Rozdział 3: Weź się w garść, Malfoy
Listopad 1995
Jedynym
plusem bycia w Brygadzie Inkwizycyjnej był strach, który emanował z oczu innych
uczniów, ilekroć Draco zbliżał się do nich ze sceptycznym spojrzeniem. Było
wiele minusów — owszem, Umbridge dała im swego rodzaju komenderowanie, ale
oczekiwała, że w zamian będą ją karmić intrygującymi raportami o stanie szkoły,
a gdyby tego nie zrobili, byłaby bardzo rozczarowana — jednak plusy ciążyły nad
nimi o wiele bardziej.
Przede
wszystkim dla Draco wielką zaletą był fakt, iż miał większy autorytet niż
prefekci, a co za tym idzie, miał większy
autorytet niż sama pieprzona Hermiona Granger.
Jej
zarozumiały ton, gdy kogoś strofowała, sprawiał, że krew w nim wrzała ze
złości, ale mimo to słysząc go, miał wrażenie, że całe jego ciało śpiewa. Już
zawsze będzie porównywał czyjekolwiek upominienia z jej upomnieniami. Inni po
prostu nie byli w tym tak dobrzy jak ona, co oczywiście również go wkurzało.
Ale
on z pewnością był w tym lepszy. Zaiste, nie strofował ludzi jak rodzic, jak
zwykła to robić Granger, ale raczej wyśmiewał ich za to, że są idiotami.
Czasami nawet ich straszył. Był w tym dobry, ale głównie dlatego, że ludzie mu
to ułatwiali. Wszyscy byli idiotami. Zawsze robili coś źle.
Jedyną
osobą, którą chciał widzieć na ich miejscu, była Złota Dziewczyna, która nigdy
nie łamała żadnych zasad, a kiedy już, robiła to tak spektakularnie razem ze
Świętym Potterem i Łasicem, że stary głupiec Dumbledore zawsze ją za to
nagradzał. Jeśli Draco by ją za to zrugał, odbiłoby się to na nim rykoszetem, a
ona byłaby za to wychwalana. Draco i tak by przegrał.
Nigdy
nie mógł wygrać z Granger. Zawsze była o krok przed nim, drwiąc z niego swoją
doskonałością. Gdyby mógł ją rzucić na kolana, gdyby tylko mógł zmusić ją do
zrobienia tego, czego on chce, nie miałaby już nic, czym mogłaby się z niego
wyśmiewać. To on miałby kontrolę. Wygrałby. Merlinie, jak bardzo tego
potrzebował.
Nie
był zbyt dumny, by przyznać — przynajmniej przed samym sobą — że przechadzał
się po bibliotece kilka nocy z rzędu, tylko po to, by spróbować nakryć Granger
w trakcie ciszy nocnej. Lubiła czytać i chociaż sam jej nie przyłapał na
gorącym uczynku, wiedział z wiarygodnych źródeł, że Granger miała zwyczaj
zostawać w bibliotece po dozwolonych godzinach.
Kiedy
zobaczył napuszone, brązowe włosy poruszające się kilka rzędów dalej, jego puls
przyspieszył. Podkradł się za nią, siadając z książką przed sobą, tak by mógł
ją obserwować z daleka, nie będąc zauważonym. Zawsze zdawała się wiedzieć, gdy
był blisko; jej duże, brązowe oczy wydawały się niemal wszystkowiedzące, gdy
podnosiły się, by znaleźć go w tłumie, jakby znały jego najskrytsze intencje.
Granger
miała hipnotyzujące oczy. Nie mógł temu zaprzeczyć. Kiedy światło padało na nie
pod odpowiednim kątem, lśniły złotem, tak jak jej włosy. Na początku nie uważał
jej za ładną; niesforne loki, piegi, wystające zęby, jasna, muśnięta słońcem
cera. Była niska i irytująca. Ale kiedy pojawiła się na Balu Bożonarodzeniowym,
wyglądała jak wyjęta ze snu. Nawet jej zęby miały normalną wielkość. Zabrakło
mu słów, był zdezorientowany i w pewnym sensie przerażony. Nigdy później nie
patrzył na nią tak, jak kiedyś, ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu.
Hermiona
Granger była mądra, zawzięta, a do tego piękna — ale go nienawidziła.
Oczywiście, że tak. Nie dał jej żadnego powodu, by tego nie robiła, i nie był
nawet pewien, czy chciał. Była szlamą, najlepszą przyjaciółką Bliznowatego i
Łasicy oraz nudną, wszystkowiedzącą dziewczyną. Po prostu materializowała się w
jego umyśle, kiedy czuł tęsknotę lub pożądanie. Obwiniał za to hormony.
Przyglądał
się jej w bibliotece, gdy zegar powoli zbliżał się do pierwszej godziny ciszy
nocnej. Granger była pogrążona w myślach, zaczytana w książce o starożytnych
runach i manuskryptach, a Draco wiedział, że prawdopodobnie utknęła przy
tłumaczeniu na jutrzejsze zajęcia. Nigdy nie chciał chodzić na zajęcia ze
starożytnych run, ale matka go do tego zmusiła. Kiedy zdał sobie sprawę, że
Granger również je wybrała — bo oczywiście, że tak — znalazł bardzo
przekonujący powód, żeby zostać. Ale było trudno, zwłaszcza że po prostu na
każdych zajęciach życzył sobie, aby profesor Babbling sparowała go z Granger,
jednak nigdy tego nie zrobiła. Gdyby tak było, siedziałby teraz przy stole,
pomagając Granger w tłumaczeniu, udowadniając jej, że wcale nie jest taki zły.
Palce
go swędziały. Chciał zbadać ten jej pojemny mózg, dowiedzieć się, co się przez
niego przewijało właśnie w tej chwili. Jak ona to wszystko poskładała? Jak
mogła być taka mądra?
Zawsze
wykrzywiała usta w szczególny sposób, gdy się koncentrowała, a Draco chciał je
po prostu wygładzić. Może pocałunkiem.
Nie,
to było poniżej jego godności. Nie chciał całować
Granger! Nie, chciał ją pochłaniać, przeczesać palcami jej włosy, a potem
pociągnąć, usłyszeć jej krzyk bólu i wdychać jej zapach. Tego właśnie chciał,
ale nigdy tego nie dostanie. To go wkurzało. Granger nigdy nie przemówi do
niego inaczej niż ze złością, a co dopiero pozwoli mu się dotknąć. Nie — w jej
oczach był zagrożeniem. Cóż, przynajmniej jako zagrożenie mógł zwrócić jej
uwagę. Był wystarczająco zdesperowany, by myśleć, że każda uwaga jest dobrą
uwagą.
Spojrzał
na zegar. Było trzydzieści minut po czasie, kiedy wszyscy uczniowie powinni
kłaść się spać, a on ledwo zdał sobie sprawę, że biblioteka opustoszała. Byli
tak ukryci, że pani Prince mogła nawet nie zauważyć ich obecności.
Draco
zacisnął szczękę i wstał. Przeczesał włosy dłonią, poprawił krawat i starał się
wyglądać na niewzruszonego, nonszalanckiego i eleganckiego, gdy do niej podszedł.
—
Proszę, proszę, kogo my tu mamy? — zadrwił i był zachwycony, widząc przerażenie
w jej błyszczących oczach, gdy na niego spojrzała.
Wyglądała
jak spłoszona łania, gdy zerknęła w górę, szeroko otwartymi, przerażonymi
oczami. To sprawiło, że poczuł… ciepło.
—
Myślałem, że wiesz, że o tej porze powinnaś już być w łóżku, Granger —
powiedział niskim głosem.
Na
początku wydawała się zawstydzona, gdy jej policzki przybrały najpiękniejszy
odcień różu, zanim zacisnęła usta i wyprostowała się na krześle.
—
Ty też jeszcze nie śpisz, Malfoy.
Uniósł
brew i wskazał na swoją odznakę Brygady Inkwizycyjnej.
—
Specjalne przywileje.
Prychnęła
i zmarszczyła brwi.
—
Używasz tego tylko do robienia tego, co chcesz! To nadużycie władzy.
Przechylił
głowę na bok i oparł się o regał z książkami. Obserwował ją. Dostrzegł jej
zmęczone, ale nieuzasadnienie piękne spojrzenie i uśmiechnął się z
politowaniem.
—
Mogę ci pokazać nadużycie władzy, jeśli chcesz.
Złapała
oddech i skrzywiła się.
—
Jesteś okropny!
—
Uważaj, Granger, albo będę musiał odjąć kilka punktów Gryffindorowi za twoje
pyskowanie.
Mocno
zacisnęła usta, szczękając zębami, zanim zebrała książki i wrzuciła je do
torby. Nawet na niego nie zerknęła, gdy wstała i postanowiła odejść.
Draco
zrobił krok w przód, blokując jej drogę. Zawsze miał przypływ adrenaliny, gdy
ją tak zapędzał w kozi róg.
—
Myślisz, że pozwolę ci tak po prostu odejść?
—
Przepuść mnie, Malfoy — burknęła. Jej oczy powoli przesunęły się na niego, były
wypełnione wściekłością i upokorzeniem. — Jeśli tego nie zrobisz, przysięgam,
że przeklnę cię tak, że będziesz to czuł nawet w następnym roku.
—
Cóż, co za bezczelność — zadrwił i zmierzył ją wzrokiem. — Szlama wyciąga
pazurki, ale bardziej przypomina kociaka niż lwa.
Mogłaby
się przepchnąć do wyjścia. Wyglądała, jakby tego chciała. On na pewno tego chciał. Musiałaby go dotknąć, położyć na nim ręce
i fizycznie go odepchnąć, a on pragnął to poczuć. Chciał czuć odcisk jej małych
dłoni na swojej piersi, choćby po to, żeby mieć powód, żeby wepchnąć ją na
regał, prawdopodobnie dużo brutalniej niż ona by go odepchnęła, i tam ją
uwięzić.
Oczami
wyobraźni widział, jak próbuje przecisnąć się obok niego, a on łapie ją w talii
i przyciska do półek. Widział jej przerażoną twarz, otwarte usta i oczy
rozświetlone pożądaniem. Powiedziałby jej, że jest niegrzeczną dziewczynką i
złośliwie zapytałby, co ma z nią zrobić. Może nawet by pomruczał. Otarłby się o
nią biodrami, rozdzielił jej uda kolanem, wywarł najmniejszy nacisk na jej
słodkie wnętrze i sprawiłby, że wierciłaby się i jęczała. Czy brzmiałaby
inaczej niż Pansy? Prawdopodobnie tak. Słodsza. Lepsza.
Ale
Granger nie przepchnęła się obok niego. Spojrzała tylko gniewnie, zaciskając
usta.
—
Pozwól mi przejść — powtórzyła.
—
A co jeśli nie mam na to ochoty?
Drażnił
ją, wiedział o tym. Podjudzał i kpił; może chciał, by znowu go uderzyła.
Salazar wiedział, że to sprawiło, że poczuł się dość osobliwie. Przechylił
głowę i uśmiechnął się, podchodząc o krok bliżej. Pozwolił, by jego oczy
wędrowały po jej ciele; jej tak schludny mundurek był pognieciony w niektórych
miejscach, krawat lekko poluzowany; musiała próbować ujarzmiać włosy, ale
zdawały się żyć własnym życiem. Na dłoniach miała plamy atramentu od notatek,
które robiła. Pachniała jabłkami, jaśminem i książkami.
—
Co jeśli wolałbym zaciągnąć cię do Umbridge i pozwolić jej osądzić twoje
przewinienie?
A co jeśli chciałbym cię teraz
pocałować i posiąść?
I
wtedy w jej oczach pojawił się strach. Draco chłonął go, pozwolił mu wypełnić
każdą komórkę swojego ciała. Chciał podejść jeszcze bliżej, dotknąć ją,
przycisnąć do regału i po prostu pokazać jej, jak bardzo był lepszy od świętego
Pottera i Łasicy. Poczuł, jak coś mu się zaciska w brzuchu, jak zbiera się
ciepło i modlił się, żeby nie zesztywniał, stojąc przed nią w ten sposób. Tylko
na nią patrzył, zdecydowany zachować chłodną głowę.
Oddech
Granger był nierówny, a strach w jej oczach szybko zmienił się w zaciekłą
determinację. Marszcząc brwi, warknęła:
—
Zejdź mi z drogi, albo sprawię, że pożałujesz, że tego nie zrobiłeś.
Po
czym wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w jego gardło, a jej ręka była
zadziwiająco pewna.
Zmrużył
oczy w zastanowieniu. Czy mogłaby to zrobić? W trakcie ciszy nocnej w
bibliotece? Pewnie. Miała tupet. Poczekał chwilę, obserwował, jak jej uścisk
staje się nieco niepewny, a twarz traci nieco gryfońskiej waleczności, zanim
leniwie uniósł brew, odsunął się na bok i znów oparł o regał, wsuwając ręce do
kieszeni spodni.
—
Nie miałem zamiaru zrobić ci krzywdy, Granger — powiedział, być może bardziej
do siebie.
Spojrzała
na niego wściekle, róż na jej policzkach pogłębił się, a jej różdżka wciąż była
skierowana ku niemu. Wydawała się wahać, tylko przez chwilę, zanim prychnęła i
przebiegła obok niego.
Przez
sekundę chciał wyciągnąć rękę i ją złapać, powstrzymać przed odejściem; jakie
to byłoby uczucie muskać palcami jej skórę? Palące? Ale pozostał tam, gdzie
stał, z rękami w kieszeniach. Serce mu waliło, gorąco w brzuchu buzowało i być
może na policzkach pojawił się rumieniec. Pozostał jej zapach, jabłka i jaśmin,
ale zacisnął mocno szczękę i zamknął oczy.
To
okrutny los pragnąć czegoś, czego nigdy nie będzie mógł mieć.
~*~*~*~*~*~*~*~
Lipiec 2004
Draco
zakręcił miedzianym płynem w szklance, nie słuchając niekończącego się bełkotu
Theo o jego podróży do Włoch. W każdym razie nie dostrzegł tego, ponieważ Pansy
miała jego niepodzielną uwagę. Nie, umysł Draco był nieco przyjemniej zajęty;
ciągle myślał o miękkości skóry Granger, o jej smaku, o jabłkowym zapachu
włosów i o tym, jak ciasna była. Wszystko to było tak surrealistyczne, jak sen;
czasami nawet się zastanawiał, czy to się w ogóle wydarzyło. Ale czuł ją na
sobie przez cały wieczór. Bał się wejść pod prysznic, obawiając się, że straci
tę małą cząstkę jej, która wciąż do niego przylegała. Zacisnął szczękę i wziął
łyk Ognistej Whisky, odpychając wstyd, który narastał w środku.
Granger
była szlamą. Nie żeby wierzył jeszcze w status krwi — ale ona zawsze była i
będzie szlamą Granger. Nie powinien
jej pragnąć aż tak, nie wtedy, gdy ich światy były tak różne, ale doprowadzało
go to do szału i trwało to latami. Nadal pamiętał dzień, w którym uległ
pociągowi, niemal obsesji. Granger działała na niego jak magnez i nawet o tym
nie wiedziała. Jednak to nie tłumaczyło tego, co zrobił.
Nawet
nie wiedział, co go opętało, żeby dobrać się do niej w pubie. Albo może
wiedział? Myślał, że z nim flirtowała, że może chciała go pocałować, albo nawet
coś więcej. Ale ta myśl była oczywiście absurdalna. Pobożne życzenia w cholerną
noc, kiedy chciał, żeby wszystko poszło po jego myśli, ale pojawiła się Granger
z tymi oczami mówiącymi „przeleć mnie” i bliskością. Naprawdę tak myślał,
odważył się w to uwierzyć i mieć nadzieję, a ona go zaskoczyła. Usłyszenie, jak
nazywa go Śmierciożercą, poruszyło w nim czuły punkt, coś w nim pękło, był
wściekły, majaczył. Stracił kontrolę.
Nie
powinien był robić tego, co zrobił. To było godne pożałowania, nikczemne.
Lepiej go wychowano, a to sprawiło, że jego żołądek wirował z obrzydzenia. Nie
był takim typem człowieka i nigdy by nawet nie pomyślał o zrobieniu czegoś takiego,
ale prawda bolała jak okrutny urok — zrobił to. I cholernie mu się to podobało.
Jak na ironię, była prawdopodobnie jedyną osobą, przy której mógł stracić
kontrolę w ten sposób. Zmusił ją, doprowadzoną na skraj szaleństwa przez
alkohol, wściekłość i niezmierzone pożądanie, i bardzo mu się to podobało.
Sprawiła, że jego krew wrzała. Zrobił wiele żałosnych rzeczy w swoim życiu, ale
to był najgorszy moment, głównie dlatego, że czuł się niebezpiecznie dobrze,
jakby lata tęsknoty w końcu osiągnęły punkt kulminacyjny.
Pomijając
naganną moralność, był to lekkomyślny i ryzykowny ruch. Gdyby nie była w to
zamieszana, prawdopodobnie wylądowałby w celi w Ministerstwie, czekając na
bardzo krótki proces, zanim wróciłby do Azkabanu na resztę życia — gdyby nie
dopadła go pierwsza i nie rzuciła uroku na jego jaja, ot tak, dla pewności.
Prawdopodobnie na to właśnie zasługiwał.
Ale
była w to wkręcona. Może gwiazdy tego
wieczora były w odpowiedniej konfiguracji, albo przypadkowo wypił fiolkę
Płynnego Szczęścia, ale Złota Dziewczyna zmoczyła swoje majtki, dając się
zdominować. Z jednej strony, była to ostatnia rzecz, jakiej oczekiwał od
dziewczyny takiej jak Granger; z drugiej, było to dokładnie to, czego się
spodziewał. Jeśli ktoś potrzebował pozbyć się kontroli, to była to Granger. Z
pewnością nie było to niepożądane, pomimo jego poczucia winy. Jeśli już to
wywołało pożar w jego umyśle i lędźwiach. Draco był spragniony, nie tak, jak
każdy, ale z pewnością był wygłodniały.
Nagle tak wiele z jego fantazji wydawało się prawdopodobnych — z pewnością w
lepszych okolicznościach, ale jednak prawdopodobnych. Dzisiejsza scena w jej
biurze tylko to udowodniła.
Świadomość,
że tak zareagowała na jego dotyk, sprawiła, że wznosił się na wyżyny i być może
— tylko być może — dzięki niej odetchnie, choćby na chwilę. Salazar wiedział,
że tego potrzebował i ona prawdopodobnie też.
Zawsze
zastanawiał się, jak potrafiła pozostać silna pomimo tego wszystkiego, co się
wydarzyło; gdyby dostała zadanie zabicia Albusa Dumbledore’a na szóstym roku, odniosłaby
sukces. Cóż, oczywiście, nie zrobiłaby tego, ale miałaby plan awaryjny, który
zawstydziłby wszystko, co zrobił Draco. I zrobiłaby wszystko sama, a
prawdopodobnie komuś innemu pozwoliłaby wziąć za to odpowiedzialność. Na
przykład świętemu Potterowi.
Obserwował
w szkole, jak dbała o to, by Bliznowaty oraz Łasic przeżyli i przeszli do
kolejnej klasy. Nie potrafił zliczyć, ile razy widział ją w bibliotece, kiedy
poprawiała prace Pottera i Weasleya. Oczywiście, była nieznośną mądralą, ale
gdzie była jej cholerna duma? Co więcej, słyszał, jak obaj chłopcy, a zwłaszcza
Weasley, obgadywali ją za jej plecami, narzekając, że jest zbyt apodyktyczna i
histeryzuje. Gdyby nie okazjonalna obrona Weasleya, Draco zastanawiałby się,
dlaczego taka mądra dziewczyna znosi te pawiany. W sumie i tak się nad tym
zastanawiał.
Obserwował
ją w Ministerstwie odkąd zaczął pracę, widząc ten sam schemat. Co więcej, gdy
kiedykolwiek ludzie wspominali o wojnie, byli zainteresowani tylko słuchaniem
lub narzekaniem na straty i traumę Pottera — ale co z Granger? Miała zwyczaj
zakrywać bliznę, którą tak łaskawie podarowała jej jego ciotka, ukrywając ją
przed ciekawskimi spojrzeniami, ale Draco wiedział, że tam jest. Widział, jak
powstawała. Jej krzyki wciąż prześladowały go w snach. Z jego punktu widzenia
Potter i Weasley znaleźliby litość, gdyby Śmierciożercy wygrali. Zostawiliby
szybko unicestwieni; być może Weasley szybciej niż Potter, ale Czarny Pan nie
traciłby cennego czasu na torturowanie go.
Granger
jednak nie miałaby tyle szczęścia. Stanowiła cel, którym Potter i Weasley nigdy
nie będą, ale wątpił, by któryś z tych dwóch idiotów kiedykolwiek to pojął.
Granger z kolei była wystarczająco mądra, by to zrozumieć, i nie wydawała się
skłonna, by im to powiedzieć. Ale każdy wystarczająco mądry zrozumiałby, czego
Śmierciożercy chcieliby od takiej ślicznej szlamy — czego on chciałby od takiej
ślicznej szlamy.
Ale
nie musiała się chować przed Draco. Sposób, w jaki rozpływała się pod jego
dotykiem, sposób, w jaki słuchała jak małe zwierzątko, gdy wydawał jej
polecenia, dawał mu do zrozumienia, że być może czekała, aż ktoś przejmie
kontrolę i zwolni ją z tej roli. Chętnie to uczyni. Chętnie zgłosi się na
ochotnika, by zająć się Granger, oswoić ją, pomimo jej wszystkowiedzącej
postawy i wyuczonego instynktu walki.
Och,
dźwięki, które wydawała, zostaną z nim na zawsze. Gdyby im nie przerwano,
miałby ją jeszcze tego popołudnia. Jej policzki były tak cudownie zarumienione,
że niemal czuł żądzę pulsującą na jej skórze. No dobra, miał mroczne myśli, żeby
wykorzystać ją w archiwum — bo co byłoby lepsze od dobrego bzykania po kłótni?
— ale zebrał się w sobie, zanim posunął się za daleko. Wyglądała na absolutnie
przerażoną i chociaż była chętna, nie chciał siać autodestrukcji. Sprawiła, że
stracił kontrolę i musiał stąpać ostrożnie. W jej biurze jednak było jasne, że
tego chciała. Tak chętna do posłuszeństwa, ta mała rozpustnica — była w tym
naturalna. Chciała tego, co mógł jej zaoferować, czego żaden inny pajac, z
którymi była, nie wydawał się jej dawać i było, kurwa, przyjemnie! Myśl, że
oboje zostali pozbawieni takiej przyjemności, wkurzała go i zastanawiał się,
ile razy Granger pozwoli sobie odpuścić, zanim jej racjonalna strona weźmie
górę i odrzuci go na zawsze.
Pomyślał
o teksturze jej włosów między jego palcami i poruszył szczęką. Ledwie pamiętał,
kiedy po raz pierwszy chciał je dotknąć, złapać, sprawić, by syknęła z bólu;
ledwie pamiętał, kiedy po raz pierwszy zasunął kotary łóżka z baldachimem w
swoim dormitorium, by szybko utonąć w myślach o niej i jej bujnych, brązowych
włosach. Może to był czwarty rok? Po Balu Bożonarodzeniowym? Nie, to był
pierwszy raz, kiedy zdał sobie sprawę, jaka była ładna — musiało to mieć
miejsce jakiś czas później, gdy nie mógł już dłużej powstrzymywać swoich
pragnień. Może wiosną na czwartym roku? Tak, to musiało być wtedy, chociaż nie
był pewien.
Spędził
tyle lat, próbując stłumić rosnącą w nim potrzebę. Na początku myślał, że to
nienawiść. Właściwie był o tym przekonany i to mu się podobało. Mógł ją uwieść
dzięki nienawiści. To było normalne u nastoletnich chłopców, prawda? Na pewno
jej nienawidził. Kiedy zdał sobie sprawę, że to nie to, próbował to zamaskować,
drwiąc z niej i dręcząc ją na każdym kroku. Może to trwało chwilę, ale Draco
mógł okłamywać samego siebie tylko przez jakiś czas. Uczucia, które Granger w
nim wywoływała, zakazane myśli, które zawsze otaczały jej wizerunek w jego
umyśle, najlepiej było trzymać w zamknięciu. Teraz jednak, kiedy nadgryzł
zakazany owoc, był na zawsze zrujnowany. Jak mógł kiedykolwiek wrócić do tego,
co było, wiedząc, jak to jest ją mieć? Teraz chciał ją posiadać — całą ją.
—
Hej, Draco! — Theo nagle warknął. — Czy ty w ogóle słuchasz?
Mrugnął,
a rzeczywistość go nawiedziła. Niebieskie oczy Theo spojrzały na niego,
podobnie jak Pansy z fotela naprzeciwko. Westchnął przez zaciśnięte zęby i
postawił szklankę na stole, wstając.
—
Nie, stary. Przepraszam. Muszę już iść.
Zaskoczony
Theo mrugnął.
—
Co? Już? Jest ledwo dziesiąta.
—
Tak, nie bądź takim nudziarzem, Draco — wycedziła Pansy i wcisnęła stopy pod
fotel.
—
Tak, cóż, mam jeszcze trochę pracy do zrobienia — mruknął Draco.
Theo
zmrużył oczy.
—
Shacklebolt wykańcza cię do cna, stary.
Draco
skrzywił się.
—
Wolę to niż stracenie rozumu w celi w Azkabanie.
Twarz
szatyna zbladła i przełknął ślinę.
—
Tak. Oczywiście.
Draco
włożył ręce do kieszeni.
—
Przepraszam, ale muszę iść.
—
Tak, w porządku. — Westchnął Theo. — Château du Boire w piątek?
—
Blaise i ja też się wybieramy — zaćwierkała Pansy z nadzieją.
Draco
zmarszczył brwi.
—
Nie, nie mogę. W piątki są…
—
Drinki z DPPC, tak, wiemy. — Westchnęła Pansy i przewróciła oczami. — Nie
jestem pewna, czy powinnam się martwić lub obrażać, że spędzasz piątki z tymi
ludźmi.
—
Cóż, wszyscy wiemy, dlaczego tam chodzi — powiedział Theo znacząco.
Pansy
parsknęła śmiechem i skinęła głową.
—
Naturalnie.
Draco
przewrócił oczami.
—
Zobaczymy się, kiedy się zobaczymy.
Pochylił
głowę, zanim podszedł do kominka. Wrzucając garść proszku Fiuu do ognia,
obserwował, jak robi się zielony. Kilka minut później wyszedł do swojego
salonu, a miotełka z kominka zawirowała w powietrzu, by otrzepać nadmiar sadzy.
W
dużym pokoju rozległ się trzask i w ciemnościach pojawiła się skrzatka domowa.
Pstryknięciem palców mieszkanie rozświetliło się.
—
Panie! Poppy zrobiła dla ciebie kolację. Jest ciepła i czeka w kuchni.
Skłoniła
się głęboko, jej długie uszy dotknęły podłogi.
—
Dziękuję, Poppy — powiedział Draco i ruszył w stronę kuchni.
Nie
był zbyt głodny, ale wolał zjeść, niż mieć do czynienia ze złamanym sercem
skrzata.
Małe
stworzenie poszło za nim.
—
Poppy uzupełniła zapasy w szafkach, a pani Narcyza prosiła Poppy, żeby
przypomniała młodemu panu o lunchu w sobotę we dworze.
Draco
przewrócił oczami.
—
Tak, tak, będę tam. — Ale po chwili zatrzymał się i zwrócił do skrzatki. Mrużąc
oczy, mruknął: — Poppy, czy moja matka zaprosiła jakieś młode kobiety na ten
lunch?
Skrzatka
wyglądała na przepełnioną winą, gdy zacisnęła swoje chude dłonie.
—
Cóż, tak, panie Draco. Pani pragnie tylko znaleźć ci żonę!
Wziął
głęboki oddech i pozwolił, by jego wzrok przesunął się po suficie.
—
Bylibyśmy zachwyceni, gdyby pan
znalazł żonę — kontynuowała Poppy. — I… być może kiedyś w przyszłości
mielibyście słodkie dzieci, które Poppy mogłaby…
—
Dość — bąknął Draco i ścisnął nasadę nosa. Widząc łzy w niepokojąco dużych
oczach małego stworzenia, westchnął i przykucnął przed nią. — Poppy, wiem, że
nie możesz się doczekać, aż znowu w domu będą dzieci, ale takich spraw nie
można przyspieszać.
Wielkie,
błyszczące łzy spływały po policzkach skrzatki, gdy sięgała po jego twarz
chudymi palcami.
—
A-ale pan był takim szczęśliwym dzieckiem, a Poppy uwielbiała się panem
opiekować!
Draco
uśmiechnął się delikatnie i wziął jej małą dłoń w swoją.
—
Wiem, Poppy. Wiem. Jestem jeszcze młody, wiesz. Nie ma pośpiechu.
Skrzatka
skinęła głową i otarła twarz. Potem zmarszczyła brwi.
—
Pan Draco wygląda na zmęczonego, a w gabinecie leży kolejny list od Ministra.
Pan nie może tak ciężko pracować!
Draco
przekręcił szczęką i westchnął, zanim wstał.
—
Obiecuje pan, że zje? — zapytała Poppy.
—
Tak, Poppy. Obiecuję.
Skrzatka
skinęła głową i westchnęła głęboko.
—
Dobranoc, panie Draco.
—
Dobranoc, Poppy.
Skrzatka
skinęła głową i mrugnęła do niego kilka razy, zanim zniknęła z trzaskiem.
Draco
zacisnął pięści i ruszył prosto do gabinetu. Na jego biurku leżał list z
oficjalną pieczęcią Ministerstwa. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, zanim
sięgnął po niego i otworzył. Podobnie jak w przypadku poprzednich w środku nie
było nic poza imieniem i nazwiskiem.
Ebenezer Selwyn
W
chwili, gdy imię wryło się w jego pamięć, kartka zniszczyła się w jego dłoni,
stając w płomieniach. Opadł na krzesło i westchnął głęboko. Nadal pamiętał
wyraz twarzy Shacklebolta, gdy wszedł do celi, ta pogarda i oczekiwanie.
— Weź się w garść, Malfoy. To
będzie ciężka praca.
— Znajdź kogoś innego. Nie chcę
tego robić.
— Albo to zrobisz, jako pokutę,
albo spędzisz resztę życia w tej celi. To zależy od ciebie, mój chłopcze, ale
jesteś tylko jedno słowo od powrotu do swojej matki. Do swojego życia.
— To okrutne.
— Więc nie będzie to dla ciebie nic
nowego, prawda?
Draco
pogłaskał brodę knykciami, zaciskając zęby tak mocno, że mogłyby wypaść.
Rzuciwszy okiem na zamkniętą na klucz górną szafkę biurka, przełknął ślinę.
Shacklebolt miał oczywiście rację. Okrucieństwo jego pracy nie było mu obce;
czasami nadal słyszał w snach krzyki swoich kolegów z klasy, te, które sam
spowodował. To była pokuta, powiedział mu Shacklebolt. Wolność za pokutę. Ale
to nie była wolność, której się spodziewał. Daleko jej było do tego określenia.
Ale przyjął ofertę i pomimo wyczerpującego zadania, cieszył się wszystkim
innym, co wiązało się z przebywaniem z dala od Azkabanu.
Zamknął
oczy, przypominając sobie dotyk miękkich piersi Granger w swoich dłoniach, jej
drżące jęki i słony smak potu na skórze. Zmarszczył brwi i ponownie otworzył
oczy. Ze wszystkich kobiet na świecie, oczywiście, to musiała być ona. Kobieta, która gardziła nim
bardziej niż kimkolwiek innym, cholerna Złota Dziewczyna i szlama.
Ale
powinien się domyślić. To nie było zaskoczeniem. Jedyną rzeczą, która
powstrzymywała go przed całkowitym szaleństwem na szóstym roku, było myślenie o
tym, jak dręczyć Granger, ponieważ była to jedyna interakcja, jaką mógł z nią
mieć. Przeważnie po prostu fantazjował o pieprzeniu jej na wszelkie możliwe
perwersyjne sposoby. W szczególności te myśli trzymały go w ryzach, chociaż
wiedział, że to tylko fantazje.
Jednak
ostatni weekend to zmienił. Wziął głęboki oddech, walcząc z nagłym przypływem
pożądania, który go ogarnął. Kurwa, od lat nie uprawiał tak dobrego seksu. Nie,
poprawka — nigdy nie uprawiał tak
dobrego seksu. Pożądanie, które nim wstrząsnęło, gdy nazwała go Śmierciożercą,
zaskoczyło go; nie lubił, gdy inni go tak nazywali — wręcz przeciwnie,
nienawidził tego — ale nigdy nie reagował. Jeśli to był skutek tego, że nazwała
go Śmierciożercą, mogła tak do niego mówić, kiedy tylko chciała. To prawie
sprawiło, że zapragnął nim być. Prawie.
Ale
miał kiepski dzień i jedynym powodem, dla którego podszedł do ich stolika, była
chęć zobaczenia jej, jedynego lekarstwa na jego nieszczęście. To był jedyny
powód, dla którego zgodził się z nimi pracować. Ona. Zawsze to była, kurwa, ona.
Westchnął
głęboko i przesunął dłońmi po twarzy, zanim ruszył w stronę kuchni. Na talerz,
który przyniosła Poppy, rzucono urok podgrzewający i utrzymujący świeżość
jedzenia. Była to pieczona kaczka z pysznym sosem z czerwonego wina, ale
siedząc tam, w swojej pustej i cichej kuchni, czuł się okropnie samotny.
~*~*~*~*~*~*~*~
Kolacja
u Potterów zwykle przebiegała w serdecznej atmosferze, ale Hermiona czuła się
zupełnie inaczej, siedząc naprzeciwko Rona i Vanessy trzymających się za ręce.
Przypomniało jej to szósty rok, kiedy Lavender Brown ledwo mogła zrobić krok
bez swojego ukochanego Mon-Rona. Na
samą myśl o tym robiło jej się niedobrze. A teraz była zdana na samą siebie, bo
Harry i Ginny zniknęli w kuchni, żeby przygotować deser.
Jednak
Vanessa Clearwater nie była Lavender i była o wiele bardziej przyziemna niż
jakakolwiek dziewczyna, którą Ron przyprowadził do domu. Była młodszą siostrą
Penelope, pracowała jako uzdrowicielka na dziecięcym oddziale Świętego Munga i
była w Ravenclawie trzy lata niżej od nich w Hogwarcie. Podsumowując, gdyby nie
spotykała się z Ronem ze wszystkich
ludzi, Hermiona prawdopodobnie uznałaby ją za bardzo miłą.
—
Więc, Hermiono, nie do końca rozgryzłam, czym się zajmujesz?
Vanessa
zmarszczyła idealnie wydepilowane, złote brwi i podniosła kieliszek do ust. Łuk
Kupidyna, pełne usta, błyszczące, niebieskie oczy, niewątpliwie ładna. Zupełnie
jak jej siostra. Hermiona zastanawiała się, jak ktokolwiek mógł uwierzyć, że
raz przemieniła się w Penelope Clearwater.
—
Znaczy wiem, że pracujesz w Ministerstwie z Harrym, ale nigdy nie rozumiałam,
co tam robisz.
Hermiona
zacisnęła szczękę i kiedy patrzyła, jak kobieta odgarnia swoje idealnie
gładkie, złote włosy na ramię, była zbyt świadoma swojej burzy brązowego
nieładu na głowie; nie miała czasu, żeby wrócić do swojego mieszkania po pracy,
więc nadal trzymała je w niechlujnym koku, w który wbiła różdżkę. Musiała
wymusić uśmiech na twarzy.
—
Cóż, pracuję głównie w administracji, ale mam podwójny licencjat z
kryminologii.
—
W administracji? — Vanessa uniosła brew. — Ale jesteś aurorem, prawda? Znaczy,
tak mówi Ronnie.
Ronnie. Hermionie zrobiło się niedobrze. Nienawidziła
tego zdrobnienia i wiedziała na pewno, że inni również — poza samym Ronem.
—
Cóż — powiedziała — nie jestem aurorem,
ale pracuję nad sprawami, dochodzeniami, upewniam się, że wszyscy w moim
zespole są na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje.
—
Więc — mruknęła Vanessa — jesteś asystentką?
Hermiona
spięła się, ściskając swoją szklankę odrobinę za mocno. Vanessa była Krukonką.
Nie była głupia.
Ron
przełknął ślinę i poprawił się na krześle.
—
Kochanie, chyba mówiłem ci, czym się zajmuje.
—
Nie, nie powiedziałeś — rzuciła Vanessa.
—
Nie — wydusiła Hermiona — nie asystentką. Śledczą
na miejscu zbrodni.
Wychwalaną
asystentką.
—
Ale nie pracujesz w terenie?
—
Przez większość czasu nie.
—
Właściwie — wtrącił Harry, siadając obok Hermiony, za co ona mogłaby go wycałować, bo właśnie tak wielką poczuła
ulgę — Hermiona odegrała kluczową rolę w wielu naszych najbardziej znanych
aresztowaniach.
—
Naprawdę? — Vanessa się uśmiechnęła i zamrugała. Prawdopodobnie nie chciała
zabrzmieć szyderczo, ale tak to wybrzmiało. — Jak to?
—
Cóż, jest po prostu genialna. — Harry uśmiechnął się szeroko i wsunął okulary
jeszcze wyżej na nos. — Praca w terenie może czasami sprawić, że jest się
ślepym na pewne wskazówki i powiązania, ale nigdy nie wykraczają one poza naszą
Hermionę — prychnął i zsunął się na krześle, relaksując. — Szczerze mówiąc, nie
wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez niej.
Hermiona
poczuła ciepło rozchodzące się w piersi, głównie dlatego, że wiedziała, że to
nieprawda, ale Harry mówił to, by ją bronić.
Bogowie,
błogosławcie go.
—
Nie — prychnął Ron i uśmiechnął się szeroko. — Szczerze mówiąc, nie sądzę,
żebyśmy dożyli dorosłości bez niej. Ona jest taka… no cóż, zawsze można na nią
liczyć. Zawsze cię podniesie.
Harry
i Ron zaśmiali się, a Hermiona poczuła, jak ciepło rozlewa się po jej
policzkach.
—
Tak. — Uśmiechnęła się Vanessa. — Pamiętam, jak opowiadałaś mi o szachowym
meczu Rona, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy.
Hermiona
skinęła głową i wzięła łyk wina.
—
Pierwszy rok. Był genialny.
—
Nie dałbym rady bez ciebie.
Ron
skinął głową.
Vanessa
odwróciła się do niego i pocałowała go.
—
Jesteś taki odważny, misiu pysiu.
Hermionie
chciało się wymiotować.
Deser
podano razem z herbatą i kawą — lub likierem, jeśli ktoś chciał — a Hermiona
była wdzięczna, że Ginny i Harry byli tak dobrymi rozmówcami; mogła po prostu
odchylić się do tyłu i nie przejmować się tym, czy jest interesująca, czy
mądra. Ginny rozmawiała o ciąży, ku wielkiemu niezadowoleniu Rona, ale Vanessa
wydawała się być w pełni zaangażowana w temat. Mówiła o tym, jak bardzo chciała
mieć dzieci i jak szczęśliwa jest z powodu tego, że Ron ma sześcioro
rodzeństwa. Uważała, że to dobrze wróży na przyszłość.
Hermiona
się wyłączyła. Miała dość rozmów o rodzinie, dzieciach i przyszłości. Przestała
o tym myśleć, kiedy rozstała się z Ronem, a biorąc pod uwagę, jak toczyło się
jej życie, na pewno nie było na to szans.
Zamiast
tego jej myśli powędrowały do wczorajszego popołudnia w jej biurze.
Przypomniała sobie uczucie dotyku włosów Malfoya, pieczenie pod jego ustami na
skórze, nacisk dłoni na jej gardle i mroczne pożądanie w jego oczach. Gdyby nie
ci ludzie na korytarzu, z pewnością przeleciałby ją do nieprzytomności.
Wiedziała,
że nie powinna rozważać tej myśli, ale co by to właściwie dało? Ona i Malfoy
wiedzieli, że się nienawidzą, ale mimo to ciągnęło ich do siebie. Byli dwójką
dorosłych, świadomych siebie osób. Jeśli chcieli się pieprzyć… no cóż… Szczerze
mówiąc, zrobiłaby wszystko, żeby oderwać się od myślenia o wyniosłej Vanessie i
jej misiu pysiu Ronie, a rozmyślanie
o tym, że Draco Malfoy robi z nią nieprzyzwoite rzeczy, nie było najgorszą
rzeczą na świecie.
—
Hermiono?
Zaskoczyło
ją to i rozejrzała się wokół stołu. Wszyscy na nią patrzyli.
— Proszę?
Vanessa
zaśmiała się słodko.
—
Zapytałam, czy z kimś się spotykasz.
Hermiona
zdenerwowała się na to pytanie i przełknęła ślinę.
—
Ja… nie. — Roześmiała się nerwowo i instynktownie położyła dłoń na gardle,
dokładnie tam, gdzie Draco zostawił siniaka po malince. Wiedziała, że urok się
utrzyma, ale martwiła się, że jakimś cudem pryśnie. — Nie mam na to czasu.
—
Och, ale dlaczego? Jesteś taka śliczna! — powiedziała Vanessa i dotknęła jej
dłoni. — Zdecydowanie powinnaś spróbować kogoś sobie znaleźć. Nie młodniejemy,
wiesz?
Hermiona
mrugnęła na te słowa. Vanessa Clearwater z idealnie złotymi włosami, prostymi
zębami, szczupłą talią oraz udami i jędrnymi, dwudziestoletnimi cyckami,
siedziała tam i mówiła, że Hermiona jest ładna. Jakby wcale nie była niższa,
grubsza, piegowata i wychudła na twarzy. Z pewnością wyglądała, jakby zbliżała
się do trzydziestki, mimo że do tego jeszcze długa droga.
—
Powiedziałam, że jestem zajęta, a nie
brzydka.
Ale
teraz nie mogła przestać myśleć o tym, o ile ładniejsza od niej jest Vanessa.
—
Nie to miałam na myśli, głuptasie!
Vanessa
się zaśmiała, a Hermiona wymusiła uśmiech.
Po
tym porzucili temat i zamiast tego zaczęli rozmawiać o Quidditchu. Po raz
pierwszy Hermiona naprawdę doceniła obsesję swoich przyjaciół na punkcie tego
sportu. Kiedy Harry wstał, żeby zacząć sprzątać stół, Hermiona chętnie
zaoferowała swoją pomoc.
W
kuchni odwróciła się do niego i syknęła:
—
Dłużej nie wytrzymam. Już dość wycierpiałam podczas kolacji. Idę do domu.
—
Och, nie, Hermiono — błagał Harry. — Zostań jeszcze chwilę. Jest dopiero ósma.
—
Cóż, Vanessa i Ronnie… — Harry
skrzywił się na wzmiankę o okropnym zdrobnieniu — wyglądają tak, jakby byli
gotowi wchłonąć swoje twarze i nie mam zamiaru na to patrzeć.
Harry
westchnął.
—
Dobra. W porządku. W takim razie do zobaczenia jutro w pracy.
—
Och, i przy okazji — napomknęła Hermiona, gdy się odwracała, by wyjść. —
Zapomniałam ci powiedzieć wcześniej, że Gallagher wysłał wniosek do Montague o
pozwolenie na użycie Zaklęć Niewybaczalnych.
Harry’ego
zamurowało.
—
On co? Dlaczego?
Hermiona
prychnęła i skrzyżowała ramiona.
—
Bo usłyszał tę głupią plotkę, że Malfoy ma prawo ich używać. — Harry stał przez
chwilę w milczeniu, szczęka mu opadła, a Hermiona zmrużyła oczy. — Bo to tylko
plotka, prawda? Montague nie jest taki głupi,
żeby pozwolić byłemu Śmierciożercy używać Niewybaczalnych. Harry?
Ale
on tylko pokręcił głową i zmarszczył brwi.
—
Tak. Nie. Oczywiście, to tylko plotka. — Zaśmiał się i poprawił okulary. —
Pozwolenie Malfoyowi, ze wszystkich ludzi, na używanie Niewybaczalnych —
śmieszne!
—
Tak — rzuciła Hermiona i jeszcze bardziej zmrużyła oczy. Przezabawne.
—
Ale jesteś pewna, że to właśnie
zrobił? — zapytał Harry i zmarszczył brwi. — Chodzi mi o Gallaghera.
Wzruszyła
ramionami.
—
Położył wniosek na moje biurko. Prawdopodobnie dlatego, że uważa mnie za asystentkę.
Harry
prychnął.
—
Porozmawiam z nim o tym. O obu tych sprawach. Jesteś śledczą. A on w ogóle nie powinien się o coś takiego ubiegać!
—
Nie, Harry. — Westchnęła. — Nie rób tego. Nie musisz mnie bronić. Poradzę sobie
z Gallagherem. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym Montague nigdy tego nie
zaakceptuje. Jeśli już, powinniśmy pozwolić mu to wysłać. Jestem pewna, że
Montuage lub Robards byliby zachwyceni, gdyby mieli coś, za co mogliby
nakrzyczeć na Gallaghera.
Potter
parsknął śmiechem i skinął głową.
—
Masz rację.
Hermiona
przesunęła językiem po zębach i spojrzała na niego uważnie.
—
Więc to tylko plotki? O Malfoyu i Niewybaczalnych?
W
odpowiedzi zacisnął usta i odwrócił się do zlewu.
—
Tak, tak, zdecydowanie plotka! Słuchaj, Miona, nie powinnaś się wtrącać.
—
Wtrącać się? — syknęła. — Harry
Potterze, co masz na myśli?
—
Chodzi mi o to — mruknął Harry, odwracając się do niej — wiem, co się stanie,
gdy Montague dowie się, że uważasz, iż zezwolił na używanie Niewybaczalnych.
Wścieknie się. — Westchnął i ścisnął nasadę nosa. — Hermiono, naprawdę myślisz,
że Ministerstwo Magii pozwoli na używanie Zaklęć Niewybaczalnych w powojennym
świecie?
Zacisnęła
szczękę i spojrzała na niego, a on odwzajemnił gest. Skinęła głową.
—
Dobra. Masz rację, odpuszczę to. Obiecaj mi tylko, że niczego przede mną nie
ukrywasz.
—
Co miałbym ukrywać, Hermiono?
Wzruszyła
ramionami.
—
Ty mi powiedz.
Harry
pokręcił głową.
—
Zobaczymy się jutro. Idź do domu, prześpij się i nie myśl o tym. To proste —
Montague i Robards walczyli ze Śmierciożercami na wojnie. Obaj nienawidzą
Czarnej Magii. Nigdy by na to nie pozwolili.
Hermiona
przełknęła ślinę.
—
Tak. Masz rację. Dobranoc, Harry.
—
Dobranoc, Hermiono.
Uśmiechnęła
się do niego lekko i wślizgnęła do salonu, by pożegnać się z pozostałymi. Ginny
zrozumiała, ale Vanessa była „bardzo smutna”, że Hermiona musiała wyjść
wcześniej.
—
Musimy to kiedyś powtórzyć — powiedziała, gdy Hermiona chwyciła garść proszku
Fiuu.
Uśmiechnęła
się tylko uprzejmie, zanim weszła w ogień. Nie
miała ochoty na ponowne spotkanie w najbliższym czasie.
__________________
Witajcie :) w wyjątkowy dla mnie dzień (urodziny) publikuję kolejny rozdział tej niesamowitej historii. Przyznam, że przez ostatnie kilka dni na nowo wkręciłam się w tłumaczenie tego opowiadania i to naprawdę fajne uczucie. Co sądzicie o rozdziale? Dajcie znać, jestem bardzo ciekawa. Wiem, że początkowe niewiele wnoszą do fabuły, ale już niedługo będzie naprawdę gorąco :)
Początkowo planowałam maj zacząć tłumaczeniami fluffów, ale chyba muszę sobie zrobić od nich małą przerwę, ponieważ w ogóle nie mam chęci na ich tłumaczenie. Dlatego prawdopodobnie przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie nowych publikacji, a nadrabianie tłumaczenia tej historii. Jeszcze dużo przede mną, ale każdy przetłumaczony rozdział daje mega satysfakcję. Z fluffami tak nie mam, niestety. Chyba po prostu napędzają mnie ambitniejsze teksty, ale mam nadzieję, że to rozumiecie.
Tyle ode mnie. Udanej majówki! Enjoy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)