niedziela, 14 września 2025

[T] To, co jest między nami: Pragnę cię

Styczeń 1995

 

Starała się nie patrzeć i nie popaść w obsesję razem z Harrym, ale musiała przyznać, że z Draco Malfoyem coś było nie tak. Schudł i wyglądał na zmęczonego; jego skóra była tak blada, że nabrała szarego odcienia, a cienie pod oczami sprawiały, że jego oczy wyglądały na mocno zapadnięte. Sprawiały też, że barwa jego tęczówek zdawała się przybrać niemal biały odcień. Poza tym wyglądał równie spokojnie jak zawsze, włosy miał starannie ułożone, a mundurek szkolny nienagannie wyprasowany.

Ale coś z nim było nie tak. Nie uśmiechał się, nie odzywał, nawet nie drwił z innych; nie był sobą.

Hermionę swędziały palce. Za każdym razem, gdy szła obok niego, pragnęła po prostu wyciągnąć rękę i go dotknąć, powiedzieć, że cokolwiek się dzieje, wszystko będzie dobrze. Wiedziała, że jego ojciec trafił do Azkabanu, więc może to go dręczyło? Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić bólu i przerażenia związanego z utratą rodzica w taki sposób. Przecież Draco wiedział, że Lucjusz będzie poddany działaniu zła w postaci dementorów. Może na jego miejscu wyglądałaby na równie przerażoną?

Harry był przekonany, że Draco jest Śmierciożercą. Po prostu nie przestawał o tym mówić. Malfoy to, Malfoy tamto, i bez względu na to, co mówiła ona czy Ron, Potter nie ustępował.

— Mówię wam — powtarzał — on jest jednym z nich. Czuję to w kościach. Ogarnął go mrok.

Hermiona oczywiście to rozważała, ale im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że skoro, jak to ujął Harry, „ogarnął go mrok”, to Malfoy nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Raczej zrozpaczony.

Wracając z eliksirów, Hermiona została w tyle, obserwując, jak Harry i Ron omawiają trening Quidditcha. Myślała o pracy domowej, o tym, jak zaplanuje wykonanie zadania dla Slughorna, gdy zapach cytrusów i drzewa cedrowego ją owiał. Malfoy kroczył przed nią zdecydowanymi krokami. 

Był sam.

Hermiona przygryzła wargę, rozejrzała się niespokojnie i szybko pobiegła za nim. Nie wiedziała, co jej właściwie przyświecało, ale gdyby mogła z nim porozmawiać, choćby dać mu do zrozumienia, że istnieją ludzie, którzy są w stanie go wysłuchać, jeśli tylko chciał pogadać — nie żeby kiedykolwiek chciał z nią rozmawiać, ale mimo wszystko — mogłaby w końcu pozbyć się tego pragnienia.

Podążała za nim przez lochy i od razu zauważyła, że nie zmierzał do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Nie wiedziała, dokąd szedł, ale kroczyła za nim, starając się dotrzymać tempa jego długim nogom.

Skręcił za róg. Poszła za nim, ale kiedy się odwróciła, zniknął. Przygryzła wargę i poprawiła torbę na ramieniu, po czym ruszyła dalej. Na dole było ciemno, drogę oświetlały jedynie pochodnie. Szukała drzwi, miejsca, w którym mógłby zniknąć, ale niczego takiego nie odkryła.

— Dlaczego mnie śledzisz, Granger?

Wstrzymała oddech i odwróciła się, tylko po to, by zmierzyć się z nim twarzą w twarz. Stał tuż obok, oparty niedbale o ścianę, na wpół ukryty w cieniu.

Jego oczy były zimne i odległe.

— Jeśli próbujesz mnie szpiegować, nie robisz tego subtelnie. Każdy mógłby usłyszeć twoje tupanie.

Policzki Hermiony płonęły. Nie tupała, prawda?

— Ja… — Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. — Chciałam tylko… — Merlinie, czego ona w ogóle chciała? — Widziałam, że nie… — Ale co? Nie czujesz się dobrze? Nie śmiałeś się z błędu Rona? Nie patrzyłeś gniewnie na Zabiniego? Uniosła głowę, spotykając jego spojrzenie pełne zniecierpliwienia. — N-nie napisałeś instrukcji do zadania domowego, dlatego ja…

Genialnie, Hermiono. Po prostu genialnie.

Zamrugał beznamiętnie i zrobił kolejny krok w jej stronę. Merlinie, dlaczego on ma takie długie kroki?

— Próbujesz zdobyć dodatkowe punkty u Slughorna, ścigając maruderów?

— N-nie.

Hermiona cofnęła się wprost pod ścianę. Godryku, kiedy on tak urósł?

Zmrużył oczy, patrząc na nią z góry. Uśmieszek — groźny i złośliwy — wykrzywił jego usta, a srebrne spojrzenie przesunęło się po niej powoli, oceniająco. Pomyślała, że zapewne będzie się z tego później śmiał — żałosna Granger!

— I co dalej? — warknął, pochylając się tak blisko, że niemal ją przygniatał. Nigdy wcześniej nie była tak blisko Malfoya. Przechylił głowę, a jego głos opadł do niskiego tonu, gdy powiedział: — Chcesz mi obciągnąć, czy jak?

Serce Hermiony zamarło. Gardło ścisnęło się boleśnie, a jej twarz zalała fala gorąca.

— C-co? — wyszeptała, czując, jak jej uszy zaczynają piec.

Okrutny uśmieszek Malfoya zmienił się w pogardliwe spojrzenie.

— Nie? To przestań marnować mój cholerny czas, szlamo!

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem, a jego szaty powiewały za nim.

Hermiona ledwo oddychała, jej kolana trzęsły się gwałtownie. To był paskudny komentarz, taki, który powiedział, żeby ją upokorzyć — tego była pewna, ale spojrzenie w jego oczach… Patrzyła, jak znika w cieniu lochu, a jej ciało nie mogło się ruszyć. Powinna była go uderzyć. Powinna była nazwać go wstrętnym, ale sparaliżował ją spojrzeniem — jakby myślał o niej, robiącej mu...

Och, jakże piekła ją twarz. Nie mogła wyjść z lochów w takim stanie! Wszyscy pytaliby, co się, na Merlina, stało, a ona by się jąkała i robiła z siebie idiotkę, kiedy wszyscy śmialiby się i doszli do wniosku, że właśnie wróciła z randki z sekretnym kochankiem.

Ale wtedy w jej głowie pojawił się obraz Draco Malfoya jako owego kochanka. Czy przygwoździłby ją do ściany kolanem między nogami, tak jak to zrobił z Pansy Parkinson tamtej nocy, kiedy przyłapała ich na siódmym piętrze? Czy wsadziłby jej ręce pod sweter, tak jak to zrobił z tą Krukonką, kiedy przyłapała ich na Wieży Astronomicznej w zeszłym roku?

— Och, Hermiono, przestań! — syknęła sama do siebie, czując napływające zażenowanie.

To cholerny Draco Malfoy i myślenie o nim nie miało sensu. Zacisnęła zęby, natychmiast odepchnęła myśli i zamiast tego skupiła się na zadaniu. Na Eliksirze Żywej Śmieci.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Wrzesień 2004

 

Właśnie skończyła kolację, gdy rozległo się pukanie w okno. Hermiona wypatrzyła na parapecie dostojną, szarą sowę i pospiesznie wpuściła ją do środka. Z dzioba wypadł jej list. Zanim sowa wzbiła się w powietrze, Hermiona sięgnęła po słoik z przysmakami i poczęstowała ją kilkoma kąskami. Dopiero potem podniosła kopertę.

Pismo było staranne i eleganckie, a pieczęć miała ozdobne C otoczone cierniami i pnączami. Marszcząc brwi, z trzaskiem otworzyła kopertę.

 

Szanowna Panno Granger,

Chciałabym bardzo podziękować za Pani życzliwy wysiłek włożony w zbadanie zaginięcia mojego męża. Nieobecność Atticusa jest wyjątkowo uciążliwa i obawiam się, że wczoraj nie byłam w najlepszej formie.

To był prawdziwy zaszczyt w końcu Panią poznać. Słyszałam o Pani tak wiele i oboje śledziliśmy Pani postępy w gazetach. Z pewnością jest Pani Najbystrzejszą Czarownicą Swojego Pokolenia. Zarówno mój mąż, jak i ja pracujemy na rzecz poprawy warunków życia mugolaków w Wielkiej Brytanii, a co roku organizuję imprezę charytatywną w mojej rodzinnej posiadłości w East Hampshire i byłoby dla mnie wielkim zaszczytem, gdyby zechciała Pani przybyć. Dlatego chciałabym oficjalnie Panią zaprosić na Bal Dobroczynny w Bentworth w przyszły weekend, 25 września, do Abbott Hall w Bentworth. Nie ma tematu przewodniego, wystarczy założyć najlepszą suknię i przyprowadzić przyjaciela lub partnera. Nie ma potrzeby odpowiadania, Pani nazwisko zostanie dodane go listy gości.

Byłabym niezmiernie szczęśliwa, gdy mogła Pani przybyć.

Z poważaniem,

Józefina Crawley

 

Hermiona przygryzła wargę, marszcząc brwi. Nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedział jej Malfoy — że to pan Crawley przedstawił Umbrudge pomysł Komisji Rejestracji Mugolaków. Pani Crawley zdawała się jednak być nieświadoma pogardy Malfoya — w przeciwnym razie na pewno jakoś by zareagowała.

Wpatrywała się przez chwilę w zaproszenie, zastanawiając się, co powinna zrobić.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Draco skupił swój wzrok na górnej szufladzie biurka.  Pozwalał, by pustka w nim powoli się rozsypywała. Przygotował się na uderzenie, na falę emocji, które go dręczyły.

Jebany Atticus Crawley.

Kiedy dostał liścik z jego nazwiskiem od Shacklebolta, z początku pomyślał, że to pewnie jakaś pomyłka. Przecież nie mógł się spodziewać, że Draco mógłby zamordować męża najlepszej przyjaciółki jego matki, prawda? Ale w chwili, gdy otworzył kopertę, umowa została zawarta.

Spojrzenie w oczach biedaka, gdy Draco wdarł się do jego umysłu, było bolesne. Wstydliwe. Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył to, co widział Draco. Nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o jego występkach.

Cicho, dziewczyno, nie płacz. Jesteś taka śliczna. To zaboli tylko przez chwilę.

Jebany Atticus Crawley, który uczył Draco gry na pianinie, gdy ten miał pięć lat. Który całował rękę jego matki i nazywał ją piękną. Który palił cygara z jego ojcem i rozmawiał o pogodzie oraz o ostatnim błędzie Corneliusa Fudge’a.

Moglibyśmy to nazwać Komisją Rejestracji Mugolaków. Daje nam to motyw i środki, żeby ich ścigać. Kobiety w wieku od szesnastu do dwudziestu sześciu lat powinny być najcenniejsze.

Jebany Atticus Crawley, który co rok stawał na tym cholernym balu charytatywnym i powtarzał, jak to życzy wszelkiego szczęścia tym „nieszczęśliwcom”, którzy nie urodzili się w magicznym świecie, ale zostali mu narzuceni.

To tylko brudne mugolaki. Nawet wilkołaki byłyby lepsze. Może powinniśmy im je oddać, wykorzystać do czegoś lepszego. Tak, śmiało, oddajmy to świństwo kundlom.

Jebany Atticus Crawley, który lubił bawić się w Boga z ludźmi, których uważał za gorszych od siebie.

Szlama Pottera byłaby absolutnym skarbem, a poza tym nie wygląda na nieszczęśliwą, więc czemu by tego nie wykorzystać? Opracowałem model biznesowy, który moim zdaniem byłby odpowiedni dla takich przedsięwzięć. To kontrakt tygodniowy lub dwutygodniowy, a ceny zależą od stopnia spełniania życzeń. Oczywiście musi zostać wysterylizowana; nie możemy pozwolić, żeby jakieś brudne, małe bachory biegały po okolicy, prawda?

Jebany Atticus Crawley, który chciał sprzedać. Draco zacisnął zęby, oparł głowę na dłoniach i wziął głęboki oddech.

Wiedział, że toczyły się rozmowy o tym, co zrobić ze wszystkimi mugolakami po zakończeniu wojny. Niektórzy otwarcie domagali się ich śmierci, podczas gdy inni sugerowali bardziej pragmatyczne rozwiązania. To podludzie, mówili niektórzy, więc dlaczego nie wykorzystać ich po prostu w razie potrzeby?

Potrzebujesz gosposi? Masz szlamę!

Potrzebujesz testera jedzenia? Masz szlamę!

Potrzebujesz świnki morskiej? Masz szlamę!

Potrzebujesz dziwki? Masz cholerną szlamę.

On sam kiedyś tak myślał. I miał przy tym na myśli bardzo konkretną szlamę, w połączeniu z bardzo konkretnymi i szczegółowymi sytuacjami. Szczerze popierał ten pomysł.

Jednak w tamtym momencie wściekłość pochłonęła ogromną przestrzeń umysłu, w której dotąd panowała pustka, a Draco zerwał się z krzesła i ryknął; buchnęła z niego fala magii, biurko poszybowało do przodu, krzesło do tyłu, a papiery i książki rozsypały się po podłodze, gdy okna zadrżały. Kiedy już opróżnił płuca z krzyku i frustracji, uderzył dłońmi w ciemne drewno biurka i sapnął.

Musiał sobie przypomnieć, że Wojna nie skończyła się w ten sposób. Zwyciężyło dobro. Czarny Pan odszedł, a ci, którzy stanęli po jego stronie, musieli zapłacić swoją cenę. Wszyscy — nawet Draco.

Zasługuję na więcej niż to.

Oczywiście, Granger zasługiwała na coś więcej. Na coś lepszego. Zasługiwała na kogoś, kto doceniłby jej umiejętności i zdolności, jej urodę i siłę — a nie kogoś, kto ciągle ją poniża z powodu statusu krwi i dziedzictwa. Nie na kogoś, kto nie potrafiłby nawet trzymać rąk przy sobie, gdy była w pobliżu.

Przełknął ślinę i wyprostował się, przeczesując włosy dłonią. Miała już dość jego niesportowego i niegrzecznego zachowania, i nie winił jej za to ani trochę. Powinien był wiedzieć, że nie może jej osaczać i naciskać. Cholera, był nauczony, że wie lepiej. Co by powiedziała Lady Lunette?

Cóż, jego dawna Pani z pewnością by go zbeształa i zmusiła do spisania przeprosin w eseju i podpisania się jako Karaluch albo Szowinistyczna Świnia, czy cokolwiek innym, co uznałaby za stosowne w odniesieniu do jego zachowania, a potem kazałaby mu to przeczytać na głos, na kolanach, bo Draco wiedział lepiej. A nawet jeśli Granger nie była zainteresowana tego typu relacją z nim, musiał wiedzieć, że nie powinien jej naciskać. Powinien był ją uspokajać, być kimś innym, kimś lepszym. I właśnie to doprowadzało go do szału.

Wciąż słyszał jej krzyk Hipogryf!, gdy leżała z szeroko otwartymi i przerażonymi oczami. Jak mógł nie dostrzec niechęci w jej głosie? Nie powinien był ufać, że pamięta wszystkie zasady, że wie, nawet w stanie rozpaczy, że grają — a raczej powinien był dać jasno do zrozumienia, że zamierza ich tam wprowadzić, zamiast po prostu zakładać, że będzie wiedziała. Jak mógł aż tak stracić kontrolę? Najwyraźniej nie mógł sobie poradzić bez wytworzonej pustki w umyśle. Nadal nazywał ją szlamą — to przez dynamikę sytuacji, ale skąd mogła to wiedzieć? Powiedział jej, że to tylko między nimi, ale dlaczego miałaby mu zaufać? Nie dał jej ku temu powodu. W czym był lepszy od pieprzonego Atticusa Crawleya?

Fizycznie bolało go to, że musi nosić w sobie wspomnienia Crawleya, słyszeć jego przemyślenia dotyczące Granger i tego, co ten drań chciał z nią zrobić, gdy wojna się skończy, a Harry Potter umrze. Bolało go to, że Crawley aktywnie działał, by ta mroczna przyszłość wciąż miała szansę się ziścić; pieniądze, miejsca spotkań, kryjówki, immunitety Ministerstwa — Crawley zapewnił im bezcenne zasoby.

Harry Potter musi umrzeć.

Bolała go świadomość, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, Granger nie paradowałaby po miejscach zbrodni, popisując się swoim niesamowitym talentem niczym błyskotliwa, drobna prowokacja. Kurwa, prawie chciał, żeby wszystko rozgryzła; jej umysł tak pięknie pracował, a on chciał patrzeć, jak rozwiązuje zagadkę.

Myślał, że już to zrobiła w windzie, pytając go o buty. To było równie ekscytujące, co przerażające. Ale te wielkie, brązowe, kuszące oczy kryły w sobie tyle wiedzy, lecz żadnej podejrzliwości. Nawet zachichotała. Zachichotała! Słodki Salazarze, ten dźwięk trafił prosto w jego penisa, pomimo mroku w jego umyśle.

Zasługiwała na o znacznie więcej — na więcej niż Weasley, Krum, jebany Collins. Na więcej niż on, nawet gdyby chciał wierzyć, że mógłby na nią zasłużyć.

Kiedy powiedziała mu, że zasługuje na coś więcej, z takim wyrazem rezygnacji zmieszanej z buntem na twarzy, przypomniał sobie wszystkie swoje myśli o niej jako o kimś, kogo można by uwieść kwiatami i poezją; wszystkie swoje fantazje o tym, że to on jej to przyniesie — ale zawsze przechodził do ofensywy. Zawsze pędził naprzód, nie myśląc o zwolnieniu tempa; pragnął jej za bardzo, był zbyt niecierpliwy, ale musiał zwolnić. Musiał ją delikatnie uwieść, przyciągnąć do siebie. Musiał udowodnić swoje zainteresowanie i oddanie, a nie narzucać jej fizycznego związku. Musiał jej udowodnić, że może czuć się z nim bezpieczna i doceniona. Dostrzeżona.

Błysk w brązowych oczach, gdy ją chwalił, doceniał, był jak balsam dla jego duszy, ale jednocześnie sprawiał, że serce go bolało. To spojrzenie było tak oczywiste; wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, to być docenianą za inteligencję, ciężką pracę i poświęcenie. Oczywiście była Najbystrzejszą Czarownicą Swojego Pokolenia, ale pamiętał wszystkie te chwile, gdy w szkole drwili z niej zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Ignorowali. Szeptali. Nawet teraz, w pracy, była pomijana. Niedoceniana. Stanowiła bardziej ciężar niż atut. Gdyby tylko wiedzieli. Była tak blisko… ale nigdy nie pozna prawdy.

Westchnął i machnął ręką, żeby wszystko uporządkować, po czym poszedł pod prysznic. Minęły lata, odkąd był tak nakręcony, tak emocjonalny. Choć zabójstwa powinny stać się łatwiejsze, nie były. Zabijanie nigdy nie było proste, choć musiał przyznać, że po poznaniu myśli Crawleya, jego zabicie okazało się łatwiejsze, niż sobie wyobrażał.

Mężczyzna wszystko rozgryzł, zanim Draco skończył czytać mu w myślach. Próbował nawet oklumencji, ale brakowało mu umiejętności i finezji. Draco przebił się przez jego bariery z dziecinną łatwością, a kiedy się wycofał, mając to, czego potrzebował, Atticus Crawley spojrzał na Draco, jakby wszystko wiedział.

— To byłeś ty, prawda? — wychrypiał, z nosem ociekającym krwią od gwałtownego wtargnięcia Draco. — Zabiłeś ich, prawda? Selwyna, Jugsona, Macnaira, Donahue’a Everetta, Riversa — pominąłem kogoś?

Draco pamiętał, jak zmrużył oczy na to pytanie i uśmiechnął się złośliwie, nie odpowiadając. Nie musiał.

Nigdy nie wiedział, czy Crawley rozumiał, dla kogo Draco pracuje. Jego myśli niczego nie zdradzały, ale zrodziła się w nim chęć zemsty.

Ale Crawley nie żył, a jego wspomnienia przyniosły mu kolejne nazwiska zwolenników Czarnego Pana w tym powojennym świecie. Kolejne okruszki chleba, wzdłuż których Draco mógł podążać. To była jedyna rzecz, która powstrzymywała go przed nienawidzeniem samego siebie. Przed pobytem w Azkabanie nigdy nie rzucił Zabójczej Klątwy. Używał mrocznych zaklęć. Takich, które przeraziłyby nawet najbardziej zatwardziałych Aurorów. Torturował, zmuszał, ale nigdy nie zabił. To była nadzieja, która trzymała go przy życiu, nadzieja, że może wciąż tkwi w nim odrobina dobra, ale patrząc teraz w lustro, zastanawiał się, czy to nie był zwykły miraż.

Może mrok był cechą rodzinną. Moralność Malfoyów zawsze była co najwyżej wątpliwa, a Czarna Magia, która przenikała jego rodzinną posiadłość, budowana była przez wieki. Być może wyrósł z dobroci. Przynajmniej Shacklebolt był na tyle pragmatyczny, by wykorzystać naturę Draco do czegoś dobrego.

Chciał być dobry.

Chciał być wystarczająco dobry, przynajmniej — wystarczająco dobry dla niej. Może miała rację; może rzeczywiście traktował ją jak śmiecia; a może ona tak to odbierała. Skoro nie zwracał wystarczająco uwagi na jej ograniczenia, a potem nie zamknął się na tyle, by stłumić wszelkie emocje, skąd miała wiedzieć, że nie próbuje jej wykorzystać? Z tego, co wiedziała, równie dobrze mógł być tym samym głupkiem, którym był w szkole, chociaż on sam uważał, że dojrzał.

Ale nie ufał sobie w jej obecności bez oklumencji — tak naprawdę nigdy sobie nie ufał. Nie wierzył, że znów nie posunie się za daleko. Zrobił to już kilka razy, tracąc kontrolę w sposób, który nie był dla niego normalny, i jak mógłby ją o tym przekonać, skoro nigdy jej tego nie udowodnił? Najwyraźniej oklumencja nie przynosiła pożądanego efektu.

Ale jak zniesie widok jej każdego dnia w biurze, wiedząc, że on na nią nie zasługuje? Skoro już ją miał, jak mógłby żyć dalej bez niej? Próbował — chodził na randki, całował kobiety, ale żadna nie smakowała tak jak ona. Żadna nie dorastała jej do pięt.

Gdyby tylko miał szansę, pomyślał, stałby się bezbronny. Może powiedziałby jej prawdę, choć wiedział, że ją to odstraszy. Granger, pragnąłem cię od dziesięciu lat. Tak, to by ją z pewnością odstraszyło. Ale to była prawda i na to zasługiwała.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Piątki stały się dla Hermiony dniem bolesnego oczekiwania. Ciągle zastanawiała się, czy Malfoy nagle się pojawi, by znów ją oczarować i uwieść, po tym jak przez cały tydzień traktował ją jak powietrze — i czy ona na to pozwoli. Od kilku tygodni nic takiego się nie wydarzyło, lecz po wspólnej pracy w poniedziałek wrócił do uprzejmych skinień głową. Czasami nawet się z nią witał. W czwartek po południu wręczył jej kubek kawy, co było niezwykle wygodne, bo nie miała czasu na chwilę przerwy, przygotowując się do popołudniowej odprawy. Po prostu podszedł do niej przed spotkaniem i podał kubek, mówiąc, że pracownica kawiarni się pomyliła i nalała mu śmietanki. Hermiona wiedziała, że to bzdura, bo ta kobieta go uwielbiała i nigdy nie wydałaby mu złego zamówienia. I czy to tylko zbieg okoliczności, że przygotowała kawę ze śmietanką? Wątpiła w to.

Wspomnienie jego słów, że uważa jej intelekt za atrakcyjny, wciąż krążyło w jej pamięci. Jak mogłoby być inaczej? Dlaczego miałby to powiedzieć, jeśli nie po to, żeby ją kusić? Czuła, jakby grał w grę, której zasad nie znała, i to ją wkurzało.

Od dłuższego czasu zastanawiała się, dlaczego tak ją to dręczyło, a jej jedynym logicznym wytłumaczeniem było to, że po prostu nie mogła odpuścić, póki on mógł. Ale miała z nim niedokończone sprawy. Nie mogła iść dalej, bo było zbyt wiele pytań, zbyt wiele niedomówień. Czy naprawdę mu na niej zależało, czy po prostu grał w nieczystą grę? Dlaczego w ogóle zainicjował zbliżenie tamtej nocy w Taczce? Dlaczego później był wobec niej taki oziębły? Dlaczego powiedział jej te wszystkie słowa tamtej nocy w swoim mieszkaniu, a potem traktował ją w pracy tak, jakby w ogóle nie istniała?

Na brodę Merlina, chciała po prostu porozmawiać z mężczyzną, ale nigdy tak naprawdę nie rozmawiała z Draco Malfoyem. Od czego miałaby zacząć? O czym mieliby rozmawiać? Po prostu nic nie szło zgodnie z planem. Zawsze się o coś kłócili i kończyło się to rzucaniem obelgami. To było naprawdę żałosne. Ale w piątek postanowiła zebrać się na odwagę i odbyć tę rozmowę.

Przełknęła ślinę, wyprostowała plecy i ruszyła przez korytarz. Zobaczyła jego blond włosy wyłaniające się zza ścian boksu i ruszyła w tamtym kierunku. Serce waliło jej jak młotem, dłonie lekko drżały, ale nie pozwoliła, by to ją powstrzymało. Była Gryfonką, powinna być odważna.

— Granger!

Collins zauważył ją przed wszystkimi innymi i szybko się wzdrygnęła.

Do diabła.

— Collins.

Uśmiechnął się do niej szeroko, a chociaż wiedziała, że Malfoy odwraca głowę w jej stronę, Collins zmierzył ją wzrokiem.

— Idziesz dziś wieczorem do pubu, kochanie?

Zmarszczyła brwi.

— Tak, nie, cóż, właściwie… — Podeszła bliżej i poczuła, jak srebrne spojrzenie Malfoya uważnie ją obserwuje. Przygryzła wargę i spojrzała na niego, stając przy wejściu do jego boksu. — Zastanawiałam się, czy mogłabym z tobą chwilę porozmawiać? Może przy drinku?

Po prostu siedział, rozparty w fotelu, i patrzył na nią chłodnym wzrokiem. Uniósł brew, powoli głaszcząc brodę dłonią.

— Wciąż mnie profilujesz, Granger?

— Och… nie, nie. — Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. — To… nie jest związane z pracą. No, trochę, ale nie całościowo.

Jego oczy się zwęziły, jakby rozważał jej ofertę, a może szukał podtekstu.

Collins zachichotał znad swojego biurka.

— Dajesz się nabrać, Malfoy. Tylko cię ostrzegam.

Coś błysnęło w oczach Malfoya, gdy Hermiona poczuła, jak oblewa ją rumieniec.

— Nie! — powiedziała szybko, w samą porę, gdy Malfoy wstał. — Nic z tych rzeczy. Ja… my… — Wzięła głęboki oddech. Dlaczego to było tak cholernie trudne? — Chciałabym tylko z tobą porozmawiać. Pogadać.

— Dobrze — mruknął blondyn i zacisnął szczękę. — Gotowa?

Przełknęła ślinę i spojrzała na niego z pogardą. Owszem, kończyli pracę i tak, zazwyczaj o tej porze wszyscy kierowali się do Taczki, ale z jakiegoś powodu nigdy nie wybiegała myślami tak daleko w przyszłość. Zamrugała, zawahała się, a potem skinęła głową.

Malfoy włożył czarną marynarkę, poprawił mankiety i odwrócił się do niej.

— No to chodźmy, Granger.

— Uważajcie na siebie, dzieciaki! Zabezpieczajcie się! — krzyknął Collins za nimi, gdy wychodzili, a Hermiona zmarszczyła brwi.

— Nie zdawałam sobie sprawy, że jest takim palantem, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam — mruknęła, wsiadając do windy.

Malfoy parsknął śmiechem, a ciepły dźwięk sprawił, że iskry przeleciały po jej całym ciele.

— Próbowałem cię ostrzec.

— Tak, wiem o tym — westchnęła, a winda zawiozła ich do Atrium. — To do Taczki?

Spojrzała na niego, gdy zbliżali się do punktu aportacji, ale Malfoy zmrużył oczy.

— Może porozmawiamy przy kolacji? — zasugerował. — Jeśli miałbym przeżyć kolejną katastrofę kulinarną w Taczce, to równie dobrze mógłbym się utopić.

Uśmiechnęła się nerwowo, ale nie taki był jej plan. Kolacja? To brzmiało prawie jak, cóż, randka. Ale skinęła głową; cokolwiek by się stało, żeby mieć tę rozmowę za sobą, zrobi to.

— W porządku. Jest takie cudowna, niewielka restauracja niedaleko…

— Chodźmy do Château du Boire — powiedział, perfekcyjnie wymawiając francuskie słowa.

Szczęka Hermiony opadła. To była jedna z najwytworniejszych restauracji w całym czarodziejskim Londynie.

— Nie… chyba nie mam na to budżetu. — Uśmiechnęła się kwaśno i załamała ręce. — Dobrze. Niech będzie. Ale czy nie potrzebujemy rezerwacji?

Uśmiechnął się do niej triumfalnie i wyciągnął rękę, żeby się z nią teleportować.

— Nie, jeśli nazywasz się Malfoy.

Hermiona przewróciła oczami i chwyciła jego dłoń, a zaledwie kilka sekund później stali przed drzwiami restauracji. Nawet szyld wyglądał, jakby był wart więcej niż roczna pensja Hermiony. Manager powitał Malfoya, gdy tylko weszli, mimo że przed nimi czekały w kolejce co najmniej dwie inne pary, i natychmiast zaprowadzono ich na piętro restauracji.

Hermiona czuła, że nie pasowała do tamtej atmosfery i towarzystwa. Podczas gdy inne kobiety nosiły sukienki koktajlowe lub eleganckie suknie wieczorowe, ona miała na sobie swój zwykłą garsonkę, a jej oliwkowa spódnica nie była dopasowana tak, jak sobie tego życzyła.

— Pański stały stolik, panie Malfoy — powiedział manager i odsunął krzesło dla Hermiony. Stolik stał schowany w strasznie romantycznym kącie, a zdobione okno wychodziło na Ulicę Pokątną, wtedy owitą mrokiem, rozświetlonym pojedynczymi latarniami. — Czy mogę państwu podać coś na początek?

Draco zamówił butelkę czegoś o strasznie skomplikowanej nazwie, a Hermiona nie chciała nawet myśleć, ile to będzie kosztować. Przełknęła ślinę, czując palący ból w piersi spowodowany finansowym niepokojem.

Malfoy spojrzał na nią spod pochylonej głowy, gdy manager pospiesznie odszedł, i jakby czytając w jej myślach, powiedział:

— Nie martw się, Granger. To na mój koszt.

Wstrzymała oddech i spojrzała na niego.

— Nie, nie! Sama za siebie zapłacę.

Uniósł brew i uśmiechnął się ironicznie.

— Och, wiem… Merlinie, broń, żebyś pozwoliła facetowi cokolwiek ci postawić. — Jego uśmieszek szybko zniknął. — Ale chyba wiem, o czym ma być ta rozmowa i to najmniej, co mogę zrobić.

Krew napłynęła jej do twarzy i bezsilnie opadła plecami na krzesło.

Może to był błąd?

Kelner podszedł do nich po kilku minutach z butelką szampana w dłoniach. Nalał każdemu po kieliszku i postawił butelkę na stole, obiecując, że za chwilę wróci, by przyjąć zamówienia.

Hermiona upiła łyk swojego drinka. Był cudowny, idealnie zbalansowany między słodkością a kwaskowatością, ale nie zdołał stłumić jej zdenerwowania. Jak miała w ogóle zacząć?

— Muszę przyznać — powiedział Malfoy i oparł łokcie na stole — że już kilka tygodni temu myślałem, że mnie zaatakujesz.

Spojrzała na niego z niepewnością.

— Z powodu czego?

Zmarszczył brwi, jego oczy były uważne i zaciekawione.

— Za to, że przyparłem cię do ściany — mruknął i jednym haustem opróżnił kieliszek. — Za to, że byłem zbyt nachalny, zbyt szorstki, zbyt obojętny na twoje granice, zbyt zdystansowany. Byłem dupkiem, po prostu. Dlatego chciałaś porozmawiać, prawda?

Hermiona wpatrywała się w niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Delikatnie mówiąc, był… nieprzewidywalny. Przełknęła ślinę.

— No cóż, tak… i nie. — Malfoy spojrzał na nią ostrym wzrokiem, a ona upiła łyk szampana. — Mam… kilka pytań.

Odchylił się na krześle.

— Myślałem, że chcesz mnie przekląć.

Uniosła brew.

— I zaprosiłeś mnie na kolację?

Wzruszył ramionami.

— Ostatni posiłek.

Hermiona zaśmiała się cicho, z ulgą.

— Ja… nie. — Westchnęła. — Właściwie to naprawdę nie chcę się kłócić. Jestem dość wyczerpana tym, cóż, emocjonalnym szokiem.

Malfoy spiął się, ale nie spuścił z niej wzroku.

— Z mojego punktu widzenia, od początku tłumaczyłem ci wszystko w przejrzysty sposób. Może nie byłem zbyt komunikatywny, ale to moja wina. Przynajmniej nigdy nie miałem zamiaru cię oszukiwać.

Hermiona zmarszczyła brwi i poczuła, jak z piersi wylewa się chęć, by go zganić, ale stłumiła ją. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i skinęła głową.

Czułam się oszukana… i nadal nie wiem, czego właściwie ode mnie chcesz — prychnęła i pokręciła głową, czując, jak wątpliwości prześlizgują się przez barierę odwagi. Próbowała się im oprzeć. — Zawsze jesteś tu lub tam, raz gorący, raz zimny. Nie wiem, czy zamierzasz… pocałować mnie w moim gabinecie, czy spojrzeć na mnie z pogardą. Myślałam, że to dlatego, że mnie nienawidzisz, a potem w poniedziałek powiedziałeś, że…

— Granger — przerwał jej mrocznym i niecierpliwym, niemal karcącym głosem.

Spojrzała na niego, zamrugała, a jej usta się rozchyliły. Ten ton jego głosu… robił z nią różne rzeczy. Cudowne, podłe rzeczy.

Wziął głęboki oddech, zacisnął szczękę, a palce naprężył na stole. Zmarszczył brwi, jego oczy piekły.

— Chcę cię przeprosić. Zachowywałem się dość głupio i wiem, że trudno ci uwierzyć, kiedy to mówię, ale zazwyczaj nie robię takich rzeczy. Jestem o wiele bardziej… uporządkowany. Tego lipcowego wieczoru w Taczce nie byłem przy zdrowych zmysłach. Nigdy nie powinienem być cię tam zaciągnąć, nigdy nie powinienem był robić tego, co zrobiłem.

Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, a policzki płoną rumieńcem. Żałował tego wszystkiego, oczywiście, że tak. Nie był „przy zdrowych zmysłach”, bo dlaczego miałby robić coś takiego ze szlamą? Przełknęła ślinę i skinęła głową, czując, jak łzy pieką ją pod powiekami, grożąc wypłynięciem.

— Rozumiem — wyszeptała.

Jej ręce — nie wiedziała, co z nimi zrobić! Gdzie była jej torba? Och, wisiała na oparciu krzesła. Odchrząknęła, odsunęła krzesło i wstała, szykując się do wyjścia.

— Granger. — Nagłe skrzypnięcie krzesła zbiło ją z tropu, a potem jego dłoń objęła jej nadgarstek. — Nie sądzę, żebyś rozumiała.

Wróciła do niego przygaszonym wzorkiem. Był całkowicie poważny, nagle stał tuż przed nią, blokując jej drogę. Ścisnął jej ramię. Zszokowana, opadła z powrotem na krzesło, patrząc na niego, a żywotność w jego oczach ją zaskoczyła. Kręciły się, płonęły. Odchrząknął i jedną ręką poprawił marynarkę, wciąż nie puszczając jej drugą, po czym usiadł z powrotem. Jego dotyk stał się delikatny, kciuk musnął wnętrze jej nadgarstka, wywołując dreszcze na całym ciele.

— Nie sądzę, żebyś cokolwiek rozumiała — rzekł cicho.

Przełknęła ślinę.

— Więc proszę — wyszeptała — czy mógłbyś mi to wyjaśnić?

Zmarszczył brwi, na jego twarzy malował się ból.

— Zrobię, co w mojej mocy, ale proszę, zostań.

Przygryzła usta, by nie drżały. Za pierwszym razem, gdy poprosił ją, żeby została, zabrał ją do raju — a potem udawał, że to się nigdy nie wydarzyło.

Ponownie odchrząknęła, przełykając gulę w gardle i skinęła głową. Kiedy ją puścił, odsunęła krzesło, akurat na czas, gdy kelner wrócił.

— Czy wybrali już państwo? — zapytał.

Malfoy spojrzał na nią.

— Lubisz ryby, Granger?

Skinęła głową.

— Na przystawkę poprosimy pysznego tatara wołowego, halibuta na danie główne, a na deser wyśmienity fondant czekoladowy i butelkę najlepszego Sauvignon Blanc — wymienił, a kelner pospiesznie odszedł.

Malfoy westchnął i odchylił się na krześle.

— Przepraszam, że poczułaś się oszukana — zaczął, a ona przełknęła ślinę. Zamyślił się, powoli głaszcząc palcami ogolony policzek. Zacisnął szczękę. — Od kilku tygodni dość często używam oklumencji.

Hermiona wpatrywała się w niego zszokowana. Zupełnie się tego nie spodziewała.

— Ale… dlaczego? Martwisz się, że ktoś spróbuje użyć na tobie legilimencji?

— Nie. — Zaśmiał się, a wyraz jego twarzy zmiękł. — Nie, to mechanizm radzenia sobie z problemami, którego nauczyłem się od profesora Snape’a przed szóstym rokiem w szkole, gdy dostałem zadanie, żeby… — Przełknął ślinę, odrywając wzrok od jej twarzy i poprawiając się na krześle. — To pomaga mi kontrolować emocje i lęk. — Znów spojrzał jej prosto w oczy, a ona poczuła, że za jego wzrokiem kryje się tak wiele niewypowiedzianych słów, tyle sekretów… — Mam dość wymagające zadanie, które wyczerpuje mnie emocjonalnie, a oklumencja pomaga mi utrzymać wszystko w ryzach w pracy. Minusem jest oczywiście fakt, że bywam… mało obecny. I nieprzyjazny.

Jej pierś się ścisnęła, a ciało rozpaliło. Była taka głupia — tak niewiarygodnie samolubna. Myślała, że chodzi tylko o nią, o jego pogardę do niej, ale on cierpiał. Jego specjalne zadanie, o którym wiedziała, a o którym nikt nie mówił — cokolwiek to było, nie mogło być łatwe.

Odżyły w niej dawne uczucia, dawna chęć, by go przytulić i powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze. Przełknęła ślinę.

— Przepraszam. Nie wiedziałam… — Spuściła wzrok. — Teraz czuję się głupio. Zapatrzona w siebie idiotka i….

— Nie myśl tak — przerwał jej. — Nie wiedziałaś. Powinienem był ci powiedzieć tygodnie temu, ale byłem niedojrzałym idiotą. Powinienem był porozmawiać z tobą wcześniej i wszystko wyjaśnić.

— Powinnam była rozpoznać znaki. Puste i zimne spojrzenia, obojętność, brak zainteresowania…

— Cóż, szczerze mówiąc — zachichotał — to dokładny opis mnie, takiego, jaki jestem zazwyczaj.

Hermiona uśmiechnęła się blado i odważyła podnieść wzrok.

— Ale kiedy powiedziałeś, że żałujesz tego, co się stało, miałeś na myśli…?

— Nigdy nie powiedziałem, że tego żałuję — mruknął. — Powiedziałem, że nie powinienem był robić tego, co zrobiłem. — Westchnął i pokręcił głową. — Miałem zły dzień i myślałem, że flirtujesz ze mną w barze. Myślałem, że mi się poszczęści, straciłem czujność, a potem nazwałaś mnie Śmierciożercą i… — Przełknął ślinę, a jego jabłko Adama drgnęło. — Nie mogłem użyć oklumencji, nie potrafiłem stłumić mojego oburzonego pragnienia i dałem się ponieść. — Lekki rumieniec pojawił się na jego policzkach, plamiąc szyję. Spuścił wzrok, roztargnionym ruchem pocierając brodę. — Przepraszam. Jak już mówiłem, zazwyczaj nie zmuszam kobiet do seksu. To nie moja natura, a ty z pewnością na to nie zasłużyłaś.

Serce Hermiony waliło w piersi, a fala gorąca niemal sprawiła, że się spociła.

— Ja… — zaczęła, a jej twarz dosłownie płonęła. — Doceniam twoje przeprosiny i je przyjmuję, ale prawda jest taka, że… cóż, całkiem mi się to podobało.

Malfoy spojrzał jej w oczy, a jego źrenice się rozszerzyły. Szczęka drżała, klatka piersiowa unosiła się i opadała głębokimi, miarowymi ruchami, a w powietrzu coś trzeszczało. Nie widziała tego, ale czuła, jak każdy włos na jej ciele staje dęba, jakby przepływał przez nią prąd.

— Wiesz, że tak było — szepnęła, zaciskając dłonie pod stołem.

Obserwował ją przez chwilę, a jego oczy robiły się coraz mniejsze.

— Domyśliłem się — mruknął, jego twarz pozostała nieruchoma. — Wróciłbym do Azkabanu, gdyby tak nie było.

Przełknęła ślinę i założyła włosy za uszy.

— Tak, z pewnością.

Jego kciuk wsunął się między wargi i zęby, niesprawiedliwie kuszący ruch, który odebrał jej dech w piersiach.

— A noc u mnie? — zapytał ochryple. — Podobało ci się?

Hermiona nie mogła mówić, więc skinęła głową, oddychając płytko.

— To dlaczego nie zostałaś?

Mrugnęła i tym razem to ona spuściła wzrok z zakłopotaniem.

Kelner podszedł z winem, dając im chwilę. Pozwolił Malfoyowi spróbować, po czym nalał im po kieliszku i odstawił butelkę.

— Państwa jedzenie jest prawie gotowe.

Kelner skłonił się i szybko odszedł.

Hermiona upiła łyk wina.

— Skłamałam. Ja… Nie tylko oglądałam twoją różdżkę, ja…

Przełknęła ślinę i westchnęła.

— Sprawdzałaś ją — powiedział wprost, a ona podniosła wzrok. Wyraz jego twarzy się nie zmienił. — Nie jestem głupi, Granger. Wiedziałem, że kłamiesz. Nie jesteś w tym dobra.

Wzięła głęboki oddech i zapadła się w fotel.

— T-tak. Sprawdzałam ją.

— Dlaczego?

Wygięła szczękę i westchnęła głęboko.

— Bo Gallagher powiedział, że krążyła plotka, że zostałeś upoważniony do używania Zaklęć Niewybaczalnych. — Obserwowała go spod rzęs, ale milczał, wciąż nieruchomy. Wyglądał na zadowolonego — zupełne przeciwieństwo jej uczuć. — Z początku mu nie wierzyłam, ale potem…

Ugryzła się w język. Nie chciała mu mówić, że spędziła cały dzień, przeszukując książki w bibliotece na temat Mrocznego Znaku i jego powiązań z Czarną Magią. To by ją wręcz ośmieszyło, a tego nie potrzebowała.

Ale Malfoy zachichotał.

Zachichotał.

— Nie mogłaś odpuścić. Typowa Wszechwiedząca Granger. Wiedziałem, że gdzieś tam jesteś.

Mrugnęła na te słowa, głęboko zawstydzona.

— Przepraszam, Malfoy. Nie powinnam była tego robić.

Uśmiechnął się z goryczą.

— Muszę co roku poddawać różdżkę inspekcji — wyjaśnił, unosząc brwi. — To warunek mojego zwolnienia warunkowego. Ktoś musiał o tym słyszeć i pomyśleć, że to dlatego, że używam Niewybaczalnych. Nie zrobiłaś tego, co nie zostało wykonane wcześniej.

Hermionie opadła szczęka.

— Nie… nie wiedziałam.

Machnął lekceważąco ręką.

— To zasada wdrożona przez Wizengamot. Nie do końca powszechnie wiadoma. — Uniósł brew. — Więc dlatego nie chciałaś zostać? Obawa? Strach?

Hermiona niemrawo pokręciła głową.

— Byłam zażenowana, że pozwoliłam, by moje natrętne myśli tak przejęły kontrolę nad moimi działaniami.

Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś, po czym zapytał:

— To dlatego przyszłaś?

Zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w dłonie. Była kiepskim kłamcą, ale gdyby powiedziała mu prawdę, wyglądałaby tylko na jeszcze bardziej wściekłą. Pokręciła więc głową.

— Nie, ja… — Spojrzała na niego, a całe jej ciało drżało z zażenowania, pożądania, niepokoju i oczekiwania. — Chciałam przyjść.

Och, teraz to brzmi jak podwójna aluzja, Hermiono. Bardzo subtelnie.

Wpatrywał się w nią, w jego oczach pozostała tylko cienka obwódka. Powietrze znów zatrzeszczało.

— Dwa tatary wołowe, panie Malfoy. — Kelner sprawił, że oboje podskoczyli, a pięknie podane danie pojawiło się przed nimi na stole. — Smacznego.

Jedli w milczeniu, komentując jedynie wykwintne jedzenie i alkohol. Powietrze między nimi iskrzyło, a Hermiona zastanawiała się, czy on też to czuje. Był tak przystojny w blasku świec, czerń jego koszuli stanowiła tak ostry kontrast z alabastrową skórą. Kiedy się uśmiechał, błyskał białymi, idealnymi zębami, takimi, które sprawiłyby, że jej rodzice zakochaliby się w nim bez pamięci, a jego włosy nie miały ani jednego kosmyka, który nie pasowałby do idealnie niedoskonałej, zaczesanej do tytułu fryzury. Nie, był wręcz namalowanym arcydziełem, ale wiedziała, jak wyglądał, gdy przejmował go czysty chaos — i obie wersje były równie urocze.

Halibut był równie pyszny jak tatar, a Hermiona prawie zapomniała, jak smakowały takie wykwintne dania; nigdy nie wychodziła sama, a ostatnim razem, gdy zabrano ją na randkę (choć wiedziała, że to nie była randka), poszła do włoskiej, mugolskiej restauracji, gdzie serwowano ravioli z puszki.

Wino trochę ją rozluźniło, a kiedy skończyła posiłek — smakowity i zmysłowy fondant czekoladowy — poczuła się całkowicie swobodnie. Zamówili kolejną butelkę, a Malfoy zamówił dla siebie Ognistą Whisky. Wdali się w luźną rozmowę o pracy, życiu i książkach, a Hermiona uświadomiła sobie, że nigdy nie rozmawiała z Malfoyem w ten sposób. Nigdy nie odbyła z nim normalnej rozmowy. Był zamyślony, wręcz filozoficzny i znał się na rzeczach, o których nigdy nie sądziła, że będzie cokolwiek wiedział; na przykład na mugolskich pisarzach — Szekspirze, Poemie, Wolterze, Dickensie, Tołstoju. Było całkiem miło. Naprawdę miło. I łatwo.

— Jak się miewa twoja matka? — odważyła się zapytać, gdy zapadli w przyjemną, naturalną ciszę.

Malfoy skinął głową.

— Bardzo dobrze. Wyremontowała i przebudowała cały Dwór — ledwo go rozpoznaję — prychnął. — Nie to, żeby mi to przeszkadzało.

— Musiało być wam ciężko, mając ich wszystkich pod swoim dachem.

Zakręcił Ognistą Whisky w szklance i zanucił, po czym wziął głęboki łyk.

— Tak było.

Hermiona z trudem przełknęła ślinę.

— Przykro mi.

— Bez obaw, Granger — rzucił. — Wojna się skończyła. Cieszę się, że moja matka czuje się na tyle komfortowo, by tam mieszkać. Zburzyłbym go i zbudował nowy, gdyby tego chciała, ale byłby koszmarny problem z tymi starożytnymi murami, i tak dalej.

Uśmiechnęła się, rozpoznając żarliwą miłość w jego słowach. Wierzyła, że dla swojej matki mógłby zrobić wszystko.

— Ma szczęście, że ma takiego syna jak ty.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem w oczach.

— Nie jestem tego taki pewien, ale dziękuję. — Odchylił się do tyłu. — A co z twoimi rodzicami, Granger?

Poruszyła się niespokojnie na krześle. Rzadko mówiła o rodzicach — naprawdę nie mogła — ale on o tym nie wiedział. Uzdrowicielka Ericson kazała jej przetwarzać to we własnym tempie, ale to było trudne. Jak można opłakiwać ludzi, którzy nie umarli, a jednocześnie nie są do końca żywi?

— Mieszkają w Australii. — Dźgnęła widelcem resztki jagód na talerzu. — Musiałam usunąć ich wspomnienia i odesłać ich, zanim dołączyłam do Harry’ego i Rona, latem przed siódmym rokiem. Pozwoliłam im myśleć, że nazywają się Monica i Wendell Wilkins i że są bezdzietni. — Patrząc na Malfoya spod rzęs, zobaczyła, że marszczy brwi, uważnie słuchając. Westchnęła. — Kiedy wojna się skończyła, zaczęłam szukać sposobu na odwrócenie zaklęcia, ale nic nie zadziałało, a teraz jest za późno. Nie mają o mnie żadnych wspomnień i nigdy nie będą mieli. Jestem tylko ich dziwną korespondentką z Anglii. — Cień uśmiechu przemknął po jej ustach. — Przynajmniej co roku wysyłają kartki świąteczne. To miłe.

— Granger — powiedział cicho i poważnie — przykro mi to słyszeć.

Uśmiechnęła się smutno.

— Jest dobrze. Żyją. To jest najważniejsze.

Zadrżała mu szczęka.

— Pamiętam, jak mój ojciec po raz pierwszy trafił do Azkabanu. Byłem w szoku. Musiałem się wyrwać ze wspomnień o rodzicach — ledwo mogłem pojąć ten ból.

— To było konieczne — mruknęła i spojrzała w kieliszek. — Bałam się, że zostaną schwytani i torturowani, żeby zdobyć informacje.

Popatrzyła na niego, świadoma jego reakcji.

Ale on tylko skinął głową, wciąż marszcząc brwi.

— Bardzo mądre… ale jednak.

Przygryzła wargę i pokręciła głową.

— Z pewnością są przyjemniejsze tematy do rozmów niż wojna.

Uśmiechnął się blado i potarł brodę.

— Oczywiście. Mówiłaś, że masz pytania. Odpowiedziałem na wszystkie, czy jest ich więcej?

Znów poczuła gorąco, serce jej zadrżało, a policzki poczerwieniały. Ledwo odpowiedział na każde z jej pytań. Przynajmniej nie na docelowy temat.

— Jest jedna rzecz, którą chciałabym… — Przełknęła ślinę. — Chciałabym wiedzieć.

— Śmiało.

Niski ton głosu i sposób, w jaki intensywnie się w nią wpatrywał, sprawiły, że zadrżały jej kolana.

— Zawsze mną gardziłeś — zaczęła — więc dlaczego mnie uwodziłeś?

Mrugnął, a na jego ustach pojawił się uśmieszek.

— Nie jestem pewien, czy mogę się z tym zgodzić; z mojej perspektywy było wręcz odwrotnie. To ja czuję się uwiedziony.

Gapiła się na niego, otwierając szeroko usta.

Ona? Uwodzi go

Prychnęła, niezdolna wypowiedzieć wszystkich słów, które chciała wydobyć z siebie, wszystkich poprawek i nagan, ale jedyne, co słyszała, to bełkot.

Malfoy zaśmiał się pod nosem, słysząc jej odpowiedź, i pochylił się, opierając na łokciach.

— Granger, jeśli nie zauważyłaś, byłem bardzo chętny, ilekroć okazywałaś zainteresowanie. Może nawet trochę za bardzo. Byłem… rozkojarzony. Niezdyscyplinowany. Ale dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie jesteś aż tak zainteresowana i szanuję to.

Twarz jej płonęła, serce waliło. Czuła zawroty głowy, dzwoniło jej w uszach.

— Ja… nie! — Jęknęła cicho i ukryła twarz w dłoniach. — Nie chciałam okazywać braku zainteresowania! To znaczy, tak, może trochę, ale tylko dlatego, że czułam się cholernie zdezorientowana! Spotykasz się z pięknymi modelkami i… i… nienawidzimy się!

— Nie nienawidzę cię — powiedział i upił łyk Ognistej Whisky.

Hermiona właśnie miała kontynuować swoją tyradę, gdy jego komentarz się uciszył. Wpatrywała się w niego, nagle tracąc oddech.

— Co?

Powoli zamrugał.

— Nie nienawidzę cię. Nawet nie mogę powiedzieć, że cię nie lubię. — Wzruszył ramionami i uniósł brew. — Owszem, czasami potrafisz być irytująca, i wolałbym, żebyś po prostu zamknęła swoje śliczne usta, ale cię nie nienawidzę. A randki… cóż, to nic poważnego, naprawdę. Tylko kilka kolacji, by zachować pozory. Szczerze mówiąc, pewnie wiele z nich było rozczarowanych.

Spojrzał na nią z ciekawością, być może szukając w niej czegoś.

— Och.

To było jedyne, co mogła powiedzieć, serce waliło jej tak mocno, że myślała, iż klatka piersiowa pęknie.

Zmarszczył brwi i wykręcił szczękę.

— Nienawidzisz mnie?

Pytanie wisiało między nimi ciężko i intensywnie, ale powietrze znów skwierczało, trzeszczało. Hermiona poczuła, jak żołądek jej drży, uda bolą, a skóra mrowi. Przełknęła ślinę, pragnąc, żeby być bliżej, ale między nimi stał stół.

— Czasami — pisnęła. — Ale raczej nienawidzę to, jak się przy tobie czuję.

Pochylił się jeszcze bliżej, prawie na pół stołu.

— A jak sprawiam, że się czujesz?

Ledwo mogła oddychać. Jego zapach działał na jej zmysły, tym silniej, im bliżej się nachylał, a oczy hipnotyzowały. Pozwoliła, by jej wzrok powędrował na jego usta, tak kształtne i miękkie.

— Zdezorientowana.

— Na temat czego?

Jego usta ułożyły te słowa tak pięknie, tak kusząco.

— Tego, czego chcę — wyszeptała — i czego nie powinnam chcieć.

Zanucił na przytaknięcie, a jego ciepła, duża dłoń wylądowała na jej, paląc swoim dotykiem. Jej skóra znów się pokryła się gęsią skórką, a sutki boleśnie stwardniały pod stanikiem. Sapnęła i spojrzała na niego, na to, jak pochłania jej dłoń leżącą na stole. Jej cera była nieco ciemniejsza niż jego, i gdyby nie ten stół, prawdopodobnie rzuciłaby mu się na szyję.

Ponownie delikatnie pogłaskał wnętrze jej nadgarstka, jego dotyk był lekki jak piórko na jej wrażliwej skórze, zaledwie kilka centymetrów od blizny z zaklęciem. Poczuła mrowienie na całym ramieniu, a kiedy spojrzała w górę, zobaczyła, że jego oczy mienią się niczym rtęć.

— A czego właściwie chcesz? — dopytywał.

Zadrżała, dysząc. Zaschło jej w gardle, w podbrzuszu czuła roztopiony żar. Musiała zacisnąć uda. Nie, to nie ona go uwodziła.

— Tego, czego nie powinnam chcieć.

— A czego właściwie nie powinnaś chcieć?

Zwilżyła usta.

— Ciebie — wyszeptała.

Utrzymał jej spojrzenie, jego oczy wciąż ją urzekały, gdy przyciągnął jej dłoń do siebie i uniósł ją do ust. Delikatnie pocałował jej kostki, a Hermiona nie mogła stłumić cichego jęku, który wyrwał się z jej ust. Jego usta powoli, leniwie powędrowały do jej palców i w dół, do nadgarstka, dokładnie tam, gdzie ją pieścił. Pocałował ją tam, pozwolił językowi musnąć jej skórę, a Hermiona musiała się chwycić krawędzi stołu, żeby nie stracić równowagi.

— Czekałem na ciebie, Granger — wyszeptał, wciąż wbijając wzrok w jej krzesło. — Żadnych nieporozumień, żadnej dezorientacji. Pragnę cię.

Nie mogła oddychać, nie mogła myśleć. Jedynym, co istniało w tej chwili, był jego wzrok, jego dotyk — on. Patrzyła na niego z drugiego końca Wielkiej Sali; obserwowała go na lekcji; śniła o nim w łóżku; zastanawiała się, czy uważałby ją za ładną, gdyby nie była mugolaczką; patrzyła, jak cierpi w milczeniu; czuła, jak patrzył na nią, gdy była torturowana; patrzyła, jak siedział stoicko, gdy usłyszał wyrok dożywocia w Azkabanie; patrzyła na jego pijaną od pożądania twarz, gdy wyłaniał się spomiędzy jej nóg; patrzyła na niego teraz, przed sobą, kiedy pożerał ją wzrokiem.

Oblizała wargi.

— Czy mógłbyś zrobić to jeszcze raz? — wyszeptała i przełknęła ślinę. — Przejąć… przejąć kontrolę?

Jego źrenice znów się rozszerzyły, a ucisk na jej nadgarstku zacieśnił się.

— Tylko jeśli będziesz gotowa mi ją przekazać.

Skinęła głową. Potrzebowała jego dłoni na sobie, i to już.

— Tak, proszę.

Uśmiechnął się ironicznie, muskając ustami jej skórę.

— W takim razie chętnie ci pomogę, kochanie. Zapłacę rachunek i…

Pulsujący, biały blask przerwał mu, gdy nagle wokół jego głowy przemknęła kula światła.

Czarny Kod. Wszyscy Aurorzy do Kwatery Głównej. Czarny Kod. Wszyscy Aurorzy do Kwatery Głównej.

Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, a on puścił jej dłoń z warknięciem.

— Kurwa. Granger, muszę iść.

Hermiona przełknęła ślinę i szybko wstała. Zdziwiła się, że nie zachwiała się z powodu zawrotów głowy.

— Nie, nie, wszystko rozumiem.

Spojrzał na nią, w jego oczach błysnął żal.

— Wszystko ureguluję, powiedz kelnerowi, żeby dopisał to do mojego rachunku — mruknął i poprawił marynarkę. Przeczesał włosy dłonią i zmarszczył brwi. — Granger, ja…

— Idź, Malfoy! — ponagliła go i odepchnęła. — Czarny Kod! Idź!

Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem i odwrócił się w miejscu, deportując się z ogłuszającym trzaskiem, który sprawił, że zastawa i szkło zadrżały na stole.

Hermiona musiała oprzeć się o oparcie krzesła, serce biło jej zbyt szybko. Kręciło jej się w głowie, ciało płonęło i musiała usiąść. Wciąż czuła odcisk jego ust na nadgarstku, a w brzuchu ściskało ją gorąco.

Pragnę cię.

_______________________

Witajcie :) w niedzielne popołudnie zapraszam na nowy rozdział tłumaczenia. Mam nadzieję, że chociaż trochę rozgrzeje Wasze zmysły w ten chłodny i pochmurny dzień. Wreszcie ze sobą porozmawiają, lepiej późno niż wcale, prawda? 

Na kolejny rozdział zapraszam 27 września.

Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego tygodnia. Enjoy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy