Lipiec 2004
—
Wszystkiego najlepszego, Harry!
Stół
w Norze wręcz uginał się od potraw i chociaż Harry powiedział, że nie chce
hucznego świętowania, wciąż siedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszyscy
wiwatowali, gdy zdmuchiwał świeczki na torcie, a Molly zaczarowała nóż, by
samodzielnie pociął wypiek na kawałki.
Hermiona
nie przestawała się uśmiechać, zdecydowana, by nie pozwolić niepokojącym myślom
na zepsucie jej humoru. To był dzień Harry’ego i jego ostatnie urodziny jako
młodego mężczyzny. W przyszłym roku będzie tatą. Prawdę mówiąc, mógł nim zostać
lada dzień.
Ron
i Vanessa jak zwykle trzymali się za ręce i całowali tak z irytującą
słodkością. Nawet George i Angelina byli w sobie obrzydliwie zakochani. Teddy
podzielał uczucia Hermiony; sześciolatek wystawiał język z obrzydzeniem, gdy
tylko ktoś się całował, i żartował z Hermioną przez cały wieczór, wydając
dźwięki oburzenia i chichocząc.
Kiedy
ciasto zostało zjedzone, Hermiona pomogła Molly ze zmywaniem, machając różdżką,
tak jak kobieta kiedyś ją nauczyła. Ginny podeszła do nich chwiejnym krokiem,
stękając i trzymając się za brzuch.
—
Dlaczego wstałaś, kochanie? — wydyszała Molly. — Powinnaś siedzieć!
—
Nie, mamo — westchnęła Ginny. — Miednica mnie boli. Muszę chwilę postać.
Wszystko w porządku, obiecuję. Wracaj do reszty. Poradzimy sobie z Hermioną.
—
Ginny, nie chcę, żebyś…
—
Mamo! — Ginny przewróciła oczami. — Idź. Masz gości.
Molly
rzuciła jej surowe spojrzenie, któremu tylko Ginny bez trudu mogła się
przeciwstawić. W końcu starsza czarownica odsunęła się i mruknęła coś pod
nosem, odchodząc od zlewu, by dołączyć do reszty przy stole.
Ginny
westchnęła i odwróciła się do Hermiony, opierając się o kuchenny blat.
—
Więc — zaczęła — nie miałaś nastroju. Harry mi powiedział, że wczoraj z nimi nie wyszłaś. Jest jakiś szczególny
powód? Może… spędziłaś czas z kimś innym?
Hermiona
poczuła, jak pieką ją policzki i zerknęła przez ramię, upewniając się, że nikt
nie podsłuchuje. Nachylając się bliżej Ginny, mruknęła:
—
Nie, to cholerny palant, a ja byłam skończoną idiotką.
—
Co? — wymamrotała Ginny z udawaną niewinnością. — Nigdy bym się nie domyśliła.
Hermiona
przewróciła oczami, a potem jęknęła.
—
Pojawił się, ponad tydzień po naszej… wspólnej nocy i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało! Wyraźnie mu
powiedziałam, że nie chcę udawać, że do niczego nie doszło, a on zaczął
robić to dosłownie sekundę po tym, jak to powiedziałam. A potem… — Westchnęła z frustracją, ściszając głos, zanim stał się
piskliwy. — A potem ośmielił się mnie
całować w moim gabinecie!
Ginny
sapnęła.
—
Nie żartuj!
Hermiona
dramatycznie skinęła głową.
—
Zrobił to, zachowując się tak, jakby
wcale mnie nie ignorował.
—
Och, on zdecydowanie jest Casanovą, Hermiono. — Zmarszczyła brwi. — Słuchaj,
rozumiem — nieźle wygląda i w ogóle — ale powinnaś się trzymać z daleka od
takich jak on. Naprawdę.
—
Och, zamierzam.
Usta
Ginny wykrzywiły się w uśmieszku.
—
A co jeśli znowu będzie próbował cię uwieść? Oprzesz mu się?
Hermiona
zamrugała. Poczuła, jak jej policzki czerwienią się jeszcze bardziej.
—
Oczywiście, nie jest aż tak nieodparcie apetyczny.
Ginny
tylko mruknęła.
Hermiona
zacisnęła szczękę i wróciła do zmywania. Pomyślała o oczach Malfoya, kiedy
wypowiedziała słowo bezpieczeństwa, o tym, jak wszystko przerwał. Ostatni raz
widziała go tak przerażonego, tak upiornie bladego, kiedy została obdarzona
blizną na ramieniu. Szpetne słowo pulsowało na samą myśl o tym zdarzeniu.
Była
jednocześnie dumna i rozczarowana, że użyła tego hasła; część niej płonęła
pragnieniem, gdy ją pocałował, chcąc, by zerwał z niej ubranie i przeleciał na
tym biurku. Czekała na to, pragnęła tego i w końcu była gotowa mu się oddać.
Inna jej część jednak potrzebowała odpowiedzi i nie chciała dać się
manipulować. Nie była zabawką, nie była kimś, kogo można porzucić. I, cóż… była
wystraszona. Właściwie przerażona.
Po
pierwsze, nie była gotowa na tak szybkie uwodzenie; to było niczym burza, która
porwała ją z ziemi i uniosła w powietrze. Nie miała czasu, żeby się
przygotować. Po drugie, te cholerne drzwi były otwarte! Każdy mógł wejść! Po
trzecie, ta strona Malfoya ją przerażała. Sposób, w jaki tak łatwo nią
kierował, dowodził, że naprawdę mógł zrobić to, co chciał, a ona miała nikłe
szanse na obronę. Tak, jasne, to również było niesamowicie seksowne,
uwodzicielskie i niezdrowo atrakcyjne — ale tylko w odpowiedniej scenerii. Jej
gabinet, z otwartymi drzwiami, kiedy chciała zwykłej rozmowy, nie był odpowiednim miejscem.
Ale
powinna była powiedzieć pauza. W
tamtej chwili kompletnie wyleciało jej to z głowy. Chciała tylko, żeby
przestał, żeby mogli porozmawiać, ale z pewnością czuła się tak, jakby
skutecznie położyła kres temu, co się między nimi działo — zwłaszcza że to ona
nie wytrzymała napięcia i uciekła. Teraz była zbyt zażenowana, żeby spojrzeć mu
w oczy.
Musiała
po prostu zaakceptować, że tamta noc z nim była szczytem jej seksualnego życia
i że nigdy więcej nie będzie uprawiać z nim takiego seksu. Może to wszystkim
wyjdzie na dobre.
~*~*~*~*~*~*~*~
Sierpień 2004
James
Syriusz Potter urodził się piętnastego sierpnia dwa tysiące czwartego roku,
niecałe dwa tygodnie po terminie. Ginny rodziła prawie dobę, a Harry chorował
ze zmartwienia. Ron i Hermiona dotrzymywali mu towarzystwa przez całą noc, ale
w poniedziałek rano Hermiona musiała udać się do swojego mieszkania, by się
odświeżyć przed pójściem do pracy.
Wszyscy
prosili ją, żeby przekazała życzenia świeżo upieczonemu ojcu. Nawet Robards
wpadł do niej do gabinetu, ale gdy myślała, że on też poprosi ją o przekazanie
pozdrowień Harry’emu, zawołał ją do siebie. Poszła tam skonfundowana.
—
Przeczytałem twój raport z miejsca zbrodni w sprawie Selwyna — powiedział, gdy
tylko drzwi się zamknęły.
Hermiona
się wyprostowała.
—
I jak?
Westchnął
i potarł skronie.
—
Cholernie dobra robota, Granger. Przepraszam, że nie wykorzystywaliśmy twoich
umiejętności tak dobrze, jak mogliśmy.
Oszołomiło
ją to. Robards nigdy jej tak nie chwalił. Nie żeby miał coś przeciwko niej, ale
przecież nie była Aurorem. Do tej
pory zastanawiał się, co ona tu w ogóle robi. Słyszenie teraz jego pochwał
wydawało się… niespodziewane.
—
Dziękuję, proszę pana — powiedziała. — To nie było nic specjalnego, naprawdę.
Kilka zaklęć śledzących wydarzenia i…
—
Będziemy cię częściej brać w teren — przerwał, kierując ku niej swoje
niebieskie spojrzenie. — Muszę przyznać, że byliśmy trochę niedbali, jeśli
chodzi o te szumowiny, ale twoja ocena sprawcy wydaje mi się szczególnie
interesująca. Sugerowałaś, że czegoś szukał. Pospiesznie plądrował, ale
zamordował z zimną krwią. Znali się.
—
To był wniosek Malfoya — mruknęła, zagryzając wargę.
Robards
mruknął coś pod nosem.
—
I jest leworęczny.
—
Albo oburęczny.
—
Wysoki.
—
Rozmiar stopy był dość duży. Jedenaście lub dwanaście.
—
Ofiara klęczała w momencie, gdy trafiła ją Zabójcza Klątwa — wspomniał Robards.
— Jakaś teoria na ten temat?
Hermiona
zmarszczyła brwi.
—
No cóż, sprawca siedział w salonie, prawdopodobnie czekając na powrót ofiary do
domu. Sądzę, że doszło do jakiejś potyczki — albo sprawca użył innego zaklęcia,
albo ofiara była w szoku lub przestraszona, bo przewróciła się do tyłu, zanim
uklęknęła. Dopiero potem sprawca podszedł do drzwi i rzucił Zabójczą Klątwę.
Robards
obserwował ją, marszcząc brwi w konsternacji. Po chwili westchnął i odchylił
się na krześle.
—
Ebenezer Selwyn był obserwowany przez Strażników Czarownic od lat. Szukaliśmy
niezbitych dowodów, żeby go aresztować, ale ten oślizgły drań ciągle wymykał
się nam z rąk. Nie mogliśmy go namierzyć.
—
Ale… czy Malfoy nie dostarczył ci wspomnień o ludziach powiązanych z
Voldemortem?
Nie
przejmowała się grymasem na jego twarzy, gdy wypowiedziała to imię.
—
To mistrz oklumencji — mruknął Robards. — Chociaż mu ufam, Wizengamot nie uznałby jego wspomnień za dowód przeciwko
komuś tak potężnemu jak Lord Selwyn.
—
A Veritaserum?
—
Cóż, znając oklumencję, mógłby…
—
Racja, racja — mruknęła Hermiona i skinęła głową. — Mógłby się temu oprzeć.
Robards
westchnął.
—
Przeszukaliśmy rezydencję Selwyna kilka razy, ale nic nie znaleźliśmy. Nawet
rachunku z zakupów na Pokątnej, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Dlatego tak
mnie irytuje, że ktokolwiek go zabił, również czegoś szukał.
Hermiona
zamrugała.
—
Chcesz, żebyśmy szukali potencjalnego zabójcy?
Robards
pokręcił głową.
—
Za mało dowodów, nawet po twoim znakomitym raporcie. Mieliśmy kilka takich
przypadków w ciągu ostatnich kilku lat, kiedy natknęliśmy się na ciała naszych
celów, wykończonych Zabójczą Klątwą.
Oczy
Hermiony się rozszerzyły.
—
Myślisz… myślisz, że to ta sama osoba?
Robards
podrapał się po szyi.
—
Możliwe, ale mało prawdopodobne. Wiemy, że zwolennicy Sama-Wiesz-Kogo są
zdesperowani. Jeśli jednak podobna sprawa znów się wydarzy, chcę, żebyś była
tam pierwsza. Polecę wszystkim moim zespołom, żeby cię wzywali, jeśli natkną
się na podobną sprawę.
Hermiona
skinęła głową.
—
Dziękuję, proszę pana.
—
Nie, to ja dziękuję, Granger.
Hermiona
niemal unosiła się w powietrzu, opuszczając gabinet szefa. Choć pochwały od
Robardsa nie były niczym niezwykłym, zdarzały się bardzo rzadko. Uśmiechała
się, idąc w stronę swojego gabinetu, ale radość rozpłynęła się, gdy spotkała
Malfoya na korytarzu. Przynajmniej już jej nie ignorował. Właściwie nawet nie
szydził. Po prostu skinął uprzejmie głową, a jego spojrzenie było zimne i
nieczułe, gdy ją mijał.
Wstrzymała
oddech, uważając, by jego zapach nie zepsuł jej dnia, gdy pospiesznie dotarła
do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. W środku wzięła głęboki wdech, czując,
jak jej policzki płoną.
Minęło
kilka tygodni od ich pocałunku i choć zdarzały się dni, kiedy Hermiona w ogóle
o tym nie myślała, były też takie, podczas których nienawidziła siebie za to,
że zrujnowała coś, co mogło dać jej poczucie życia.
Kilka
razy podchodziła do jego boksu, żeby z nim porozmawiać, ale mimo wszystko
ostatecznie szybko skręcała w inną stronę. Za każdym razem, gdy się spotykali,
gdy tylko patrzył, jakby miał zamiar rozpocząć rozmowę, zawsze miała wymówkę.
Nie chodziło o to, że nie chciała z nim rozmawiać — po prostu nie mogła. Była
zbyt zawstydzona i nieustannie biła się z myślami, czy w ogóle powinna to robić.
Dyskusja
sama ze sobą była dla Hermiony czymś w rodzaju sportu. Uzdrowicielka Ericson
kazała jej wykorzystać racjonalny umysł do analizy uczuć, zastanowienia się nad
dobrem i złem oraz nad tym, dlaczego czuje to, co czuje. I tak zrobiła. W jej
domowym notatniku poświęciła kilka stron na wyliczenie zalet i wad bliższej
znajomości z Draco Malfoyem. Jak dotąd miała nadmiar tych drugich; były
Śmierciożerca, skazany kat, niemal zabójca, podżegacz wojenny, bigot, szkolny
tyran, który ją nienawidził. Był arogancki, próżny, małostkowy i zimny. Lista
wad dłużyła się niemiłosiernie, a wszystkie wypisane cechy miażdżyły. A zalety?
Cóż, był przystojny, kompetentny, inteligentny i niesprawiedliwie dobry w
seksie. Z pewnością zalety zostały przyćmione przez wady.
Ale
była jeszcze jedna rzecz, której nie dodała do listy zalet, bo wiedziała, że to
przebije wszystko inne — jego zdolność do sprawiania, że czuła się lżejsza,
odciążona, bezpieczna. Było to równie absurdalne, co sprzeczne, ale nie
wynikało z logiki, lecz z instynktu. To, co wydarzyło się w jej biurze, kiedy
spanikowała, bo zignorował jej błaganie,
by przestał, zachwiało tym instynktem. Czy myliła się, myśląc o nim jak o
„bezpiecznym zagrożeniu” z powodu jego uroku? Ale wypowiedziała słowo
bezpieczeństwa i przestał. Odsunął się. Wyglądał na kompletnie zdruzgotanego.
Nawet jego drobny komentarz nie był w stanie zamaskować nienaturalnej bladości
jego twarzy i pomyślała, że naprawdę mógł żałować. Może wcale nie chciał
naciskać; może myślał, że tego chce, bo była tak samo zatracona w tym pocałunku
jak on, zawstydzona faktem, że pragnie czegoś więcej.
Czasem
walczyła ze sobą, zastanawiając się, czy pójść do niego przez Sieć Fiuu i po
prostu… się poddać. O ile znowu ją zechce.
Ale
najwyraźniej jemu już przeszło. Zaledwie kilka dni później Rita Skeeter
napisała o nim artykuł wymownie zatytułowany Najprzystojniejsza para w Europie — dziedzic Malfoyów widziany ze
skandynawską modelką! Były też zdjęcia przedstawiające Malfoya całującego
długonogą, szczupłą blondynkę, która z pewnością miała w sobie domieszkę krwi
willi.
Niewiele
rzeczy mogło zniszczyć czyjąś pewność siebie tak jak to zdjęcie. Była
wszystkim, czym Hermiona nie mogła być, i wszystkim, czego mężczyzna taki jak
Draco Malfoy powinien pragnąć. Ale co z jej pragnieniami? Chciała, aby to ją całował, aby kładł dłonie na jej uda. Za każdym razem, gdy
zaspokajała swoje potrzeby, myślała o jego języku, o tym, co Malfoy potrafił
nim zrobić. Za każdym razem, gdy śniło jej się, że goni ją w lesie, pozwalała
sobie rozwinąć ten sen, gdy się budziła, oddając się mrocznej i pokręconej
naturze, rozbudzając myśli, które powinna była porzucić dawno temu.
Na
Merlina, pożądanie go było przekleństwem! Draco Malfoy był okropnym
człowiekiem, zawsze jej nienawidził, więc dlaczego czuła ku niemu tak
intensywne przyciąganie? Pamiętała, jak na czwartym roku rzucił na nią urok,
żeby wydłużyć jej zęby (nawet jeśli zrobił to przypadkiem). Pamiętała, jak
pytał ją, czy chce pomachać majtkami w powietrzu, kiedy nadchodzili
Śmierciożercy podczas Mistrzostw Świata w Quidditchu. A poza tym nazywał ją
szlamą, szlamą, szlamą.
Dojdź dla mnie, Szlamo.
Zadrżała,
a jej brzuch się ścisnął.
~*~*~*~*~*~*~*~
We
wtorek Hermiona widziała Malfoya tylko przelotnie, wchodząc rano do windy. W
środę stał kilka kroków za nią w kolejce po kawę, a późnym popołudniem
dostrzegła, jak walczy wręcz z Collinsem na sali treningowej. Wręczała wtedy
Perkinsowi ważną notatkę od Harry’ego (mógł ją wysłać za pomocą magii, ale
Hermiona przypadkiem usłyszała, jak Perkins mówi, że idzie z innymi — możliwe,
że wspomniał coś o Malfoyu). Starała się nie zerkać w jego kierunku. W czwartek
przyszedł do archiwum, kiedy zajmowała się segregowaniem dokumentów, i
jednocześnie pragnęła oraz obawiała się, że pójdzie za nią. Nie zrobił tego.
W
piątek po południu usłyszała, jak śmieje się z zespołem, idąc w jej stronę
korytarza i pytając innych Aurorów, czy idą z nimi do Taczki.
—
Za nic w świecie bym tego nie przegapił! — zawołał Gallagher. — Tym bardziej że
Malfoy stawia!
Perkins
zajrzał do jej gabinetu i uśmiechnął się szeroko.
—
Idziesz, Granger?
Mrugnęła,
zdezorientowana. Nie planowała iść. Harry wciąż był w domu z Ginny i małym Jamesem,
więc tak naprawdę nie miała z kim tam rozmawiać, ale wiedząc, że Malfoy też
idzie… Nie powinna. Wiedziała, że nie powinna.
Przełknęła
ślinę i się uśmiechnęła.
—
Tak, dobrze.
—
Tak, nasza dziewczyna, Granger!
Perkins
mrugnął do niej, zanim dołączył do pozostałych.
Wzięła
pokrzepiający oddech i wygładziła bluzkę, zanim wstała. Mogła to zrobić. Byli
współpracownikami, kolegami, dorosłymi ludźmi. Spoglądając na swoje praktyczne
buty, przygryzła wargę, zanim chwyciła różdżkę i machnęła nadgarstkiem. Obcasy
urosły, a ona zachwiała się lekko, ale odzyskała równowagę. Co ona wyprawiała?
Ale zanim zdążyła zmienić zdanie, chwyciła płaszcz i dołączyła do towarzystwa
na korytarzu.
Malfoy
odwrócił się, by na nią spojrzeć, jego wzrok przesunął się po niej od stóp do
głów. Znów był zimny, wyrachowany, krytyczny i natychmiast pożałowała, że
przemieniła buty. On jak zwykle był ubrany w drogi, czarny garnitur, skrojony
idealnie na miarę. Z pewnością wyróżniał się wśród poplamionych kawą i
atramentem pastelowych koszul, które nosili inni. On był elegancki, a pozostali
niechlujni.
Przełknęła
ślinę i oderwała od niego wzrok.
—
Idziemy?
—
Tak! — krzyknął Gallagher. — Naprzód, towarzysze!
Została
w tyle, słuchając niskiego głosu Malfoya. Rozmawiał z Collinsem o czymś prozaicznym.
Wpatrywała się w swoje stopy, starając się utrzymać równowagę. Po co, u licha,
transmutowała te buty, skoro nawet nie szła przed nim? Czyż nie po to właśnie
kobiety noszą obcasy, żeby nogi i pośladki wyglądały dobrze? Ale czy Malfoy w
ogóle by się tym przejmował po randce ze skandynawską modelką? Hermiona nigdy
nie mogłaby jej dorównać.
Mimo
to Malfoy był jedynym z siedmiu Aurorów, który zerkał przez ramię, upewniając
się, że nadal idzie, i nawet przytrzymywał jej drzwi, jak przystało na
dżentelmena, co oczywiście stawiało go za nią.
Na
samą myśl serce zabiło jej mocniej i jeszcze bardziej starała się utrzymać
równowagę. Nie chciała wyglądać na niedoświadczoną w chodzeniu na szpilkach,
chociaż taka była prawda.
Cała
ósemka weszła do windy, a Malfoy ustawił się między nią a resztą. Poczuła ucisk
w piersi, ale wiedziała, że to nic nie znaczy. Gdzie indziej miałby stanąć?
Wciśnięty w Gallaghera? Nikt by tego nie chciał.
Kiedy
wszyscy, jeden po drugim, wysiedli z windy, wpadli w morze innych pracowników
Ministerstwa wracających do domów na weekend. Hermiona podeszła do punktu
aportacji i zauważyła, że odsunęła się od grupy na kilka kroków. Mogła
aportować się do domu. Nikt by tego nie zauważył. Przełknęła jednak strach i
aportowała się na ulicę przed pubem. W oddali rozbrzmiewała muzyka, mieszająca
się z trzaskami teleportacji, a stali bywalcy Taczki od razu udali się do
wejścia.
—
Chodź, Granger! — Gallagher uśmiechnął się szeroko i klepnął ją w ramię, prawie
ją przewracając. — Chodźmy się upić!
Hermiona
spojrzała na niego z gniewem, ale mężczyzna tego nie zauważył, bo wszedł do
środka. Pozostali poszli za nimi, ale ona zatrzymała się jeszcze na chwilę.
Wzięła głęboki oddech, wciąż zastanawiając się, czy nie powinna po prostu
wrócić do domu.
—
Idziesz, Granger?
Głos
Malfoya ściągnął ją na ziemię i spojrzała na niego.
—
T-tak — wyjąkała. — Ja tylko…
Z
trudem znajdowała słowa, wymówki. Dlaczego musiał być tak przystojny, z tymi
platynowymi włosami, które tak elegancko opadały na jego czoło, z idealnie
wyrzeźbioną sylwetką i zniewalającymi oczami?
—
Gallagher to niezły palant, tak. — Skinął głową i zmarszczył brwi, omiatając
wzrokiem wejście, po czym zerknął na nią. — Ale myślę, że damy sobie z nim
radę, ty i ja. Prawda?
Ty i ja… Przełknęła ślinę.
—
Tak.
Uśmiechnęła
się, ale nie wiedziała, czy uśmiech dotarł do jej oczu.
Wprowadził
ją do środka, jego dłoń wylądowała na jej dolnej części pleców, prowadząc ją
pewnie. Zesztywniała, ale szła dalej. W pubie było duszno i ciepło, ludzie z
DPPC zapełniali lokal. Gallagher, Perkins i McLeod znaleźli stolik na osiem
osób. Kiedy Hermiona i Malfoy przeciskali się przez tłum, poczuła ucisk w
żołądku. Wcale nie miała ochoty spędzić całego wieczoru z tymi ludźmi. Mogłaby
wypić piwo kremowe i wrócić do domu.
—
Ty zajmij się drinkami!
Collins
uśmiechnął się szeroko i wskazał na Malfoya.
—
Zaciągacie dług, którego nigdy nie będziecie w stanie spłacić — zadrwił w
odpowiedzi. — Co chcecie?
Wyglądało
na to, że kolejkę stoutów, ale Hermiona szybko na niego spojrzała.
—
Mógłbyś mi zamówić piwo kremowe? — poprosiła.
Malfoy
uniósł brew.
—
Więc bez ginu?
Poczuła,
jak jej policzki płoną.
—
Ja… dawno nic nie jadłam.
Mruknął
coś pod nosem i udał się do baru.
Hermiona
zdjęła płaszcz i usiadła obok Collinsa. Rozmawiała z nim tylko kilka razy; był
Puchonem, o kilka lat starszym od niej. Był całkiem przystojny, z miękkimi,
brązowymi lokami, które niewinnie opadały na błyszczące, niebieskie oczy.
Uśmiechał się do niej uroczo, a jego powieki zmarszczyły się przyjemnie.
—
Hermiona Granger — powiedział. — Najbystrzejsza Czarownica Swojego Pokolenia.
Zachichotała.
—
Mark Collins, ten… — Uniosła brwi i parsknęła śmiechem. — Facet, Który Siedzi
Po Drugiej Stronie Korytarza.
Roześmiał
się serdecznie, a Hermiona poczuła ulgę. To było coś innego. Zaczął ją wypytywać
o różne rzeczy — jej wykształcenie, pracę śledczej na miejscu zbrodni i walkę z
Voldemortem. Pozostali wydawali się być zajęci rozmowami o Quidditchu i tym
podobnym, ale Collins skupił się na Hermionie z otwartym, ciepłym nastawieniem.
Odpowiadała
na jego pytania tak pokornie, jak tylko potrafiła, ale wiedział, że jest
skromna, i najwyraźniej nie przeszkadzało mu, że tak wiele osiągnęła, pomimo
swojego wieku.
Kiedy
Malfoy pojawił się z drinkami unoszącymi się za nim — Ognistą Whisky dla
siebie, parującymi stoutami dla pozostałych oraz kremowym piwem i kanapką z
indykiem dla Hermiony — wpatrywała się w zamówienie z szeroko otwartymi oczami.
—
Nie musiałeś mi zamawiać jedzenia — szepnęła do niego, gdy wślizgnął się na
miejsce naprzeciwko niej.
—
Powiedziałaś, że nic nie jadłaś — mruknął.
Przygryzła
wargę.
—
Tak, ale…
—
To tylko kanapka, Granger — rzekł szorstko i spiorunował ją wzrokiem.
—
Nigdy nie mówiłeś, że Granger była bardziej utalentowana w wieku piętnastu lat
niż połowa ludzi w niektórych departamentach Ministerstwa! — krzyknął Collins,
uśmiechając się szeroko do Malfoya.
Ten
zmarszczył brwi.
—
Nie sądziłem, że muszę. Najbystrzejsza Czarownica Swojego Pokolenia i tak
dalej.
Collins
pokręcił głową i zwrócił się do Hermiony.
—
Powiedział mi, że uczyliście się razem w Hogwarcie, ale ja cię nie pamiętam.
Byłem na siódmym roku, kiedy słynny Harry Potter przybył do Hogwartu, i nie
mogłem nie dostrzec tego małego, blond kretyna. — Skinął głową w stronę
Malfoya. — Ale obawiam się, że ciebie nie zauważyłem.
Hermiona
uśmiechnęła się nieśmiało i upiła łyk piwa kremowego.
—
Nie winię cię za to. Ja też bym siebie nie zauważyła.
—
Założę się, że byłaś uroczą kujonką.
Zachichotał,
a Hermiona poczuła, jak pieką ją policzki.
Malfoy
prychnął, a kiedy na niego spojrzała, zobaczyła jego zimny i niewzruszony wyraz
twarzy.
—
Zdecydowanie jest kujonką.
—
No cóż, Malfoy, wygląda na to, że nie do końca lubiłeś Granger… a może za
bardzo? — zażartował Collins, a Malfoy rzucił mu lodowate spojrzenie, kręcąc
szczęką.
—
Och, tak naprawdę się nie znaliśmy — wtrąciła cicho i skupiła się na Collinsie.
Był zdecydowanie milszy. — Poza tym Gryfoni i Ślizgoni rzadko się dogadują,
prawda?
Pokręcił
głową.
—
Nigdy nie rozumiałem tej rywalizacji. — Zaśmiał się. — Wraz z Krukonami ciągle
się z niej nabijaliśmy.
—
Cóż, to proste — wycedził Malfoy. — Gryfoni to lekkomyślni, hipokrytyczni
dobroczyńcy.
Hermiona
spojrzała na niego i zmrużyła oczy.
—
A Ślizgoni to obleśne, podejrzane dranie.
Malfoy
wbił w nią wzrok, uśmiechając się złośliwie.
—
Cóż, przynajmniej umiemy się bawić.
Collins
roześmiał się na to.
—
Och, pamiętam imprezy w Pokoju Wspólnym Slytherinu!
—
Wpuścili cię? — mruknął Malfoy i upił
łyk Ognistej. — Puchona i palanta?
—
Spierdalaj, Malfoy — rzucił prześmiewczo Collins. — Za moich czasów było
inaczej.
—
Tak, a jak już o tym mowa… jak ci się wiedzie po trzydziestce? — zadrwił
Malfoy.
Collins
uniósł dwa palce w obleśnym geście, po czym odwrócił się do Hermiony.
—
Chyba się z tobą zgadzam, Granger. Niektórzy
Ślizgoni to zdecydowanie obleśne dupki, a ja wolałbym spędzać czas z ładnymi,
kujonowatymi Gryfonami każdego dnia.
Hermiona
zarumieniła się jeszcze bardziej i zachichotała do kufla. Odważyła się rzucić
szybkie spojrzenie na Malfoya, by zobaczyć, jak morderczo wpatruje się w
Collinsa. Znów parsknęła śmiechem; potrzebował kogoś, kto by go zrugał, kto by
go sprowadził z wysokiego konia.
—
Mogę kawałek? — zapytał Collins, wskazując głową jej kanapkę z indykiem.
Hermiona
skinęła głową i patrzyła, jak sięga po jedzenie, ale jego ręka znieruchomiała,
gdy Malfoy rzucił mrocznym tonem:
—
To nie twoje, Collins.
—
Och, przepraszam, Wasza Wysokość — zadrwił. — Nie wiedziałem, że Granger nie
może robić, czego chce ze swoim
jedzeniem.
—
Nie mam nic przeciwko — zachichotała Hermiona i podsunęła talerz Collinsowi. —
Proszę bardzo. To przecież tylko kanapka.
Zerknęła
na Malfoya, który nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Ale i tak rzadko się
uśmiechał. Była trochę głodna, ale nie prosiła o jedzenie. Malfoy po prostu tak
założył. Byłaby wdzięczna, gdyby ktokolwiek inny kupił jej jedzenie i nawet
zjadłaby je z radością. Wiedząc jednak, jakim był człowiekiem, prawdopodobnie
byłaby mu coś winna, gdyby je przyjęła, a ostatnią rzeczą, jakiej chciała w
swoim życiu, to bycie dłużną cholernemu Draco Malfoyowi.
Collins
okazał się całkiem zabawnym rozmówcą. Opowiadał historie ze swojego pobytu w
Hogwarcie i rozśmieszał Hermionę, a one ze wszystkich sił starała się ignorować
Malfoya, który siedział milcząco naprzeciwko niej. Czuła na sobie jego palący
wzrok, widziała kątem oka, jak zgina palce, ale starała się tym nie przejmować.
Zupełnie jakby wrócili do Hogwartu, gdzie wpatrywał się w nią ze stołu
Slytherinu, prawdopodobnie zastanawiając się nad sposobami dręczenia jej.
Cokolwiek go rozzłościło, to nie był jej problem.
Naprawdę
dobrze się bawiła. Po raz pierwszy od dawna ktoś chciał jej słuchać. Collins
był uważny, dociekliwy; zadawał trafne pytania, pozwalając jej rozwinąć
wszystkie fragmenty, które uważała za najbardziej ekscytujące.
Kiedy
skończyła pić piwo kremowe, Malfoy zamówił już kolejne drinki dla ich stolika.
Nawet się zdziwiła, że było wśród nich kolejne piwo kremowe dla niej —
spodziewała się, że będzie małostkowy i nie zamówi jej nic więcej, po tym jak
pozwoliła Collinsowi zjeść kawałek kanapki, którą dla niej zamówił.
Zanim
zdążyła zacząć drugie, przeprosiła i przepchnęła się przez tłum w stronę
toalety. Dwaj Odrażający właśnie zaczęli rozstawiać się na scenie, a ich
cotygodniowy koncert miał się zaraz rozpocząć. Hermiona uśmiechnęła się,
słysząc, jak wokalista mamrocze: „Dlaczego piątki muszą być wieczorami DPPC?”
Poszła
do damskiej toalety, czując się nieco nabuzowana i radosna. Mark Collins był
raczej sympatycznym facetem, a ona nie była ślepa — widziała błysk w jego
oczach. Aż ją ścisnęło w żołądku. Nie żeby planowała robić cokolwiek z Collinsem, ale miło było wiedzieć, że są
inni mężczyźni, którzy mogliby się nią zainteresować. Mężczyźni, którzy nie
byli jej prześladowcami z dzieciństwa.
Wciąż
czuła lodowate spojrzenie Malfoya wbijające się prosto w jej duszę. Zupełnie
jakby zastanawiał się, po co ona w ogóle z nimi pracuje. Może Robards też z nim
rozmawiał i zbeształ go, a ją pochwalił? W końcu Malfoy był Aurorem
odpowiedzialnym za to miejsce zbrodni, a one wiedziała, jak bardzo go
denerwuje, gdy to ona dostaje lepsze noty.
Czuła,
jakby znowu byli w Hogwarcie.
Parsknęła
śmiechem, myjąc ręce. Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, poprawiła
kilka niesfornych kosmyków włosów i zauważyła swoje czerwone policzki. W pubie
było niesamowicie ciepło, a nadchodząca burza dawała się we znaki. Jej włosy
kręciły się niesfornie, czuła zmęczenie, ale bawiła się o wiele lepiej, niż się
spodziewała. Wypije drugie piwo kremowe, porozmawia z Collinsem i pójdzie do
domu. Jutro miała odwiedzić Harry’ego i Ginny, i chciała się porządnie wyspać.
Dwóch
Odrażających zaczęło grać, a kiedy otworzyła drzwi, muzyka uderzyła w nią z
hukiem. Podłoga wibrowała, tłum wiwatował, a na jej ustach pojawił się uśmiech.
—
Rzucasz się teraz na Collinsa?
Przeciągły
głos Malfoya sprawił, że się odwróciła i zobaczyła go opartego o ścianę. Jego
szare oczy niemal lśniły w cieniu.
Przełknęła
ślinę i skrzyżowała ramiona na piersi.
—
Na nikogo się nie rzucam, Malfoy.
—
Nie? — Podszedł do niej. — Więc nie przyszłaś do mnie tamtej nocy, błagając o
seks?
Serce
prawie jej stanęło, gdy wpatrywała się w niego. Nagle jej ciało uderzyło o
ścianę, gdy się cofnęła.
—
Jaki masz problem?
—
Nie mam problemu — wycedził, podchodząc jeszcze bliżej. Jego spojrzenie było
zimne jak stal, a półuśmiech złośliwy. Przyglądał się jej, niemal połączył z
jej sylwetką i głęboko wciągnął powietrze. — Jestem po prostu zaskoczony, że
tak chętnie ściągasz majtki dla Collinsa.
Gdybym wiedział, że wystarczy połechtać twoje ego, już dawno bym cię miał.
Szczęka
jej opadła, a zniewaga zacisnęła się w piersi. I co on miał na myśli z tym dawno? A może chciał tylko coś
udowodnić? Że mógłby ją mieć kiedykolwiek chciał? Niby była taka łatwa?
—
Miło rozmawiam z kolegą z pracy,
Malfoy. A poza tym, co ci do tego? Nie masz długonogiej
modelki, którą powinieneś się zająć?
—
Wzbudziłem w tobie zazdrość, co? — mruknął i przysunął się jeszcze bliżej.
Hermiona
sapnęła i poczuła, jak serce wali jej młotem. Otaczały ją cytrusy i drzewo
cedrowe, a jego szerokie ramiona przysłaniały wszystko inne — kurwa. Przełknęła ślinę i spojrzała mu w
oczy.
—
Czego ode mnie chcesz, Malfoy? Tak na serio?
Powoli
zamrugał, przesuwając oczami po jej twarzy. Uniósł dłoń, by delikatnie wsunąć
kosmyk włosów za jej ucho, po czym kciukiem pogłaskał jej dolną wargę. Dotyk
był elektryzujący, wywołał gęsią skórkę na całym ciele, ścisnął brzuch i
przyprawił o zawroty głowy.
—
Chcę wyrzucić cię z mojej głowy.
Straciła
oddech. Nie sądzę, żebym potrafił
wyrzucić cię z głowy, Granger. Nie jestem nawet pewny, czy bym tego chciał.
Był kłamcą. Cholernym wężem. Przełknęła ślinę.
—
N-nie obchodzi mnie to. Znajdź inny sposób.
Odepchnęła
go i odwróciła się, żeby odejść, ale jego silny uścisk szybko przycisnął ją do
ściany.
Skinął
głową w jej stronę, muskając ustami jej ucho.
—
Nie rób tego, Granger. Mam dość grania w tę grę. — Westchnął i przycisnął usta
do wrażliwej skóry pod płatkiem ucha, a ona jęknęła cicho, jej ciało się
ocknęło. Znów na nią popatrzył. — Przepraszam, że przekroczyłem granicę tamtego
popołudnia w twoim gabinecie. Powinienem być bardziej uważny i miałaś rację, że
mnie powstrzymałaś, ale na Merlina, przestań mnie tak zwodzić.
Miała
ochotę prychnąć na niego. Ona? Go zwodzi? To nie ona umawiała się na
randki z nierealistycznie atrakcyjnymi ludźmi!
—
I co zamierzasz zrobić? — zapytała. — Znowu zmusisz mnie do seksu przy ścianie?
Coś
błysnęło w jego zimnych oczach, ale zawahał się.
Przełknęła
ślinę. Dlaczego to powiedziała? Nie była nawet pewna, czy tego nie chce. Odepchnęła tę myśl i ponownie
przycisnęła dłonie do jego jędrnej piersi.
—
Nie mam na to czasu, Malfoy. Czekają tam na nas.
—
Gówno mnie to obchodzi — warknął i chwycił ją za biodra. — Jeśli nadal jesteś
na mnie zła, w porządku, szanuję to. Jeśli mnie nie chcesz, to w porządku — ale
nie będę siedzieć i patrzeć, jak jebany Collins
dobiera się do twoich majtek.
Wściekła
ponownie go odepchnęła.
—
Nie masz prawa o tym decydować! Od samego początku byłeś wobec mnie raz gorący,
raz zimny i mam tego dość.
Chłód
w jego oczach zmienił się w srebrny płomień, rozpalając jego oczy i wysyłając
nieproszony dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa.
—
Byłem raz gorący, a raz zimny? To ty
nie potrafisz się zdecydować, co cholery! Nawet ze mną nie rozmawiasz, a Salazar wie, że próbowałem!
Otworzyła
usta, żeby odpowiedzieć, ale nawet nie wiedziała, co powiedzieć. Czy on
naprawdę zamierzał udawać ignoranta? Czy naprawdę próbował ją tak oszukać?
Próbował z nią rozmawiać? Cóż, w takim razie nie starał się za bardzo. Jasne,
tak, w porządku, robiła wymówki za każdym razem, gdy wydawał się gotowy
otworzyć usta przy niej, ale nie zamierzał o tym rozmawiać przy innych. Nie,
nie zamierzała na to pozwolić, bez względu na to, jak przystojny był i jak
głośno głos w jej głowie nawoływał ją do pocałunku. Nie, miała do siebie o
wiele więcej szacunku.
Wyprostowała
się, uwolniła z jego uścisku i spojrzała mu w oczy tak mocno, jak tylko
potrafiła.
—
Nie chcę brać udziału w twoich gierkach, Malfoy. Nie chcę być czyjąś laską do bzykania. Jeśli się mną
interesujesz, to zachowaj się jak dorosły i udowodnij to, zamiast traktować
mnie w ten sposób.
Jego
twarz wykrzywiła się w gniewie.
—
Jak traktować? Zachowywałem się z szacunkiem i dałem ci mnóstwo swobody przez
te tygodnie. Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?
—
Z szacunkiem? — wrzasnęła, wdzięczna
za głośną muzykę. — Patrzyłeś na mnie tak, jakby była tylko brudem na twoich
butach, o ile w ogóle raczyłeś na mnie spojrzeć! Jasne, byłeś wystarczająco
uprzejmy, ale widzę to w twoich oczach; to ta sama odraza, którą zawsze do mnie
czułeś, nawet kiedy… — Ugryzła się w język i wzięła głęboki oddech, zaciskając
pięści. Kochali się. Zamierzała
wyrzucić z siebie to, że kochała się
z Draco cholernym Malfoyem. Och, czyż to nie byłoby idealne? Nie, nie kochali
się. Pieprzyli się i tylko zakochany, romantyczny głupiec pomyślałby inaczej. —
Zasługuję na coś więcej. Na coś więcej niż bycie ciągniętą jak pies na smyczy,
podczas gdy ty włóczysz się z elitą.
Malfoy
wpatrywał się w nią, a ogień w jego oczach zgasł. Zamiast tego były… puste.
Jego gardło podskoczyło, gdy przełknął ślinę, i przeczesał włosy dłonią.
Wyprostował się, i jak to zwykle Malfoy, znów był zimny i opanowany.
—
Doskonale rozumiem, Granger — mruknął, poprawiając mankiety, ze wzrokiem
spuszczonym na nadgarstki. — Najwyraźniej źle zrozumiałem sytuację.
Przepraszam. — Minął ją, ale zatrzymał się i spojrzał przez ramię. — Jednak
mała przestroga: Collins jest czarujący, ale nie traktuje niczego poważnie. A
najmniej kobiety. Jeśli pójdziesz dzisiaj z nim do domu, skończysz tylko jako
nazwisko na jego liście, numer na liście ofiar i nic więcej. Nawet na ciebie
więcej nie spojrzy.
Zamrugała,
a serce dudniło jej w uszach. Czy Malfoy naprawdę myślał, że mogłaby przelecieć Collinsa? I jak śmiał ją za
to ganić, skoro sam wziął ją przy ścianie w pubie? Po tym, jak pokazał jej
zupełnie nowy świat, a potem porzucić, żeby umawiać się z wysokimi, seksownymi modelkami? Zaciskając zęby, mruknęła:
—
Jakbyś był inny.
Odwrócił
się, zmrużył oczy i napiął się.
—
Wierz sobie, w co chcesz, Granger, ale nie próbowałem cię unikać i nigdy bym
cię nie porzucił w sposób, w jaki wiem, że zrobi to Collins. Ale to twój wybór
i nie będę naciskał.
Rzucił
jej ostatnie spojrzenie, zanim odszedł, zostawiając ją stojącą w półmroku.
Zacisnęła
szczękę, zastanawiając się. Próbował ją unikać, prawda? W przeciwnym razie
byłby to zbyt wielki zbieg okoliczności, że nie widziała go przez cały tydzień
po ich wspólnej nocy, a on od tamtej pory był taki zimny i zdystansowany. Z
wyjątkiem tego popołudnia w jej gabinecie, kiedy ją pocałował — nie, gdy wręcz
ją pożarł. Nadal nie rozmawiali o tamtej nocy, ani o różdżce. Próbowała z nim
porozmawiać w swoim gabinecie, ale miał inne plany. Pocałował ją, wyraźnie
dając do zrozumienia, że nie pamiętał. Oczywiście, że pamiętał, inaczej nie
zrobiłby tego, co zrobił. Ale uciekła, tak jak tamtej nocy w jego mieszkaniu.
Nie próbowałem cię unikać.
Hermiona
przygryzła wargę, rozważając tę myśl.
Czyżby?
Kiedy wróciła do pozostałych, Malfoya już nie było.
______________
Witajcie :) mamy weekend, więc czas na kolejny rozdział tej historii. Braku komunikacji ciąg dalszy, a na dodatek zazdrosny Draco, niezła mieszanka, prawda? Mam nadzieję, że Wam się podobało.
Na kolejny rozdział zapraszam 30 sierpnia. W międzyczasie pojawią się rozdziały Hot for Teacher. Na dwa zapraszam już dzisiaj! Mam też plany na coś nowego, ale o tym poźniej ;)
Miłego weekendu. Enjoy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)