Styczeń 1995
Starała
się nie patrzeć i nie popaść w obsesję razem z Harrym, ale musiała przyznać, że
z Draco Malfoyem coś było nie tak. Schudł i wyglądał na zmęczonego; jego skóra
była tak blada, że nabrała szarego odcienia, a cienie pod oczami sprawiały, że
jego oczy wyglądały na mocno zapadnięte. Sprawiały też, że barwa jego tęczówek
zdawała się przybrać niemal biały odcień. Poza tym wyglądał równie spokojnie
jak zawsze, włosy miał starannie ułożone, a mundurek szkolny nienagannie
wyprasowany.
Ale
coś z nim było nie tak. Nie uśmiechał się, nie odzywał, nawet nie drwił z
innych; nie był sobą.
Hermionę
swędziały palce. Za każdym razem, gdy szła obok niego, pragnęła po prostu
wyciągnąć rękę i go dotknąć, powiedzieć, że cokolwiek się dzieje, wszystko
będzie dobrze. Wiedziała, że jego ojciec trafił do Azkabanu, więc może to go
dręczyło? Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić bólu i przerażenia związanego z
utratą rodzica w taki sposób. Przecież Draco wiedział, że Lucjusz będzie
poddany działaniu zła w postaci dementorów. Może na jego miejscu wyglądałaby na
równie przerażoną?
Harry
był przekonany, że Draco jest Śmierciożercą. Po prostu nie przestawał o tym
mówić. Malfoy to, Malfoy tamto, i bez względu na to, co mówiła ona czy Ron,
Potter nie ustępował.
—
Mówię wam — powtarzał — on jest jednym z nich. Czuję to w kościach. Ogarnął go
mrok.
Hermiona
oczywiście to rozważała, ale im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej
dochodziła do wniosku, że skoro, jak to ujął Harry, „ogarnął go mrok”, to
Malfoy nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Raczej zrozpaczony.
Wracając
z eliksirów, Hermiona została w tyle, obserwując, jak Harry i Ron omawiają
trening Quidditcha. Myślała o pracy domowej, o tym, jak zaplanuje wykonanie
zadania dla Slughorna, gdy zapach cytrusów i drzewa cedrowego ją owiał. Malfoy
kroczył przed nią zdecydowanymi krokami.
Był
sam.
Hermiona
przygryzła wargę, rozejrzała się niespokojnie i szybko pobiegła za nim. Nie
wiedziała, co jej właściwie przyświecało, ale gdyby mogła z nim porozmawiać, choćby dać mu do
zrozumienia, że istnieją ludzie, którzy są w stanie go wysłuchać, jeśli tylko
chciał pogadać — nie żeby kiedykolwiek chciał z nią rozmawiać, ale mimo wszystko — mogłaby w końcu pozbyć się tego
pragnienia.
Podążała
za nim przez lochy i od razu zauważyła, że nie zmierzał do Pokoju Wspólnego
Slytherinu. Nie wiedziała, dokąd szedł, ale kroczyła za nim, starając się
dotrzymać tempa jego długim nogom.
Skręcił
za róg. Poszła za nim, ale kiedy się odwróciła, zniknął. Przygryzła wargę i
poprawiła torbę na ramieniu, po czym ruszyła dalej. Na dole było ciemno, drogę
oświetlały jedynie pochodnie. Szukała drzwi, miejsca, w którym mógłby zniknąć,
ale niczego takiego nie odkryła.
—
Dlaczego mnie śledzisz, Granger?
Wstrzymała
oddech i odwróciła się, tylko po to, by zmierzyć się z nim twarzą w twarz. Stał
tuż obok, oparty niedbale o ścianę, na wpół ukryty w cieniu.
Jego
oczy były zimne i odległe.
—
Jeśli próbujesz mnie szpiegować, nie robisz tego subtelnie. Każdy mógłby
usłyszeć twoje tupanie.
Policzki
Hermiony płonęły. Nie tupała, prawda?
—
Ja… — Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. — Chciałam tylko… — Merlinie, czego ona w ogóle chciała? —
Widziałam, że nie… — Ale co? Nie czujesz
się dobrze? Nie śmiałeś się z błędu Rona? Nie patrzyłeś gniewnie na Zabiniego?
Uniosła głowę, spotykając jego spojrzenie pełne zniecierpliwienia. — N-nie
napisałeś instrukcji do zadania domowego, dlatego ja…
Genialnie,
Hermiono. Po prostu genialnie.
Zamrugał
beznamiętnie i zrobił kolejny krok w jej stronę. Merlinie, dlaczego on ma takie długie kroki?
—
Próbujesz zdobyć dodatkowe punkty u Slughorna, ścigając maruderów?
—
N-nie.
Hermiona
cofnęła się wprost pod ścianę. Godryku,
kiedy on tak urósł?
Zmrużył
oczy, patrząc na nią z góry. Uśmieszek — groźny i złośliwy — wykrzywił jego
usta, a srebrne spojrzenie przesunęło się po niej powoli, oceniająco.
Pomyślała, że zapewne będzie się z tego później śmiał — żałosna Granger!
—
I co dalej? — warknął, pochylając się tak blisko, że niemal ją przygniatał.
Nigdy wcześniej nie była tak blisko Malfoya. Przechylił głowę, a jego głos
opadł do niskiego tonu, gdy powiedział: — Chcesz mi obciągnąć, czy jak?
Serce
Hermiony zamarło. Gardło ścisnęło się boleśnie, a jej twarz zalała fala gorąca.
—
C-co? — wyszeptała, czując, jak jej uszy zaczynają piec.
Okrutny
uśmieszek Malfoya zmienił się w pogardliwe spojrzenie.
—
Nie? To przestań marnować mój cholerny czas, szlamo!
Po
tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem, a jego szaty powiewały
za nim.
Hermiona
ledwo oddychała, jej kolana trzęsły się gwałtownie. To był paskudny komentarz,
taki, który powiedział, żeby ją upokorzyć — tego była pewna, ale spojrzenie w
jego oczach… Patrzyła, jak znika w cieniu lochu, a jej ciało nie mogło się
ruszyć. Powinna była go uderzyć. Powinna była nazwać go wstrętnym, ale
sparaliżował ją spojrzeniem — jakby myślał o niej, robiącej mu...
Och,
jakże piekła ją twarz. Nie mogła wyjść z lochów w takim stanie! Wszyscy
pytaliby, co się, na Merlina, stało, a ona by się jąkała i robiła z siebie
idiotkę, kiedy wszyscy śmialiby się i doszli do wniosku, że właśnie wróciła z
randki z sekretnym kochankiem.
Ale
wtedy w jej głowie pojawił się obraz Draco Malfoya jako owego kochanka. Czy
przygwoździłby ją do ściany kolanem między nogami, tak jak to zrobił z Pansy
Parkinson tamtej nocy, kiedy przyłapała ich na siódmym piętrze? Czy wsadziłby
jej ręce pod sweter, tak jak to zrobił z tą Krukonką, kiedy przyłapała ich na
Wieży Astronomicznej w zeszłym roku?
—
Och, Hermiono, przestań! — syknęła sama do siebie, czując napływające
zażenowanie.
To
cholerny Draco Malfoy i myślenie o nim nie miało sensu. Zacisnęła zęby,
natychmiast odepchnęła myśli i zamiast tego skupiła się na zadaniu. Na
Eliksirze Żywej Śmieci.
~*~*~*~*~*~*~*~
Wrzesień 2004
Właśnie
skończyła kolację, gdy rozległo się pukanie w okno. Hermiona wypatrzyła na
parapecie dostojną, szarą sowę i pospiesznie wpuściła ją do środka. Z dzioba
wypadł jej list. Zanim sowa wzbiła się w powietrze, Hermiona sięgnęła po słoik
z przysmakami i poczęstowała ją kilkoma kąskami. Dopiero potem podniosła
kopertę.
Pismo
było staranne i eleganckie, a pieczęć miała ozdobne C otoczone cierniami i pnączami. Marszcząc brwi, z trzaskiem
otworzyła kopertę.
Szanowna Panno Granger,
Chciałabym bardzo podziękować za
Pani życzliwy wysiłek włożony w zbadanie zaginięcia mojego męża. Nieobecność
Atticusa jest wyjątkowo uciążliwa i obawiam się, że wczoraj nie byłam w
najlepszej formie.
To był prawdziwy zaszczyt w końcu
Panią poznać. Słyszałam o Pani tak wiele i oboje śledziliśmy Pani postępy w
gazetach. Z pewnością jest Pani Najbystrzejszą Czarownicą Swojego Pokolenia.
Zarówno mój mąż, jak i ja pracujemy na rzecz poprawy warunków życia mugolaków w
Wielkiej Brytanii, a co roku organizuję imprezę charytatywną w mojej rodzinnej
posiadłości w East Hampshire i byłoby dla mnie wielkim zaszczytem, gdyby
zechciała Pani przybyć. Dlatego chciałabym oficjalnie Panią zaprosić na Bal
Dobroczynny w Bentworth w przyszły weekend, 25 września, do Abbott Hall w
Bentworth. Nie ma tematu przewodniego, wystarczy założyć najlepszą suknię i
przyprowadzić przyjaciela lub partnera. Nie ma potrzeby odpowiadania, Pani
nazwisko zostanie dodane go listy gości.
Byłabym niezmiernie szczęśliwa, gdy
mogła Pani przybyć.
Z poważaniem,
Józefina Crawley
Hermiona
przygryzła wargę, marszcząc brwi. Nie mogła przestać myśleć o tym, co
powiedział jej Malfoy — że to pan Crawley przedstawił Umbrudge pomysł Komisji
Rejestracji Mugolaków. Pani Crawley zdawała się jednak być nieświadoma pogardy
Malfoya — w przeciwnym razie na pewno jakoś by zareagowała.
Wpatrywała
się przez chwilę w zaproszenie, zastanawiając się, co powinna zrobić.
~*~*~*~*~*~*~*~
Draco
skupił swój wzrok na górnej szufladzie biurka. Pozwalał, by pustka w nim
powoli się rozsypywała. Przygotował się na uderzenie, na falę emocji, które go
dręczyły.
Jebany
Atticus Crawley.
Kiedy
dostał liścik z jego nazwiskiem od Shacklebolta, z początku pomyślał, że to
pewnie jakaś pomyłka. Przecież nie mógł się spodziewać, że Draco mógłby
zamordować męża najlepszej przyjaciółki jego matki, prawda? Ale w chwili, gdy
otworzył kopertę, umowa została zawarta.
Spojrzenie
w oczach biedaka, gdy Draco wdarł się do jego umysłu, było bolesne. Wstydliwe.
Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył to, co widział Draco. Nie chciał, by
ktokolwiek dowiedział się o jego występkach.
Cicho, dziewczyno, nie płacz.
Jesteś taka śliczna. To zaboli tylko przez chwilę.
Jebany
Atticus Crawley, który uczył Draco gry na pianinie, gdy ten miał pięć lat.
Który całował rękę jego matki i nazywał ją piękną. Który palił cygara z jego
ojcem i rozmawiał o pogodzie oraz o ostatnim błędzie Corneliusa Fudge’a.
Moglibyśmy to nazwać Komisją
Rejestracji Mugolaków. Daje nam to motyw i środki, żeby ich ścigać. Kobiety w
wieku od szesnastu do dwudziestu sześciu lat powinny być najcenniejsze.
Jebany
Atticus Crawley, który co rok stawał na tym cholernym balu charytatywnym i
powtarzał, jak to życzy wszelkiego szczęścia tym „nieszczęśliwcom”, którzy nie
urodzili się w magicznym świecie, ale zostali mu narzuceni.
To tylko brudne mugolaki. Nawet
wilkołaki byłyby lepsze. Może powinniśmy im je oddać, wykorzystać do czegoś
lepszego. Tak, śmiało, oddajmy to świństwo kundlom.
Jebany
Atticus Crawley, który lubił bawić się w Boga z ludźmi, których uważał za
gorszych od siebie.
Szlama Pottera byłaby absolutnym
skarbem, a poza tym nie wygląda na nieszczęśliwą, więc czemu by tego nie
wykorzystać? Opracowałem model biznesowy, który moim zdaniem byłby odpowiedni
dla takich przedsięwzięć. To kontrakt tygodniowy lub dwutygodniowy, a ceny
zależą od stopnia spełniania życzeń. Oczywiście musi zostać wysterylizowana;
nie możemy pozwolić, żeby jakieś brudne, małe bachory biegały po okolicy,
prawda?
Jebany
Atticus Crawley, który chciał ją
sprzedać. Draco zacisnął zęby, oparł głowę na dłoniach i wziął głęboki oddech.
Wiedział,
że toczyły się rozmowy o tym, co zrobić ze wszystkimi mugolakami po zakończeniu
wojny. Niektórzy otwarcie domagali się ich śmierci, podczas gdy inni sugerowali
bardziej pragmatyczne rozwiązania. To
podludzie, mówili niektórzy, więc
dlaczego nie wykorzystać ich po prostu w razie potrzeby?
Potrzebujesz
gosposi? Masz szlamę!
Potrzebujesz
testera jedzenia? Masz szlamę!
Potrzebujesz
świnki morskiej? Masz szlamę!
Potrzebujesz
dziwki? Masz cholerną szlamę.
On
sam kiedyś tak myślał. I miał przy tym na myśli bardzo konkretną szlamę, w
połączeniu z bardzo konkretnymi i szczegółowymi sytuacjami. Szczerze popierał
ten pomysł.
Jednak
w tamtym momencie wściekłość pochłonęła ogromną przestrzeń umysłu, w której
dotąd panowała pustka, a Draco zerwał się z krzesła i ryknął; buchnęła z niego
fala magii, biurko poszybowało do przodu, krzesło do tyłu, a papiery i książki
rozsypały się po podłodze, gdy okna zadrżały. Kiedy już opróżnił płuca z krzyku
i frustracji, uderzył dłońmi w ciemne drewno biurka i sapnął.
Musiał
sobie przypomnieć, że Wojna nie skończyła się w ten sposób. Zwyciężyło dobro.
Czarny Pan odszedł, a ci, którzy stanęli po jego stronie, musieli zapłacić
swoją cenę. Wszyscy — nawet Draco.
Zasługuję na więcej niż to.
Oczywiście,
Granger zasługiwała na coś więcej. Na coś lepszego. Zasługiwała na kogoś, kto
doceniłby jej umiejętności i zdolności, jej urodę i siłę — a nie kogoś, kto
ciągle ją poniża z powodu statusu krwi i dziedzictwa. Nie na kogoś, kto nie
potrafiłby nawet trzymać rąk przy sobie, gdy była w pobliżu.
Przełknął
ślinę i wyprostował się, przeczesując włosy dłonią. Miała już dość jego
niesportowego i niegrzecznego zachowania, i nie winił jej za to ani trochę.
Powinien był wiedzieć, że nie może jej osaczać i naciskać. Cholera, był
nauczony, że wie lepiej. Co by powiedziała Lady Lunette?
Cóż,
jego dawna Pani z pewnością by go zbeształa i zmusiła do spisania przeprosin w
eseju i podpisania się jako Karaluch
albo Szowinistyczna Świnia, czy
cokolwiek innym, co uznałaby za stosowne w odniesieniu do jego zachowania, a
potem kazałaby mu to przeczytać na głos, na kolanach, bo Draco wiedział lepiej. A nawet jeśli Granger
nie była zainteresowana tego typu relacją z nim, musiał wiedzieć, że nie
powinien jej naciskać. Powinien był ją uspokajać, być kimś innym, kimś lepszym.
I właśnie to doprowadzało go do szału.
Wciąż
słyszał jej krzyk Hipogryf!, gdy
leżała z szeroko otwartymi i przerażonymi oczami. Jak mógł nie dostrzec
niechęci w jej głosie? Nie powinien był ufać, że pamięta wszystkie zasady, że
wie, nawet w stanie rozpaczy, że grają — a raczej powinien był dać jasno do
zrozumienia, że zamierza ich tam wprowadzić, zamiast po prostu zakładać, że
będzie wiedziała. Jak mógł aż tak stracić kontrolę? Najwyraźniej nie mógł sobie
poradzić bez wytworzonej pustki w umyśle. Nadal nazywał ją szlamą — to przez dynamikę sytuacji, ale skąd mogła to wiedzieć?
Powiedział jej, że to tylko między nimi, ale dlaczego miałaby mu zaufać? Nie
dał jej ku temu powodu. W czym był lepszy od pieprzonego Atticusa Crawleya?
Fizycznie
bolało go to, że musi nosić w sobie wspomnienia Crawleya, słyszeć jego
przemyślenia dotyczące Granger i tego, co ten drań chciał z nią zrobić, gdy
wojna się skończy, a Harry Potter umrze. Bolało go to, że Crawley aktywnie
działał, by ta mroczna przyszłość wciąż miała szansę się ziścić; pieniądze,
miejsca spotkań, kryjówki, immunitety Ministerstwa — Crawley zapewnił im
bezcenne zasoby.
Harry Potter musi umrzeć.
Bolała
go świadomość, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, Granger nie paradowałaby
po miejscach zbrodni, popisując się swoim niesamowitym talentem niczym
błyskotliwa, drobna prowokacja. Kurwa, prawie chciał, żeby wszystko rozgryzła;
jej umysł tak pięknie pracował, a on chciał patrzeć, jak rozwiązuje zagadkę.
Myślał,
że już to zrobiła w windzie, pytając go o buty. To było równie ekscytujące, co
przerażające. Ale te wielkie, brązowe, kuszące oczy kryły w sobie tyle wiedzy,
lecz żadnej podejrzliwości. Nawet zachichotała. Zachichotała! Słodki Salazarze, ten dźwięk trafił prosto w jego
penisa, pomimo mroku w jego umyśle.
Zasługiwała
na o znacznie więcej — na więcej niż Weasley, Krum, jebany Collins. Na więcej
niż on, nawet gdyby chciał wierzyć, że mógłby na nią zasłużyć.
Kiedy
powiedziała mu, że zasługuje na coś więcej, z takim wyrazem rezygnacji
zmieszanej z buntem na twarzy, przypomniał sobie wszystkie swoje myśli o niej
jako o kimś, kogo można by uwieść kwiatami i poezją; wszystkie swoje fantazje o
tym, że to on jej to przyniesie — ale zawsze przechodził do ofensywy. Zawsze
pędził naprzód, nie myśląc o zwolnieniu tempa; pragnął jej za bardzo, był zbyt
niecierpliwy, ale musiał zwolnić. Musiał ją delikatnie uwieść, przyciągnąć do
siebie. Musiał udowodnić swoje zainteresowanie i oddanie, a nie narzucać jej
fizycznego związku. Musiał jej udowodnić, że może czuć się z nim bezpieczna i
doceniona. Dostrzeżona.
Błysk
w brązowych oczach, gdy ją chwalił, doceniał, był jak balsam dla jego duszy,
ale jednocześnie sprawiał, że serce go bolało. To spojrzenie było tak
oczywiste; wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, to być docenianą za
inteligencję, ciężką pracę i poświęcenie. Oczywiście była Najbystrzejszą Czarownicą Swojego Pokolenia, ale pamiętał wszystkie
te chwile, gdy w szkole drwili z niej zarówno uczniowie, jak i nauczyciele.
Ignorowali. Szeptali. Nawet teraz, w pracy, była pomijana. Niedoceniana.
Stanowiła bardziej ciężar niż atut. Gdyby tylko wiedzieli. Była tak blisko… ale
nigdy nie pozna prawdy.
Westchnął
i machnął ręką, żeby wszystko uporządkować, po czym poszedł pod prysznic.
Minęły lata, odkąd był tak nakręcony, tak emocjonalny. Choć zabójstwa powinny
stać się łatwiejsze, nie były. Zabijanie nigdy nie było proste, choć musiał
przyznać, że po poznaniu myśli Crawleya, jego zabicie okazało się łatwiejsze,
niż sobie wyobrażał.
Mężczyzna
wszystko rozgryzł, zanim Draco skończył czytać mu w myślach. Próbował nawet
oklumencji, ale brakowało mu umiejętności i finezji. Draco przebił się przez
jego bariery z dziecinną łatwością, a kiedy się wycofał, mając to, czego
potrzebował, Atticus Crawley spojrzał na Draco, jakby wszystko wiedział.
—
To byłeś ty, prawda? — wychrypiał, z nosem ociekającym krwią od gwałtownego
wtargnięcia Draco. — Zabiłeś ich, prawda? Selwyna, Jugsona, Macnaira, Donahue’a
Everetta, Riversa — pominąłem kogoś?
Draco
pamiętał, jak zmrużył oczy na to pytanie i uśmiechnął się złośliwie, nie
odpowiadając. Nie musiał.
Nigdy
nie wiedział, czy Crawley rozumiał, dla kogo Draco pracuje. Jego myśli niczego
nie zdradzały, ale zrodziła się w nim chęć zemsty.
Ale
Crawley nie żył, a jego wspomnienia przyniosły mu kolejne nazwiska zwolenników
Czarnego Pana w tym powojennym świecie. Kolejne okruszki chleba, wzdłuż których
Draco mógł podążać. To była jedyna rzecz, która powstrzymywała go przed
nienawidzeniem samego siebie. Przed pobytem w Azkabanie nigdy nie rzucił
Zabójczej Klątwy. Używał mrocznych zaklęć. Takich, które przeraziłyby nawet
najbardziej zatwardziałych Aurorów. Torturował, zmuszał, ale nigdy nie zabił.
To była nadzieja, która trzymała go przy życiu, nadzieja, że może wciąż tkwi w
nim odrobina dobra, ale patrząc teraz w lustro, zastanawiał się, czy to nie był
zwykły miraż.
Może
mrok był cechą rodzinną. Moralność Malfoyów zawsze była co najwyżej wątpliwa, a
Czarna Magia, która przenikała jego rodzinną posiadłość, budowana była przez
wieki. Być może wyrósł z dobroci.
Przynajmniej Shacklebolt był na tyle pragmatyczny, by wykorzystać naturę Draco
do czegoś dobrego.
Chciał
być dobry.
Chciał
być wystarczająco dobry, przynajmniej
— wystarczająco dobry dla niej. Może
miała rację; może rzeczywiście traktował ją jak śmiecia; a może ona tak to
odbierała. Skoro nie zwracał wystarczająco uwagi na jej ograniczenia, a potem
nie zamknął się na tyle, by stłumić wszelkie emocje, skąd miała wiedzieć, że
nie próbuje jej wykorzystać? Z tego, co wiedziała, równie dobrze mógł być tym
samym głupkiem, którym był w szkole, chociaż on sam uważał, że dojrzał.
Ale
nie ufał sobie w jej obecności bez oklumencji — tak naprawdę nigdy sobie nie
ufał. Nie wierzył, że znów nie posunie się za daleko. Zrobił to już kilka razy,
tracąc kontrolę w sposób, który nie był dla niego normalny, i jak mógłby ją o
tym przekonać, skoro nigdy jej tego nie udowodnił? Najwyraźniej oklumencja nie
przynosiła pożądanego efektu.
Ale
jak zniesie widok jej każdego dnia w biurze, wiedząc, że on na nią nie
zasługuje? Skoro już ją miał, jak mógłby żyć dalej bez niej? Próbował — chodził
na randki, całował kobiety, ale żadna nie smakowała tak jak ona. Żadna nie
dorastała jej do pięt.
Gdyby
tylko miał szansę, pomyślał, stałby się bezbronny. Może powiedziałby jej
prawdę, choć wiedział, że ją to odstraszy. Granger,
pragnąłem cię od dziesięciu lat. Tak, to by ją z pewnością odstraszyło. Ale
to była prawda i na to zasługiwała.
~*~*~*~*~*~*~*~
Piątki
stały się dla Hermiony dniem bolesnego oczekiwania. Ciągle zastanawiała się,
czy Malfoy nagle się pojawi, by znów ją oczarować i uwieść, po tym jak przez
cały tydzień traktował ją jak powietrze — i czy ona na to pozwoli. Od kilku
tygodni nic takiego się nie wydarzyło, lecz po wspólnej pracy w poniedziałek
wrócił do uprzejmych skinień głową. Czasami nawet się z nią witał. W czwartek
po południu wręczył jej kubek kawy, co było niezwykle wygodne, bo nie miała
czasu na chwilę przerwy, przygotowując się do popołudniowej odprawy. Po prostu
podszedł do niej przed spotkaniem i podał kubek, mówiąc, że pracownica kawiarni
się pomyliła i nalała mu śmietanki. Hermiona wiedziała, że to bzdura, bo ta
kobieta go uwielbiała i nigdy nie wydałaby mu złego zamówienia. I czy to tylko
zbieg okoliczności, że przygotowała kawę ze śmietanką? Wątpiła w to.
Wspomnienie
jego słów, że uważa jej intelekt za atrakcyjny, wciąż krążyło w jej pamięci.
Jak mogłoby być inaczej? Dlaczego miałby to powiedzieć, jeśli nie po to, żeby
ją kusić? Czuła, jakby grał w grę, której zasad nie znała, i to ją wkurzało.
Od
dłuższego czasu zastanawiała się, dlaczego tak ją to dręczyło, a jej jedynym
logicznym wytłumaczeniem było to, że po prostu nie mogła odpuścić, póki on
mógł. Ale miała z nim niedokończone sprawy. Nie mogła iść dalej, bo było zbyt
wiele pytań, zbyt wiele niedomówień. Czy naprawdę
mu na niej zależało, czy po prostu grał w nieczystą grę? Dlaczego w ogóle
zainicjował zbliżenie tamtej nocy w Taczce? Dlaczego później był wobec niej
taki oziębły? Dlaczego powiedział jej te wszystkie słowa tamtej nocy w swoim
mieszkaniu, a potem traktował ją w pracy tak, jakby w ogóle nie istniała?
Na
brodę Merlina, chciała po prostu porozmawiać
z mężczyzną, ale nigdy tak naprawdę nie rozmawiała
z Draco Malfoyem. Od czego miałaby zacząć? O czym mieliby rozmawiać? Po prostu
nic nie szło zgodnie z planem. Zawsze się o coś kłócili i kończyło się to
rzucaniem obelgami. To było naprawdę żałosne. Ale w piątek postanowiła zebrać
się na odwagę i odbyć tę rozmowę.
Przełknęła
ślinę, wyprostowała plecy i ruszyła przez korytarz. Zobaczyła jego blond włosy
wyłaniające się zza ścian boksu i ruszyła w tamtym kierunku. Serce waliło jej
jak młotem, dłonie lekko drżały, ale nie pozwoliła, by to ją powstrzymało. Była
Gryfonką, powinna być odważna.
—
Granger!
Collins
zauważył ją przed wszystkimi innymi i szybko się wzdrygnęła.
Do diabła.
—
Collins.
Uśmiechnął
się do niej szeroko, a chociaż wiedziała, że Malfoy odwraca głowę w jej stronę,
Collins zmierzył ją wzrokiem.
—
Idziesz dziś wieczorem do pubu, kochanie?
Zmarszczyła
brwi.
—
Tak, nie, cóż, właściwie… — Podeszła bliżej i poczuła, jak srebrne spojrzenie
Malfoya uważnie ją obserwuje. Przygryzła wargę i spojrzała na niego, stając
przy wejściu do jego boksu. — Zastanawiałam się, czy mogłabym z tobą chwilę
porozmawiać? Może przy drinku?
Po
prostu siedział, rozparty w fotelu, i patrzył na nią chłodnym wzrokiem. Uniósł
brew, powoli głaszcząc brodę dłonią.
—
Wciąż mnie profilujesz, Granger?
—
Och… nie, nie. — Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. — To… nie jest związane z
pracą. No, trochę, ale nie całościowo.
Jego
oczy się zwęziły, jakby rozważał jej ofertę, a może szukał podtekstu.
Collins
zachichotał znad swojego biurka.
—
Dajesz się nabrać, Malfoy. Tylko cię ostrzegam.
Coś
błysnęło w oczach Malfoya, gdy Hermiona poczuła, jak oblewa ją rumieniec.
—
Nie! — powiedziała szybko, w samą porę, gdy Malfoy wstał. — Nic z tych rzeczy.
Ja… my… — Wzięła głęboki oddech. Dlaczego to było tak cholernie trudne? —
Chciałabym tylko z tobą porozmawiać. Pogadać.
—
Dobrze — mruknął blondyn i zacisnął szczękę. — Gotowa?
Przełknęła
ślinę i spojrzała na niego z pogardą. Owszem, kończyli pracę i tak, zazwyczaj o
tej porze wszyscy kierowali się do Taczki, ale z jakiegoś powodu nigdy nie
wybiegała myślami tak daleko w przyszłość. Zamrugała, zawahała się, a potem
skinęła głową.
Malfoy
włożył czarną marynarkę, poprawił mankiety i odwrócił się do niej.
—
No to chodźmy, Granger.
—
Uważajcie na siebie, dzieciaki! Zabezpieczajcie się! — krzyknął Collins za
nimi, gdy wychodzili, a Hermiona zmarszczyła brwi.
—
Nie zdawałam sobie sprawy, że jest takim palantem, kiedy ostatnio z nim
rozmawiałam — mruknęła, wsiadając do windy.
Malfoy
parsknął śmiechem, a ciepły dźwięk sprawił, że iskry przeleciały po jej całym
ciele.
—
Próbowałem cię ostrzec.
—
Tak, wiem o tym — westchnęła, a winda zawiozła ich do Atrium. — To do Taczki?
Spojrzała
na niego, gdy zbliżali się do punktu aportacji, ale Malfoy zmrużył oczy.
—
Może porozmawiamy przy kolacji? — zasugerował. — Jeśli miałbym przeżyć kolejną
katastrofę kulinarną w Taczce, to równie dobrze mógłbym się utopić.
Uśmiechnęła
się nerwowo, ale nie taki był jej plan. Kolacja? To brzmiało prawie jak, cóż,
randka. Ale skinęła głową; cokolwiek by się stało, żeby mieć tę rozmowę za
sobą, zrobi to.
—
W porządku. Jest takie cudowna, niewielka restauracja niedaleko…
—
Chodźmy do Château du Boire — powiedział, perfekcyjnie wymawiając francuskie
słowa.
Szczęka
Hermiony opadła. To była jedna z najwytworniejszych restauracji w całym
czarodziejskim Londynie.
—
Nie… chyba nie mam na to budżetu. — Uśmiechnęła się kwaśno i załamała ręce. —
Dobrze. Niech będzie. Ale czy nie potrzebujemy rezerwacji?
Uśmiechnął
się do niej triumfalnie i wyciągnął rękę, żeby się z nią teleportować.
—
Nie, jeśli nazywasz się Malfoy.
Hermiona
przewróciła oczami i chwyciła jego dłoń, a zaledwie kilka sekund później stali
przed drzwiami restauracji. Nawet szyld wyglądał, jakby był wart więcej niż
roczna pensja Hermiony. Manager powitał Malfoya, gdy tylko weszli, mimo że
przed nimi czekały w kolejce co najmniej dwie inne pary, i natychmiast zaprowadzono
ich na piętro restauracji.
Hermiona
czuła, że nie pasowała do tamtej atmosfery i towarzystwa. Podczas gdy inne
kobiety nosiły sukienki koktajlowe lub eleganckie suknie wieczorowe, ona miała
na sobie swój zwykłą garsonkę, a jej oliwkowa spódnica nie była dopasowana tak,
jak sobie tego życzyła.
—
Pański stały stolik, panie Malfoy — powiedział manager i odsunął krzesło dla
Hermiony. Stolik stał schowany w strasznie romantycznym
kącie, a zdobione okno wychodziło na Ulicę Pokątną, wtedy owitą mrokiem,
rozświetlonym pojedynczymi latarniami. — Czy mogę państwu podać coś na
początek?
Draco
zamówił butelkę czegoś o strasznie skomplikowanej nazwie, a Hermiona nie
chciała nawet myśleć, ile to będzie kosztować. Przełknęła ślinę, czując palący
ból w piersi spowodowany finansowym niepokojem.
Malfoy
spojrzał na nią spod pochylonej głowy, gdy manager pospiesznie odszedł, i jakby
czytając w jej myślach, powiedział:
—
Nie martw się, Granger. To na mój koszt.
Wstrzymała
oddech i spojrzała na niego.
—
Nie, nie! Sama za siebie zapłacę.
Uniósł
brew i uśmiechnął się ironicznie.
—
Och, wiem… Merlinie, broń, żebyś pozwoliła facetowi cokolwiek ci postawić. —
Jego uśmieszek szybko zniknął. — Ale chyba wiem, o czym ma być ta rozmowa i to
najmniej, co mogę zrobić.
Krew
napłynęła jej do twarzy i bezsilnie opadła plecami na krzesło.
Może
to był błąd?
Kelner
podszedł do nich po kilku minutach z butelką szampana w dłoniach. Nalał każdemu
po kieliszku i postawił butelkę na stole, obiecując, że za chwilę wróci, by
przyjąć zamówienia.
Hermiona
upiła łyk swojego drinka. Był cudowny, idealnie zbalansowany między słodkością
a kwaskowatością, ale nie zdołał stłumić jej zdenerwowania. Jak miała w ogóle
zacząć?
—
Muszę przyznać — powiedział Malfoy i oparł łokcie na stole — że już kilka
tygodni temu myślałem, że mnie zaatakujesz.
Spojrzała
na niego z niepewnością.
—
Z powodu czego?
Zmarszczył
brwi, jego oczy były uważne i zaciekawione.
—
Za to, że przyparłem cię do ściany — mruknął i jednym haustem opróżnił kieliszek.
— Za to, że byłem zbyt nachalny, zbyt szorstki, zbyt obojętny na twoje granice,
zbyt zdystansowany. Byłem dupkiem, po prostu. Dlatego chciałaś porozmawiać,
prawda?
Hermiona
wpatrywała się w niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Delikatnie mówiąc, był… nieprzewidywalny.
Przełknęła ślinę.
—
No cóż, tak… i nie. — Malfoy spojrzał na nią ostrym wzrokiem, a ona upiła łyk
szampana. — Mam… kilka pytań.
Odchylił
się na krześle.
—
Myślałem, że chcesz mnie przekląć.
Uniosła
brew.
—
I zaprosiłeś mnie na kolację?
Wzruszył
ramionami.
—
Ostatni posiłek.
Hermiona
zaśmiała się cicho, z ulgą.
—
Ja… nie. — Westchnęła. — Właściwie to naprawdę nie chcę się kłócić. Jestem dość
wyczerpana tym, cóż, emocjonalnym szokiem.
Malfoy
spiął się, ale nie spuścił z niej wzroku.
—
Z mojego punktu widzenia, od początku tłumaczyłem ci wszystko w przejrzysty
sposób. Może nie byłem zbyt komunikatywny, ale to moja wina. Przynajmniej nigdy
nie miałem zamiaru cię oszukiwać.
Hermiona
zmarszczyła brwi i poczuła, jak z piersi wylewa się chęć, by go zganić, ale
stłumiła ją. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i skinęła głową.
—
Czułam się oszukana… i nadal nie
wiem, czego właściwie ode mnie chcesz
— prychnęła i pokręciła głową, czując, jak wątpliwości prześlizgują się przez
barierę odwagi. Próbowała się im oprzeć. — Zawsze jesteś tu lub tam, raz
gorący, raz zimny. Nie wiem, czy zamierzasz… pocałować mnie w moim gabinecie,
czy spojrzeć na mnie z pogardą. Myślałam, że to dlatego, że mnie nienawidzisz,
a potem w poniedziałek powiedziałeś, że…
—
Granger — przerwał jej mrocznym i niecierpliwym, niemal karcącym głosem.
Spojrzała
na niego, zamrugała, a jej usta się rozchyliły. Ten ton jego głosu… robił z nią
różne rzeczy. Cudowne, podłe rzeczy.
Wziął
głęboki oddech, zacisnął szczękę, a palce naprężył na stole. Zmarszczył brwi,
jego oczy piekły.
—
Chcę cię przeprosić. Zachowywałem się dość głupio i wiem, że trudno ci
uwierzyć, kiedy to mówię, ale zazwyczaj nie robię takich rzeczy. Jestem o wiele
bardziej… uporządkowany. Tego lipcowego wieczoru w Taczce nie byłem przy
zdrowych zmysłach. Nigdy nie powinienem być cię tam zaciągnąć, nigdy nie
powinienem był robić tego, co zrobiłem.
Poczuła,
jak serce podchodzi jej do gardła, a policzki płoną rumieńcem. Żałował tego
wszystkiego, oczywiście, że tak. Nie był „przy zdrowych zmysłach”, bo dlaczego
miałby robić coś takiego ze szlamą?
Przełknęła ślinę i skinęła głową, czując, jak łzy pieką ją pod powiekami,
grożąc wypłynięciem.
—
Rozumiem — wyszeptała.
Jej
ręce — nie wiedziała, co z nimi zrobić! Gdzie była jej torba? Och, wisiała na
oparciu krzesła. Odchrząknęła, odsunęła krzesło i wstała, szykując się do
wyjścia.
—
Granger. — Nagłe skrzypnięcie krzesła zbiło ją z tropu, a potem jego dłoń
objęła jej nadgarstek. — Nie sądzę, żebyś rozumiała.
Wróciła
do niego przygaszonym wzorkiem. Był całkowicie poważny, nagle stał tuż przed
nią, blokując jej drogę. Ścisnął jej ramię. Zszokowana, opadła z powrotem na
krzesło, patrząc na niego, a żywotność w jego oczach ją zaskoczyła. Kręciły
się, płonęły. Odchrząknął i jedną ręką poprawił marynarkę, wciąż nie puszczając
jej drugą, po czym usiadł z powrotem. Jego dotyk stał się delikatny, kciuk
musnął wnętrze jej nadgarstka, wywołując dreszcze na całym ciele.
—
Nie sądzę, żebyś cokolwiek rozumiała — rzekł cicho.
Przełknęła
ślinę.
—
Więc proszę — wyszeptała — czy mógłbyś mi to wyjaśnić?
Zmarszczył
brwi, na jego twarzy malował się ból.
—
Zrobię, co w mojej mocy, ale proszę, zostań.
Przygryzła
usta, by nie drżały. Za pierwszym razem, gdy poprosił ją, żeby została, zabrał
ją do raju — a potem udawał, że to się nigdy nie wydarzyło.
Ponownie
odchrząknęła, przełykając gulę w gardle i skinęła głową. Kiedy ją puścił,
odsunęła krzesło, akurat na czas, gdy kelner wrócił.
—
Czy wybrali już państwo? — zapytał.
Malfoy
spojrzał na nią.
—
Lubisz ryby, Granger?
Skinęła
głową.
—
Na przystawkę poprosimy pysznego tatara wołowego, halibuta na danie główne, a
na deser wyśmienity fondant czekoladowy i butelkę najlepszego Sauvignon Blanc — wymienił, a kelner
pospiesznie odszedł.
Malfoy
westchnął i odchylił się na krześle.
—
Przepraszam, że poczułaś się oszukana — zaczął, a ona przełknęła ślinę.
Zamyślił się, powoli głaszcząc palcami ogolony policzek. Zacisnął szczękę. — Od
kilku tygodni dość często używam oklumencji.
Hermiona
wpatrywała się w niego zszokowana. Zupełnie się tego nie spodziewała.
—
Ale… dlaczego? Martwisz się, że ktoś
spróbuje użyć na tobie legilimencji?
—
Nie. — Zaśmiał się, a wyraz jego twarzy zmiękł. — Nie, to mechanizm radzenia
sobie z problemami, którego nauczyłem się od profesora Snape’a przed szóstym
rokiem w szkole, gdy dostałem zadanie, żeby… — Przełknął ślinę, odrywając wzrok
od jej twarzy i poprawiając się na krześle. — To pomaga mi kontrolować emocje i
lęk. — Znów spojrzał jej prosto w oczy, a ona poczuła, że za jego wzrokiem
kryje się tak wiele niewypowiedzianych słów, tyle sekretów… — Mam dość
wymagające zadanie, które wyczerpuje mnie emocjonalnie, a oklumencja pomaga mi
utrzymać wszystko w ryzach w pracy. Minusem jest oczywiście fakt, że bywam…
mało obecny. I nieprzyjazny.
Jej
pierś się ścisnęła, a ciało rozpaliło. Była taka głupia — tak niewiarygodnie
samolubna. Myślała, że chodzi tylko o nią, o jego pogardę do niej, ale on
cierpiał. Jego specjalne zadanie, o którym wiedziała,
a o którym nikt nie mówił — cokolwiek to było, nie mogło być łatwe.
Odżyły
w niej dawne uczucia, dawna chęć, by go przytulić i powiedzieć mu, że wszystko
będzie dobrze. Przełknęła ślinę.
—
Przepraszam. Nie wiedziałam… — Spuściła wzrok. — Teraz czuję się głupio.
Zapatrzona w siebie idiotka i….
—
Nie myśl tak — przerwał jej. — Nie wiedziałaś. Powinienem był ci powiedzieć
tygodnie temu, ale byłem niedojrzałym idiotą. Powinienem był porozmawiać z tobą
wcześniej i wszystko wyjaśnić.
—
Powinnam była rozpoznać znaki. Puste i zimne spojrzenia, obojętność, brak
zainteresowania…
—
Cóż, szczerze mówiąc — zachichotał — to dokładny opis mnie, takiego, jaki
jestem zazwyczaj.
Hermiona
uśmiechnęła się blado i odważyła podnieść wzrok.
—
Ale kiedy powiedziałeś, że żałujesz tego, co się stało, miałeś na myśli…?
—
Nigdy nie powiedziałem, że tego żałuję — mruknął. — Powiedziałem, że nie
powinienem był robić tego, co zrobiłem. — Westchnął i pokręcił głową. — Miałem
zły dzień i myślałem, że flirtujesz ze mną w barze. Myślałem, że mi się
poszczęści, straciłem czujność, a potem nazwałaś mnie Śmierciożercą i… —
Przełknął ślinę, a jego jabłko Adama drgnęło. — Nie mogłem użyć oklumencji, nie
potrafiłem stłumić mojego oburzonego pragnienia i dałem się ponieść. — Lekki
rumieniec pojawił się na jego policzkach, plamiąc szyję. Spuścił wzrok,
roztargnionym ruchem pocierając brodę. — Przepraszam. Jak już mówiłem,
zazwyczaj nie zmuszam kobiet do seksu. To nie moja natura, a ty z pewnością na
to nie zasłużyłaś.
Serce
Hermiony waliło w piersi, a fala gorąca niemal sprawiła, że się spociła.
—
Ja… — zaczęła, a jej twarz dosłownie płonęła. — Doceniam twoje przeprosiny i je
przyjmuję, ale prawda jest taka, że… cóż, całkiem mi się to podobało.
Malfoy
spojrzał jej w oczy, a jego źrenice się rozszerzyły. Szczęka drżała, klatka
piersiowa unosiła się i opadała głębokimi, miarowymi ruchami, a w powietrzu coś
trzeszczało. Nie widziała tego, ale czuła, jak każdy włos na jej ciele staje
dęba, jakby przepływał przez nią prąd.
—
Wiesz, że tak było — szepnęła, zaciskając dłonie pod stołem.
Obserwował
ją przez chwilę, a jego oczy robiły się coraz mniejsze.
—
Domyśliłem się — mruknął, jego twarz pozostała nieruchoma. — Wróciłbym do
Azkabanu, gdyby tak nie było.
Przełknęła
ślinę i założyła włosy za uszy.
—
Tak, z pewnością.
Jego
kciuk wsunął się między wargi i zęby, niesprawiedliwie kuszący ruch, który
odebrał jej dech w piersiach.
—
A noc u mnie? — zapytał ochryple. — Podobało ci się?
Hermiona
nie mogła mówić, więc skinęła głową, oddychając płytko.
—
To dlaczego nie zostałaś?
Mrugnęła
i tym razem to ona spuściła wzrok z zakłopotaniem.
Kelner
podszedł z winem, dając im chwilę. Pozwolił Malfoyowi spróbować, po czym nalał
im po kieliszku i odstawił butelkę.
—
Państwa jedzenie jest prawie gotowe.
Kelner
skłonił się i szybko odszedł.
Hermiona
upiła łyk wina.
—
Skłamałam. Ja… Nie tylko oglądałam twoją różdżkę, ja…
Przełknęła
ślinę i westchnęła.
—
Sprawdzałaś ją — powiedział wprost, a ona podniosła wzrok. Wyraz jego twarzy
się nie zmienił. — Nie jestem głupi, Granger. Wiedziałem, że kłamiesz. Nie
jesteś w tym dobra.
Wzięła
głęboki oddech i zapadła się w fotel.
—
T-tak. Sprawdzałam ją.
—
Dlaczego?
Wygięła
szczękę i westchnęła głęboko.
—
Bo Gallagher powiedział, że krążyła plotka, że zostałeś upoważniony do używania
Zaklęć Niewybaczalnych. — Obserwowała go spod rzęs, ale milczał, wciąż
nieruchomy. Wyglądał na zadowolonego — zupełne przeciwieństwo jej uczuć. — Z
początku mu nie wierzyłam, ale potem…
Ugryzła
się w język. Nie chciała mu mówić, że spędziła cały dzień, przeszukując książki
w bibliotece na temat Mrocznego Znaku i jego powiązań z Czarną Magią. To by ją
wręcz ośmieszyło, a tego nie potrzebowała.
Ale
Malfoy zachichotał.
Zachichotał.
—
Nie mogłaś odpuścić. Typowa Wszechwiedząca Granger. Wiedziałem, że gdzieś tam
jesteś.
Mrugnęła
na te słowa, głęboko zawstydzona.
—
Przepraszam, Malfoy. Nie powinnam była tego robić.
Uśmiechnął
się z goryczą.
—
Muszę co roku poddawać różdżkę inspekcji — wyjaśnił, unosząc brwi. — To warunek
mojego zwolnienia warunkowego. Ktoś musiał o tym słyszeć i pomyśleć, że to
dlatego, że używam Niewybaczalnych. Nie zrobiłaś tego, co nie zostało wykonane
wcześniej.
Hermionie
opadła szczęka.
—
Nie… nie wiedziałam.
Machnął
lekceważąco ręką.
—
To zasada wdrożona przez Wizengamot. Nie do końca powszechnie wiadoma. — Uniósł
brew. — Więc dlatego nie chciałaś zostać? Obawa? Strach?
Hermiona
niemrawo pokręciła głową.
—
Byłam zażenowana, że pozwoliłam, by moje natrętne myśli tak przejęły kontrolę
nad moimi działaniami.
Zamilkł
na chwilę, zastanawiając się nad czymś, po czym zapytał:
—
To dlatego przyszłaś?
Zacisnęła
pięści, wbijając paznokcie w dłonie. Była kiepskim kłamcą, ale gdyby
powiedziała mu prawdę, wyglądałaby tylko na jeszcze bardziej wściekłą.
Pokręciła więc głową.
—
Nie, ja… — Spojrzała na niego, a całe jej ciało drżało z zażenowania,
pożądania, niepokoju i oczekiwania. — Chciałam przyjść.
Och, teraz to brzmi jak podwójna
aluzja, Hermiono. Bardzo subtelnie.
Wpatrywał
się w nią, w jego oczach pozostała tylko cienka obwódka. Powietrze znów
zatrzeszczało.
—
Dwa tatary wołowe, panie Malfoy. — Kelner sprawił, że oboje podskoczyli, a pięknie
podane danie pojawiło się przed nimi na stole. — Smacznego.
Jedli
w milczeniu, komentując jedynie wykwintne jedzenie i alkohol. Powietrze między
nimi iskrzyło, a Hermiona zastanawiała się, czy on też to czuje. Był tak
przystojny w blasku świec, czerń jego koszuli stanowiła tak ostry kontrast z
alabastrową skórą. Kiedy się uśmiechał, błyskał białymi, idealnymi zębami,
takimi, które sprawiłyby, że jej rodzice zakochaliby się w nim bez pamięci, a
jego włosy nie miały ani jednego kosmyka, który nie pasowałby do idealnie
niedoskonałej, zaczesanej do tytułu fryzury. Nie, był wręcz namalowanym
arcydziełem, ale wiedziała, jak wyglądał, gdy przejmował go czysty chaos — i
obie wersje były równie urocze.
Halibut
był równie pyszny jak tatar, a Hermiona prawie zapomniała, jak smakowały takie
wykwintne dania; nigdy nie wychodziła sama, a ostatnim razem, gdy zabrano ją na
randkę (choć wiedziała, że to nie
była randka), poszła do włoskiej, mugolskiej restauracji, gdzie serwowano
ravioli z puszki.
Wino
trochę ją rozluźniło, a kiedy skończyła posiłek — smakowity i zmysłowy fondant
czekoladowy — poczuła się całkowicie swobodnie. Zamówili kolejną butelkę, a
Malfoy zamówił dla siebie Ognistą Whisky. Wdali się w luźną rozmowę o pracy,
życiu i książkach, a Hermiona uświadomiła sobie, że nigdy nie rozmawiała z
Malfoyem w ten sposób. Nigdy nie odbyła z nim normalnej rozmowy. Był zamyślony,
wręcz filozoficzny i znał się na rzeczach, o których nigdy nie sądziła, że
będzie cokolwiek wiedział; na przykład na mugolskich pisarzach — Szekspirze,
Poemie, Wolterze, Dickensie, Tołstoju. Było całkiem miło. Naprawdę miło. I łatwo.
—
Jak się miewa twoja matka? — odważyła się zapytać, gdy zapadli w przyjemną,
naturalną ciszę.
Malfoy
skinął głową.
—
Bardzo dobrze. Wyremontowała i przebudowała cały Dwór — ledwo go rozpoznaję —
prychnął. — Nie to, żeby mi to przeszkadzało.
—
Musiało być wam ciężko, mając ich wszystkich pod swoim dachem.
Zakręcił
Ognistą Whisky w szklance i zanucił, po czym wziął głęboki łyk.
—
Tak było.
Hermiona
z trudem przełknęła ślinę.
—
Przykro mi.
—
Bez obaw, Granger — rzucił. — Wojna się skończyła. Cieszę się, że moja matka
czuje się na tyle komfortowo, by tam mieszkać. Zburzyłbym go i zbudował nowy,
gdyby tego chciała, ale byłby koszmarny problem z tymi starożytnymi murami, i
tak dalej.
Uśmiechnęła
się, rozpoznając żarliwą miłość w jego słowach. Wierzyła, że dla swojej matki mógłby zrobić wszystko.
—
Ma szczęście, że ma takiego syna jak ty.
Spojrzał
na nią ze zdziwieniem w oczach.
—
Nie jestem tego taki pewien, ale dziękuję. — Odchylił się do tyłu. — A co z
twoimi rodzicami, Granger?
Poruszyła
się niespokojnie na krześle. Rzadko mówiła o rodzicach — naprawdę nie mogła —
ale on o tym nie wiedział. Uzdrowicielka Ericson kazała jej przetwarzać to we
własnym tempie, ale to było trudne. Jak można opłakiwać ludzi, którzy nie
umarli, a jednocześnie nie są do końca żywi?
—
Mieszkają w Australii. — Dźgnęła widelcem resztki jagód na talerzu. — Musiałam
usunąć ich wspomnienia i odesłać ich, zanim dołączyłam do Harry’ego i Rona,
latem przed siódmym rokiem. Pozwoliłam im myśleć, że nazywają się Monica i
Wendell Wilkins i że są bezdzietni. — Patrząc na Malfoya spod rzęs, zobaczyła,
że marszczy brwi, uważnie słuchając. Westchnęła. — Kiedy wojna się skończyła,
zaczęłam szukać sposobu na odwrócenie zaklęcia, ale nic nie zadziałało, a teraz
jest za późno. Nie mają o mnie żadnych wspomnień i nigdy nie będą mieli. Jestem
tylko ich dziwną korespondentką z Anglii. — Cień uśmiechu przemknął po jej
ustach. — Przynajmniej co roku wysyłają kartki świąteczne. To miłe.
—
Granger — powiedział cicho i poważnie — przykro mi to słyszeć.
Uśmiechnęła
się smutno.
—
Jest dobrze. Żyją. To jest najważniejsze.
Zadrżała
mu szczęka.
—
Pamiętam, jak mój ojciec po raz pierwszy trafił do Azkabanu. Byłem w szoku.
Musiałem się wyrwać ze wspomnień o rodzicach — ledwo mogłem pojąć ten ból.
—
To było konieczne — mruknęła i spojrzała w kieliszek. — Bałam się, że zostaną
schwytani i torturowani, żeby zdobyć informacje.
Popatrzyła
na niego, świadoma jego reakcji.
Ale
on tylko skinął głową, wciąż marszcząc brwi.
—
Bardzo mądre… ale jednak.
Przygryzła
wargę i pokręciła głową.
—
Z pewnością są przyjemniejsze tematy do rozmów niż wojna.
Uśmiechnął
się blado i potarł brodę.
—
Oczywiście. Mówiłaś, że masz pytania. Odpowiedziałem na wszystkie, czy jest ich
więcej?
Znów
poczuła gorąco, serce jej zadrżało, a policzki poczerwieniały. Ledwo
odpowiedział na każde z jej pytań. Przynajmniej nie na docelowy temat.
—
Jest jedna rzecz, którą chciałabym… — Przełknęła ślinę. — Chciałabym wiedzieć.
—
Śmiało.
Niski
ton głosu i sposób, w jaki intensywnie się w nią wpatrywał, sprawiły, że
zadrżały jej kolana.
—
Zawsze mną gardziłeś — zaczęła — więc dlaczego mnie uwodziłeś?
Mrugnął,
a na jego ustach pojawił się uśmieszek.
—
Nie jestem pewien, czy mogę się z tym zgodzić; z mojej perspektywy było wręcz
odwrotnie. To ja czuję się uwiedziony.
Gapiła
się na niego, otwierając szeroko usta.
Ona? Uwodzi go?
Prychnęła,
niezdolna wypowiedzieć wszystkich słów, które chciała wydobyć z siebie,
wszystkich poprawek i nagan, ale jedyne, co słyszała, to bełkot.
Malfoy
zaśmiał się pod nosem, słysząc jej odpowiedź, i pochylił się, opierając na
łokciach.
—
Granger, jeśli nie zauważyłaś, byłem bardzo chętny, ilekroć okazywałaś
zainteresowanie. Może nawet trochę za bardzo. Byłem… rozkojarzony.
Niezdyscyplinowany. Ale dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie jesteś aż tak
zainteresowana i szanuję to.
Twarz
jej płonęła, serce waliło. Czuła zawroty głowy, dzwoniło jej w uszach.
—
Ja… nie! — Jęknęła cicho i ukryła twarz w dłoniach. — Nie chciałam okazywać braku zainteresowania! To znaczy, tak,
może trochę, ale tylko dlatego, że czułam się cholernie zdezorientowana!
Spotykasz się z pięknymi modelkami i… i… nienawidzimy
się!
—
Nie nienawidzę cię — powiedział i upił łyk Ognistej Whisky.
Hermiona
właśnie miała kontynuować swoją tyradę, gdy jego komentarz się uciszył.
Wpatrywała się w niego, nagle tracąc oddech.
—
Co?
Powoli
zamrugał.
—
Nie nienawidzę cię. Nawet nie mogę powiedzieć, że cię nie lubię. — Wzruszył
ramionami i uniósł brew. — Owszem, czasami potrafisz być irytująca, i wolałbym,
żebyś po prostu zamknęła swoje śliczne usta, ale cię nie nienawidzę. A randki…
cóż, to nic poważnego, naprawdę. Tylko kilka kolacji, by zachować pozory.
Szczerze mówiąc, pewnie wiele z nich było rozczarowanych.
Spojrzał
na nią z ciekawością, być może szukając w niej czegoś.
—
Och.
To
było jedyne, co mogła powiedzieć, serce waliło jej tak mocno, że myślała, iż
klatka piersiowa pęknie.
Zmarszczył
brwi i wykręcił szczękę.
—
Nienawidzisz mnie?
Pytanie
wisiało między nimi ciężko i intensywnie, ale powietrze znów skwierczało,
trzeszczało. Hermiona poczuła, jak żołądek jej drży, uda bolą, a skóra mrowi.
Przełknęła ślinę, pragnąc, żeby być bliżej, ale między nimi stał stół.
—
Czasami — pisnęła. — Ale raczej nienawidzę to, jak się przy tobie czuję.
Pochylił
się jeszcze bliżej, prawie na pół stołu.
—
A jak sprawiam, że się czujesz?
Ledwo
mogła oddychać. Jego zapach działał na jej zmysły, tym silniej, im bliżej się
nachylał, a oczy hipnotyzowały. Pozwoliła, by jej wzrok powędrował na jego
usta, tak kształtne i miękkie.
—
Zdezorientowana.
—
Na temat czego?
Jego
usta ułożyły te słowa tak pięknie, tak kusząco.
—
Tego, czego chcę — wyszeptała — i czego nie powinnam chcieć.
Zanucił
na przytaknięcie, a jego ciepła, duża dłoń wylądowała na jej, paląc swoim
dotykiem. Jej skóra znów się pokryła się gęsią skórką, a sutki boleśnie
stwardniały pod stanikiem. Sapnęła i spojrzała na niego, na to, jak pochłania
jej dłoń leżącą na stole. Jej cera była nieco ciemniejsza niż jego, i gdyby nie
ten stół, prawdopodobnie rzuciłaby mu się na szyję.
Ponownie
delikatnie pogłaskał wnętrze jej nadgarstka, jego dotyk był lekki jak piórko na
jej wrażliwej skórze, zaledwie kilka centymetrów od blizny z zaklęciem. Poczuła
mrowienie na całym ramieniu, a kiedy spojrzała w górę, zobaczyła, że jego oczy
mienią się niczym rtęć.
—
A czego właściwie chcesz? —
dopytywał.
Zadrżała,
dysząc. Zaschło jej w gardle, w podbrzuszu czuła roztopiony żar. Musiała
zacisnąć uda. Nie, to nie ona go uwodziła.
—
Tego, czego nie powinnam chcieć.
—
A czego właściwie nie powinnaś
chcieć?
Zwilżyła
usta.
—
Ciebie — wyszeptała.
Utrzymał
jej spojrzenie, jego oczy wciąż ją urzekały, gdy przyciągnął jej dłoń do siebie
i uniósł ją do ust. Delikatnie pocałował jej kostki, a Hermiona nie mogła stłumić
cichego jęku, który wyrwał się z jej ust. Jego usta powoli, leniwie powędrowały
do jej palców i w dół, do nadgarstka, dokładnie tam, gdzie ją pieścił.
Pocałował ją tam, pozwolił językowi musnąć jej skórę, a Hermiona musiała się
chwycić krawędzi stołu, żeby nie stracić równowagi.
—
Czekałem na ciebie, Granger — wyszeptał, wciąż wbijając wzrok w jej krzesło. —
Żadnych nieporozumień, żadnej dezorientacji. Pragnę cię.
Nie
mogła oddychać, nie mogła myśleć. Jedynym, co istniało w tej chwili, był jego
wzrok, jego dotyk — on. Patrzyła na
niego z drugiego końca Wielkiej Sali; obserwowała go na lekcji; śniła o nim w
łóżku; zastanawiała się, czy uważałby ją za ładną, gdyby nie była mugolaczką;
patrzyła, jak cierpi w milczeniu; czuła, jak patrzył na nią, gdy była torturowana;
patrzyła, jak siedział stoicko, gdy usłyszał wyrok dożywocia w Azkabanie;
patrzyła na jego pijaną od pożądania twarz, gdy wyłaniał się spomiędzy jej nóg;
patrzyła na niego teraz, przed sobą, kiedy pożerał ją wzrokiem.
Oblizała
wargi.
—
Czy mógłbyś zrobić to jeszcze raz? — wyszeptała i przełknęła ślinę. — Przejąć…
przejąć kontrolę?
Jego
źrenice znów się rozszerzyły, a ucisk na jej nadgarstku zacieśnił się.
—
Tylko jeśli będziesz gotowa mi ją przekazać.
Skinęła
głową. Potrzebowała jego dłoni na sobie, i to już.
—
Tak, proszę.
Uśmiechnął
się ironicznie, muskając ustami jej skórę.
—
W takim razie chętnie ci pomogę, kochanie. Zapłacę rachunek i…
Pulsujący,
biały blask przerwał mu, gdy nagle wokół jego głowy przemknęła kula światła.
Czarny Kod. Wszyscy Aurorzy do
Kwatery Głównej. Czarny Kod. Wszyscy Aurorzy do Kwatery Głównej.
Jego
twarz wykrzywiła się w grymasie, a on puścił jej dłoń z warknięciem.
—
Kurwa. Granger, muszę iść.
Hermiona
przełknęła ślinę i szybko wstała. Zdziwiła się, że nie zachwiała się z powodu
zawrotów głowy.
—
Nie, nie, wszystko rozumiem.
Spojrzał
na nią, w jego oczach błysnął żal.
—
Wszystko ureguluję, powiedz kelnerowi, żeby dopisał to do mojego rachunku —
mruknął i poprawił marynarkę. Przeczesał włosy dłonią i zmarszczył brwi. — Granger,
ja…
—
Idź, Malfoy! — ponagliła go i odepchnęła. — Czarny Kod! Idź!
Spojrzał
na nią zbolałym wzrokiem i odwrócił się w miejscu, deportując się z
ogłuszającym trzaskiem, który sprawił, że zastawa i szkło zadrżały na stole.
Hermiona musiała oprzeć się o oparcie krzesła, serce biło jej zbyt szybko. Kręciło jej się w głowie, ciało płonęło i musiała usiąść. Wciąż czuła odcisk jego ust na nadgarstku, a w brzuchu ściskało ją gorąco.
Pragnę cię.
_______________________
Witajcie :) w niedzielne popołudnie zapraszam na nowy rozdział tłumaczenia. Mam nadzieję, że chociaż trochę rozgrzeje Wasze zmysły w ten chłodny i pochmurny dzień. Wreszcie ze sobą porozmawiają, lepiej późno niż wcale, prawda?
Na kolejny rozdział zapraszam 27 września.
Tyle ode mnie. Komentujcie i oceniajcie. Miłego tygodnia. Enjoy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)