środa, 30 kwietnia 2025

[T] To, co jest między nami: Weź się w garść, Malfoy

Rozdział 3: Weź się w garść, Malfoy

 

Listopad 1995

 

Jedynym plusem bycia w Brygadzie Inkwizycyjnej był strach, który emanował z oczu innych uczniów, ilekroć Draco zbliżał się do nich ze sceptycznym spojrzeniem. Było wiele minusów — owszem, Umbridge dała im swego rodzaju komenderowanie, ale oczekiwała, że w zamian będą ją karmić intrygującymi raportami o stanie szkoły, a gdyby tego nie zrobili, byłaby bardzo rozczarowana — jednak plusy ciążyły nad nimi o wiele bardziej.

Przede wszystkim dla Draco wielką zaletą był fakt, iż miał większy autorytet niż prefekci, a co za tym idzie, miał większy autorytet niż sama pieprzona Hermiona Granger.

Jej zarozumiały ton, gdy kogoś strofowała, sprawiał, że krew w nim wrzała ze złości, ale mimo to słysząc go, miał wrażenie, że całe jego ciało śpiewa. Już zawsze będzie porównywał czyjekolwiek upominienia z jej upomnieniami. Inni po prostu nie byli w tym tak dobrzy jak ona, co oczywiście również go wkurzało.

Ale on z pewnością był w tym lepszy. Zaiste, nie strofował ludzi jak rodzic, jak zwykła to robić Granger, ale raczej wyśmiewał ich za to, że są idiotami. Czasami nawet ich straszył. Był w tym dobry, ale głównie dlatego, że ludzie mu to ułatwiali. Wszyscy byli idiotami. Zawsze robili coś źle.

Jedyną osobą, którą chciał widzieć na ich miejscu, była Złota Dziewczyna, która nigdy nie łamała żadnych zasad, a kiedy już, robiła to tak spektakularnie razem ze Świętym Potterem i Łasicem, że stary głupiec Dumbledore zawsze ją za to nagradzał. Jeśli Draco by ją za to zrugał, odbiłoby się to na nim rykoszetem, a ona byłaby za to wychwalana. Draco i tak by przegrał.

Nigdy nie mógł wygrać z Granger. Zawsze była o krok przed nim, drwiąc z niego swoją doskonałością. Gdyby mógł ją rzucić na kolana, gdyby tylko mógł zmusić ją do zrobienia tego, czego on chce, nie miałaby już nic, czym mogłaby się z niego wyśmiewać. To on miałby kontrolę. Wygrałby. Merlinie, jak bardzo tego potrzebował.

Nie był zbyt dumny, by przyznać — przynajmniej przed samym sobą — że przechadzał się po bibliotece kilka nocy z rzędu, tylko po to, by spróbować nakryć Granger w trakcie ciszy nocnej. Lubiła czytać i chociaż sam jej nie przyłapał na gorącym uczynku, wiedział z wiarygodnych źródeł, że Granger miała zwyczaj zostawać w bibliotece po dozwolonych godzinach.

Kiedy zobaczył napuszone, brązowe włosy poruszające się kilka rzędów dalej, jego puls przyspieszył. Podkradł się za nią, siadając z książką przed sobą, tak by mógł ją obserwować z daleka, nie będąc zauważonym. Zawsze zdawała się wiedzieć, gdy był blisko; jej duże, brązowe oczy wydawały się niemal wszystkowiedzące, gdy podnosiły się, by znaleźć go w tłumie, jakby znały jego najskrytsze intencje.

Granger miała hipnotyzujące oczy. Nie mógł temu zaprzeczyć. Kiedy światło padało na nie pod odpowiednim kątem, lśniły złotem, tak jak jej włosy. Na początku nie uważał jej za ładną; niesforne loki, piegi, wystające zęby, jasna, muśnięta słońcem cera. Była niska i irytująca. Ale kiedy pojawiła się na Balu Bożonarodzeniowym, wyglądała jak wyjęta ze snu. Nawet jej zęby miały normalną wielkość. Zabrakło mu słów, był zdezorientowany i w pewnym sensie przerażony. Nigdy później nie patrzył na nią tak, jak kiedyś, ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu.

Hermiona Granger była mądra, zawzięta, a do tego piękna — ale go nienawidziła. Oczywiście, że tak. Nie dał jej żadnego powodu, by tego nie robiła, i nie był nawet pewien, czy chciał. Była szlamą, najlepszą przyjaciółką Bliznowatego i Łasicy oraz nudną, wszystkowiedzącą dziewczyną. Po prostu materializowała się w jego umyśle, kiedy czuł tęsknotę lub pożądanie. Obwiniał za to hormony.

Przyglądał się jej w bibliotece, gdy zegar powoli zbliżał się do pierwszej godziny ciszy nocnej. Granger była pogrążona w myślach, zaczytana w książce o starożytnych runach i manuskryptach, a Draco wiedział, że prawdopodobnie utknęła przy tłumaczeniu na jutrzejsze zajęcia. Nigdy nie chciał chodzić na zajęcia ze starożytnych run, ale matka go do tego zmusiła. Kiedy zdał sobie sprawę, że Granger również je wybrała — bo oczywiście, że tak — znalazł bardzo przekonujący powód, żeby zostać. Ale było trudno, zwłaszcza że po prostu na każdych zajęciach życzył sobie, aby profesor Babbling sparowała go z Granger, jednak nigdy tego nie zrobiła. Gdyby tak było, siedziałby teraz przy stole, pomagając Granger w tłumaczeniu, udowadniając jej, że wcale nie jest taki zły.

Palce go swędziały. Chciał zbadać ten jej pojemny mózg, dowiedzieć się, co się przez niego przewijało właśnie w tej chwili. Jak ona to wszystko poskładała? Jak mogła być taka mądra?

Zawsze wykrzywiała usta w szczególny sposób, gdy się koncentrowała, a Draco chciał je po prostu wygładzić. Może pocałunkiem.

Nie, to było poniżej jego godności. Nie chciał całować Granger! Nie, chciał ją pochłaniać, przeczesać palcami jej włosy, a potem pociągnąć, usłyszeć jej krzyk bólu i wdychać jej zapach. Tego właśnie chciał, ale nigdy tego nie dostanie. To go wkurzało. Granger nigdy nie przemówi do niego inaczej niż ze złością, a co dopiero pozwoli mu się dotknąć. Nie — w jej oczach był zagrożeniem. Cóż, przynajmniej jako zagrożenie mógł zwrócić jej uwagę. Był wystarczająco zdesperowany, by myśleć, że każda uwaga jest dobrą uwagą.

Spojrzał na zegar. Było trzydzieści minut po czasie, kiedy wszyscy uczniowie powinni kłaść się spać, a on ledwo zdał sobie sprawę, że biblioteka opustoszała. Byli tak ukryci, że pani Prince mogła nawet nie zauważyć ich obecności.

Draco zacisnął szczękę i wstał. Przeczesał włosy dłonią, poprawił krawat i starał się wyglądać na niewzruszonego, nonszalanckiego i eleganckiego, gdy do niej podszedł.

— Proszę, proszę, kogo my tu mamy? — zadrwił i był zachwycony, widząc przerażenie w jej błyszczących oczach, gdy na niego spojrzała.

Wyglądała jak spłoszona łania, gdy zerknęła w górę, szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. To sprawiło, że poczuł… ciepło.

— Myślałem, że wiesz, że o tej porze powinnaś już być w łóżku, Granger — powiedział niskim głosem.

Na początku wydawała się zawstydzona, gdy jej policzki przybrały najpiękniejszy odcień różu, zanim zacisnęła usta i wyprostowała się na krześle.

— Ty też jeszcze nie śpisz, Malfoy.

Uniósł brew i wskazał na swoją odznakę Brygady Inkwizycyjnej.

— Specjalne przywileje.

Prychnęła i zmarszczyła brwi.

— Używasz tego tylko do robienia tego, co chcesz! To nadużycie władzy.

Przechylił głowę na bok i oparł się o regał z książkami. Obserwował ją. Dostrzegł jej zmęczone, ale nieuzasadnienie piękne spojrzenie i uśmiechnął się z politowaniem.

— Mogę ci pokazać nadużycie władzy, jeśli chcesz.

Złapała oddech i skrzywiła się.

— Jesteś okropny!

— Uważaj, Granger, albo będę musiał odjąć kilka punktów Gryffindorowi za twoje pyskowanie.

Mocno zacisnęła usta, szczękając zębami, zanim zebrała książki i wrzuciła je do torby. Nawet na niego nie zerknęła, gdy wstała i postanowiła odejść.

Draco zrobił krok w przód, blokując jej drogę. Zawsze miał przypływ adrenaliny, gdy ją tak zapędzał w kozi róg.

— Myślisz, że pozwolę ci tak po prostu odejść?

— Przepuść mnie, Malfoy — burknęła. Jej oczy powoli przesunęły się na niego, były wypełnione wściekłością i upokorzeniem. — Jeśli tego nie zrobisz, przysięgam, że przeklnę cię tak, że będziesz to czuł nawet w następnym roku.

— Cóż, co za bezczelność — zadrwił i zmierzył ją wzrokiem. — Szlama wyciąga pazurki, ale bardziej przypomina kociaka niż lwa.

Mogłaby się przepchnąć do wyjścia. Wyglądała, jakby tego chciała. On na pewno tego chciał. Musiałaby go dotknąć, położyć na nim ręce i fizycznie go odepchnąć, a on pragnął to poczuć. Chciał czuć odcisk jej małych dłoni na swojej piersi, choćby po to, żeby mieć powód, żeby wepchnąć ją na regał, prawdopodobnie dużo brutalniej niż ona by go odepchnęła, i tam ją uwięzić.

Oczami wyobraźni widział, jak próbuje przecisnąć się obok niego, a on łapie ją w talii i przyciska do półek. Widział jej przerażoną twarz, otwarte usta i oczy rozświetlone pożądaniem. Powiedziałby jej, że jest niegrzeczną dziewczynką i złośliwie zapytałby, co ma z nią zrobić. Może nawet by pomruczał. Otarłby się o nią biodrami, rozdzielił jej uda kolanem, wywarł najmniejszy nacisk na jej słodkie wnętrze i sprawiłby, że wierciłaby się i jęczała. Czy brzmiałaby inaczej niż Pansy? Prawdopodobnie tak. Słodsza. Lepsza.

Ale Granger nie przepchnęła się obok niego. Spojrzała tylko gniewnie, zaciskając usta.

— Pozwól mi przejść — powtórzyła.

— A co jeśli nie mam na to ochoty?

Drażnił ją, wiedział o tym. Podjudzał i kpił; może chciał, by znowu go uderzyła. Salazar wiedział, że to sprawiło, że poczuł się dość osobliwie. Przechylił głowę i uśmiechnął się, podchodząc o krok bliżej. Pozwolił, by jego oczy wędrowały po jej ciele; jej tak schludny mundurek był pognieciony w niektórych miejscach, krawat lekko poluzowany; musiała próbować ujarzmiać włosy, ale zdawały się żyć własnym życiem. Na dłoniach miała plamy atramentu od notatek, które robiła. Pachniała jabłkami, jaśminem i książkami.

— Co jeśli wolałbym zaciągnąć cię do Umbridge i pozwolić jej osądzić twoje przewinienie?

A co jeśli chciałbym cię teraz pocałować i posiąść?

I wtedy w jej oczach pojawił się strach. Draco chłonął go, pozwolił mu wypełnić każdą komórkę swojego ciała. Chciał podejść jeszcze bliżej, dotknąć ją, przycisnąć do regału i po prostu pokazać jej, jak bardzo był lepszy od świętego Pottera i Łasicy. Poczuł, jak coś mu się zaciska w brzuchu, jak zbiera się ciepło i modlił się, żeby nie zesztywniał, stojąc przed nią w ten sposób. Tylko na nią patrzył, zdecydowany zachować chłodną głowę.

Oddech Granger był nierówny, a strach w jej oczach szybko zmienił się w zaciekłą determinację. Marszcząc brwi, warknęła:

— Zejdź mi z drogi, albo sprawię, że pożałujesz, że tego nie zrobiłeś.

Po czym wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w jego gardło, a jej ręka była zadziwiająco pewna.

Zmrużył oczy w zastanowieniu. Czy mogłaby to zrobić? W trakcie ciszy nocnej w bibliotece? Pewnie. Miała tupet. Poczekał chwilę, obserwował, jak jej uścisk staje się nieco niepewny, a twarz traci nieco gryfońskiej waleczności, zanim leniwie uniósł brew, odsunął się na bok i znów oparł o regał, wsuwając ręce do kieszeni spodni.

— Nie miałem zamiaru zrobić ci krzywdy, Granger — powiedział, być może bardziej do siebie.

Spojrzała na niego wściekle, róż na jej policzkach pogłębił się, a jej różdżka wciąż była skierowana ku niemu. Wydawała się wahać, tylko przez chwilę, zanim prychnęła i przebiegła obok niego.

Przez sekundę chciał wyciągnąć rękę i ją złapać, powstrzymać przed odejściem; jakie to byłoby uczucie muskać palcami jej skórę? Palące? Ale pozostał tam, gdzie stał, z rękami w kieszeniach. Serce mu waliło, gorąco w brzuchu buzowało i być może na policzkach pojawił się rumieniec. Pozostał jej zapach, jabłka i jaśmin, ale zacisnął mocno szczękę i zamknął oczy.

To okrutny los pragnąć czegoś, czego nigdy nie będzie mógł mieć.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Lipiec 2004

 

Draco zakręcił miedzianym płynem w szklance, nie słuchając niekończącego się bełkotu Theo o jego podróży do Włoch. W każdym razie nie dostrzegł tego, ponieważ Pansy miała jego niepodzielną uwagę. Nie, umysł Draco był nieco przyjemniej zajęty; ciągle myślał o miękkości skóry Granger, o jej smaku, o jabłkowym zapachu włosów i o tym, jak ciasna była. Wszystko to było tak surrealistyczne, jak sen; czasami nawet się zastanawiał, czy to się w ogóle wydarzyło. Ale czuł ją na sobie przez cały wieczór. Bał się wejść pod prysznic, obawiając się, że straci tę małą cząstkę jej, która wciąż do niego przylegała. Zacisnął szczękę i wziął łyk Ognistej Whisky, odpychając wstyd, który narastał w środku.

Granger była szlamą. Nie żeby wierzył jeszcze w status krwi — ale ona zawsze była i będzie szlamą Granger. Nie powinien jej pragnąć aż tak, nie wtedy, gdy ich światy były tak różne, ale doprowadzało go to do szału i trwało to latami. Nadal pamiętał dzień, w którym uległ pociągowi, niemal obsesji. Granger działała na niego jak magnez i nawet o tym nie wiedziała. Jednak to nie tłumaczyło tego, co zrobił.

Nawet nie wiedział, co go opętało, żeby dobrać się do niej w pubie. Albo może wiedział? Myślał, że z nim flirtowała, że może chciała go pocałować, albo nawet coś więcej. Ale ta myśl była oczywiście absurdalna. Pobożne życzenia w cholerną noc, kiedy chciał, żeby wszystko poszło po jego myśli, ale pojawiła się Granger z tymi oczami mówiącymi „przeleć mnie” i bliskością. Naprawdę tak myślał, odważył się w to uwierzyć i mieć nadzieję, a ona go zaskoczyła. Usłyszenie, jak nazywa go Śmierciożercą, poruszyło w nim czuły punkt, coś w nim pękło, był wściekły, majaczył. Stracił kontrolę.

Nie powinien był robić tego, co zrobił. To było godne pożałowania, nikczemne. Lepiej go wychowano, a to sprawiło, że jego żołądek wirował z obrzydzenia. Nie był takim typem człowieka i nigdy by nawet nie pomyślał o zrobieniu czegoś takiego, ale prawda bolała jak okrutny urok — zrobił to. I cholernie mu się to podobało. Jak na ironię, była prawdopodobnie jedyną osobą, przy której mógł stracić kontrolę w ten sposób. Zmusił ją, doprowadzoną na skraj szaleństwa przez alkohol, wściekłość i niezmierzone pożądanie, i bardzo mu się to podobało. Sprawiła, że jego krew wrzała. Zrobił wiele żałosnych rzeczy w swoim życiu, ale to był najgorszy moment, głównie dlatego, że czuł się niebezpiecznie dobrze, jakby lata tęsknoty w końcu osiągnęły punkt kulminacyjny.

Pomijając naganną moralność, był to lekkomyślny i ryzykowny ruch. Gdyby nie była w to zamieszana, prawdopodobnie wylądowałby w celi w Ministerstwie, czekając na bardzo krótki proces, zanim wróciłby do Azkabanu na resztę życia — gdyby nie dopadła go pierwsza i nie rzuciła uroku na jego jaja, ot tak, dla pewności. Prawdopodobnie na to właśnie zasługiwał.

Ale była w to wkręcona. Może gwiazdy tego wieczora były w odpowiedniej konfiguracji, albo przypadkowo wypił fiolkę Płynnego Szczęścia, ale Złota Dziewczyna zmoczyła swoje majtki, dając się zdominować. Z jednej strony, była to ostatnia rzecz, jakiej oczekiwał od dziewczyny takiej jak Granger; z drugiej, było to dokładnie to, czego się spodziewał. Jeśli ktoś potrzebował pozbyć się kontroli, to była to Granger. Z pewnością nie było to niepożądane, pomimo jego poczucia winy. Jeśli już to wywołało pożar w jego umyśle i lędźwiach. Draco był spragniony, nie tak, jak każdy, ale z pewnością był wygłodniały. Nagle tak wiele z jego fantazji wydawało się prawdopodobnych — z pewnością w lepszych okolicznościach, ale jednak prawdopodobnych. Dzisiejsza scena w jej biurze tylko to udowodniła.

Świadomość, że tak zareagowała na jego dotyk, sprawiła, że wznosił się na wyżyny i być może — tylko być może — dzięki niej odetchnie, choćby na chwilę. Salazar wiedział, że tego potrzebował i ona prawdopodobnie też.

Zawsze zastanawiał się, jak potrafiła pozostać silna pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło; gdyby dostała zadanie zabicia Albusa Dumbledore’a na szóstym roku, odniosłaby sukces. Cóż, oczywiście, nie zrobiłaby tego, ale miałaby plan awaryjny, który zawstydziłby wszystko, co zrobił Draco. I zrobiłaby wszystko sama, a prawdopodobnie komuś innemu pozwoliłaby wziąć za to odpowiedzialność. Na przykład świętemu Potterowi.

Obserwował w szkole, jak dbała o to, by Bliznowaty oraz Łasic przeżyli i przeszli do kolejnej klasy. Nie potrafił zliczyć, ile razy widział ją w bibliotece, kiedy poprawiała prace Pottera i Weasleya. Oczywiście, była nieznośną mądralą, ale gdzie była jej cholerna duma? Co więcej, słyszał, jak obaj chłopcy, a zwłaszcza Weasley, obgadywali ją za jej plecami, narzekając, że jest zbyt apodyktyczna i histeryzuje. Gdyby nie okazjonalna obrona Weasleya, Draco zastanawiałby się, dlaczego taka mądra dziewczyna znosi te pawiany. W sumie i tak się nad tym zastanawiał.

Obserwował ją w Ministerstwie odkąd zaczął pracę, widząc ten sam schemat. Co więcej, gdy kiedykolwiek ludzie wspominali o wojnie, byli zainteresowani tylko słuchaniem lub narzekaniem na straty i traumę Pottera — ale co z Granger? Miała zwyczaj zakrywać bliznę, którą tak łaskawie podarowała jej jego ciotka, ukrywając ją przed ciekawskimi spojrzeniami, ale Draco wiedział, że tam jest. Widział, jak powstawała. Jej krzyki wciąż prześladowały go w snach. Z jego punktu widzenia Potter i Weasley znaleźliby litość, gdyby Śmierciożercy wygrali. Zostawiliby szybko unicestwieni; być może Weasley szybciej niż Potter, ale Czarny Pan nie traciłby cennego czasu na torturowanie go.

Granger jednak nie miałaby tyle szczęścia. Stanowiła cel, którym Potter i Weasley nigdy nie będą, ale wątpił, by któryś z tych dwóch idiotów kiedykolwiek to pojął. Granger z kolei była wystarczająco mądra, by to zrozumieć, i nie wydawała się skłonna, by im to powiedzieć. Ale każdy wystarczająco mądry zrozumiałby, czego Śmierciożercy chcieliby od takiej ślicznej szlamy — czego on chciałby od takiej ślicznej szlamy.

Ale nie musiała się chować przed Draco. Sposób, w jaki rozpływała się pod jego dotykiem, sposób, w jaki słuchała jak małe zwierzątko, gdy wydawał jej polecenia, dawał mu do zrozumienia, że być może czekała, aż ktoś przejmie kontrolę i zwolni ją z tej roli. Chętnie to uczyni. Chętnie zgłosi się na ochotnika, by zająć się Granger, oswoić ją, pomimo jej wszystkowiedzącej postawy i wyuczonego instynktu walki.

Och, dźwięki, które wydawała, zostaną z nim na zawsze. Gdyby im nie przerwano, miałby ją jeszcze tego popołudnia. Jej policzki były tak cudownie zarumienione, że niemal czuł żądzę pulsującą na jej skórze. No dobra, miał mroczne myśli, żeby wykorzystać ją w archiwum — bo co byłoby lepsze od dobrego bzykania po kłótni? — ale zebrał się w sobie, zanim posunął się za daleko. Wyglądała na absolutnie przerażoną i chociaż była chętna, nie chciał siać autodestrukcji. Sprawiła, że stracił kontrolę i musiał stąpać ostrożnie. W jej biurze jednak było jasne, że tego chciała. Tak chętna do posłuszeństwa, ta mała rozpustnica — była w tym naturalna. Chciała tego, co mógł jej zaoferować, czego żaden inny pajac, z którymi była, nie wydawał się jej dawać i było, kurwa, przyjemnie! Myśl, że oboje zostali pozbawieni takiej przyjemności, wkurzała go i zastanawiał się, ile razy Granger pozwoli sobie odpuścić, zanim jej racjonalna strona weźmie górę i odrzuci go na zawsze.

Pomyślał o teksturze jej włosów między jego palcami i poruszył szczęką. Ledwie pamiętał, kiedy po raz pierwszy chciał je dotknąć, złapać, sprawić, by syknęła z bólu; ledwie pamiętał, kiedy po raz pierwszy zasunął kotary łóżka z baldachimem w swoim dormitorium, by szybko utonąć w myślach o niej i jej bujnych, brązowych włosach. Może to był czwarty rok? Po Balu Bożonarodzeniowym? Nie, to był pierwszy raz, kiedy zdał sobie sprawę, jaka była ładna — musiało to mieć miejsce jakiś czas później, gdy nie mógł już dłużej powstrzymywać swoich pragnień. Może wiosną na czwartym roku? Tak, to musiało być wtedy, chociaż nie był pewien.

Spędził tyle lat, próbując stłumić rosnącą w nim potrzebę. Na początku myślał, że to nienawiść. Właściwie był o tym przekonany i to mu się podobało. Mógł ją uwieść dzięki nienawiści. To było normalne u nastoletnich chłopców, prawda? Na pewno jej nienawidził. Kiedy zdał sobie sprawę, że to nie to, próbował to zamaskować, drwiąc z niej i dręcząc ją na każdym kroku. Może to trwało chwilę, ale Draco mógł okłamywać samego siebie tylko przez jakiś czas. Uczucia, które Granger w nim wywoływała, zakazane myśli, które zawsze otaczały jej wizerunek w jego umyśle, najlepiej było trzymać w zamknięciu. Teraz jednak, kiedy nadgryzł zakazany owoc, był na zawsze zrujnowany. Jak mógł kiedykolwiek wrócić do tego, co było, wiedząc, jak to jest ją mieć? Teraz chciał ją posiadać — całą ją.

— Hej, Draco! — Theo nagle warknął. — Czy ty w ogóle słuchasz?

Mrugnął, a rzeczywistość go nawiedziła. Niebieskie oczy Theo spojrzały na niego, podobnie jak Pansy z fotela naprzeciwko. Westchnął przez zaciśnięte zęby i postawił szklankę na stole, wstając.

— Nie, stary. Przepraszam. Muszę już iść.

Zaskoczony Theo mrugnął.

— Co? Już? Jest ledwo dziesiąta.

— Tak, nie bądź takim nudziarzem, Draco — wycedziła Pansy i wcisnęła stopy pod fotel.

— Tak, cóż, mam jeszcze trochę pracy do zrobienia — mruknął Draco.

Theo zmrużył oczy.

— Shacklebolt wykańcza cię do cna, stary.

Draco skrzywił się.

— Wolę to niż stracenie rozumu w celi w Azkabanie.

Twarz szatyna zbladła i przełknął ślinę.

— Tak. Oczywiście.

Draco włożył ręce do kieszeni.

— Przepraszam, ale muszę iść.

— Tak, w porządku. — Westchnął Theo. — Château du Boire w piątek?

— Blaise i ja też się wybieramy — zaćwierkała Pansy z nadzieją.

Draco zmarszczył brwi.

— Nie, nie mogę. W piątki są…

— Drinki z DPPC, tak, wiemy. — Westchnęła Pansy i przewróciła oczami. — Nie jestem pewna, czy powinnam się martwić lub obrażać, że spędzasz piątki z tymi ludźmi.

— Cóż, wszyscy wiemy, dlaczego tam chodzi — powiedział Theo znacząco.

Pansy parsknęła śmiechem i skinęła głową.

— Naturalnie.

Draco przewrócił oczami.

— Zobaczymy się, kiedy się zobaczymy.

Pochylił głowę, zanim podszedł do kominka. Wrzucając garść proszku Fiuu do ognia, obserwował, jak robi się zielony. Kilka minut później wyszedł do swojego salonu, a miotełka z kominka zawirowała w powietrzu, by otrzepać nadmiar sadzy.

W dużym pokoju rozległ się trzask i w ciemnościach pojawiła się skrzatka domowa. Pstryknięciem palców mieszkanie rozświetliło się.

— Panie! Poppy zrobiła dla ciebie kolację. Jest ciepła i czeka w kuchni.

Skłoniła się głęboko, jej długie uszy dotknęły podłogi.

— Dziękuję, Poppy — powiedział Draco i ruszył w stronę kuchni.

Nie był zbyt głodny, ale wolał zjeść, niż mieć do czynienia ze złamanym sercem skrzata.

Małe stworzenie poszło za nim.

— Poppy uzupełniła zapasy w szafkach, a pani Narcyza prosiła Poppy, żeby przypomniała młodemu panu o lunchu w sobotę we dworze.

Draco przewrócił oczami.

— Tak, tak, będę tam. — Ale po chwili zatrzymał się i zwrócił do skrzatki. Mrużąc oczy, mruknął: — Poppy, czy moja matka zaprosiła jakieś młode kobiety na ten lunch?

Skrzatka wyglądała na przepełnioną winą, gdy zacisnęła swoje chude dłonie.

— Cóż, tak, panie Draco. Pani pragnie tylko znaleźć ci żonę!

Wziął głęboki oddech i pozwolił, by jego wzrok przesunął się po suficie.

Bylibyśmy zachwyceni, gdyby pan znalazł żonę — kontynuowała Poppy. — I… być może kiedyś w przyszłości mielibyście słodkie dzieci, które Poppy mogłaby…

— Dość — bąknął Draco i ścisnął nasadę nosa. Widząc łzy w niepokojąco dużych oczach małego stworzenia, westchnął i przykucnął przed nią. — Poppy, wiem, że nie możesz się doczekać, aż znowu w domu będą dzieci, ale takich spraw nie można przyspieszać.

Wielkie, błyszczące łzy spływały po policzkach skrzatki, gdy sięgała po jego twarz chudymi palcami.

— A-ale pan był takim szczęśliwym dzieckiem, a Poppy uwielbiała się panem opiekować!

Draco uśmiechnął się delikatnie i wziął jej małą dłoń w swoją.

— Wiem, Poppy. Wiem. Jestem jeszcze młody, wiesz. Nie ma pośpiechu.

Skrzatka skinęła głową i otarła twarz. Potem zmarszczyła brwi.

— Pan Draco wygląda na zmęczonego, a w gabinecie leży kolejny list od Ministra. Pan nie może tak ciężko pracować!

Draco przekręcił szczęką i westchnął, zanim wstał.

— Obiecuje pan, że zje? — zapytała Poppy.

— Tak, Poppy. Obiecuję.

Skrzatka skinęła głową i westchnęła głęboko.

— Dobranoc, panie Draco.

— Dobranoc, Poppy.

Skrzatka skinęła głową i mrugnęła do niego kilka razy, zanim zniknęła z trzaskiem.

Draco zacisnął pięści i ruszył prosto do gabinetu. Na jego biurku leżał list z oficjalną pieczęcią Ministerstwa. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, zanim sięgnął po niego i otworzył. Podobnie jak w przypadku poprzednich w środku nie było nic poza imieniem i nazwiskiem.

 

Ebenezer Selwyn

 

W chwili, gdy imię wryło się w jego pamięć, kartka zniszczyła się w jego dłoni, stając w płomieniach. Opadł na krzesło i westchnął głęboko. Nadal pamiętał wyraz twarzy Shacklebolta, gdy wszedł do celi, ta pogarda i oczekiwanie.

 

— Weź się w garść, Malfoy. To będzie ciężka praca.

— Znajdź kogoś innego. Nie chcę tego robić.

— Albo to zrobisz, jako pokutę, albo spędzisz resztę życia w tej celi. To zależy od ciebie, mój chłopcze, ale jesteś tylko jedno słowo od powrotu do swojej matki. Do swojego życia.

— To okrutne.

— Więc nie będzie to dla ciebie nic nowego, prawda?

 

Draco pogłaskał brodę knykciami, zaciskając zęby tak mocno, że mogłyby wypaść. Rzuciwszy okiem na zamkniętą na klucz górną szafkę biurka, przełknął ślinę. Shacklebolt miał oczywiście rację. Okrucieństwo jego pracy nie było mu obce; czasami nadal słyszał w snach krzyki swoich kolegów z klasy, te, które sam spowodował. To była pokuta, powiedział mu Shacklebolt. Wolność za pokutę. Ale to nie była wolność, której się spodziewał. Daleko jej było do tego określenia. Ale przyjął ofertę i pomimo wyczerpującego zadania, cieszył się wszystkim innym, co wiązało się z przebywaniem z dala od Azkabanu.

Zamknął oczy, przypominając sobie dotyk miękkich piersi Granger w swoich dłoniach, jej drżące jęki i słony smak potu na skórze. Zmarszczył brwi i ponownie otworzył oczy. Ze wszystkich kobiet na świecie, oczywiście, to musiała być ona. Kobieta, która gardziła nim bardziej niż kimkolwiek innym, cholerna Złota Dziewczyna i szlama.

Ale powinien się domyślić. To nie było zaskoczeniem. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed całkowitym szaleństwem na szóstym roku, było myślenie o tym, jak dręczyć Granger, ponieważ była to jedyna interakcja, jaką mógł z nią mieć. Przeważnie po prostu fantazjował o pieprzeniu jej na wszelkie możliwe perwersyjne sposoby. W szczególności te myśli trzymały go w ryzach, chociaż wiedział, że to tylko fantazje.

Jednak ostatni weekend to zmienił. Wziął głęboki oddech, walcząc z nagłym przypływem pożądania, który go ogarnął. Kurwa, od lat nie uprawiał tak dobrego seksu. Nie, poprawka — nigdy nie uprawiał tak dobrego seksu. Pożądanie, które nim wstrząsnęło, gdy nazwała go Śmierciożercą, zaskoczyło go; nie lubił, gdy inni go tak nazywali — wręcz przeciwnie, nienawidził tego — ale nigdy nie reagował. Jeśli to był skutek tego, że nazwała go Śmierciożercą, mogła tak do niego mówić, kiedy tylko chciała. To prawie sprawiło, że zapragnął nim być. Prawie.

Ale miał kiepski dzień i jedynym powodem, dla którego podszedł do ich stolika, była chęć zobaczenia jej, jedynego lekarstwa na jego nieszczęście. To był jedyny powód, dla którego zgodził się z nimi pracować. Ona. Zawsze to była, kurwa, ona.

Westchnął głęboko i przesunął dłońmi po twarzy, zanim ruszył w stronę kuchni. Na talerz, który przyniosła Poppy, rzucono urok podgrzewający i utrzymujący świeżość jedzenia. Była to pieczona kaczka z pysznym sosem z czerwonego wina, ale siedząc tam, w swojej pustej i cichej kuchni, czuł się okropnie samotny.

 

~*~*~*~*~*~*~*~

 

Kolacja u Potterów zwykle przebiegała w serdecznej atmosferze, ale Hermiona czuła się zupełnie inaczej, siedząc naprzeciwko Rona i Vanessy trzymających się za ręce. Przypomniało jej to szósty rok, kiedy Lavender Brown ledwo mogła zrobić krok bez swojego ukochanego Mon-Rona. Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze. A teraz była zdana na samą siebie, bo Harry i Ginny zniknęli w kuchni, żeby przygotować deser.

Jednak Vanessa Clearwater nie była Lavender i była o wiele bardziej przyziemna niż jakakolwiek dziewczyna, którą Ron przyprowadził do domu. Była młodszą siostrą Penelope, pracowała jako uzdrowicielka na dziecięcym oddziale Świętego Munga i była w Ravenclawie trzy lata niżej od nich w Hogwarcie. Podsumowując, gdyby nie spotykała się z Ronem ze wszystkich ludzi, Hermiona prawdopodobnie uznałaby ją za bardzo miłą.

— Więc, Hermiono, nie do końca rozgryzłam, czym się zajmujesz?

Vanessa zmarszczyła idealnie wydepilowane, złote brwi i podniosła kieliszek do ust. Łuk Kupidyna, pełne usta, błyszczące, niebieskie oczy, niewątpliwie ładna. Zupełnie jak jej siostra. Hermiona zastanawiała się, jak ktokolwiek mógł uwierzyć, że raz przemieniła się w Penelope Clearwater.

— Znaczy wiem, że pracujesz w Ministerstwie z Harrym, ale nigdy nie rozumiałam, co tam robisz.

Hermiona zacisnęła szczękę i kiedy patrzyła, jak kobieta odgarnia swoje idealnie gładkie, złote włosy na ramię, była zbyt świadoma swojej burzy brązowego nieładu na głowie; nie miała czasu, żeby wrócić do swojego mieszkania po pracy, więc nadal trzymała je w niechlujnym koku, w który wbiła różdżkę. Musiała wymusić uśmiech na twarzy.

— Cóż, pracuję głównie w administracji, ale mam podwójny licencjat z kryminologii.

— W administracji? — Vanessa uniosła brew. — Ale jesteś aurorem, prawda? Znaczy, tak mówi Ronnie.

Ronnie. Hermionie zrobiło się niedobrze. Nienawidziła tego zdrobnienia i wiedziała na pewno, że inni również — poza samym Ronem.

— Cóż — powiedziała — nie jestem aurorem, ale pracuję nad sprawami, dochodzeniami, upewniam się, że wszyscy w moim zespole są na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje.

— Więc — mruknęła Vanessa — jesteś asystentką?

Hermiona spięła się, ściskając swoją szklankę odrobinę za mocno. Vanessa była Krukonką. Nie była głupia.

Ron przełknął ślinę i poprawił się na krześle.

— Kochanie, chyba mówiłem ci, czym się zajmuje.

— Nie, nie powiedziałeś — rzuciła Vanessa.

— Nie — wydusiła Hermiona — nie asystentką. Śledczą na miejscu zbrodni.

Wychwalaną asystentką.

— Ale nie pracujesz w terenie?

— Przez większość czasu nie.

— Właściwie — wtrącił Harry, siadając obok Hermiony, za co ona mogłaby go wycałować, bo właśnie tak wielką poczuła ulgę — Hermiona odegrała kluczową rolę w wielu naszych najbardziej znanych aresztowaniach.

— Naprawdę? — Vanessa się uśmiechnęła i zamrugała. Prawdopodobnie nie chciała zabrzmieć szyderczo, ale tak to wybrzmiało. — Jak to?

— Cóż, jest po prostu genialna. — Harry uśmiechnął się szeroko i wsunął okulary jeszcze wyżej na nos. — Praca w terenie może czasami sprawić, że jest się ślepym na pewne wskazówki i powiązania, ale nigdy nie wykraczają one poza naszą Hermionę — prychnął i zsunął się na krześle, relaksując. — Szczerze mówiąc, nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez niej.

Hermiona poczuła ciepło rozchodzące się w piersi, głównie dlatego, że wiedziała, że to nieprawda, ale Harry mówił to, by ją bronić. 

Bogowie, błogosławcie go.

— Nie — prychnął Ron i uśmiechnął się szeroko. — Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebyśmy dożyli dorosłości bez niej. Ona jest taka… no cóż, zawsze można na nią liczyć. Zawsze cię podniesie.

Harry i Ron zaśmiali się, a Hermiona poczuła, jak ciepło rozlewa się po jej policzkach.

— Tak. — Uśmiechnęła się Vanessa. — Pamiętam, jak opowiadałaś mi o szachowym meczu Rona, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy.

Hermiona skinęła głową i wzięła łyk wina.

— Pierwszy rok. Był genialny.

— Nie dałbym rady bez ciebie.

Ron skinął głową.

Vanessa odwróciła się do niego i pocałowała go.

— Jesteś taki odważny, misiu pysiu.

Hermionie chciało się wymiotować.

Deser podano razem z herbatą i kawą — lub likierem, jeśli ktoś chciał — a Hermiona była wdzięczna, że Ginny i Harry byli tak dobrymi rozmówcami; mogła po prostu odchylić się do tyłu i nie przejmować się tym, czy jest interesująca, czy mądra. Ginny rozmawiała o ciąży, ku wielkiemu niezadowoleniu Rona, ale Vanessa wydawała się być w pełni zaangażowana w temat. Mówiła o tym, jak bardzo chciała mieć dzieci i jak szczęśliwa jest z powodu tego, że Ron ma sześcioro rodzeństwa. Uważała, że to dobrze wróży na przyszłość.

Hermiona się wyłączyła. Miała dość rozmów o rodzinie, dzieciach i przyszłości. Przestała o tym myśleć, kiedy rozstała się z Ronem, a biorąc pod uwagę, jak toczyło się jej życie, na pewno nie było na to szans.

Zamiast tego jej myśli powędrowały do wczorajszego popołudnia w jej biurze. Przypomniała sobie uczucie dotyku włosów Malfoya, pieczenie pod jego ustami na skórze, nacisk dłoni na jej gardle i mroczne pożądanie w jego oczach. Gdyby nie ci ludzie na korytarzu, z pewnością przeleciałby ją do nieprzytomności.

Wiedziała, że nie powinna rozważać tej myśli, ale co by to właściwie dało? Ona i Malfoy wiedzieli, że się nienawidzą, ale mimo to ciągnęło ich do siebie. Byli dwójką dorosłych, świadomych siebie osób. Jeśli chcieli się pieprzyć… no cóż… Szczerze mówiąc, zrobiłaby wszystko, żeby oderwać się od myślenia o wyniosłej Vanessie i jej misiu pysiu Ronie, a rozmyślanie o tym, że Draco Malfoy robi z nią nieprzyzwoite rzeczy, nie było najgorszą rzeczą na świecie.

— Hermiono?

Zaskoczyło ją to i rozejrzała się wokół stołu. Wszyscy na nią patrzyli.

— Proszę?

Vanessa zaśmiała się słodko.

— Zapytałam, czy z kimś się spotykasz.

Hermiona zdenerwowała się na to pytanie i przełknęła ślinę.

— Ja… nie. — Roześmiała się nerwowo i instynktownie położyła dłoń na gardle, dokładnie tam, gdzie Draco zostawił siniaka po malince. Wiedziała, że urok się utrzyma, ale martwiła się, że jakimś cudem pryśnie. — Nie mam na to czasu.

— Och, ale dlaczego? Jesteś taka śliczna! — powiedziała Vanessa i dotknęła jej dłoni. — Zdecydowanie powinnaś spróbować kogoś sobie znaleźć. Nie młodniejemy, wiesz?

Hermiona mrugnęła na te słowa. Vanessa Clearwater z idealnie złotymi włosami, prostymi zębami, szczupłą talią oraz udami i jędrnymi, dwudziestoletnimi cyckami, siedziała tam i mówiła, że Hermiona jest ładna. Jakby wcale nie była niższa, grubsza, piegowata i wychudła na twarzy. Z pewnością wyglądała, jakby zbliżała się do trzydziestki, mimo że do tego jeszcze długa droga.

— Powiedziałam, że jestem zajęta, a nie brzydka.

Ale teraz nie mogła przestać myśleć o tym, o ile ładniejsza od niej jest Vanessa.

— Nie to miałam na myśli, głuptasie!

Vanessa się zaśmiała, a Hermiona wymusiła uśmiech.

Po tym porzucili temat i zamiast tego zaczęli rozmawiać o Quidditchu. Po raz pierwszy Hermiona naprawdę doceniła obsesję swoich przyjaciół na punkcie tego sportu. Kiedy Harry wstał, żeby zacząć sprzątać stół, Hermiona chętnie zaoferowała swoją pomoc.

W kuchni odwróciła się do niego i syknęła:

— Dłużej nie wytrzymam. Już dość wycierpiałam podczas kolacji. Idę do domu.

— Och, nie, Hermiono — błagał Harry. — Zostań jeszcze chwilę. Jest dopiero ósma.

— Cóż, Vanessa i Ronnie… — Harry skrzywił się na wzmiankę o okropnym zdrobnieniu — wyglądają tak, jakby byli gotowi wchłonąć swoje twarze i nie mam zamiaru na to patrzeć.

Harry westchnął.

— Dobra. W porządku. W takim razie do zobaczenia jutro w pracy.

— Och, i przy okazji — napomknęła Hermiona, gdy się odwracała, by wyjść. — Zapomniałam ci powiedzieć wcześniej, że Gallagher wysłał wniosek do Montague o pozwolenie na użycie Zaklęć Niewybaczalnych.

Harry’ego zamurowało.

— On co? Dlaczego?

Hermiona prychnęła i skrzyżowała ramiona.

— Bo usłyszał tę głupią plotkę, że Malfoy ma prawo ich używać. — Harry stał przez chwilę w milczeniu, szczęka mu opadła, a Hermiona zmrużyła oczy. — Bo to tylko plotka, prawda? Montague nie jest taki głupi, żeby pozwolić byłemu Śmierciożercy używać Niewybaczalnych. Harry?

Ale on tylko pokręcił głową i zmarszczył brwi.

— Tak. Nie. Oczywiście, to tylko plotka. — Zaśmiał się i poprawił okulary. — Pozwolenie Malfoyowi, ze wszystkich ludzi, na używanie Niewybaczalnych — śmieszne!

— Tak — rzuciła Hermiona i jeszcze bardziej zmrużyła oczy. Przezabawne.

— Ale jesteś pewna, że to właśnie zrobił? — zapytał Harry i zmarszczył brwi. — Chodzi mi o Gallaghera.

Wzruszyła ramionami.

— Położył wniosek na moje biurko. Prawdopodobnie dlatego, że uważa mnie za asystentkę.

Harry prychnął.

— Porozmawiam z nim o tym. O obu tych sprawach. Jesteś śledczą. A on w ogóle nie powinien się o coś takiego ubiegać!

— Nie, Harry. — Westchnęła. — Nie rób tego. Nie musisz mnie bronić. Poradzę sobie z Gallagherem. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym Montague nigdy tego nie zaakceptuje. Jeśli już, powinniśmy pozwolić mu to wysłać. Jestem pewna, że Montuage lub Robards byliby zachwyceni, gdyby mieli coś, za co mogliby nakrzyczeć na Gallaghera.

Potter parsknął śmiechem i skinął głową.

— Masz rację.

Hermiona przesunęła językiem po zębach i spojrzała na niego uważnie.

— Więc to tylko plotki? O Malfoyu i Niewybaczalnych?

W odpowiedzi zacisnął usta i odwrócił się do zlewu.

— Tak, tak, zdecydowanie plotka! Słuchaj, Miona, nie powinnaś się wtrącać.

Wtrącać się? — syknęła. — Harry Potterze, co masz na myśli?

— Chodzi mi o to — mruknął Harry, odwracając się do niej — wiem, co się stanie, gdy Montague dowie się, że uważasz, iż zezwolił na używanie Niewybaczalnych. Wścieknie się. — Westchnął i ścisnął nasadę nosa. — Hermiono, naprawdę myślisz, że Ministerstwo Magii pozwoli na używanie Zaklęć Niewybaczalnych w powojennym świecie?

Zacisnęła szczękę i spojrzała na niego, a on odwzajemnił gest. Skinęła głową.

— Dobra. Masz rację, odpuszczę to. Obiecaj mi tylko, że niczego przede mną nie ukrywasz.

— Co miałbym ukrywać, Hermiono?

Wzruszyła ramionami.

— Ty mi powiedz.

Harry pokręcił głową.

— Zobaczymy się jutro. Idź do domu, prześpij się i nie myśl o tym. To proste — Montague i Robards walczyli ze Śmierciożercami na wojnie. Obaj nienawidzą Czarnej Magii. Nigdy by na to nie pozwolili.

Hermiona przełknęła ślinę.

— Tak. Masz rację. Dobranoc, Harry.

— Dobranoc, Hermiono.

Uśmiechnęła się do niego lekko i wślizgnęła do salonu, by pożegnać się z pozostałymi. Ginny zrozumiała, ale Vanessa była „bardzo smutna”, że Hermiona musiała wyjść wcześniej.

— Musimy to kiedyś powtórzyć — powiedziała, gdy Hermiona chwyciła garść proszku Fiuu.

Uśmiechnęła się tylko uprzejmie, zanim weszła w ogień. Nie miała ochoty na ponowne spotkanie w najbliższym czasie.

__________________

Witajcie :) w wyjątkowy dla mnie dzień (urodziny) publikuję kolejny rozdział tej niesamowitej historii. Przyznam, że przez ostatnie kilka dni na nowo wkręciłam się w tłumaczenie tego opowiadania i to naprawdę fajne uczucie. Co sądzicie o rozdziale? Dajcie znać, jestem bardzo ciekawa. Wiem, że początkowe niewiele wnoszą do fabuły, ale już niedługo będzie naprawdę gorąco :)

Początkowo planowałam maj zacząć tłumaczeniami fluffów, ale chyba muszę sobie zrobić od nich małą przerwę, ponieważ w ogóle nie mam chęci na ich tłumaczenie. Dlatego prawdopodobnie przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie nowych publikacji, a nadrabianie tłumaczenia tej historii. Jeszcze dużo przede mną, ale każdy przetłumaczony rozdział daje mega satysfakcję. Z fluffami tak nie mam, niestety. Chyba po prostu napędzają mnie ambitniejsze teksty, ale mam nadzieję, że to rozumiecie.

Tyle ode mnie. Udanej majówki! Enjoy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

✪ Dziękuję, że tu jesteś ;)
✪ Jeśli możesz, zostaw po sobie ślad. Komentarze są dla mnie napędem do dalszej pracy ;)
✪ Nie spamuj od tego jest odpowiednia zakładka (SPAM)

Obserwatorzy