niedziela, 31 sierpnia 2025

[T] Hot for Teacher: Zrozumienie

 

— Cholernie zimno.

Scorpius przewrócił oczami. Albus nigdy nie mógł znieść nawet chwili fizycznego dyskomfortu. Szczerze mówiąc, ludzie uważali go za rozpieszczonego.

— Więc wracaj do zamku i wsiądź do powozów dla pierwszorocznych i drugorocznych.

— Nigdy w życiu. Co jeśli przypadkiem musiałbym ćwiczyć? Nie sądzę, żeby uczennice Hogwartu były na to gotowe.

Był to ostatni dzień semestru i wszyscy uczniowie od trzeciego roku w górę czekali na Express Hogwart w Hogdmeade. Niektórzy chodzili po sklepach i robili zakupy na ostatnią chwilę. Inni schowali się w Herbaciarni Pani Puddifoot, by spędzić ostatnie, miłe chwile ze swoją drugą połówką. Inni wpadli do Świńskiego Łba, żeby się porządnie schlać, zanim spędzą kolejne tygodnie w domu z rodzinami.

— Idziemy do Trzech Mioteł? — zapytał Albus.

— Eee. Nie wiem. Trochę mnie to nudzi. Myślę, że powinniśmy chociaż spróbować odwiedzić inne…

— Scorpius!

Odwrócił się i zobaczył rudowłosą postać biegnącą ku niemu. Zarumienił się.

— Właśnie miałyśmy iść do Trzech Mioteł. — Rose skinęła na przyjaciółkę — Gryfonkę o popielatych włosach, której imienia Scorpius nigdy nie próbował zapamiętać. — Chcielibyście do nas dołączyć?

Serce Scorpiusa waliło w piersi.

Zabawne. Właśnie mówiłem Albusowi, jak bardzo chciałbym tam pójść.

Rose się rozpromieniła.

— To moje ulubione miejsce w Hogsmeade.

— Moje też. Uwielbiam Trzy Miotły. Albusie, powiedz jej, jak bardzo uwielbiam Trzy Miotły.

Albus przewrócił oczami i sprawdził czystość swoich paznokci.

— Uwielbia Trzy Miotły — mruknął beznamiętnie.

Rose uśmiechnęła się szeroko.

— Świetnie. To co… idziemy?

Kiedy Scorpius się uśmiechnął do Rose, poczuł mocne uderzenie w tył głowy.

Ała! Za co to było, do cholery?

— Choć uroczo się patrzy na waszą dwójkę, nigdy nie zgadzałem się na bycie skrzydłowym…

Wiem

— Ale oczywiście i tak to zrobię, bo założyłem się z Simonem, że któryś z was w końcu będzie miał dziewczynę, to drugi się podda i zapłaci, ale…

— Jesteś nieoceniony. Naprawdę

— Ale jesteś szalony, jeśli myślisz, że możesz to coś ciągnąć. Mogę postawić galeony na nią

Hej, stary. Naprawdę?

— Ale jeśli będę musiał siedzieć godzinę, patrząc, jak wy dwoje się rumienicie, zerkając na siebie nawzajem, to Boże, zwymiotuję tak obficie, że podłoga u Madam Rosmerty nigdy już nie będzie taka sama.

Scorpius prychnął.

— Skończyłeś?

— Całkowicie.

— Jestem ci winny jedno.

Albus prychnął, idąc za Scorpiusem do pubu.

— Straciłem rachubę, ile tych „jednych” jesteś mi winien na ten moment.

Pub był ciepły i pełen uczniów. Chłopcy skierowali się do stolika, przy którym siedziały Rose i… Gemma, a przynajmniej tak myślał Scorpius.

Rose uśmiechnęła się do niego promiennie.

— Już zamówiłam nam drinki. Znacie Jenny, prawda?

Niewiele się pomylił.

— Oczywiście, że znamy, prawda, Albusie?

Odwrócił się do swojego nadąsanego przyjaciela, który wślizgnął się na krzesło obok niego, ignorując pytanie. Bez pardonu odchylił się na krześle, sięgnął za plecy i wyjął książkę. Jenny przewróciła oczami na okładkę, na której widniał napis Nie jesteś sam: jak żyć z wielkim penisem.

Scorpius szturchnął przyjaciela.

— Al, naprawdę myślisz, że to odpowiedni moment, by nadrobić zaległości w czytaniu?

Albus oblizał palec, przewracając stronę.

— Oczywiście, że tak.

Kaszlnął i kiwnął głową w lewo. Scorpius podążył za jego gestem i zobaczył Monicę stojąca przy barze, patrzącą na czwórkę zmrużonymi oczami. Ukryła śmiech, gdy jej wzrok padł na Albusa.

— Powinieneś z nią porozmawiać.

Uwaga Albusa nie odwróciła się od książki.

— Nie. — Przewrócił kolejną stronę. — Nie potrzebujesz mnie tutaj?

Scorpius zarumienił się i zerknął na Rose, która zmieszana obserwowała chłopaków. Zniżył głos do szeptu.

— Jeśli zawiodę, to będzie tylko moja wina. Nie powinno cię to powstrzymywać od podrywania dziewczyny, która ci się podoba.

Albus westchnął, zamykając książkę.

— Dobra.

Podszedł do Monici, uśmiechając się szeroko, patrząc na jej sznurowane, skórzane buty i czarny lakier do paznokci. Jak wiele dziewczyn ze Slytherinu, eksperymentowała z lekko punkowym stylem. W przeciwieństwie do wielu Ślizgonek, naprawdę jej to pasowało. Z rozkloszowaną spódnicą i dużymi, zielonymi oczami przypominała mu jeden z tych portretów punkowej wróżki podpartej na gigantycznym grzybie.

— Hej — przywitał się.

— Hej.

Stali przez chwilę w komfortowej ciszy. Albus wskazał na jej stopy.

— Podobają mi się twoje buty.

— Dzięki.

Minęła kolejna chwila nieskrępowanej ciszy. Właśnie dlatego Albus lubił Monicę — nigdy nie sprawiała wrażenia, że czuje się przy nim niekomfortowo. Jasne, mogła udawać, że go nie lubi, ale wolałby to niż kolejną osobę, która patrzyłaby na niego jak na świra.

— Ta książka, którą czytałeś, wygląda przezabawnie.

Wzruszył ramionami.

— Nie wiem, o czym mówisz. To poważny poradnik dla mężczyzn cierpiących w milczeniu.

Monica uśmiechnęła się krzywo.

— Jesteś najdziwniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam.

Skinął głową.

— Często to słyszę.

Przewróciła oczami.

— Przyszedłeś tu, żeby ze mną porozmawiać, bo mnie lubisz, prawda?

Oczy Albusa się rozszerzyły. To było coś nowego. Co to za… dziwne uczucie, które czuł? Hmm. Bardzo interesujące. Czy to… czy to mogło być… napięcie społeczne? Ha. Więc to właśnie tak czuła się większość ludzi, rozmawiając z nim?

Nie było aż tak źle. Ludzie potrafią być takimi mięczakami.

Zacisnął usta.

— Cóż, ta interakcja społeczna naprawdę nie idzie tak, jak ćwiczyłem pod prysznicem.

Rose i Scorpius uśmiechnęli się do siebie nieśmiało, każde z nich popijało piwo kremowe, próbując ukryć rumieniec na twarzy. Jenny przewróciła oczami i zaczęła rozglądać się po sali za innymi znajomymi.

— Więc — zaczęła Rose. — Dawno się razem nie uczyliśmy.

Scorpius przygryzł wargę.

— Tak, przepraszam. Od kilku tygodni codziennie mam szlaban.

— A tak, racja. Przez tę kłótnię.

— Tak.

Zapadła między nimi chwila niezręcznej ciszy. Próbowali rozładować napięcie, popijając szybko napój.

— Wiesz — powiedziała Rose, ocierając pianę z ust (ten ruch nie umknął uwadze Scorpiusa) — mówiłam ci, żebyś tego dnia za nim nie szedł.

— Wiem — odparł ze śmiechem. — Miałaś rację, jak zwykle.

Uśmiechnęła się szeroko.

— Powinieneś o tym pamiętać.

— Och, zapamiętam — mruknął.

Jenny prychnęła teatralnie i wstała z miejsca, by dołączyć do pary Puchonów, których ledwo znała, ale mieli przewagę, bo nie flirtowali ze sobą.

— Wracasz do Dworu na święta? — zapytała Rose.

— Eee. — Scorpius spojrzał na kufel z poczuciem winy. — Nie. Jadę do Potterów.

Rose zmrużyła oczy.

Wiesz, że James też tam mieszka, prawda?

Scorpius przewrócił oczami.

— Tak, wiem. Ale większość czasu będzie spędzał w swoim pokoju. I nie będzie niczego próbował w obecności swoich rodziców.

Rose skinęła głową.

— Twój tata się na to zgadza? Że nie spędzisz z nim świąt?

Scorpius westchnął. Szczerze mówiąc, nienawidził tego, że zostawia ojca samego na święta. To było okropne. Ale w tym roku pracowała między nimi tak napięta atmosfera. Po prostu nie był jeszcze gotowy, by stawić temu czoła. Ta romantyczna rywalizacja między nimi wydobyła na światło dzienne te cechy każdego z nich, które — choć Scorpius wiedział, że naprawdę tacy nie byli — zmieniły ich relację. Tak czy inaczej, jego ojciec przeszedł od tego, że nigdy, przenigdy go nie okłamywał ani niczego przed nim nie ukrywał, do tego, że potajemnie się ukrywał i sprawił, że była ukochana Scorpiusa stała się jego dziewczyną. Pomimo tego wszystkiego, poczucie winy, które Scorpius czuł, zostawiając ojca samego na Boże Narodzenie, pozostawiało gorzki posmak w ustach.

— Wszystko w porządku? — zapytała Rose. — Wyglądasz trochę blado. Znaczy… bardziej niż zwykle.

Scorpius spróbował się uśmiechnąć na jej żart.

— Tak, nic mi nie jest. Mogę cię przeprosić na chwilę?

Wstał i szybko udał się w kierunku toalety. Może będzie wymiotował. Przekręcił gałkę w drzwiach i… JASNA CHOLERA, SERIO?

To, co zobaczył po drugiej stronie drzwi, natychmiast rozwiało wszelkie myśli o zwymiotowaniu piwa kremowego.

— Albus. Co wy, kurwa, robicie?

Albus i Monica byli mocno przytuleni do siebie, z ustami spuchniętymi od intensywnego pocałunku, który właśnie przerwał im Scorpius. Żadne z nich nie przejęło się tym, że zostali przyłapani.

Albus zwrócił się do Monici.

— Zaraz wracam.

Skinęła głową, sprawiając stan swoich włosów w lustrze.

Albus wyprowadził Scorpiusa z toalety.

— Co tam?

Scorpius wpatrywał się w przyjaciela z otwartymi ustami.

— Co… jak w ogóle do tego doszło?

Albus wzruszył ramionami.

— W sumie nie wiem. Pochwaliłem jej buty, że są świetne. A ona pochwaliła mój wybór literatury, bo jest super. I… — Zacisnął usta w zamyśleniu. — Potem trochę pogadaliśmy. I wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Nie wyglądało na to, żeby miała ochotę uciec czy coś. Więc po prostu ją zapytałem, czy chce się całować. A ona się zgodziła. I robiliśmy to przez chwilę, było bardzo miło, dopóki nie wszedłeś i nam nie przerwałeś.

Rzucił przyjacielowi karcące spojrzenie.

Scorpius wybałuszył oczy na kumpla.

— I tyle? Po prostu ją zapytałeś, czy chce się całować?

— Cóż, może nie jest taką arystokratką jak ty, kolego. Ale nie jestem aż tak bezczelny, żeby po prostu pocałować ptaszynę bez uprzedniego, grzecznego zapytania.

Scorpius zrobił serię podwójnych spojrzeń z szeroko otwartymi ustami.

Jak? W jaki sposób ją zapytałeś?

Albus wzruszył ramionami.

— Chyba po angielsku. Chyba że mówi po klingońsku. Albo po węgiersku, którego nauczyłem się latem…

Nie. Nie, nie, nie o to mi chodziło. Tylko o to, jak ją zapytałeś? Po prostu powiedziałeś „Hej, Mon. Masz ochotę na całusa?”, a ona się zgodziła?

Albus skinął głową.

— Zrobiłem to trochę płynniej, ale tak, mniej więcej tak to brzmiało. Po prostu pomyślałem, że dziś ładnie wygląda, więc jej powiedziałem. Wydawała się zadowolona, a ja pomyślałem „Hej, może podobam jej się bardziej niż sądziłem”. Więc spróbowałem. I zadziałało.

Scorpius poczuł, jakby dostał cios w brzuch. Oto Albus całuje się z dziewczyną, o której jeszcze godzinę temu mógłby przysiąc, że go nienawidzi, a on nie potrafił powiedzieć dziewczynie, z którą systematycznie się uczył i flirtował przez ostatnie dwa miesiące, że mu się podoba. To było niewiarygodne.

— Muszę na chwilę usiąść, żeby to przetrawić — powiedział Scorpius, kierując się do toalety.

Nie. Nie ma mowy. — Albus objął go ramieniem i odwrócił w przeciwnym kierunku. — Musisz tam wrócić i powiedzieć Rose, że ją lubisz, żebym mógł wrócić i całować się z Mon do utraty tchu. — Poklepał go po plecach. — Wierzę w ciebie, stary.

Po czym odwrócił się, żeby wejść do toalety.

— Nie, Al, czekaj! — Scorpius złapał Albusa za ramię i obrócił. — Nie mogę tego zrobić. Wiem, że powinienem, bo ją lubię, a ona mnie, ale po prostu nie mogę, do cholery.

— O czym ty mówisz? Składałeś profesor Granger niemoralne propozycje. Przecież potrafisz powiedzieć trzynastolatce, że ci się podoba.

— Tak, i poszło mi zajebiście, prawda? Wybacz, jeśli moja pewność siebie trochę się podkopała po tym doświadczeniu.

Albus westchnął.

— Scorp. Jesteś moim najlepszym kumplem. I kocham cię jak brata. Ale przysięgam na jebanego Merlina, że jeśli nie pójdziesz tam i nie wyznasz swojej dozgonnej miłości mojej irytującej krewnej, to na Boga, zniszczę ci fryzurę. — Zmrużył oczy, patrząc na Scorpiusa, który podświadomie uniósł dłoń do swoich nieskazitelnie potarganych włosów, na co poświęcił żenująco dużo czasu tego ranka. — Zniszczę ją tak bardzo, że będziesz musiał je znowu umyć. — Scorpius sapnął. — Dokładnie — kontynuował Albus. — Będziesz musiał je myć dwa razy dziennie jak cholerny barbarzyńca. Tekstura będzie zupełnie inna i powrót do normalności zajmie ci kilka dni.

— Dobra, dobra, dobra! — Scorpius uniósł ręce w geście poddania. — Zrobię to.

— Grzeczny chłopak.

Albus poklepał go po plecach i wrócił do toalety.

Scorpius przełknął ślinę. Albus musiał żartować. To było niemożliwe. Jak ludzie to robią? Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, marzył o rozmowie z tatą. Wiedziałby dokładnie, co powiedzieć. Spójrzcie tylko na kobietę, która jest jego dziewczyną. Wypuścił powietrze.

Dam radę. Jestem Malfoyem. Malfoyowie to przystojniacy.

Podszedł do niej, uśmiechając się z pewnością siebie, której nawet nie czuł. Kiedy spojrzała na niego tymi wielkimi, niebieskimi oczami, poczuł, jak jego uśmiech znika.

Tak. Nie mogę.

— Jesteś pewien, że wszystko gra? Wyglądasz na chorego.

Scorpius prychnął.

— Jest super. A z tobą wszystko dobrze?

Rose spojrzała na niego.

— To dlatego, że pytałam o twojego tatę? Słyszałam o nim i cioci Hermionie. — Westchnęła. — Ty… ty już się w niej nie podkochujesz, prawda? Bo wiesz, że to…

— Rose, zostaniesz moją dziewczyną?

Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

— Co?

— Co?

Nie mógł uwierzyć, że to powiedział.

— Chcesz, żebym została twoją dziewczyną?

Oboje byli tak zarumieni, że mogliby wspólnie ogrzać cały pub.

Scorpius wpatrywał się nieruchomo w punkt na stole.

— Eee… tak?

Westchnął, zamykając oczy. Świetna robota, Casanovo. Zdurniałeś doszczętnie?

Niepewnie na nią zerknął, a jego oddech zamarł na widok jej ust unoszących się w słodkim uśmiechu.

Jebać to.

— Rose, nie podoba mi się profesor Granger. Ty mi się podobasz. W sumie już od jakiegoś czasu.

Uśmiechnęła się promiennie.

— Też mi się podobasz.

TY PSIE NA BABY! 

— O mój Boże. Genialnie. — Na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech. — Więc.. chcesz być…

— Tak.

Mrugnął. Raz, dwa, trzy razy, patrząc na swoją dziewczynę. Potem zerknął na toaletę, gdzie Albus i Monica wciąż, bez wątpienia, wysysali sobie nawzajem życie z twarzy. Spojrzał z powrotem na Rose, która uśmiechała się do niego nieśmiało.

— Nie mogę uwierzyć, że to, kurwa, zadziałało — mruknął pod nosem.

Rose zachichotała i wstała z krzesła.

Dokąd ona idzie? Nie odchodź!

Podeszła do jego strony stołu i usiadła obok niego.

— Cześć.

Przełknął ślinę.

— Cześć — odpowiedział ochrypłym głosem.

Pochyliła się ku niemu, a on instynktownie poczuł, jak jego powieki się zamykają, gdy spotkał ją w połowie drogi. Cynamonowy zapach jej włosów ogarnął jego zmysły, odurzając. Kiedy ich usta się spotkały, uszczypnął się w udo, żeby upewnić się, że to nie sen.

Całował Rose Weasley, a ona odwzajemniła pocałunek!

Czuł tylko cynamon, miękkie usta i słodki smak piwa kremowego, które piła. Nigdy wcześniej nikogo nie całował i miał nadzieję, że robi to dobrze, bo nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak wspaniale. Kiedy poczuł, jak skubie jego dolną wargę, jęknął z głębi gardła. Nie obchodziło go, że znajdują się na środku Trzech Mioteł i prawie wszyscy uczniowie ich obserwują.

Kiedy się rozdzielili, poczuł się zdezorientowany, jakby właśnie obudził się z popołudniowej drzemki w jakimś niezwykłym miejscu. Wpatrywał się w nią szklanymi oczami, uśmiechając się głupio.

— To było… naprawdę fajne — powiedział nieśmiało.

Skinęła głową.

I to jak.

Mrugnął powoli, wciąż czując się pijany.

— Jakiego szamponu używasz?

Uniosła pytająco brwi.

— Co?

— Twoje włosy. Pachną naprawdę dobrze — cynamonem. I tylko się zastanawiałam…

Boże, jaki z ciebie dureń — jęknęła, pochylając się i znów go całując.

Kiedy poczuł, jak jej dłonie przesuwają się po jego włosach, lekko je mierzwiąc, zupełnie się tym nie przejął.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Draco wpatrywał się w kominek.

Może i tak powinien go odebrać.

Ale wiedział, ze to się na nim zemści. Zawsze szanował swojego syna, kiedy potrzebował przestrzeni.

Merlinie, co jest z ludźmi, których kocham, że potrzebują przestrzeni ode mnie?

Kiedy Draco kilka dni temu dostał sowę od Scorpiusa z informacją, że spędzi święta Bożego Narodzenia u Potterów, stłumił chęć odegrania roli rodzica (czego nigdy wcześniej nie musiał robić) i wysłać chłopakowi Wyjca, informując go, że jest oczekiwany we Dworze na święta, bo jego ojciec tak powiedział. Ale oczywiście wiedział, że to sprawiłoby, że byłyby to najbardziej niezręczne i napięte święta w historii.

No może poza jednymi, kiedy Lord Voldemort był ich gościem i po prostu, kurwa, na stałe się tu zadomowił, ale to zdecydowanie stanowiłoby drugie miejsce.

Przynajmniej pierwsza piątka.

Możliwe, że pierwsza dziesiątka.

Westchnął. Scorpius potrzebował przestrzeni. Hermiona potrzebowała przestrzeni. Scorpius w końcu mu wybaczy, bo musi. Był jego synem i żadna przestrzeń tego nie zmieni. W zasadzie był skazany na niego jako ojca.

Ale Hermiona to co innego. Mogła to zakończyć, kiedy tylko chciała. Nie żeby Draco jej to ułatwiał, gdyby to zrobiła. Rozmowa z Potterem dała mu do myślenia. Ale jedno było pewne — kochał Hermionę Granger.

Po prostu jej to powiedz, kretynie! Przestań zwlekać.

Koniec z tym. Koniec z tchórzostwem. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne nieporozumienia z ludźmi w swoim życiu.

Chwycił pióro…

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Hermiona zgniotła kolejną kartkę pergaminu i rzuciła ją za biurko. Straciła rachubę, ile listów zaczęła pisać do Draco, tylko po to, by odkryć, że po raz pierwszy w życiu zabrakło jej słów.

 

Drogi Draco,

beznadziejnie mi idzie przepraszanie, więc proszę, nie zmuszaj mnie.

 

Dobra, to było idiotyczne. A może…

 

Drogi Draco,

mój wibrator nie jest w stanie…

 

Skreśl to. Ostatnią rzeczą, jaką chciała, żeby pomyślał, było to, że nie traktuje ich związku poważnie — o co oskarżała Draco. Draco, idealny facet, który cierpliwie siedział i słuchał, jak ona i Harry paplają cytaty z Narzeczonej dla księcia, nigdy nie narzekając… chwila.

Draco nic nie wiedział o kulturze mugoli. Nie wiedziałby, gdyby ona po prostu…

 

Drogi Draco,

dla mnie jesteś idealny.

 

Przerwał jej widok lśniącej sowy, która wleciała przez okno, niosąc małą kopertę. Natychmiast rozpoznała w niej sowę Draco.

— Dziękuję — powiedziała do zwierzęcia, delikatnie głaszcząc je za uszami.

Otworzyła kopertę, żeby przeczytać list.

 

Wykorzystałem te dni. Wiem, czego chcę. I wiem, że pragnę tylko ciebie.

Draco

 

To było lepsze niż To właśnie miłość. To było lepsze niż cokolwiek innego, bo to było dla niej. Poczuła pieczenie w oczach, sygnalizujące łzy, które groziły wylaniem.

Jebać to.

Zdeterminowana, pobiegła do kominka.

Kiedy wyszła z kominka w salonie Dworu, zderzyła się głową z Draco, który próbował wejść do środka, gdy się pojawiła.

Ała!

Ała!

Oboje potrzebowali chwili, żeby dojść do siebie, po czym spojrzeli na siebie otwarcie. Na ich twarzach malowały się identyczne wyrazy szczerości i wrażliwości.

Draco przełknął ślinę.

— Właśnie do ciebie szedłem.

— Wyprzedziłam cię.

Skinął głową, ciężko dysząc.

— Cholernie cię kocham, Hermiono.

Poczuła gorąco w ciele.

A potem rzucili się ku sobie, desperacko pragnąc posiąść swoje usta. Stali tam, tląc się w zielonych płomieniach, owinięci tak ciasno wokół siebie, że mogliby się stopić w jedną istotę. Hermiona straciła poczucie czasu. Zapomniała swojego imienia. Zapomniała przemówienia, które przygotowała w ciągu dwudziestu sekund między przeczytaniem listu a wejściem do kominka.

Kiedy się od siebie oderwali, spojrzał na nią z tak wielką miłością, jego srebrne oczy wpijały się w jej bursztynowe.

Uśmiechnęła się promiennie.

— Ja też cię kocham.

Odetchnął z ulgą, muskając kciukiem jej kość policzkową.

Jebać dyskrecję. I tak jesteśmy w tym kiepscy.

________________

Ten rozdział był pełen wyznań, do których już dawno powinno dojść, prawda? Będzie mi brakować tych rozmów chłopców, bo zawsze fajnie mi się je tłumaczyło. Ale to jeszcze nie koniec! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy