—
Cholernie zimno.
Scorpius
przewrócił oczami. Albus nigdy nie mógł znieść nawet chwili fizycznego
dyskomfortu. Szczerze mówiąc, ludzie uważali go za rozpieszczonego.
—
Więc wracaj do zamku i wsiądź do powozów dla pierwszorocznych i drugorocznych.
—
Nigdy w życiu. Co jeśli przypadkiem musiałbym ćwiczyć? Nie sądzę, żeby
uczennice Hogwartu były na to gotowe.
Był
to ostatni dzień semestru i wszyscy uczniowie od trzeciego roku w górę czekali
na Express Hogwart w Hogdmeade. Niektórzy chodzili po sklepach i robili zakupy
na ostatnią chwilę. Inni schowali się w Herbaciarni Pani Puddifoot, by spędzić
ostatnie, miłe chwile ze swoją drugą połówką. Inni wpadli do Świńskiego Łba,
żeby się porządnie schlać, zanim spędzą kolejne tygodnie w domu z rodzinami.
—
Idziemy do Trzech Mioteł? — zapytał Albus.
—
Eee. Nie wiem. Trochę mnie to nudzi. Myślę, że powinniśmy chociaż spróbować
odwiedzić inne…
—
Scorpius!
Odwrócił
się i zobaczył rudowłosą postać biegnącą ku niemu. Zarumienił się.
—
Właśnie miałyśmy iść do Trzech Mioteł. — Rose skinęła na przyjaciółkę —
Gryfonkę o popielatych włosach, której imienia Scorpius nigdy nie próbował
zapamiętać. — Chcielibyście do nas dołączyć?
Serce
Scorpiusa waliło w piersi.
—
Zabawne. Właśnie mówiłem Albusowi,
jak bardzo chciałbym tam pójść.
Rose
się rozpromieniła.
—
To moje ulubione miejsce w Hogsmeade.
—
Moje też. Uwielbiam Trzy Miotły.
Albusie, powiedz jej, jak bardzo uwielbiam
Trzy Miotły.
Albus
przewrócił oczami i sprawdził czystość swoich paznokci.
—
Uwielbia Trzy Miotły — mruknął beznamiętnie.
Rose
uśmiechnęła się szeroko.
—
Świetnie. To co… idziemy?
Kiedy
Scorpius się uśmiechnął do Rose, poczuł mocne uderzenie w tył głowy.
—
Ała! Za co to było, do cholery?
—
Choć uroczo się patrzy na waszą dwójkę, nigdy nie zgadzałem się na bycie
skrzydłowym…
—
Wiem…
—
Ale oczywiście i tak to zrobię, bo założyłem się z Simonem, że któryś z was w
końcu będzie miał dziewczynę, to drugi się podda i zapłaci, ale…
—
Jesteś nieoceniony. Naprawdę…
—
Ale jesteś szalony, jeśli myślisz, że
możesz to coś ciągnąć. Mogę postawić galeony na nią…
—
Hej, stary. Naprawdę?
—
Ale jeśli będę musiał siedzieć godzinę, patrząc, jak wy dwoje się rumienicie,
zerkając na siebie nawzajem, to Boże,
zwymiotuję tak obficie, że podłoga u Madam Rosmerty nigdy już nie będzie taka
sama.
Scorpius
prychnął.
—
Skończyłeś?
—
Całkowicie.
—
Jestem ci winny jedno.
Albus
prychnął, idąc za Scorpiusem do pubu.
—
Straciłem rachubę, ile tych „jednych” jesteś mi winien na ten moment.
Pub
był ciepły i pełen uczniów. Chłopcy skierowali się do stolika, przy którym
siedziały Rose i… Gemma, a
przynajmniej tak myślał Scorpius.
Rose
uśmiechnęła się do niego promiennie.
—
Już zamówiłam nam drinki. Znacie Jenny, prawda?
Niewiele się pomylił.
—
Oczywiście, że znamy, prawda, Albusie?
Odwrócił
się do swojego nadąsanego przyjaciela, który wślizgnął się na krzesło obok
niego, ignorując pytanie. Bez pardonu odchylił się na krześle, sięgnął za plecy
i wyjął książkę. Jenny przewróciła oczami na okładkę, na której widniał napis Nie jesteś sam: jak żyć z wielkim penisem.
Scorpius
szturchnął przyjaciela.
—
Al, naprawdę myślisz, że to odpowiedni
moment, by nadrobić zaległości w czytaniu?
Albus
oblizał palec, przewracając stronę.
—
Oczywiście, że tak.
Kaszlnął
i kiwnął głową w lewo. Scorpius podążył za jego gestem i zobaczył Monicę
stojąca przy barze, patrzącą na czwórkę zmrużonymi oczami. Ukryła śmiech, gdy
jej wzrok padł na Albusa.
—
Powinieneś z nią porozmawiać.
Uwaga
Albusa nie odwróciła się od książki.
—
Nie. — Przewrócił kolejną stronę. — Nie potrzebujesz mnie tutaj?
Scorpius
zarumienił się i zerknął na Rose, która zmieszana obserwowała chłopaków. Zniżył
głos do szeptu.
—
Jeśli zawiodę, to będzie tylko moja wina. Nie powinno cię to powstrzymywać od
podrywania dziewczyny, która ci się
podoba.
Albus
westchnął, zamykając książkę.
—
Dobra.
Podszedł
do Monici, uśmiechając się szeroko, patrząc na jej sznurowane, skórzane buty i
czarny lakier do paznokci. Jak wiele dziewczyn ze Slytherinu, eksperymentowała
z lekko punkowym stylem. W
przeciwieństwie do wielu Ślizgonek, naprawdę jej to pasowało. Z
rozkloszowaną spódnicą i dużymi, zielonymi oczami przypominała mu jeden z tych
portretów punkowej wróżki podpartej na gigantycznym grzybie.
—
Hej — przywitał się.
—
Hej.
Stali
przez chwilę w komfortowej ciszy. Albus wskazał na jej stopy.
—
Podobają mi się twoje buty.
—
Dzięki.
Minęła
kolejna chwila nieskrępowanej ciszy. Właśnie dlatego Albus lubił Monicę — nigdy
nie sprawiała wrażenia, że czuje się przy nim niekomfortowo. Jasne, mogła
udawać, że go nie lubi, ale wolałby to niż kolejną osobę, która patrzyłaby na
niego jak na świra.
—
Ta książka, którą czytałeś, wygląda przezabawnie.
Wzruszył
ramionami.
—
Nie wiem, o czym mówisz. To poważny poradnik dla mężczyzn cierpiących w
milczeniu.
Monica
uśmiechnęła się krzywo.
—
Jesteś najdziwniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam.
Skinął
głową.
—
Często to słyszę.
Przewróciła
oczami.
—
Przyszedłeś tu, żeby ze mną porozmawiać, bo mnie lubisz, prawda?
Oczy
Albusa się rozszerzyły. To było coś nowego. Co
to za… dziwne uczucie, które czuł? Hmm. Bardzo interesujące. Czy to… czy to
mogło być… napięcie społeczne? Ha. Więc to właśnie tak czuła się większość
ludzi, rozmawiając z nim?
Nie było aż tak źle. Ludzie
potrafią być takimi mięczakami.
Zacisnął
usta.
—
Cóż, ta interakcja społeczna naprawdę
nie idzie tak, jak ćwiczyłem pod prysznicem.
Rose
i Scorpius uśmiechnęli się do siebie nieśmiało, każde z nich popijało piwo
kremowe, próbując ukryć rumieniec na twarzy. Jenny przewróciła oczami i zaczęła
rozglądać się po sali za innymi znajomymi.
—
Więc — zaczęła Rose. — Dawno się razem nie uczyliśmy.
Scorpius
przygryzł wargę.
—
Tak, przepraszam. Od kilku tygodni codziennie mam szlaban.
—
A tak, racja. Przez tę kłótnię.
—
Tak.
Zapadła
między nimi chwila niezręcznej ciszy. Próbowali rozładować napięcie, popijając
szybko napój.
—
Wiesz — powiedziała Rose, ocierając pianę z ust (ten ruch nie umknął uwadze
Scorpiusa) — mówiłam ci, żebyś tego
dnia za nim nie szedł.
—
Wiem — odparł ze śmiechem. — Miałaś rację, jak zwykle.
Uśmiechnęła
się szeroko.
—
Powinieneś o tym pamiętać.
—
Och, zapamiętam — mruknął.
Jenny
prychnęła teatralnie i wstała z miejsca, by dołączyć do pary Puchonów, których
ledwo znała, ale mieli przewagę, bo nie flirtowali ze sobą.
—
Wracasz do Dworu na święta? — zapytała Rose.
—
Eee. — Scorpius spojrzał na kufel z poczuciem winy. — Nie. Jadę do Potterów.
Rose
zmrużyła oczy.
—
Wiesz, że James też tam mieszka,
prawda?
Scorpius
przewrócił oczami.
—
Tak, wiem. Ale większość czasu będzie spędzał w swoim pokoju. I nie będzie
niczego próbował w obecności swoich rodziców.
Rose
skinęła głową.
—
Twój tata się na to zgadza? Że nie spędzisz z nim świąt?
Scorpius
westchnął. Szczerze mówiąc, nienawidził tego, że zostawia ojca samego na
święta. To było okropne. Ale w tym roku pracowała między nimi tak napięta
atmosfera. Po prostu nie był jeszcze gotowy, by stawić temu czoła. Ta
romantyczna rywalizacja między nimi wydobyła na światło dzienne te cechy
każdego z nich, które — choć Scorpius wiedział, że naprawdę tacy nie byli —
zmieniły ich relację. Tak czy inaczej, jego ojciec przeszedł od tego, że nigdy,
przenigdy go nie okłamywał ani niczego przed nim nie ukrywał, do tego, że
potajemnie się ukrywał i sprawił, że była ukochana Scorpiusa stała się jego
dziewczyną. Pomimo tego wszystkiego, poczucie winy, które Scorpius czuł,
zostawiając ojca samego na Boże Narodzenie, pozostawiało gorzki posmak w
ustach.
—
Wszystko w porządku? — zapytała Rose. — Wyglądasz trochę blado. Znaczy…
bardziej niż zwykle.
Scorpius
spróbował się uśmiechnąć na jej żart.
—
Tak, nic mi nie jest. Mogę cię przeprosić na chwilę?
Wstał
i szybko udał się w kierunku toalety. Może będzie wymiotował. Przekręcił gałkę
w drzwiach i… JASNA CHOLERA, SERIO?
To,
co zobaczył po drugiej stronie drzwi, natychmiast rozwiało wszelkie myśli o
zwymiotowaniu piwa kremowego.
—
Albus. Co wy, kurwa, robicie?
Albus
i Monica byli mocno przytuleni do siebie, z ustami spuchniętymi od intensywnego
pocałunku, który właśnie przerwał im Scorpius. Żadne z nich nie przejęło się
tym, że zostali przyłapani.
Albus
zwrócił się do Monici.
—
Zaraz wracam.
Skinęła
głową, sprawiając stan swoich włosów w lustrze.
Albus
wyprowadził Scorpiusa z toalety.
—
Co tam?
Scorpius
wpatrywał się w przyjaciela z otwartymi ustami.
—
Co… jak w ogóle do tego doszło?
Albus
wzruszył ramionami.
—
W sumie nie wiem. Pochwaliłem jej buty, że są świetne. A ona pochwaliła mój
wybór literatury, bo jest super. I… — Zacisnął usta w zamyśleniu. — Potem
trochę pogadaliśmy. I wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Nie wyglądało na
to, żeby miała ochotę uciec czy coś. Więc po prostu ją zapytałem, czy chce się
całować. A ona się zgodziła. I robiliśmy to przez chwilę, było bardzo miło,
dopóki nie wszedłeś i nam nie przerwałeś.
Rzucił
przyjacielowi karcące spojrzenie.
Scorpius
wybałuszył oczy na kumpla.
—
I tyle? Po prostu ją zapytałeś, czy chce się całować?
—
Cóż, może nie jest taką arystokratką jak ty, kolego. Ale nie jestem aż tak
bezczelny, żeby po prostu pocałować ptaszynę bez uprzedniego, grzecznego
zapytania.
Scorpius
zrobił serię podwójnych spojrzeń z szeroko otwartymi ustami.
—
Jak? W jaki sposób ją zapytałeś?
Albus
wzruszył ramionami.
—
Chyba po angielsku. Chyba że mówi po klingońsku. Albo po węgiersku, którego
nauczyłem się latem…
—
Nie. Nie, nie, nie o to mi chodziło. Tylko o to, jak ją zapytałeś? Po prostu
powiedziałeś „Hej, Mon. Masz ochotę na całusa?”, a ona się zgodziła?
Albus
skinął głową.
—
Zrobiłem to trochę płynniej, ale tak, mniej więcej tak to brzmiało. Po prostu
pomyślałem, że dziś ładnie wygląda, więc jej powiedziałem. Wydawała się
zadowolona, a ja pomyślałem „Hej, może podobam jej się bardziej niż sądziłem”.
Więc spróbowałem. I zadziałało.
Scorpius
poczuł, jakby dostał cios w brzuch. Oto Albus całuje się z dziewczyną, o której
jeszcze godzinę temu mógłby przysiąc,
że go nienawidzi, a on nie potrafił powiedzieć dziewczynie, z którą
systematycznie się uczył i flirtował przez ostatnie dwa miesiące, że mu się
podoba. To było niewiarygodne.
—
Muszę na chwilę usiąść, żeby to przetrawić — powiedział Scorpius, kierując się
do toalety.
—
Nie. Nie ma mowy. — Albus objął go
ramieniem i odwrócił w przeciwnym kierunku. — Musisz tam wrócić i powiedzieć
Rose, że ją lubisz, żebym mógł wrócić
i całować się z Mon do utraty tchu. — Poklepał go po plecach. — Wierzę w
ciebie, stary.
Po
czym odwrócił się, żeby wejść do toalety.
—
Nie, Al, czekaj! — Scorpius złapał Albusa za ramię i obrócił. — Nie mogę tego
zrobić. Wiem, że powinienem, bo ją lubię, a ona mnie, ale po prostu nie mogę,
do cholery.
—
O czym ty mówisz? Składałeś profesor Granger niemoralne propozycje. Przecież potrafisz powiedzieć
trzynastolatce, że ci się podoba.
—
Tak, i poszło mi zajebiście, prawda?
Wybacz, jeśli moja pewność siebie trochę się podkopała po tym doświadczeniu.
Albus
westchnął.
—
Scorp. Jesteś moim najlepszym kumplem. I kocham cię jak brata. Ale przysięgam
na jebanego Merlina, że jeśli nie pójdziesz tam i nie wyznasz swojej dozgonnej
miłości mojej irytującej krewnej, to na Boga,
zniszczę ci fryzurę. — Zmrużył oczy, patrząc na Scorpiusa, który podświadomie
uniósł dłoń do swoich nieskazitelnie potarganych włosów, na co poświęcił
żenująco dużo czasu tego ranka. — Zniszczę ją tak bardzo, że będziesz musiał je
znowu umyć. — Scorpius sapnął. — Dokładnie — kontynuował Albus. — Będziesz
musiał je myć dwa razy dziennie jak
cholerny barbarzyńca. Tekstura będzie zupełnie inna i powrót do normalności
zajmie ci kilka dni.
—
Dobra, dobra, dobra! — Scorpius uniósł ręce w geście poddania. — Zrobię to.
—
Grzeczny chłopak.
Albus
poklepał go po plecach i wrócił do toalety.
Scorpius
przełknął ślinę. Albus musiał
żartować. To było niemożliwe. Jak ludzie to robią? Teraz, bardziej niż
kiedykolwiek, marzył o rozmowie z tatą. Wiedziałby dokładnie, co powiedzieć. Spójrzcie tylko na kobietę, która jest jego dziewczyną. Wypuścił powietrze.
Dam radę. Jestem Malfoyem.
Malfoyowie to przystojniacy.
Podszedł
do niej, uśmiechając się z pewnością siebie, której nawet nie czuł. Kiedy
spojrzała na niego tymi wielkimi, niebieskimi oczami, poczuł, jak jego uśmiech
znika.
Tak. Nie mogę.
—
Jesteś pewien, że wszystko gra? Wyglądasz na chorego.
Scorpius
prychnął.
—
Jest super. A z tobą wszystko dobrze?
Rose
spojrzała na niego.
—
To dlatego, że pytałam o twojego tatę? Słyszałam o nim i cioci Hermionie. —
Westchnęła. — Ty… ty już się w niej nie podkochujesz, prawda? Bo wiesz, że to…
—
Rose, zostaniesz moją dziewczyną?
Jej
oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
—
Co?
—
Co?
Nie
mógł uwierzyć, że to powiedział.
—
Chcesz, żebym została twoją dziewczyną?
Oboje
byli tak zarumieni, że mogliby wspólnie ogrzać cały pub.
Scorpius
wpatrywał się nieruchomo w punkt na stole.
—
Eee… tak?
Westchnął,
zamykając oczy. Świetna robota, Casanovo.
Zdurniałeś doszczętnie?
Niepewnie
na nią zerknął, a jego oddech zamarł na widok jej ust unoszących się w słodkim
uśmiechu.
Jebać to.
—
Rose, nie podoba mi się profesor Granger. Ty mi się podobasz. W sumie już od
jakiegoś czasu.
Uśmiechnęła
się promiennie.
—
Też mi się podobasz.
TY PSIE NA BABY!
—
O mój Boże. Genialnie. — Na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech. —
Więc.. chcesz być…
—
Tak.
Mrugnął.
Raz, dwa, trzy razy, patrząc na swoją dziewczynę. Potem zerknął na toaletę,
gdzie Albus i Monica wciąż, bez wątpienia, wysysali sobie nawzajem życie z
twarzy. Spojrzał z powrotem na Rose, która uśmiechała się do niego nieśmiało.
—
Nie mogę uwierzyć, że to, kurwa, zadziałało — mruknął pod nosem.
Rose
zachichotała i wstała z krzesła.
Dokąd ona idzie? Nie odchodź!
Podeszła
do jego strony stołu i usiadła obok niego.
—
Cześć.
Przełknął
ślinę.
—
Cześć — odpowiedział ochrypłym głosem.
Pochyliła
się ku niemu, a on instynktownie poczuł, jak jego powieki się zamykają, gdy
spotkał ją w połowie drogi. Cynamonowy zapach jej włosów ogarnął jego zmysły,
odurzając. Kiedy ich usta się spotkały, uszczypnął się w udo, żeby upewnić się,
że to nie sen.
Całował
Rose Weasley, a ona odwzajemniła
pocałunek!
Czuł
tylko cynamon, miękkie usta i słodki smak piwa kremowego, które piła. Nigdy
wcześniej nikogo nie całował i miał nadzieję, że robi to dobrze, bo nie pamiętał,
kiedy ostatnio czuł się tak wspaniale. Kiedy poczuł, jak skubie jego dolną
wargę, jęknął z głębi gardła. Nie obchodziło go, że znajdują się na środku
Trzech Mioteł i prawie wszyscy uczniowie ich obserwują.
Kiedy
się rozdzielili, poczuł się zdezorientowany, jakby właśnie obudził się z
popołudniowej drzemki w jakimś niezwykłym miejscu. Wpatrywał się w nią
szklanymi oczami, uśmiechając się głupio.
—
To było… naprawdę fajne — powiedział nieśmiało.
Skinęła
głową.
—
I to jak.
Mrugnął
powoli, wciąż czując się pijany.
—
Jakiego szamponu używasz?
Uniosła
pytająco brwi.
—
Co?
—
Twoje włosy. Pachną naprawdę dobrze — cynamonem. I tylko się zastanawiałam…
—
Boże, jaki z ciebie dureń — jęknęła,
pochylając się i znów go całując.
Kiedy
poczuł, jak jej dłonie przesuwają się po jego włosach, lekko je mierzwiąc,
zupełnie się tym nie przejął.
~*~*~*~*~*~*~*~
Draco
wpatrywał się w kominek.
Może i tak powinien go odebrać.
Ale
wiedział, ze to się na nim zemści. Zawsze szanował swojego syna, kiedy
potrzebował przestrzeni.
Merlinie, co jest z ludźmi, których
kocham, że potrzebują przestrzeni ode mnie?
Kiedy
Draco kilka dni temu dostał sowę od Scorpiusa z informacją, że spędzi święta
Bożego Narodzenia u Potterów, stłumił chęć odegrania roli rodzica (czego nigdy
wcześniej nie musiał robić) i wysłać chłopakowi Wyjca, informując go, że jest
oczekiwany we Dworze na święta, bo jego
ojciec tak powiedział. Ale oczywiście wiedział, że to sprawiłoby, że byłyby to
najbardziej niezręczne i napięte święta w historii.
No
może poza jednymi, kiedy Lord Voldemort był ich gościem i po prostu, kurwa, na stałe się tu zadomowił, ale to
zdecydowanie stanowiłoby drugie miejsce.
Przynajmniej
pierwsza piątka.
Możliwe, że pierwsza dziesiątka.
Westchnął.
Scorpius potrzebował przestrzeni. Hermiona potrzebowała przestrzeni. Scorpius w
końcu mu wybaczy, bo musi. Był jego synem i żadna przestrzeń tego nie zmieni. W
zasadzie był skazany na niego jako ojca.
Ale
Hermiona to co innego. Mogła to zakończyć, kiedy tylko chciała. Nie żeby Draco
jej to ułatwiał, gdyby to zrobiła. Rozmowa z Potterem dała mu do myślenia. Ale
jedno było pewne — kochał Hermionę Granger.
Po prostu jej to powiedz, kretynie!
Przestań zwlekać.
Koniec
z tym. Koniec z tchórzostwem. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne
nieporozumienia z ludźmi w swoim życiu.
Chwycił
pióro…
~*~*~*~*~*~*~*~
Hermiona
zgniotła kolejną kartkę pergaminu i rzuciła ją za biurko. Straciła rachubę, ile
listów zaczęła pisać do Draco, tylko po to, by odkryć, że po raz pierwszy w
życiu zabrakło jej słów.
Drogi Draco,
beznadziejnie mi idzie
przepraszanie, więc proszę, nie zmuszaj mnie.
Dobra,
to było idiotyczne. A może…
Drogi Draco,
mój wibrator nie jest w stanie…
Skreśl to. Ostatnią rzeczą, jaką chciała, żeby pomyślał,
było to, że nie traktuje ich związku poważnie — o co oskarżała Draco. Draco,
idealny facet, który cierpliwie siedział i słuchał, jak ona i Harry paplają
cytaty z Narzeczonej dla księcia,
nigdy nie narzekając… chwila.
Draco
nic nie wiedział o kulturze mugoli. Nie wiedziałby, gdyby ona po prostu…
Drogi Draco,
dla mnie jesteś idealny.
Przerwał
jej widok lśniącej sowy, która wleciała przez okno, niosąc małą kopertę.
Natychmiast rozpoznała w niej sowę Draco.
—
Dziękuję — powiedziała do zwierzęcia, delikatnie głaszcząc je za uszami.
Otworzyła
kopertę, żeby przeczytać list.
Wykorzystałem te dni. Wiem, czego
chcę. I wiem, że pragnę tylko ciebie.
Draco
To
było lepsze niż To właśnie miłość. To
było lepsze niż cokolwiek innego, bo to było dla niej. Poczuła pieczenie w
oczach, sygnalizujące łzy, które groziły wylaniem.
Jebać to.
Zdeterminowana,
pobiegła do kominka.
Kiedy
wyszła z kominka w salonie Dworu, zderzyła się głową z Draco, który próbował
wejść do środka, gdy się pojawiła.
—
Ała!
—
Ała!
Oboje
potrzebowali chwili, żeby dojść do siebie, po czym spojrzeli na siebie
otwarcie. Na ich twarzach malowały się identyczne wyrazy szczerości i
wrażliwości.
Draco
przełknął ślinę.
—
Właśnie do ciebie szedłem.
—
Wyprzedziłam cię.
Skinął
głową, ciężko dysząc.
—
Cholernie cię kocham, Hermiono.
Poczuła
gorąco w ciele.
A
potem rzucili się ku sobie, desperacko pragnąc posiąść swoje usta. Stali tam,
tląc się w zielonych płomieniach, owinięci tak ciasno wokół siebie, że mogliby
się stopić w jedną istotę. Hermiona straciła poczucie czasu. Zapomniała swojego
imienia. Zapomniała przemówienia, które przygotowała w ciągu dwudziestu sekund
między przeczytaniem listu a wejściem do kominka.
Kiedy
się od siebie oderwali, spojrzał na nią z tak wielką miłością, jego srebrne
oczy wpijały się w jej bursztynowe.
Uśmiechnęła
się promiennie.
—
Ja też cię kocham.
Odetchnął
z ulgą, muskając kciukiem jej kość policzkową.
—
Jebać dyskrecję. I tak jesteśmy w tym
kiepscy.
________________
Ten rozdział był pełen wyznań, do których już dawno powinno dojść, prawda? Będzie mi brakować tych rozmów chłopców, bo zawsze fajnie mi się je tłumaczyło. Ale to jeszcze nie koniec!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)