrócił się w stronę drzwi, a skrzaty ulotniły
się, gdy tylko na nie spojrzał. Westchnął głęboko i ścisnął nasadę nosa, mrużąc
oczy. — Nawet nie wiem, jak mam za to przeprosić.
Hermiona
zaśmiała się.
—
Jest dobrze.
—
Nie, nie jest.
Czy
to było zbyt wiele prosić bóstwa, te mściwe suki, żeby dały mu spokój na tyle
długo, by mógł uprawiać poranny seks z Hermioną? Bez lekcji z bachorami i
wścibskich skrzatów domowych, które wszystko psują? Westchnął.
—
Pójdę z nimi porozmawiać.
Hermiona
stłumiła chichot, gdy się nadąsał, narzucając na siebie spodnie i szlafrok.
Odwrócił się do niej, uśmiechając się lekko na widok jej w nieładzie.
Była
cholernym bóstwem. Jej dzikie,
kręcone włosy potargały się na wszystkie strony we wzór, który krzyczał „świeżo
wyruchana”. Przykryła piersi cienką kołdrą, by zakryć nagość. I uśmiechała się
sugestywnie, jakby chciała, by powiedział „jebać to” i wskoczył z powrotem do
łóżka, żeby móc z nią zrobić, co tylko zechce.
—
Nigdzie nie odchodź. Jeszcze nie skończyliśmy — zażartował, kierując się do
drzwi.
~*~*~*~*~*~*~*~
Na Merlina, to cholernie
niezręczne. Jak mam powiedzieć „Chciałbym w spokoju przelecieć moją dziewczynę
bez podglądaczy” i ich nie urazić?
Skrzaty
domowe zebrały się, zgodnie z instrukcją Quincy’ego, w służbówce. Draco nie
lubił zwracać się do nich grupowo. Spojrzenie w dół na około dwadzieścia par
ogromnych, nieruchomych oczu po prostu przypomniało mu, że był w mniejszości.
Odchrząknął.
—
Jak wiecie, w moim pokoju przebywa gość. Gość płci żeńskiej. I ona.. wymagamy prywatności.
Brak
reakcji.
—
Rozumiem, że to dość niespotykane, ale proszę was, żebyście starali się nie
gapić na nią za bardzo. Dajcie jej trochę przestrzeni. Ale traktujcie ją tak,
jak każdego mojego dostojnego gościa.
Whimsy,
elegancka skrzatka w poszewce na poduszkę, zawsze była nieco odważniejsza od
reszty.
—
Pan Draco będzie częściej przyprowadzał tu pannę Hermionę?
Merlinie, tak, mam taką nadzieję.
—
Najprawdopodobniej, Whimsy. I jak mówiłem…
—
Czy panna Hermiona jest tak ładna, jak mówią?
To
pytanie padło z ust młodszego skrzata domowego.
Draco
zarumienił się.
—
Ona… ona jest śliczna, tak. I rozumiem, że większość z was nie jest
przyzwyczajona do młodej kobiety w tym domu. Ale proszę, uszanujcie nasze
granice.
Skrzaty
domowe nadal gapiły się na swojego pana. Miał ochotę krzyknąć I jesteście wolne, żeby sprowokować ich
do reakcji. Nie czuł się komfortowo z tym vibem jak z Dzieci kukurydzy, który od nich emanował.
—
Dziękuję. Możecie… zająć się swoimi obowiązkami.
Gdy
pobiegły na korytarz, Draco odwrócił się, by wyjść, ale zobaczył Quincy’ego z
założonymi rękami, stojącego przed drzwiami.
—
Czy pan Draco mógłby poświęcić chwilę na rozmowę z Quincym?
Draco
nie odważył się mu odmówić. Quincy przebywał we Dworze dłużej niż on, i skrzat
domowy czy nie, Draco został wychowany w szacunku dla starszych. Zwłaszcza tak
onieśmielających starszych jak Quincy.
—
Oczywiście.
—
Quincy martwi się, że pan Draco ma kochankę w domu pana rodziców. Skąd pochodzi
ta panna Hermiona? Kim ona jest?
Draco
był nieco zaskoczony. Miał nadzieję, że Quincy nie miał na myśli tego, co
myślał, że miał na myśli. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, by rasistowski
lokaj szyderczo patrzący na jego dziewczynę.
—
Hermiona nie jest moją „kochanką”,
Quincy. Nie zapraszałem do tego domu żadnej kobiety od czasów Astorii, jeśli
dobrze pamiętasz. Więc nie powinno cię dziwić, że Hermiona jest dla mnie ważna.
Co do jej „pochodzenia”, nie wiem dokładnie, co masz na myśli, ale mam
nadzieję, że nie chodzi ci o jej status krwi. Wielu uważa ją za Najbystrzejszą
Czarownicę Swojego Pokolenia. Jest też bohaterką wojenną i mogę z pełnym
przekonaniem stwierdzić, że nie ma nikogo bardziej godnego…
—
Qiuncy słyszał, że to panna Hermiona jest powodem, dla którego pan Draco chce
nam „płacić” pieniądze.
Żaden
inny skrzat domowy nie odważyłby się przerwać swojemu panu. Ale stojąc teraz z
Quincym, Draco miał wrażenie, że ta rozmowa była stonowaną wersją tej, którą
odbyłby z ojcem, gdyby żył. Był tylko jeden sposób, aby zdobyć jego szacunek.
—
Quincy, jestem twoim panem. Rozumiem, że jesteś we Dworze odkąd mój dziadek
Abraxas był małym chłopcem, ale to nie daje ci prawa kwestionowania tego, z kim
spędzam czas. Hermiona to urocza osoba, którą z dumą poznaję, i będę ją tu
przyprowadzał tak często, jak zechcę. To mój
dom i masz ją traktować z szacunkiem, na jaki zasługuje.
Qiuncy
wydawał się raczej zaskoczony, że młody Malfoy zwraca się do niego w tej
sposób. Ale dało się dostrzec, że nieco złagodniał.
—
Oczywiście, pan Draco ma rację. Qiuncy porozmawia z innymi i upewni się, że
panna Hermiona ma wszystko, czego potrzebuje — łącznie z prywatnością.
Draco
skinął głową i odwrócił się, by opuścić służbówkę. Początkowy zachwyt nad nowo
odkrytą odwagą opadł i teraz miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje do najbliższego
wazonu. Merlinie, nigdy nie słyszał, żeby jego
ojciec tak zwracał się do Qiuncy’ego. Jakimś cudem dotarł do swojego
pokoju, a jego serce mocniej zabiło na widok nagiej piękności w łóżku.
Hermiona
uniosła brew.
—
Trochę to trwało. Wszystko w porządku? Wyglądasz na trochę chorego.
Opadł
na łóżko i odpowiedział jej, a jego głos stłumiła pościel:
—
Chyba udziela mi się twoja gryfońska natura.
~*~*~*~*~*~*~*~
Trzej
Ślizgoni opuścili Wielką Salę, po raz kolejny zauważając, że profesor Granger
nie ma przy stole nauczycielskim.
—
Jak myślisz, czy twój tata teraz
rucha profesor Granger? — zapytał Simon bezceremonialnie.
Scorpius
wzruszył ramionami.
—
Mam to gdzieś.
Albus
poklepał go po plecach.
—
Wiesz, co by cię rozweseliło?
—
Nie będę znów poprawiał twojego fan fika o Star Treku, Al
Albus
przewrócił oczami.
—
Dobra. Ale miałem na myśli moją kuzynkę… znasz moją kuzynkę, Rose, prawda? Rude
włosy, władcza, z miotłą na stałe wbitą w tyłek? W każdym razie ona stoi tam i
gapi się na ciebie, i wygląda tak, jakby albo zastanawiała się, czy do ciebie
podejść i z tobą porozmawiać, albo zaraz zesra się w gacie.
Scorpius
odwrócił się i zobaczył bardzo zdenerwowaną Rose Weasley opartą o kolumnę.
Oboje natychmiast się wyprostowali, gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy. Coś w
Rose zwyciężyło i podeszła do Scorpiusa.
—
Cześć, Scor… eee, znaczy, Malfoy.
Chłopak
obniżył ton głosu.
—
Hej, Weasley. — Przeczesał palcami włosy, przyciągając uwagę do swoich
rozczochranych, blond loków. — Co tam?
—
Yyy… nic. Po prostu… dziś wieczorem jest
impreza w wieży Gryffindoru i… pomyślałam, że może zechcesz przyjść?
Rose
zazwyczaj była gadułą. Ale coś w tym blondynie ze Slytherinu sprawiało, że nie
potrafiła się wysłowić.
Serce
Scorpiusa przestało bić na jakieś dwie sekundy. Rose Weasley zaprosiła do na
imprezę w wieży Gryffindoru. Co to
znaczy?
—
Eee… tak. Jasne. Brzmi fajnie.
Rose
wypuściła oddech, który zdawała się wstrzymywać.
—
Dobrze. Super. O dziewiątej.
Po
czym odwróciła się i odeszła tak szybko, że o mało nie wpadła na drugoklasistę
z Ravenclawu.
Scorpius
tego nie dostrzegł. Stał tam, maniakalnie wpatrując się w ścianę i
zastanawiając się, czy ta interakcja miała miejsce naprawdę, czy wydarzyła się
tylko w jego głowie.
Albus
podszedł do niego od tyłu.
—
Słuchaj, gapienie się w ścianę jest całkowicie akceptowalne. Robię to cały
czas. Ale wydaje się to dla ciebie
raczej niepodobne.
—
Rose Weasley właśnie zaprosiła mnie na imprezę dziś wieczorem — powiedział
spokojnie Scorpius, wciąż wpatrując się w jakiś punkt na ścianie.
Albus
uniósł brwi.
—
Cóż, miło widzieć, że któreś z was
miało jaja, by zrobić pierwszy krok.
Scorpius
w końcu mrugnął. Odwrócił się do kumpla z dzikością w oczach.
—
Musisz ze mną iść.
Albus
lekko zmrużył oczy.
—
Eee… zwykła wymówka.
Scorpius
skrzywił się.
—
Czy ty właśnie powiedziałeś „zwykła wymówka”, żeby wymigać się od pójścia na
imprezę?
—
Och, przepraszam. Nie wiedziałem, że oczekujesz czegoś bardziej wyszukanego.
—
Al. Idziesz.
—
Albo, ALBO… posłuchaj mnie… — Albus
odczekał chwilę. — Mógłbym się zdrzemnąć i nie wchodzić w interakcję z ludźmi,
których nie znam i nie lubię.
—
No weź, Al. Nie znam dobrze żadnego z
Gryfonów. Będę wyglądać jak dziwak.
Albus
był niewzruszony.
—
Jeśli naprawdę cię kocha, zaakceptuje cię takim, jakim jesteś.
—
Jak masz znaleźć przyjaciół, skoro się nie wysilasz?
—
Nie potrzebuję kolejnego. Mam już dwóch.
—
Zrobiłbym to dla ciebie.
—
Doceniam to. Ale na twoje szczęście nie robię sobie żartów z nadętych,
gryfońskich kujonów. Twoje usługi nie byłyby potrzebne.
—
Al. Jesteś moim najlepszym kumplem. Proszę cię, zrób to dla mnie. Błagam.
Albus
prychnął. Scorpius właśnie powołał się na łatkę „najlepszego kumpla”. Cholera,
to było świętością.
—
Dobra, masz mnie. Pójdę z tobą.
Scorpius
wniósł pięść w powietrze.
—
TAK!
—
Pod jednym warunkiem.
—
Jakim?
—
Chcę, żebyś przyznał, że lubisz Rose.
Scorpiusowi
zrzedła mina.
—
To naprawdę konieczne?
—
Po prostu to powiedz, Scorp. Ja to wiem. Ty
także. Może nigdy wcześniej nie powiedziałeś tego na głos. Ale jeśli chcesz,
żebym imprezował w wieży lwów z Gryfonkami, byś mógł poderwać moją kuzynkę, to
powiesz te słowa.
Scorpius
przewrócił oczami.
—
Dobra. — Wypuścił powietrze. — Lubię Rose. Zadowolony?
Albus
uśmiechnął się do niego z wyższością.
—
Dwadzieścia tysięcy punktów dla
Slytherinu.
Scorpius
spiorunował kumpla wzrokiem.
—
Jest o dziewiątej. Wyjdziemy o dziesiątej?
Albus
uniósł brew.
—
Och, patrzcie na tego elegancika z nienagannymi manierami. „Wyjdziemy o
dziesiątej?” Możesz wyjść o
dziesiątej, jeśli chcesz. Ja
natomiast nadal nie będę się zachowywał jak kujon i przybędę elegancko
spóźniony.
—
Pozwolisz, żebym poszedł tam sam?
—
Pomyśl, stary. Naprawdę chcesz przyjść z kumplem?
Nie uważasz, że mój brat już wystarczająco cię dręczy?
Scorpius
zmrużył oczy.
—
Tylko się nie spóźnij.
~*~*~*~*~*~*~*~
Albus
się spóźniał.
Ale
o dziwo, jak dotąd wszystko szło całkiem nieźle. Scorpius przybył punktualnie o
dwudziestej pierwszej i od razu znalazł Rose, ponieważ byli jedynymi osobami,
które zawsze zjawiały się punktualnie. Rozmawiali swobodnie przez ostatnie trzy
kwadranse o lekcjach i książkach, które właśnie czytają. Zaskakująco łatwo się
z nią rozmawiało (chociaż pewnie częściowo dzięki piwu kremowemu). Wyglądała
tak ślicznie w swoim zielonym swetrze moro i rudych włosach opadających na
ramiona. Zastanawiał się, czy ubrała się tak dla niego i uśmiechnął się na tę
myśl.
—
Co?
Rose
zarumieniła się na widok nagłego uśmiechu chłopaka.
—
Nic. — Wzruszył ramionami. — Podoba mi się twój sweter.
Powstrzymywała
uśmiech.
—
Nigdy nie sądziłam, że Scorpius Malfoy polubi coś, co założę.
—
Dobrze wyglądasz w zielonym.
Zaskoczył
samego siebie, gdy wyciągnął rękę, by odgarnąć kosmyk włosów z jej ramienia i
musnąć miękki materiał jej swetra. Skąd,
do cholery, mu się to wzięło? Czy odziedziczyłem po ojcu zdolność uwodzenia
kobiet? Naprawdę jestem w tym tak dobry, ale o tym nie wiedziałem?
Rose
też była zaskoczona.
—
Dz-dzięki, Malfoy. Eee… ty też… dobrze wyglądasz.
Upiła
długi łyk piwa kremowego, żeby ukryć rumieniec.
—
Hej, czy to mój młodszy brat? Co ty
tu robisz, Albusie? Będziesz towarzyszyć małemu, nadętemu blondynowi? No dalej,
wpuście go, kurwa.
Scorpius
wzdrygnął się na dźwięk zgryźliwego głosu Jamesa Pottera. Nigdy nie potrafił
pojąć, jak to możliwe, że należał do rodziny Ala. Potterowie byli tacy mili, a
Lily wydawała się być w porządku. Albus oczywiście był dla niego jak brat. To,
że James Potter, najbardziej
irytująca osoba w czarodziejskiej Brytanii, urodził się w tak kochającej i
fajnej rodzinie, przekraczało ludzkie pojęcie.
Rose
się odezwała.
—
Albus tu jest? Dlaczego? Nie zna nikogo w Gryffindorze.
Scorpius
uniósł brew.
—
Zna ciebie. Jesteś jego kuzynką. I jego brata, Jamesa. I siostrę. A co ze mną? Ja też nikogo nie znam, oprócz ciebie.
Nie
chciał brzmieć na zirytowanego, ale nigdy nie lubił, gdy ktoś próbował pozbyć
się Albusa.
—
Nie to miałam na myśli… — Westchnęła. — Albus jest po prostu… no wiesz. Nie
jest taki jak ty. On jest trochę… aspołeczny.
Każdą rozmowę ucina z piskiem opon.
—
To mój najlepszy kumpel — powiedział Scorpius z nuta stanowczości, być może
nieco bardziej wrogo, niż zamierzał.
Jak
na zawołanie Albus pojawił się w zasięgu jego wzroku, ubrany w biały T-shirt,
który zdawał się być pokryty dużą ilością zaschniętej krwi wzdłuż lewego boku.
Na piersi widniał wyraźny, czarny napis Nic
mi nie jest.
—
Przepraszam za spóźnienie — rzucił, stając obok Scorpiusa.
—
Co się stało.
Albus
uniósł brew.
—
Nic. Po prostu nie chciałem tu przyjść.
Scorpius
skinął głową na drzwi.
—
Miałeś jakieś problemy z wejściem?
Albus
przewrócił oczami z nonszalancką nudą.
—
Nie słyszałeś? Mój brat jest Królem Gryffinforu. Jego sługusy musiały mnie
wpuścić, gdy tylko się zorientowały, kim jestem.
Rose
skinęła głową.
—
James potrafi być niezłym dupkiem.
Scorpius
i Albus patrzyli na nią z zainteresowaniem. Scorpius uśmiechnął się ironicznie.
—
Czy właśnie powiedziałaś coś złego o
kimś innym?
Albus
położył dłoń na piersi, udając zdziwienie.
—
Takie słowa od młodej damy z dobrej
rodziny.
Przewróciła
oczami.
—
Skoro macie tu stać, to proszę, nie zawstydzajcie
mnie. W końcu to ja was zaprosiłam.
Albus
uśmiechnął się ironicznie.
—
A jeśli o to chodzi. Czemu właściwie… ała,
Scorp, co do cholery?
Scorpius
uszczypnął Albusa w żebra, żeby powstrzymać do przed wskazaniem an sedno sprawy
— mianowicie fakt, że on i Rose się lubili, ale unikali tematu jak ognia.
—
Więc co tu robisz, braciszku?
Dołączył
do nich pijany Król Gryffindoru.
Uratowany przez Dupka, pomyślał Scorpius.
—
Och, znasz mnie. Po prostu uwielbiam
imprezować. Imprezowicz, powiadam.
James
prychnął.
—
Swoją drogą, fajna koszulka. Chyba powinienem się cieszyć, że nie założyłeś
czarnej bluzy z kapturem i nie stanąłeś w kącie, masturbując się i obserwując
wszystkich.
Albus
przewrócił oczami.
—
Czy wyglądam, jakbym posiadał bluzę z
kapturem?
Scorpius
uniósł brwi.
—
W tym momencie, stary? Tak, trochę.
Rose
zachichotała.
—
Ta koszulka to temat do rozmowy.
Dzięki niej nie muszę prowadzić prawdziwej.
James
się roześmiał.
—
Czemu po prostu nie uciekniesz się do swojego dawnego sposobu i nie zaczniesz
krzyczeć najgłośniej, jak potrafisz, aż wszyscy sobie pójdą?
—
Raz. Raz tak zrobiłem, miałem wtedy siedem
lat.
—
A ty co tu robisz, Malfoy?
James
zwrócił uwagę na Scorpiusa.
Dawno
temu nauczył się nie wdawać z Jamesem w dyskusję, kiedy ten najbardziej się
wściekał.
—
Rose mnie zaprosiła.
James
rzucił ironiczny uśmieszek.
—
Rany! Naprawdę? To po prostu cholernie urocze.
Rose
zmrużyła oczy.
—
Zamknij się, James.
Zignorował
ją i upił łyk z czerwonego kubka, który sądząc po zapachu, prawdopodobnie
zawierał Ognistą Whisky.
—
Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, zanim ty i ten dziwak będziecie razem.
—
Nie jesteśmy razem. Tylko się
przyjaźnimy.
Scorpius
czuł się bezużyteczny i nieco niezręcznie, stojąc między dwójką kłócących się
kuzynów.
—
I nie jest dziwakiem — dodała.
Scorpius
posłał jej uśmiech przepełniony wdzięcznością.
James
prychnął.
—
Może w porównaniu z moim bratem, ale szczerze mówiąc, to mało prawdopodobne.
Scorpius
rozejrzał się za Albusem, który już dawno wyrwał się z tej pseudo rozmowy. Stał
koło Gryfonki z czwartego roku, próbując nawiązać rozmowę.
—
Hej, ładna dziś pogoda.
Dziewczyna
przewróciła oczami i odeszła, zostawiając chłopaka samego. Ten wzruszył
ramionami i mruknął:
—
Ech, Gryfonki są takie prymitywne.
James
natomiast kontynuował atakowanie Scorpiusa.
—
Ale nie powiesz mi, że nie jest dziwny. Jego ojciec jest cholernym Śmierciożercą, który powinien siedzieć w Azkabanie, a jego matka się udusiła, bo
jej bogata rodzinka nie miała dość rozumu, żeby przestać rodzić dzieci, które i
tak umrą z powodu jakiejś głupiej klątwy.
Scorpius
wpadł w szał. I to nie taki, jak wtedy, gdy Rose rumieniła się na jego słowa, a
to pasowało do koloru jej włosów. Stanął z Jamesem twarzą w twarz.
—
Nigdy — podkreślił słowo
szturchnięciem Jamesa — nie mów tak o mojej rodzinie, ty jebany dupku.
Potter
stanął mu na drodze.
—
Będę o nich mówił, jak mi się podoba, Malfoy. Co zamierzasz z tym zrobić?
Zawołasz tatusia, który wpełźnie pod spódnicę dyrektorki? O nie, czekaj.
Przecież to robi z moją matką chrzestną,
prawda?
Scorpius
zacisnął usta. Rose stanęła w jego obronie.
—
Zostaw go w spokoju, James. I mylisz się co do jego ojca i cioci Hermiony.
James
parsknął śmiechem.
—
Obudź się, Rose. Wszyscy widzieli ich na meczu Quidditcha. Ten snob nie mógł się
ogarnąć i uratowała go Gryfonka. Jak zwykle. Słyszałem, że ktoś widział go
następnego ranka w Hogsmeade. Założę się o wszystko,
że ruchał się z nią. Zawsze miała słabość do leszczy…
Scorpius
walnął go pięścią w szczękę, zanim zdążył dokończyć zdanie. Natychmiast
przyszły mu do głowy dwie myśli. Pierwsza… jasny
gwint! Nikt nie mówił, że uderzenie kogoś tak cholernie boli. I druga… musi stąd spierdalać,
zanim dostanie wpierdol.
—
Osłaniam cię, stary — zapewnił go Albus, gdy przedzierali się przez Gryfonów.
Albus
nie był wojownikiem. No cóż… przynajmniej nie w tradycyjnym sensie. Wolał
przechytrzyć przeciwnika. Wydał z siebie mrożący krew w żyłach jęk niczym
banshee w piekle. Rozległ się on po Pokoju Wspólnym i zdawał się trwać w
nieskończoność. Na wpół pijani Gryfoni byli tak zaskoczeni tym dźwiękiem, że
usuwali mu się z drogi, by uniknąć psychicznie niezrównoważonego chłopaka.
Samą
siłą swojej osobowości Albus rozstąpił ich jak Mojżesz Morze Czerwone.
Zanim
otworzył drzwi prowadzące do wyjścia, odwrócił się do Gryfonów, ubranych w brzydkie,
czerwone szaty, i pozdrowił ich wolkańskim salutem:
—
ŁOHO! Żyjcie długo i szczęśliwie,
skurwysyny!
~*~*~*~*~*~*~*~
Kiedy
chłopcy byli już bezpieczni w lochu Slytherinu Scorpius spojrzał na kumpla.
—
Dzięki za to.
Albus
machnął ręką.
—
Zawsze do usług.
Scorpius
energicznie pokręcił głową.
—
Al, ty… ty nie rozumiesz. To, co tam zrobiłeś… i to, że pojawiłeś się na tej
imprezie… wiem, że nie chciałeś i… — Westchnął. — Naprawdę jesteś najlepszym
przyjacielem, jakiego mogłem sobie wymarzyć.
Albus
poklepał go po ramieniu.
—
I wzajemnie.
Dwaj
chłopcy wpadli sobie w objęcia na półtorej sekundy. Więcej byłoby przesadą.
Scorpius
uśmiechnął się krzywo.
—
W ogóle przepraszam, że walnąłem twojego brata.
Albus
przewrócił oczami.
—
Stary, błagam. Od lat marzyłem, żeby to zrobić. I o czym ty, kurwa, mówisz? Jesteś moim bratem, stary.
Zapadła
chwila ciszy między dwoma chłopakami. Każdy z nich skinął głową ze
zrozumieniem, dając upust emocjom, na ile pozwalała im ich krucha,
trzynastoletnia męskość.
Scorpius
odetchnął.
—
Ty też jesteś moim bratem. — Uśmiechnął się krzywo. — Byle tylko Rose nie stała
się moją kuzynką.
Albus
skrzywił się.
—
Boleśnie się na was patrzy.
______________________
Witajcie :) w niedzielny wieczór zapraszam na trzy rozdziały tłumaczenia. Ten to mieszanka problemów Malfoyów, ale chyba jest śmiesznie, prawda? Dajcie znać jak wrażenia.
Tymczasem zapraszam na kolejny rozdział :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)